SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ






BIULETYN INFORMACYJNY RODM TORUŃ
WIADOMOŚCI ZE ŚWIATA
LIPIEC 2017

31.07.2017 Prezydent Wenezueli Nicolás Maduro wygrał wybory do zgromadzenia konstytucyjnego

Prezydent Wenezueli Nicolás Maduro, wbrew międzynarodowym opiniom, przeprowadził kontrowersyjne wybory do organu mającego wypracować zapisy nowej ustawy zasadniczej – Zgromadzenia Konstytucyjnego. Zdaniem Stanów Zjednoczonych, wenezuelska głowa państwa zachowuje się jak dyktator i wpisuje się w działania takich osób jak Robert Mugabe z Zimbabwe, Bashar al-Assad z Syrii, czy Kim Dzong Un z Korei Północnej.

Zdaniem opozycji, nawet 88% obywateli miało zbojkotować głosowanie. Natomiast według władz frekwencja wyniosła 41,5%. Ugrupowania opozycyjne wydały odezwę do obywateli, by ci nie poszli głosować i w ten sposób wyrazili niezadowolenie. Według oficjalnych wyników większość w zgromadzeniu konstytucyjnym będą mieli zwolennicy Maduro.

Wczorajsze wybory przebiegały w bardzo niespokojnej atmosferze. Według niepotwierdzonych danych, w wyniku starć ze służbami bezpieczeństwa miało zginąć co najmniej 10 osób. Sam kraj od dłuższego czasu cierpi na kryzys gospodarczy i niedobory podstawowych produktów.

Pomimo międzynarodowego oburzenia na stan demokracji i praw człowieka w Wenezueli, po stronie Maduro stanęły takiej kraje jak Rosja, Kuba, Boliwia i Nikaragua. Liczbę ofiar politycznego kryzysu oblicza się na co najmniej 120 zabitych.

31.07.2017 Wiceprezydent Stanów Zjednoczonych z wizytą w Estonii

Jak podaje BBC, amerykański wiceprezydent Mike Pence podczas przemówienia w Estonii zagwarantował, że w przypadku jakiegokolwiek zagrożenia ze strony Rosji, Ameryka stanie obok swoich sojuszników. W ten sposób potwierdził sojusznicze zobowiązania wobec państw nadbałtyckich: Litwy, Łotwy i Estonii.

Mike Pence zaznaczył, że dla Estonii obecnie największym zagrożeniem jest Rosja i jej polityka. Jednocześnie potwierdził, że w przypadku ataku na któregokolwiek członka Paktu Północnoatlantyckiego NATO, pozostali potraktują to jak atak na ich samych – Ameryka również.

Słowa te padły po tym, jak amerykańscy prawodawcy przegłosowali kolejny pakiet sankcji przeciwko Federacji Rosyjskiej. W odpowiedzi Moskwa podjęła decyzję o zmniejszeniu personelu dyplomatycznego, co w protokole uznaje się za znaczne ochłodzenie relacji.

W związku z pogarszającymi się stosunkami na linii Waszyngton-Moskwa, kraje powstałe w wyniku rozpadu Związku Radzieckiego, będące jednocześnie członkami NATO, wyrażają zaniepokojenie. Boją się, że w niedalekiej przyszłości mogą podzielić los Ukrainy. W 2014 r. Rosja zaanektowała Krym i walnie przyczyniła się do rozpętania wojny w Donbasie. Słowa Pence’a traktuje się jak gwarancję bezpieczeństwa i ostrzeżenie dla Rosji, że dalsze ekspansjonistyczne działania nie będą akceptowane.

30.07.2017 Sri Lanka zawarła umowę z Chinami

Rząd Sri Lanki podpisał właśnie umowę z Chińską Republiką Ludową odnośnie najmu portu Hambantota położonego na południu wyspy Cejlon. Już wcześniej miał zostać podpisany kontrakt, lecz ze względu na obawy społeczne i sąsiadów, rząd Sri Lanki zwlekał. Chodziło o podejrzenie, jakoby port miał być wykorzystywany przez chińskie wojsko. Ostatecznie doszło do porozumienia.

Zgodnie z umową, za kwotę 1,1 miliarda dolarów amerykańskich, chińska firma prowadzona przez państwo będzie przez 99 lat wynajmować port oraz powierzchnię 15 tysięcy akrów wokół, która ma być wykorzystana jako strefa przemysłowa. Rząd Sri Lanki zapewnił, że port w Hambantota ma być używany tylko dla celów handlowych, jako przystanek między ważną dla Chin trasą żeglugową łączącą Europę z Azją.

Władze Sri Lanki poinformowały, że pieniądze z najmu pozwolą spłacić zadłużenie państwa. Oblicza się, że kilka tysięcy osób zostanie zmuszonych do opuszczenia swych domów. Jednocześnie zagwarantowano każdemu eksmitowanego, grunty z państwowego przydziału.

Sri Lanka i Chiny gospodarczo i politycznie zbliżyły się po 2009 r., kiedy to zakończyła się wieloletnia wojna domowa na wyspie. Pekin zdecydował się zainwestować olbrzymie sumy na zmodernizowanie państwa, zrujnowanego przeciągającymi się działaniami zbrojnymi. Jak widać, teraz się to opłaciło.

Sami mieszkańcy Sri Lanki nie są zadowoleni tak bardzo, jak ich rząd z umowy. Najgłośniej protestowali związkowcy zrzeszający pracowników portowych. Oskarżali prezydenta Maithripala Sirisena oraz premiera Ranil’a Wickremasinghe’a o zdradę interesów własnych obywateli. Ich protesty jednak na niewiele się zdały.

Chiny nie ukrywają, że ich gospodarka uzależniona od bezproblemowej żeglugi kontenerowej, wymaga wypracowania odpowiednich rozwiązań. Takim projektem jest nowa „Jedwabna Droga”. Działania te niepokoją zwłaszcza Indie i Japonię, które obawiają się marginalizacji tych państw nie akceptujących ekspansjonistycznych i neokolonialnych tendencji Pekinu.

30.07.2017 Niestabilnie w Senegalu

Dnia 30 lipca 2017 r. odbyły się wybory parlamentarne w Republice Senegalu. Państwo to uważane jest za najbardziej stabilne w Afryce Zachodniej i często podawane za wzór dla innych. Jednak nie tym razem. Zarówno senegalscy urzędnicy, jak i zwykli obywatele donoszą o licznych problemach i nieprawidłowościach podczas głosowania. Wielu wyborców musiało odejść od urn nie oddając głosu. Polityczny kryzys trwa.

Za główne powody uniemożliwienia oddania głosu, członkowie komisji wyborczych uznali brak danej osoby na liście uprawniającej lub nieposiadanie ważnego dokumentu tożsamości.

Sama kampania wyborcza, od samego początku budziła niezdrową atmosferę. Opozycja oskarżała obecnego prezydenta Senegalu, Macky Salla, o próbę wyeliminowania ich z wyborczego wyścigu. Protesty organizowane przez ugrupowania przeciwne głowie państwa były od razu pacyfikowane przez policję, która często korzystała z gazu łzawiącego.

Polityczny skandal wybuchł już w marcu 2017 r., gdy aresztowano lidera opozycji, popularnego burmistrza Dakaru, Khalifa Salla. Rzekomo miał on zdefraudować publiczne pieniądze. Zdaniem opozycji akt oskarżenia pojawił się, jako forma politycznej zemsty.

Jak podaje agencja Reutera, już tydzień temu minister spraw wewnętrznych Abdulaye Daoudada Diallo podał do publicznej wiadomości, że nawet 30% nowych biometrycznych dowodów osobistych nie zostało przekazanych ich właścicielom. Tym samym, 1/3 obywateli została pozbawiona prawa do oddania głosu. Jak stwierdził były prezydent Senegalu, 91-letni Abdoulaye Wade, który wrócił z Francji, by wziąć udział w wyborach jako kandydat opozycji, to co się stało jest wstydem dla kraju posiadającego wyborczą tradycję od 1848 r. Sam prezydent Sall odrzucił zarzuty dotyczące nieprawidłowości procesu wyborczego.

29.07.2017 Znów gorąco w Zatoce Perskiej

Jak podaje agencja Reutera, irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej oskarżył Stany Zjednoczone o prowokacyjne działania w Zatoce Perskiej. Amerykański okręt miał zbliżyć się do jednostek Iranu i je ostrzelać. W specjalnym oświadczeniu czytamy, że lotniskowiec o napędzie atomowym USS Nimitz w asyście jednego pancernika zbliżyli się do irańskiego okrętu rakietowego, kilku innych mniejszych jednostek oraz platformy wiertniczej Resalat.

Według Korpusu, prowokacyjne działania nie odniosły żadnego skutku, gdyż Irańczycy nie podjęli kontrdziałań. W konsekwencji Amerykanie mieli opuścić dany akwen wodny. Do chwili obecnej Waszyngton w żaden sposób nie odpowiedział na to oświadczenie.

Jak podkreślają dziennikarze z agencji Reutera, jest to kolejny groźny incydent w Zatoce Perskiej. W poprzedni wtorek amerykański okręt miał być zmuszony do oddania strzałów ostrzegawczych w kierunku irańskiej jednostki, która zbliżyła się na odległość mniejszą niż 137 metrów. Okręt patrolowy USS Thunderbolt wystrzelił kilka pocisków po tym, jak Irańczycy nie zareagowali na żadne inne formy próby skomunikowania.

Jak można zauważyć, sytuacja militarna się zaostrza, po tym jak amerykańscy kongresmani podjęli decyzję o nałożeniu sankcji na Teheran. Powodem tego był rzekomo irański program badań nad rakietami balistycznymi, ale w tle są sprzeczne interesy obu państw w Syrii i Iraku.

29.07.2017 Atak islamskiego fundamentalisty w Hamburgu

W supermarkecie w Hamburgu doszło do ataku z użyciem noża. Zginęła jedna osoba, a sześć wymagało hospitalizacji. Napastnik był znany niemieckim służbom jako radykalny islamski fundamentalista. Co ciekawe, te same służby podejrzewały u imigranta problemy psychologiczne, a przez to uznały go za niegroźnego.

Jest to kolejny atak zorganizowany przez migranta, o podłożu religijnym. Należy podkreślić, że w Niemczech niedługo wybory, a tematem kampanii jest właśnie bezpieczeństwo. Samo głosowanie zostało zaplanowane na 24 września 2017 r. Już komentatorzy sugerują, że kolejny atak, przeprowadzony w tak krótkim czasie od poprzedniego, to nie tylko cios dla służb wewnętrznych, ale także dla walczącej o reelekcję kanclerz Angeli Merkel.

Za największy atak terrorystycznych przeprowadzony w Niemczech w ostatnich miesiącach uznaje się zabicie dwunastu osób przez Tunezyjczyka. Do ataku doszło w grudniu 2016 r. Napastnik ciężarówką wjechał w tłum spacerujących ludzi robiących przedświąteczne zakupy. Tuż przed atakiem służby wewnętrzne zakwalifikowały migranta jako niegroźnego.

Według oficjalnie podanych informacji, 26-letni Palestyńczyk urodzony w Zjednoczonych Emiratach Arabskich został zakwalifikowany jako migrant o skrajnych islamskich poglądach, ekstremista, ale nie niebezpieczny. Nie miało być żadnych dowodów sugerujących zdolność do przeprowadzenia bezpośredniego ataku.

27.07.2017 Nigeryjski kryzys ustrojowy

Od dwóch lat trwa w Nigerii polityczna walka między legislatywą, a egzekutywą. O ile prezydent dążył do zwiększenia uprawnień głowy państwa, o tyle deputowani chcieli urzeczywistnienia koncepcji systemu parlamentarnego. Jesteśmy świadkami nowej odsłony tegoż konfliktu.

Senat, izba wyższa nigeryjskiego parlamentu, przegłosowała wczoraj szereg poprawek do ustawy zasadniczej, które odbierają część prerogatyw prezydentowi, a przyznają dodatkowe legislatywie.

Zdaniem przewodniczącego Senatu, Bukola Saraki’ego, proponowane zmiany doprowadzą do uspokojenia politycznego i poprawy jakości rządzenia. Sama sytuacja w Nigerii ma ulec poprawie. Natomiast według jednego z wyższych urzędników w kancelarii prezydenta Muhammadu Buhari'ego, poprawki to przykład „niezdrowego dorwania się do władzy”.

W tle jest kwestia zdrowia Buhari’ego, który tylko w tym roku spędził więcej czasu w Wielkiej Brytanii, niż w Nigerii, w związku z procesem leczenia. Niektórzy nigeryjscy politycy podejrzewają, że 74-letni prezydent może nie być w stanie powrócić do pełnienia obowiązków. W związku z tym, to właśnie Saraki jest brany pod uwagę, jako ewentualny następca Buhari’ego.

Przegłosowane poprawki do konstytucji muszą zostać jeszcze zaakceptowane przez izbę niższą parlamentu, zostać zatwierdzone przez 2/3 z 36 stanów nigeryjskich oraz podpisane przez samego prezydenta. Jak widać legislacyjna droga jest długa i trudno dać jej szansę na sukces. Pokazuje jednak, jak w najbliższym czasie będzie wyglądać „wojna na nigeryjskiej górze”.

27.07.2017 Presja na Chiny ws. Korei Północnej

Wspólnie Wielka Brytania i Australia wezwały Chińską Republikę Ludową, by ta mocniej naciskała na Koreańską Republikę Ludową Demokratyczną odnośnie jej planów pozyskania broni atomowej i przeprowadzanych testów pocisków balistycznych.

Zwłaszcza Australia wyraża zaniepokojenie działaniami Korei Północnej, która nie raz groziła państwu australijskiemu, że w przypadku zagrożenia obierze sobie ten kraj za cel. Groźby te stały się tym bardziej realne, po udanej próbie wystrzelenia rakiety balistycznej o międzykontynentalnym zasięgu. Zdaniem ekspertów, pocisk mógłby swobodnie osiągnąć terytorium amerykańskiego stanu Alaska.

Już wcześniej wiele państw, w tym Stany Zjednoczone, wyrażały oficjalnie zniecierpliwienie tym, że Pekin nie czyni większych starań, by przekonać Kim Dzong Una do porzucenia planów zdobycia broni masowego rażenia oraz zaprzestania testowania pocisków dalekiego zasięgu. Działania te, w sposób zdecydowany, burzą poczucie bezpieczeństwa na świecie.

Zdaniem brytyjskiego sekretarza obrony Michaela Fallona, który przebywa właśnie w Sydney, pozycja międzynarodowa Pekinu i wpływy z tego wynikające, muszą skutkować pewną odpowiedzialnością. To zaś wiąże się z zadaniem jaki spoczywa na Chinach, czyli przekonaniem Korei Północnej do porzucenia obranej ścieżki.

26.07.2017 Amerykańska Izba Reprezentantów chce nałożenia sankcji na Rosję

Niższa izba amerykańskiego Kongresu przegłosowała właśnie kolejny pakiet sankcji przeciwko Federacji Rosyjskiej. Większość komentatorów podkreśla dwa fakty. Po pierwsze, ma to być kara za rzekomą nielegalną ingerencję Rosji w proces wyborczy w 2016 r., w wyniku którego to Donald Trump został wybrany nowym prezydentem. Po drugie, nadzieje amerykańskiego prezydenta na ocieplenie relacji bilateralnych na linii Waszyngton-Moskwa mogą okazać się płonne.

Sama Rosja już zapowiedziała, że w przypadku wejścia w życie nowych sankcji, wszelka nadzieja na normalizację relacji może zostać zniweczona. Sam przegłosowany projekt ustawy musi jeszcze zostać zatwierdzony przez izbę wyższą amerykańskiego Kongresu, Senat, zanim trafi do podpisu prezydenta Trumpa. Rzeczniczka Białego Domu Sarah Sanders stwierdziła tylko, że prezydent jest za sankcjami nakładanymi na Koreę Północną, Iran i Rosję, ale trzeba czekać na ostateczną wersję ustawy. Pojawia się też pomysł ewentualnego prezydenckiego weta.

Izba Reprezentantów zagłosowała prawie jednomyślnie nad pakietem sankcji, które mają dotknąć trzy państwa określone w dokumencie jako najwięksi wrogowie. Powodem dla którego Iran i Korea Północna znalazły się na „czarnej liście”, są testy rakiet balistycznych. Natomiast Rosja ma zostać oficjalnie ukarana za bezprawne zagarnięcie Krymu w 2014 r. Dla Polski niewątpliwie ważnym faktem jest, że w proponowanej ustawie znalazły się zapisy o próbie ograniczenia niemiecko-rosyjskich projektów przesyłowych gazu i ropy, co ściśle związane jest z budową Nord Stream 2.

26.07.2017 Starcia w pobliżu Kandaharu

W wyniku starć między bojownikami Talibów a afgańską armią, zginęło co najmniej 26 żołnierzy legalnej władzy. Do starcia doszło po ataku fundamentalistów na jednostkę wojskową położoną w pobliżu miasta Kandahar na południu Afganistanu.

Rzecznik ministerstwa obrony Afganistanu potwierdził, że armia zanotowała straty i dodał, że walki wciąż trwają, a na miejsce ściągane są dodatkowe jednostki. Ministerstwo potwierdziło również, że do tej pory ma potwierdzenie o 13 rannych żołnierzach wymagających opieki medycznej.

Jak podaje BBC, powołując się na źródło od samych Talibów, bojownicy mają już kontrolować inną bazę w dystrykcie Khakrez, niedaleko Kandaharu. Jeśli ta informacja zostanie potwierdzona, to armia afgańska zanotuje poważną stratę. Dziennikarze brytyjscy podkreślają, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy armia afgańska ponosi porażkę za porażką. Dowodzi to, że taktyka Talibów jest skuteczna i ich rola w międzynarodowym ruchu fundamentalistycznym rośnie.

Według źródeł BBC, tylko w ostatnich dniach afgańska armia miała stracić w walkach 40 żołnierzy. Wciąż nie potwierdzone zostały dane o przypadkach dezercji. Sami Talibowie donoszą o zabiciu 70 członków armii wroga i pojmaniu 7, zaś afgańskie ministerstwo mówi o wyeliminowaniu 80 bojowników. Bez względu na liczbę ofiar, faktem jest, że Talibowie zajęli już prowincję Helmand, rozpoczęli szerokie działania w celu objęcia kontroli nad Kandaharem oraz naciskają na samą stolicę, Kabul. Ofensywa islamskich fundamentalistów, zapoczątkowana w kwietniu 2017 r. atakiem na bazę wojskową w Mazar-e Sharif i kosztująca życie 170 żołnierzy, nabiera tempa i rozmachu.

24.07.2017 Zamach bombowy w Pakistanie

W mieście Lahore, na wschodzie Pakistanu, doszło do potężnej eksplozji, która zabiła co najmniej 26 osób i raniła kolejne 50. Do zamachu doszło na Ferozepur Road, niedaleko rynku warzyw położonego na południu miasta. Według wstępnych informacji, zamachowiec samobójca poruszał się na motocyklu i za cel wybrał patrol policjantów. Sami funkcjonariusze są wśród ofiar. Do zamachu przyznali się Talibowie.

Niemal natychmiast po zdarzeniu na miejsce udały się służby medyczne, które przewiozły rannych do szpitali. Wojsko i policja zabezpieczyły teren i prowadzą śledztwo. Najwyżsi urzędnicy państwowi wyrazili smutek i złożyli kondolencje rodzinom ofiar.

Zamach w Lhore to kolejny z serii aktów terroru w Pakistanie. W kwietniu Talibowie przeprowadzili atak na pracowników państwowych przeprowadzających spis powszechny. Natomiast dwa miesiące wcześniej, również w Lahore, w innym zamachu śmierć poniosło 13 osób, a 80 zostało rannych. Jak podaje BBC, pakistańscy Talibowie są luźno związani ze swoimi afgańskimi odpowiednikami. Ich celem jest osłabienie rządu w Pakistanie.

24.07.2017 Niejasny stan zdrowia prezydenta Nigerii

Głowa państwa nigeryjskiego, Muhammadu Buhari od ponad 80 dni przebywa poza granicami ojczyzny. Jest to spowodowane jego stanem zdrowia. Oficjalnie cierpi on na "niesklasyfikowaną chorobę". W samej Nigerii panują mieszane odczucia odnośnie tak długiej nieobecności.

Jak podaje BBC, w dniu wczorajszym do Londynu przybyła grupa nigeryjskich dostojników państwowych, którzy spotkali się z prezydentem Muhammadu Buhari. Wśród nich był gubernator stanu Imo, Rochas Okorocha, który stwierdził, że Buhari powinien zostać wypisany ze szpitala w ciągu najbliższych dwóch tygodni.

Stan zdrowia prezydenta budzi spodziewany niepokój w samej Nigerii. Już pojawiają się pogłoski o rzekomej śmierci Buhari'ego lub prawdopodobnej niezdolności do pełnienia obowiązków. Prezydenccy urzędnicy opublikowali zdjęcia z wczorajszego spotkania, by uciąć spekulacje. Prezydent Buhari ma obecnie 74 lata.

Głowa nigeryjskiego państwa opuściła ojczyznę 7 maja 2017 r., i jest to już druga podróż na leczenie do Wielkiej Brytanii. Buhari swoje kompetencje na czas nieobecności scedował na wiceprezydenta Yemi Osinbajo.

22.07.2017 Obywatele Demokratycznej Republiki Timoru Wschodniego idą dziś do urn

Czwarte z kolei wybory parlamentarne odbywają się właśnie w Demokratycznej Republice Timoru Wschodniego, najmłodszej demokracji w Azji. Kampania przedwyborcza skupiała się na dwóch najważniejszych problemach tego państwa: rozwoju gospodarczym oraz nowych miejscach pracy.

Timor Wschodni to azjatyckie państwo, którego powierzchnia wynosi około 15 tysięcy kilometrów kwadratowych. Niepodległość uzyskał w 2002 r. po długich politycznych perturbacjach. Po okresie kolonialnym i wycofaniu się Portugalii, obszar ten wpierw ogłosił niepodległość, a następnie był okupowany przez Indonezję. W 1999 r. po zamieszkach, administrację przejęła Organizacja Narodów Zjednoczonych ONZ, która w 2012 r. zakończyła operację pokojową.

Na około 1 milion 100 tysięcy mieszkańców, uprawnionych do głosowania jest 700 tysięcy obywateli. O 65 miejsc w parlamencie rywalizuje 20 partii politycznych. Komentatorzy podkreślają, że w kraju od pewnego czasu panuje społeczne niezadowolenie. Na obszarze Timoru Wschodniego znajdują się pokłady ropy i gazu, lecz sami mieszkańcy nie odczuwają w żaden sposób poprawy jakości życia wynikającej ze sprzedaży tych cennych surowców. Poziom rozwoju jest niski, a miejsc pracy nie przybywa.

Zgodnie z istniejącym systemem politycznym, wynik wyborczy powinien być determinantem przyszłego rządu. Lider zwycięskiej partii będzie premierem. Wynik ostateczny dzisiejszego głosowania powinniśmy poznać do 6 sierpnia 2017 r.

Dnia 20 marca 2017 r. obywatele Timoru Wschodniego poszli do urn, by wybrać prezydenta. Zwyciężył już w pierwszej turze Francisco Guterres, znany jako Lú-Olo, który jest liderem Rewolucyjnego Frontu na rzecz Niepodległości Timoru Wschodniego FReTiLIn. Jest to jedna z najważniejszych partii politycznych obok Narodowego Kongresu Odbudowy Timoru CNRT, której liderem jest pierwszy prezydent niepodległego Timoru Wschodniego, Xanana Gusmao. Obecnie CNRT i FReTiLIn tworzą koalicję rządową. Według przedwyborczych sondaży partia Gusmao powinna wygrać wybory.

22.07.2017 Znów gorąco na Bliskim Wschodzie

Tylko w dniu wczorajszym, na skutek starć między protestującymi Palestyńczykami, a izraelskimi służbami bezpieczeństwa śmierć poniosło 6 osób. Protesty wybuchły po tym, jak Izrael podał do publicznej wiadomości swoją decyzję o wprowadzeniu dodatkowych środków bezpieczeństwa w świętym mieście wielu religii, Jerozolimie.

Najpierw zostało zamordowanych trzech Palestyńczyków – szczegóły nie są znane. Kilka godzin później znaleziono trzy ciała Izraelczyków, które zostały zasztyletowane we własnym domu. Czwarta osoba została ranna. To kolejna odsłona konfliktu na Ziemi Świętej, która wydaje się nie mieć końca. Jak podaje agencja Reutera, gniew Palestyńczyków wybuchł po tym, jak Izrael zdecydował o zainstalowaniu detektorów metalu na Wzgórzu Świątynnym we Wschodniej Jerozolimie. Urządzenia miały znajdować się w punktach wejścia do kompleksu, w murach Starego Miasta.

Prezydent Palestyny, Mahmoud Abbas zdecydował o zerwaniu wszelkich kontaktów z Izraelem, dopóki nowe urządzenia nie zostaną usunięte. Dotychczasowe relacje i tak były ograniczone, skupiały się głównie na kwestiach bezpieczeństwa. Dla Palestyńczyków największym problemem są możliwe ograniczenie w dostępie do ważnego meczetu Al-Aksa w Jerozolimie, położonego na Wzgórzu Świątynnym.

21.07.2017 Gorąco w Wenezueli

Według różnych agencji informacyjnych nawet milion obywateli Wenezueli mogło uczestniczyć w ogólnokrajowym strajku generalnym. Jego celem miała być presja na prezydencie Nicolásie Maduro, by ten zrezygnował w planowanych wyborów do zgromadzenia konstytucyjnego.

Według wstępnych danych, brutalne starcia demonstrantów z policją kosztowały życie trzech osób, a ponad 360 trafiło do aresztu. Według samego Maduro, strajk miał znaczenie marginalne, a jego prowokatorzy szybko zostaną aresztowani.

Protesty w Wenezueli trwają nieprzerwanie od kwietnia 2017 r. Oblicza się, że w ich trakcie zginęło co najmniej 100 osób. Według opozycji, w ostatnim strajku generalnym wziąć miało udział około 85% obywateli, co wydaje się pewna przesadą. Faktem jednak jest, że skala zaangażowania obywatelskiego jest imponująca. Główne drogi prowadzące do stolicy, jak i ulice Caracas, zostały zablokowane przy użyciu śmieci oraz mebli. Według BBC, były jednak miasta i stołeczne dzielnice, gdzie życie toczyło się normalnie. Dziennikarze podkreślili również, że urzędnicy jak do tej pory nie przyłączyli się do wezwań politycznej opozycji. Tym samym Maduro ma wciąż silne społeczne oparcie.

Potwierdzone zostało, że policja użyła gazu łzawiącego podczas starć. Jeden przypadek śmiertelny został zanotowany w stolicy, a kolejne dwa w mieście położonym na północy Wenezueli, Valencii.

Jak podaje BBC, takie państwa jak Kolumbia, Hiszpania, Francja, Stany Zjednoczone oraz Unia Europejska wezwały Maduro, by ten rezygnował z zaplanowanego na 30 lipiec głosowania nad składem zgromadzenia konstytucyjnego, którego zadaniem ma być opracowanie nowej ustawy zasadniczej. W przemówieniu telewizyjnej Maduro odrzucił te wezwania stwierdzając, że najważniejsze sektory państwa nie przystąpiły do strajku, a przez to opozycja nie ma legitymacji społecznej, by czegoś się domagać.

Sytuacja polityczna w Wenezueli skomplikowała się po tym, jak opozycja zdobyła większość w parlamencie. Tym samym doszło do dwuwładzy: władza wykonawcza w rękach Maduro, a ustawodawcza w rękach partii jemu nieprzychylnych. Pomysł nad wyborem kolejnego ciała: zgromadzenia konstytucyjnego, umożliwiłoby obejście przez Maduro parlamentu i wprowadzenie takich zmian, które dawałyby dodatkowe uprawnienia głowie państwa. Zdaniem opozycji, to droga do dyktatury.

20.07.2017 Zmiana amerykańskiej polityki w Syrii (?)

Jak podaje agencja Reutera, powołując się na dwa źródła w amerykańkiej administracji, prezydent Donald Trump i jego współpracownicy zamierzają zmienić działania i zaangażowanie w toczącej się od sześciu lat wojnie domowej w Syrii. Zaangażowanie najsłynniejszej agencji wywiadowczzej CIA w szkolenia i dozbrajanie rebelianów walczących z reżimem Bashara al-Assada ma zostać ograniczone. Celem ostatecznym ma być poprawa relacji z coraz silniejszym graczem w tym rejonie – Rosją.

Stany Zjednoczone od początku syryjskiej wojny domowej sześć lat temu, wspierały rebeliantów, którzy wszczęli bunt przeciwko prezydentowi Basharowi al-Assadowi. W tej samej rebelii, Federacja Rosyjska wspólnie z Islamską Rpubliką Iranu udzieliły znacznej pomocy wspomnianej głowie syryjskiego państwa. Tym samym USA i Rosja znalazły się po przeciwnej stronie barykady, co i tak komplikowało trudne relacje bilateralne.

Szeroki program wsparcia dla rebeliantów autorstwa CIA, jak do tej pory przyniósł niewielkie korzyści. Prezydent Bashar al-Assad trzyma się mocno u steru władzy, a w ostatnim czasie dzięki pomocy Rosji i Iranu przejmuje inicjatywę. Z tego też powodu, program zapoczatkowany w 2013 r., kiedy prezydentem USA był Barack Obama, decyzją Trumpa ma być ograniczony. Nie padło jednak stwierdzenie o jego całkowitym zamknięciu. Sam Trump, jak i jego współpracownicy, nie ukrywali, że ich zdaniem dla dobra Ameryki, konieczne jest zbliżenie na linii Waszyngton-Moskwa. Stąd decyzja o ograniczeniu wspacia dla syryjskich rebeliantów.


Prezydenci: Donald Trump (po lewej) i Władimir Putin (po prawej),
http://www.kalb.com/content/news/White-House-Trump-to-meet-Putin-at-G-20-summit-431582923.html, [dostęp dn. 20.07.2017]; Gage Skidmore / CC BY-SA 2.0 / Kremlin.ru / CC BY 4.0 / MGN.

Po raz pierwszy informację o ograniczeniu wsparcia pomocy dla syryjskich rebeliantów podała gazeta "The Washington Post". Oficjalnie zarówno CIA, jak i rzeczniczka Białego Domu, Sarah Sanders, zaprzeczyły zmianom w prowadzonej polityce syryjskiej.

Agencja Reutera podaje, powołując się na dwa anonimowe źródła w administracji amerykańskiej, że decyzja o ograniczeniu wsparcia miała zapaść przed spotkaniem Trumpa z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, które miało miejsce 7 lipca 2017 r. podczas szczytu państw grupy G20 w Hamburgu. Tym samym nie miał to być element negocjacji, a raczej akt dobrej woli ze strony USA. Prezydent Trump miał podjąć decyzję po rozmowie z doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego H.R. McMasterem oraz dyrektorem CIA, Mikiem Pompeo. Jednym z argumentów na rzecz ograniczeń miał być potwierdzony fakt przechodzenia części wyszkolonych i dozbrojonych rebeliantów na stronę niesławnego Państwa Islamskiego.

19.07.2017 Problemy prezydenta Egiptu Abdela Fattaha al-Sisi

Jak podaje agencja Reutera, prezydent Egiptu, Abdel Fattah al-Sisi ma coraz większe problemy polityczne. Wielu jego dotychczasowych sojuszników, coraz głośniej domaga się jego ustąpienia. Tym samym, człowiek którego uważano za symbol stabilizacji, staje się problemem i zarzewiem nowego politycznego chaosu w kraju.

Wśród komentatorów obecna sytuacja jest niezrozumiala. Sam prezydent nie ogłosił chęci kandydowania w następnych wyborach. Poza tym, tylko dwaj plityczni rywale ogłosili chęć ubegania sie o najwyższy egipski urząd. Jednocześnie obaj sugerują, że al-Sisi ma największe szanse na zwycięstwo, a jednak prezydent traci polityczne poparcie. Stąd krytyka głowy państwa przez znanych i cenionych działaczy jest niezrozumiała.

Jednym z krytyków jest Hazim Abdelazim, który w 2014 r. był zwolennikiem i członkiem wyborczego sztabu, które doprowadziło al-Sisi'ego do zwycięstwa. Jak sam powiedział: "On musi odejść", dodając: "Nie był uczciwy, nie przestrzegał prawa ani konstytucji, utopił kraj w długach i poddał sie". Sam prezydent nie odniósł się do tych zarzutów. Jego współpracownicy odpowiedzieli, że dodatkwe uprawnienia głowy państwa są konieczne ze względu na wciąż nie opanowaną islamską rewolucją. Administracja ma również czynić starania nad uzdrowieniem gospodarki.


Prezydent Abdel Fatah al-Sisi,
https://www.egypttoday.com/Article/1/10613/Sisi-chairs-meeting-on-Rafah%E2%80%99s-terror-attack, [dostep dn. 19.07.2017]; CC.

Al-Sisi spotyka się z ostrą krytyką od 2016 r., kiedy to w zamian za pomoc finansową, Egipt sprzedał dwie wyspy położone na Morzu Czewronym. Wielu Egipcjan potraktowało ten ruch nie jako pomoc dla zrujnowanej gospodarki, ale jako formę sprzedaży własnej suwerenności. Wywołało to społeczne protesty. Jesli dodamy olbrzymią inflację, wszechobecną korupcję oraz częste ataki terrorystyczne islamskich fundamentalistów, ktore władza często wykorzystuje by więzić politycznych przeciwników i zamykać krytyczne media, to zrozumiałym się staje powód społecznego niezadowolenia. Z drugiej strony, obywatele widząc brak alternatywy stają się coraz bardziej zniechęceni.

17.07.2017 Problemy z wolnością mediów w Sudanie Południowym

Niektóre prywatne serwisy informacyjne oraz blogerzy skarżą się na ograniczenia nakładane na media w Sudanie Południowym przez stronę rządową. W ostatnich dniach miały zostać zablokowane strony internetowe tychże nadawców. Zdaniem blogerów i dziennikarzy ma być to forma represji za krytyczne komentarze. Władza ma nie zgadzać się na bezkarne krytykowanie najważniejszych organów państwowych.

Stacja radiowa i strona internetowa Radia Tamazuj z siedzibą w Holandii miały zostać w ostatnich dniach całkowicie zablokowane. O fakcie tym poinformowano na koncie na popularnym serwisie Twitter. Jak podaje agencja Reutera, podobne problemy miały w ostatnim czasie witryny internetowe Sudan Tribune, która ma siedzibę w Paryżu. Dziennikarze powołują się na dwa anonimowe źródła w Sudanie Południowym. Za tymi blokadami mają stać urzędnicy z Południowo-Sudańskiego Narodowego Organu Komunikacyjnego.

Poza tym, niektórzy dostawcy Internetu mają blokować popularne blogi: Paanluel Wel i Nyamilepedia. Dziennikarzom z Reutersa udało się uzyskać anonimową informację z Południowo-Sudańskiego Narodowego Organu Komunikacyjnego, zgodnie z którą za blokowaniem ma stać "polityka rządowa".

Światową opinię publiczną zbulwersował fakt, aresztowania przez służby bezpieczeństwa dyrektora telewizji państwowej za to, że nie pokazał na żywo przemówienia prezydenta kraju, Salva Kiira. Międzynarodowe organizacje zrzeszające dziennikarzy alarmują, że tylko w ostatnich miesiącach odmówiono wstępu do kraju około 20 korespondentom. Sudan Południowy to najmłodsze państwo na świecie, które od początku swego istnienia dotknięte jest konfliktem wewnętrznym, a ostatnie klęską głodu.

17.07.2017 Iran ostrzega Stany Zjednoczone

Jak donosi agencja Reutera, jeden z wyższych dowódców irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej ostrzegł Stany Zjednoczone, że w przypadku uznania przez Waszyngton Korpusu jako organizacji terrorystycznej i nałożenia sankcji z tym związanych, siły zbrojne USA operujące w regionie nie będą mogły czuć się bezpiecznie. Irański Korpus jest najbardziej wpływową organizacją w tymże państwie.

Ostrzeżenie to zostały wydane w związku z medialnymi doniesieniami, jakoby administracja Donalda Trumpa planowała oficjalne uznanie Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej jako organizacji terrorystycznej. Już w czerwcu 2017 r. amerykański Senat przegłosował ustawę zakładającą nałożenie dodatkowych sankcji w związku z irańskim programem jądrowym i testowanymi rakietami balistycznymi – projekt musi jeszcze zostać zaakceptowany przez Izbę Reprezentantów i uzyskać podpis prezydenta Trumpa. W 2015 r. Teheran podpisał międzynarodową umowę ograniczającą program jądrowy. Nie zmieniło to jednak pozycji Iranu na arenie międzynarodowej, a Waszyngton długo zwlekał z ewentualnym zniesieniem obowiązujących sankcji. Skutek tego jest taki, że Teheran coraz głośniej myśli o zerwaniu porozumienia.

Na oficjalnej stronie informacyjnej Korpusu, Sepah News, Szef Sztabu gen. Mohammad Baqeri powiedział: "Zaliczenie Strażników Rewolucji do grup terrorystycznych i stosowanie podobnych sankcji stanowić będzie poważne zagrożenie dla Ameryki, jej baz i sił rozmieszczonych w regionie". W jego wystąpieniu nie znalazły się jednak żadne szczegóły odnośnie rodzaju tego zagrożenia. Dodał, że nowy program rakietowy ma charakter obronny i nie będzie podlegał żadnym negocjacjom.

Zaledwie trzy dni po głosowaniu w amerykańskim Senacie nad rozszerzeniem sankcji przeciwko Iranowi, Teheran wystrzelił rakiety skierowane w cele położone w Syrii, a kontrolowane przez niesławne Państwo Islamskie. Wybór tych islamskich fundamentalistów jako cel był oczywisty – to oni odpowiadali za ataki terrorystyczne w Teheranie, które kosztowały życie 18 cywili. W syryjskiej wojnie domowej Iran wspiera reżim Bashara al-Assada.

16.07.2017 Protesty w Mali

Tysiące Malijczyków wyszło na ulicę protestując przeciwko planowanemu referendum, którego celem jest wzmocnienie ustrojowej pozycji urzędującego prezydenta, którym jest Ibrahim Boubacar Keita, a także nadanie autonomii Tuaregom.

Samo referendum miało się odbyć w minionym tygodniu, ale ze względu na społeczne niezadowolenie parlament podjął decyzję o przesunięciu głosowania, lecz nie o jego zaniechaniu. Obywatele mają pójść do urn w tym roku, ale nie ma jeszcze wyznaczonej konkretnej daty. Zdaniem krytyków Keity, do najbardziej kontrowersyjnych rozwiązań należy uznać możliwość przyznania głowie państwa zdolności do nominowania ¼ członków Senatu oraz dymisjonowania szefa rządu według własnego uznania.

Inną kwestią jest społeczny brak poczucia bezpieczeństwa. Chodzi zwłaszcza o centrum i północ kraju, gdzie siły porządkowe słabo sobie radzą z islamskimi fundamentalistami, rebeliantami i zwykłymi przestępcami. Również w stolicy, Bamako, jest niebezpiecznie.

Zdaniem protestujących, nie ma konieczności zmiany konstytucji, a władze powinny skupić się na rozwiązaniu problemów z zapewnieniem bezpieczeństwa. Oprócz haseł w stylu: "Nie dla zmian w konstytucji!", pojawiły się również wzywające Keitę do rezygnacji. Oskarża się go o niezdolność do rozwiązania problemu rebelii na północy Mali.

Następne wybory prezydenckie zaplanowane zostały na 2018 r. Urzędująca głowa państwa nie określiła jeszcze swojej przyszłości. Nie wiemy czy Keita będzie chciał ubiegać się o reelekcję. Należy jednak przypuszczać, że w przypadku przeforsowania zmian systemowych, prezydent będzie zabiegał o kolejną kadencję.

Wojna domowa oficjalnie została zakończona w 2015 r., po tym jak Tuaregowie podjęli w 2012 r. powstanie mające na celu utworzenie własnego państwa o nazwie Azawad. Zgodnie z porozumieniem pokojowym władze w Bamako zgodziły się na przyznanie szerokiej autonomii etnicznej Tuaregom. Ten nowy autonomiczny region o nazwie Azawad, ma być częścią państwa malijskiego, ale wymaga to odpowiedniej zmiany zapisów ustawy zasadniczej. Stąd konieczność przeprowadzenia referendum konstytucyjnego, które wielu obywatelom się nie podoba.

Zdaniem protestujących, tak szerokie ustępstwa wobec Tuaregów, to de facto ich zwycięstwo. Wielu obawia się, że autonomia szybko doprowadzi do powstania Islamskiej Republiki Azawadu. Poza tym, na północy wciąż dochodzi do lokalnych starć.

16.07.2017 Nieoficjalne referendum w Wenezueli

Wenezuelska opozycja przeprowadza dziś nieoficjalne referendum, które ma na celu wywołać presję na urzędującego prezydenta Nicolasa Maduro. Według opozycjonistów, głowa państwa dąży do przejęcia prerogatyw władzy ustawodawczej, co ich zdaniem jest sprzeczne z demokracją i może skutkować przejściem do systemu dyktatorskiego.

Referendum, które ma charakter raczej symboliczny, ma również na celu przekonanie Maduro o konieczności przeprowadzenia przedterminowych wyborów prezydenckich. Zdaniem opozycji prezydent stracił społeczną legitymację na obejmowanie najważniejszego urzędu w państwie. Sama Wenezuela przeżywa teraz kryzys gospodarczy, który ogarnął każdy sektor w państwie. To zaś skutkowało gwałtownymi protestami trwającymi nieprzerwanie od trzech miesięcy, które kosztowało życie już około 100 osób.

Samo referendum rozpoczęło się o 7 rano czasu miejscowego w 2 tysiącach punktów zorganizowanych przez opozycję w całym kraju. Samo uczestnictwo ma być aktem "społecznego nieposłuszeństwa" mającego skłonić Maduro do zaniechania prowadzonej polityki. Opozycja zapowiada, że po referendum nastąpi "godzina zero", która może oznaczać strajk ogólnokrajowy lub inne skrajne działania.

Według komentatorów z agencji Reutersa, samo referendum w żaden sposób nie zakończy istniejącego kryzysu politycznego. Maduro już wielokrotnie dawał do zrozumienia, że wygrywając wybory prezydenckie ma pełny mandat do formy prowadzonej polityki i nie zaakceptuje wyników nielegalnego referendum.

Co ważne, prezydent Maduro czyni polityczne starania, by zaplanowane na 30 lipca 2017 r. głosowanie mające na celu wybór członków Zgromadzenia Konstytucyjnego okazało się sukcesem. Dąży do tego, by jego zwolennicy uzyskali większość pozwalającą mu wprowadzić konstytucyjne zmiany, które już teraz są elementem politycznego chaosu. Jeśli mu się to powiedzie, zyska zdolność swobodnego kreowania organów państwowych, jak i możliwość nominowania swoich zwolenników na najważniejsze urzędy.

15.07.2017 Abu Sayed nie żyje

Do publicznej wiadomości Stany Zjednoczone podały, że podczas szturmu wojsk amerykańskich na siedzibę Państwa Islamskiego doszło do zabicia lidera organizacji w Afganistanie, Abu Sayeda. Do zdarzenia miało dojść w prowincji Kunar położonej na wschodzie kraju, uważanej za twierdzę Państwa Islamskiego, obok innej prowincji Nangarhar.

W oficjalnym oświadczeniu Pentagon potwierdził, że do akcji doszło 11 lipca 2017 r. Wśród ofiar obok lidera ma być również wielu innych bojowników islamskich. Decyzja o wysłaniu sił specjalnych związana była z doniesieniami wywiadu o planowanej nowej ekspansji Państwa Islamskiego w Afganistanie. Celem miało być uniemożliwienie wprowadzenie planu w życie. Poprzednik Sayeda, Abdul Hasib został zabity podczas podobnej akcji w kwietniu 2017 r. Samo Państwo Islamskie nie potwierdziło w żaden sposób tych doniesień.

To kolejny cios w Państwo Islamskie, jeśli te informacje się potwierdzą. Jak podkreśliła rzeczniczka Pentagonu, Dana White, zabicie Sayeda przed paroma dniami, Hasiba w kwietniu, i poprzedniego lidera Państwa Islamskiego Hafiza Sayeda Khana przez nalot z użyciem drona w 2016 r., znacząco osłabiło organizację operującą w Afganistanie. Tylko w 2017 r. straty osobowe tej fundamentalnej organizacji islamskiej szacuje się na co najmniej kilkaset.

15.07.2017 Pierwsza rocznica nieudanego zamachu stanu w Turcji

Tureckie władze podjęły decyzję o przeprowadzeniu oficjalnych obchodów nieudanego zamachu stanu, który miał miejsce w nocy z 15 na 16 lipca 2016 r. Przyjmuje się, że próba przejęcia władzy przez wojskowych kosztowała życie od 260 do 312 osób, a rannych zostało około 2 100 Turków.

Rok temu, próba obalenia prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana przez tureckich wojskowych się nie powiodła. W skutek tych wydarzeń, cały kraj objęły reperkusje. Około 150 tysięcy osób zostało wyrzuconych z pracy w związku z podejrzeniem o udział lub sprzyjanie puczystom. Blisko 50 tysięcy Turków przebywa nadal w areszcie. Władze akcje te tłumaczą koniecznością oczyszczenia państwa i pozbycia się zwolenników zamachowców. Jednak dla wielu obywateli to jednak za dużo. Opozycja organizuje cyklicznie demonstracje, na które przychodzą setki tysięcy ludzi.

Zaledwie tydzień temu w Stambule kilkaset tysięcy demonstrantów w "marszu sprawiedliwości" przeszło około 450 kilometrów, by zaprotestować przeciwko poczynaniom władz. Opozycja twierdzi, że prezydent poprzez przeprowadzane od roku czystki chce zdławić wszelki opór społeczny i zdusić wszelką krytykę. Według opozycyjnego polityka, Kemala Kilicdaroglu, to co wyprawia Erdogan można nazwać drugim zamachem sanu. Sam zaś prezydent stwierdził, że organizatorzy marszu de facto wspierają terroryzm.

Również dziś zostały zaplanowane demonstracje przeciwko władzom, jak i wiece poparcia dla prezydenta Erdogana. Turcy są podzieleni w sposób znaczny niemal na połowę. Sam Erdogan zaplanował swoje przemówienie w parlamencie, dokładnie rok od momentu, gdy gmach został zbombardowany przez puczystów.

Tureckie władze uważają, że głównym inspiratorem zamachu miał być przebywający w Stanach Zjednoczonych muzułmański duchowny Fethullah Gulen. Ten natomiast odrzuca wszelkie oskarżenia. Waszyngton do tej pory nie zgodził się na ekstradycję Gulena.

14.07.2017 Human Rights Watch oskarża Rwandę o pozasądowe egzekucje

Zdaniem znanej pozarządowej organizacji zajmującej się ochroną praw człowieka, władze w Rwandzie miały na zachodzie kraju od lipca 2016 r. do marca 2017 r. pozasądownie dokonać egzekucji 37 osób oskarżanych o popełnienie drobnych przestępstw.

Większość ofiar miała być oskarżona o popełnienie drobnych kradzieży. Jedna z nich miała ukraść tylko banany. W kilku przypadkach miano stwierdzić takie drobne przestępstwa jak: przemyt marihuany, nielegalne przekraczanie granicy czy zarzucanie sieci rybackich w niedozwolonym miejscu. Władze w Kigali oficjalnie zaprzeczyły tym oskarżeniom.

Zdaniem Human Rights Watch egzekucje, zamiast oficjalne postępowanie sądowe, to celowe działania mające wprowadzić atmosferę strachu, egzekwowanie prawa i niedopuszczenie do publicznej krytyki poczynań rządu.

Organizacja podkreśla przypadek, gdy złapano złodzieja krowy. Miał on wpierw zostać doprowadzono przed lokalne władze, gdzie doszło do publicznego przesłuchania, a następnie żołnierze zabrali oskarżonego na pole, gdzie trzema strzałami mieli go zabić.

Minister sprawiedliwości Rwandy, Johnston Busingye na Twitterze stwierdził, że raport jest fałszywy, a Human Rights Watch szuka sposobu, by znowu stało się o niej głośno.

14.07.2017 Chiny pod pręgierzem międzynarodowej krytyki w sprawie śmierci Liu Xiaobo

Chińska Republika Ludowa odrzucała wszelkie głosy krytyczne w związku z uwięzieniem Liu Xiaobo i brakiem zgody na jego wyjazd za granicę, w celu leczenia zaawansowanego raka wątroby. Ten znany krytyk władz w Pekinie, skazany na 11 lat więzienia za działalność antypaństwową oraz laureat pokojowej nagrody Nobla, zmarł 13 lipca 2017 r.

Według chińskich władz, sprawa uwięzienia i leczenia więźnia Liu Xiaobo była kwestią wewnętrzną Chin i wszelkie krytyczne uwagi są nie na miejscu. Zmarły miał zaledwie 61 lat. Do śmierci doszło w szpitalu w Chinach.

Jak podaje agencja Reutera - zdaniem Komitetu Noblowskiego, który podjął decyzję o przyznaniu pokojowej nagrody Nobla w 2010 r. zmarłemu Xiaobo - to Chiny "ponoszą główną odpowiedzialność" za tę śmierć. Już pojawia się międzynarodowa presja, by Pekin zwolnił z aresztu wdowę, Liu Xia.

Zgodnie z oficjalną informacją, więzień zmarł w związku z niewydolnością wieloorganową. Główny lekarz Teng Yue powiedział, że Xiaobo umarł w spokoju otoczony przez żonę i krewnych, a do Liu Xia miał powiedzieć zanim odszedł: "Żyj dobrze".

Minister spraw zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec, Sigmar Gabriel publicznie zadał pytanie, czy Chiny celowo nie opóźniały diagnozę. Brytyjski sekretarz spraw zagranicznych, Boris Johnson stwierdził, że to była zła decyzja, którą podjął Pekin.

Liu Xiaobo był pisarzem, znawcą literatury, profesorem, krytykiem władzy w Chinach. Brał udział w szeregu społecznych inicjatywach dążących do wprowadzenia demokracji państwie chińskim, za co był wielokrotnie sądzony i osadzany w więzieniu. W 2009 r. został skazany na 11 lat pozbawienia wolności i 2 lata pozbawienia praw publicznych. Rok później otrzymał pokojowa nagrodę Nobla, ale ze względu na wyrok nie odebrał nagrody.

13.07.2017 Zamach bombowy w Kamerunie

Jak donosi agencja Reutera, w niewielkiej miejscowości w Kamerunie, zamachowiec samobójca wysadził się zabijając 12 osób i raniąc, co najmniej 40 niewinnych cywili. Do zamachu doszło zaledwie kilka kilometrów od granicy z Nigerią.

Do tej pory żadna organizacja nie przyznała się do zamachu, lecz powszechnie wiadomym jest, że w sąsiedniej Nigerii od lat trwają walki z bardzo silną islamską fundamentalistyczną organizacją o nazwie Boko Haram. Bojownicy często atakowali cele militarne, jak również cywilne, tak w Nigerii, jak i poza granicami tego kraju.

Boko Haram nie ukrywa, że ich celem jest stworzenie państwa islamskiego – kalifatu – gdzie obowiązywałoby prawo szariatu. Przez długi okres formacja kontrolowała obszar bliski ¼ terytorium Nigerii. Wraz z utratą kontroli na danym obszarem i zaangażowaniem sił zbrojnych regionu Afryki Zachodniej przeciwko fundamentalistom, działania Boko Haram zostały rozszerzone poza granice Nigerii, jak również przyjęto nową taktykę, polegającą na licznych terrorystycznych atakach.

13.07.2017 Problemy Trumpa w cieniu jego wizyty w Paryżu

Dnia 13 lipca 2017 r. prezydent Stanów Zjednoczonych, Donald Trump wraz z małżonką Melanią, przybył do Paryża z oficjalną wizytą. Celem wizyty mają być rozmowy z francuskim prezydentem Emmanuelem Macronem. Co ciekawe, obaj przywódcy zostali niedawno wybrani na piastowane stanowiska, a ich polityczne doświadczenie jest stosunkowo niewielkie.

Oba kraje od pewnego czasu łączą chłodne relacje. Same Stany Zjednoczone są częściowo izolowane – zasadniczo od wyboru Trumpa na prezydenta – w związku z krytykowaną na arenie międzynarodowej decyzją prezydenckiej administracji odnośnie paryskiego pakietu klimatycznego, jak i kwestii związanej z warunkami handlowymi.

Sam Trump ma też problemy w samych Stanach Zjednoczonych. Jego najstarszy syn, Donald Trump junior, oskarżany jest o kontakty z Rosją, która miała udzielić kompromitujących informacji odnośnie kontrkandydatki obecnego prezydenta, Hilary Clinton z Partii Demokratycznej. Informacja o tym, że syn prezydenta miał przyjąć rosyjską pomoc w trakcie gorącego politycznego przedwyborczego okresu, zelektryzowały amerykańską opinię publiczną.

Prezydent Trump przybywa do Paryża zaledwie kilka tygodni po tym, jak Macron gościł rosyjskiego przywódcę, Władimira Putina. Jak widać politycznie toczy się walka o miejsce Stanów Zjednoczonych w europejskiej polityce. W planie wizyty Trumpa jest udział w jutrzejszej paradzie z okazji dnia zburzenia Bastylii, oraz celebracja setnej rocznicy przystąpienia Stanów Zjednoczonych do I wojny światowej.

Urzędnicy z Pałacu Elizejskiego mieli dziennikarzom powiedzieć, że Macron nie chce, by Trump poczuł się jakby był "w narożniku", ale poruszone zostaną drażliwe kwestie. Pierwsza to oczywiście paryski pakiet klimatyczny, który Waszyngton zdecydował się odrzucić. Druga zaś, to kwestie handlowe. Trump wyraźnie podkreślał, że nie zamierza ograniczać roli państwa do "nocnego stróża", zgodnie z hasłem "America First". Dla Europy – Unii Europejskiej – wolność handlowa nieograniczona państwowym interwencjonizmem jest kluczowa. To dwie całkowicie różne postawy, który budzą negatywne emocje.

12.07.2017 Chińskie wojska zmierzają do Dżibuti

Chińskie media podają, że transportowce z oddziałami armii Chińskiej Republiki Ludowej na pokładach, zmierzają do Dżibuti, w celu założenia pierwszej ich bazy militarnej na kontynencie afrykańskim. Zadania jakie zostały nałożone na żołnierzy to utrzymywanie pokoju i pomoc humanitarna, szczególnie w zdestabilizowanej Afryce Zachodniej.

Agencja informacyjna Xinhua podała, że chińscy żołnierze nawiążą współpracę z miejscowymi kołami wojskowymi, będą przeprowadzać szerokie ćwiczenia morskie oraz misje ratownicze. W ostatnich latach inwestycje Pekinu w Afryce osiągały zawrotne sumy. Sporo pieniędzy zostało też wydanych na modernizację afrykańskich sił zbrojnych.

Statki z chińskimi żołnierzami opuściły port Zhanjiang w dniu wczorajszym. Nie podano jednak informacji ile osób czy statków zostało wysłanych, ani kiedy baza będzie w pełni zdalna do użytku. Według dostępnych informacji wiadomym jest, że negocjacje odnośnie budowy bazy przebiegały w przyjaznej atmosferze, a pierwsze kroki do jej wybudowania zostały poczynione już w 2016 r.

Większość komentatorów podkreśla, że baza w Dżibuti ma pokazać zdolność Chin do utrzymywania swojej wojskowej obecności poza azjatyckim kontynentem. Należy też pamiętać, że chińska gospodarka, uzależniona od dostaw surowców z innych państw, znalazła źródło potrzebnych materiałów właśnie w Afryce. Stąd trzeba też patrzyć na nową bazę, jako środek ochrony chińskich inwestycji bezpośrednich na afrykańskim kontynencie.

Dżibuti to mały kraj w Rogu Afryki. Bazy wojskowe w tym państwie już założyły Stany Zjednoczone, Japonia oraz Francja. Wybór Dżibuti był dość oczywisty, jeśli przyjrzymy się sytuacji w regionie. Oprócz czynnika geograficznego – położenie blisko ruchliwej trasy żeglugowej – państwo to jest bardzo stabilne w porównaniu z sąsiadami.

BBC podkreśla, że w 2015 r. podczas wielkiego szczytu, na którym spotkali się przedstawiciele Chin z państwami afrykańskimi, Pekin zobligował się do zainwestowania około 60 miliardów dolarów amerykańskich. Pieniądze te miały zostać wykorzystane do rozwoju zacofanej gospodarczo Afryki. W krótkim czasie Chiny stały się najważniejszym partnerem handlowym kontynentu afrykańskiego. Na korzyść Pekinu było również zaangażowanie własnych wojsk w misję pokojową w Sudanie Południowym w 2015 r. W zamian za taką pomoc, Afryka wysyła do Chin potrzebne surowce w dobrej cenie.

12.07.2017 Przed spotkaniem australijskiego premiera z brytyjską królową

Na stronie internetowej BBC możemy przeczytać, że wkrótce dojdzie do spotkania premiera Australii, Malcolma Turnbulla, z królową Wielkiej Brytanii, Elżbietą II. Do spotkania ma dojść w Pałacu Buckingham.

Turnbull znany jest z tego, że w latach dziewięćdziesiątych XX w. - jeszcze zanim na dobre wkroczył na partyjną scenę Australii - prowadził kampanię na rzecz wprowadzenia systemu republikańskiego. Skutkiem m. in. jego działań było referendum w 1999 r., które przegrał niewielką ilością głosów. Jak sam stwierdził, nigdy się nie spodziewał, że będzie australijskim premierem i z racji pełnienia w tej funkcji będzie się spotykał z brytyjską królową. Dodał, że on sam pozostał republikaninem, ale nie umniejsza to jego "bardzo silnej elżbietańskiej" postawy. Zgodnie z jego słowami: "Nawet republikanie, jak ja, moim zdaniem mogą być elżbietanami". Natomiast o samej Elżbiecie II wyraził się słowami: "Była niezwykłym przywódcą Wielkiej Brytanii i Commonwealth". Zdaniem Turnbulla "polityka jest pełna nieprzewidywalnych wydarzeń".

Dodał jednak, że dopóki na tronie zasiada Elżbieta II, nie widzi szansy, by Australijczycy poparli reformę systemową polegającą na zmianie australijskiej głowy państwa na prezydenta. Można te słowa zinterpretować, jako furtkę dla kolejnego referendum po elekcji nowej głowy brytyjskiego państwa.

Wizyta australijskiego premiera w Wielkiej Brytanii miała na celu spotkanie z kluczowymi brytyjskimi oficjelami. Jednocześnie podkreślono, że Australia pozostanie w bliskich relacjach z Londynem po przeprowadzeniu Brexitu, czyli wyjścia Wielkiej Brytanii ze struktur Unii Europejskiej.


Źródło: Malcolm Turnbull,
http://www.truthdig.com/report/item/malcolm_turnbull_ousts_..., [dostęp dn. 12.07.2017]; Malcolm Turnbull in 2014, Veni / CC BY-SA 2.0.

10.07.2017 Kenia przed wyborami prezydenckimi

W przyszłym miesiącu mają się odbyć wybory prezydenckie w Kenii, jednak sytuacja polityczna w tym kraju staje się coraz bardziej napięta. O reelekcję stara się urzędująca głowa państwa, Uhuru Kenyatta, który dzierży ten urząd od 2013 r.

Prezydent Kenyatta wezwał niedawno przedstawicieli władzy sądowniczej w Kenii, by ci nie ulegali presji opozycji i nie doprowadzali do politycznego chaosu. Według głowy państwa, może dojść do celowych działań mogących uniemożliwić przeprowadzenie w pełni wolnych i uczciwych wyborów.

Wypowiedź prezydenta ma związek ze sprawą, która trafiła do Sadu Najwyższego na wniosek opozycji. Sędzia nakazał komisji wyborczej zaprzestania drukowania kart do głosowania i to właśnie miało najbardziej zdenerwować urzędującą głowę państwa. Kenyatta wyraźnie dał do zrozumienia, że wybory odbędą się zgodnie z planem, bez względu na prawne okoliczności. Jak sam stwierdził: "Ten rodzaj zastraszania jest niedozwolony, a data wyborów nie zostanie zmieniona". Dodał, że sędziowie nie mogą powoływać się na niezależność, a następnie w sposób jawny wkraczać w kompetencje innych organów państwa oraz w bieżącą politykę.

Opozycja wniosła sprawę do Sądu Najwyższego po tym, jak poddano w wątpliwość rzetelność i transparentność przetargu na drukowanie kart do głosowania w nadchodzących wyborach prezydenckich. Sąd podzielił te obawy i zakazał drukowania kart. Opozycyjna partia National Super Alliance NASA, która wniosła sprawę do Sądu, zarzuciła prezydentowi prywatne powiązania w firmą Al Ghurair z Dubaju, która wygrała przetarg na kwotę 24 milionów dolarów amerykańskich. Zarówno przedstawiciele prywatnej firmy, jak i prezydent Kenii zaprzeczają oskarżeniom. Co ważne, Sąd zezwolił na drukowanie kart do głosowania w wyborach parlamentarnych i samorządowych.

Media już donoszą, że może być problem z wydrukowaniem kart na czas. Wybory mają się odbyć 8 sierpnia 2017 r., a drukowanie średnio zajmuje 45 dni. Głównym rywalem Kenyatty, jest Raila Odinga, który kilka dni temu leżał w szpitalu, z objawami zatrucia pokarmowego. Niepokojące są jednak doniesienia o starciach między zwolennikami dwóch głównych kandydatów oraz wciąż niepotwierdzone przypadki śmiertelne.


Źródło: Uhuru Kenyatta,
http://www.iclmediareview.com/17-november-2015-news-about-the-courts-katanga-sentence-otp-strategic-plan-ongwen-confirmation-icc-asp-and-eccc-appeals-hearings, [dostęp dn. 10.07.2017]; Photo: pressenza.com via Bing (CC).

09.07.2017 Kolejne w walki z fundamentalistami w Somalii

Jeden z ważniejszych przedstawicieli sił zbrojnych autonomicznego regionu Puntland w Somalii (Puntland Security Force PSF), płk Mohamed Ismail poinformował światowa opinię publiczną o szerokiej operacji wojskowej mającej na celu wyeliminowanie zagrożenia ze strony fundamentalistów islamskich zrzeszonych w organizacji Al-Shabaab. Puntland to autonomiczny region, który wpierw ogłosił niepodległość, a obecnie dąży do szerokiej autonomii w ramach państwa Somalia. Co ciekawe, niesławni somalijscy piraci w większości mieli swoje bazy właśnie w tym regionie.

Jak poinformował płk Ismail w ciągu czterodniowej operacji miało zginąć 18 fundamentalistów, miano dokonać przejęcia arsenału oraz zniszczenia zasobów pożywienia i medykamentów. W sumie miano zniszczyć sześć baz Al-Shabaab w górach Galgala. Sami islamscy bojownicy zaprzeczają, by mieli ponieść jakiekolwiek straty w tej części Somalii.

Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że PSF jest wspierane i szkolone przez Stany Zjednoczone. Nie jest do końca wiadomym jaką rolę w przeprowadzonej operacji mieli agenci amerykańskich służb. Al-Shabaab, która ma ścisłe relacje z Al-Ka'idą, potwierdziła, że doszło tylko do ataku, ale bez większych szczegółów. Szejk Abdiasis Abu Musab, który jest rzecznikiem militarnego skrzydła "somalijskich talibów" dodał, że atak został odparty i nie poniesiono żadnych strat.

09.07.2017 Amerykański sekretarz stanu w Stambule

Sekretarz stanu Stanów Zjednoczonych, Rex Tillerson w przemówieniu otwierającym konferencję w Stambule a poświęconą przemysłowi naftowemu, pochwalił postawę obywateli Turcji podczas nieudanego zamachu stanu sprzed roku. Nie padły jednak żadne słowa odnośnie oskarżeń tureckich władz o dalekosiężne reperkusje i tendencje autorytarne. Podczas konferencji Tillerson ma otrzymać nagrodę za 40 lat pracy w przemyśle naftowym.

Amerykański polityk podkreślił, że wciąż USA uznaje Turcję za ważnego partnera i docenia działania związane ze zwiększeniem bezpieczeństwa energetycznego w całym regionie. Relacje amerykańsko-tureckiego uległy ochłodzeniu za czasów administracji Baracka Obamy. Ankara miała jednak nadzieję na poprawę relacji, gdy prezydentem USA został Donald Trump. Jednak decyzja Amerykanów o dozbrojeniu kurdyjskich bojowników walczących w syryjskiej wojnie domowej znacznie skomplikowała możliwość poprawy bilateralnych stosunków. Turcja uważa kurdyjskie siły zbrojne za organizacje terrorystyczne.

W nocy z 15 na 16 lipca 2016 r. grupa tureckich wojskowych podjęła decyzję o przeprowadzeniu zamachu stanu. Przy wykorzystaniu czołgów i helikopterów zablokowali zamachowcy główne drogi i zaatakowali siedzibę parlamentu w stolicy. Na wezwanie prezydenta kraju Tayyipa Erdogana na ulicę wyszli zwykli obywatele, którzy protestowali przeciwko działaniom tej części wojskowych. Liczbę zabitych, w większości cywili, szacuje się na: od 240 do 312.

Od nieudanego zamachu stanu wiele się wydarzyło, nie zawsze dobrego. Ponad 100 tysięcy osób zostało zwolnionych lub zawieszonych w wykonywaniu obowiązków, co dotknęło policjantów, żołnierzy, sędziów, jak i pracowników firm sektora prywatnego. W aresztach przebywa około 40 tysięcy osób, co władze tłumaczą koniecznością zagwarantowania bezpieczeństwa. Według niektórych komentatorów, działania tureckich władz to forma zduszenia opozycji i wprowadzenia Turcji na tory autorytarne. Dziś w wielu miastach właśnie opozycja przeprowadziła wielotysięczne demonstracje.

07.07.2017 Po spotkaniu Trump-Putin

Podczas szczytu G20, który obecnie ma miejsce w Hamburgu, doszło do bezpośredniego spotkania prezydenta Rosji Władimira Putina z przywódcą Stanów Zjednoczonych, Donaldem Trumpem. Rozmowa, która miała potrwać 35 minut, w ostateczności zajęła 2 godziny i 15 minut. Relacje obu państw od 2014 r. są bardzo chłodne i obaj prezydenci mieli sporo do omówienia.

Po pierwszym dniu szczytu G20, do opinii publicznej przedostały się dwa najważniejsze fakty: starcia alterglobalistów z policją, co skutkowało hospitalizacją ponad 100 funkcjonariuszy oraz spotkanie Trump-Putin.

Amerykański Sekretarz Stanu, Rex Tillerson powiedział dziennikarzom, że rozmowa miała charakter "solidny". Poruszono na niej najważniejsze kwestie, które od dawna zadrażniały obustronne relacje. Jedno z nich, to oskarżenie jakoby Rosja miała poprzez hackerskie ataki ingerować w przebieg prezydenckiej kampanii wyborczej w USA w 2016 r. Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow powiedział, że Trump miał przyjąć do wiadomości, że Rosja nie jest w żaden sposób odpowiedzialna za te nielegalne działania. Tillerson jednak odpowiedział, że nie ma pewności czy oba kraje uzgodnią ostateczne konkluzje po spotkaniu. Dodał, że prezydent skupił się na bieżących kwestiach, takich jak wojna w Syrii, walka z międzynarodowym terroryzmem i cyberbezpieczeństwem.

Komentatorzy podkreślają, że do najważniejszych trudności w bilateralnych relacjach amerykańsko-rosyjskich należy zaliczyć paryski pakiet klimatyczny, sankcje nakładane na Rosję po aneksji Krymu w 2014 r. oraz destabilizacja na wschodzie Ukrainy. Prezydent Putin wielokrotnie podkreślał, że jest zwolennikiem pakietu klimatycznego, zaś Trump niedawno wycofał się ze zobowiązań podjętych w Paryżu. Ta kwestia budzi pewne kontrowersje nie tylko między Waszyngtonem i Moskwą, ale zwłaszcza między największymi państwami UE a USA. Ponadto, Putin wielokrotnie wzywał do zaniechania nakładania dodatkowych sankcji na Rosję w związku z aneksją Krymu i wojną na wschodzie Ukrainy. Niedawno amerykański Kongres przegłosował akt pozwalający nałożyć dodatkowe reperkusje na władze w Moskwie. Tuż przez przyjazdem do Hamburga, prezydent Trump podczas swej przemowy w Warszawie, wezwał Federację Rosyjską do zaniechania działań destabilizujących sytuację na Ukrainie. Wydaje się, że to kolejny punkt komplikujący bilateralne relacje.

07.07.2017 Tragiczna pomyłka w Nigrze

Lokalni urzędnicy potwierdzili, że armia Nigru przez pomyłkę zabiła czternastu cywili. Mieli zostać oni pomyleni z bojownikami fundamentalistycznej organizacji islamskiej Boko Haram. Do zdarzenia doszło na wschodzie Nigru, blisko granicy z Nigerią. Żołnierze otoczyli niewielką wieś Abadam, gdzie śmierć ponieśli nieuzbrojeni rolnicy.

Dwie ofiary śmiertelne to obywatele Nigru, pozostali natomiast to Nigeryjczycy. Do tej pory nie podano do publicznej wiadomości okoliczności zdarzenia. Faktem jest, że organizacja Boko Haram działa głownie na obszarze Nigerii, lecz przeprowadza również ataki terrorystyczne w państwach regionu Afryki Zachodniej. W Nigrze większość działań fundamentalistów skupia się w regionie Diffa graniczącym z państwem nigeryjskim. Bardzo wielu mieszkańców zostało zmuszonych do opuszczenia swych domów. W ostatnim jednak czasie, wraz z kolejnymi porażkami fundamentalistów, mieszkańcy tych ziem wracali do swoich miejsc zamieszkania.

Agencje AFP i Reuters podkreślają, że armia Nigru stała się dość nieostrożna i to nie pierwsze cywilne niewinne ofiary. Władze regionu Diffa poinformowały, że Abadam zostało objęte zakazem osiedlania się i każdy kto tam przebywał był traktowany jak członek Boko Haram.

06.07.2017 Benghazi odbite z rąk fundamentalistów islamskich

Marszałek lotnictwa Khalifa Haftar, stojący na czele Libijskiej Armii Narodowej LNA, podał do wiadomości publicznej, że miasto Benghazi po ponad roku walk zostało odebrane fundamentalistom islamskim. Dodał, że zajęte terytorium wchodzi w "nową erę bezpieczeństwa, pokoju i pojednanie". Jednak do zakończenia Libijskiej Drugiej Wojny Domowej trwającej od 2014 r., jest jeszcze długa droga.

Jeśli te informacje zostałyby ostatecznie potwierdzone, to Haftar osiągnąłby bardzo duży sukces i ugruntowałoby to jego pozycję w podzielonej wewnętrznymi walkami Libii, która popadła w całkowity chaos po upadku reżimu Mu'ammara al-Kaddafiego.

Należy w tym miejscu zauważyć, że LNA jest wierne nieuznawanemu przez Organizację Narodów Zjednoczonych rządowi w Tobruku na wschodzie kraju (Izba Reprezentantów i rząd w Tobruku). ONZ wspiera władze, które za swoją siedzibę obrały miasto na zachodzie, Trypolisie (Rząd Porozumienia Narodowego). Upadek al-Kaddafiego w 2011 r. spowodował nie tylko polityczny i etniczny podział Libii, ale także umożliwił fundamentalistom islamskim na "rozwinięcie skrzydeł" i zajęcie pewnej części terytorium pastwa libijskiego. Skutek tego jest taki, że obok podziałów politycznych i etnicznych, doszły te o zabarwieniu religijnym. Wojna prowadzona jest na wielu frontach.

Dnia 6 lipca 2017 r. w przemówieniu telewizyjnym Haftar poinformował widzów, że "po ciągłej i nieprzerwanej walce z terrorystami oraz ich poplecznikami, po trzech latach ogłaszam wyzwolenie Benghazi". Jak podaje BBC, miasto jest w ruinie, a tysiące osób było zmuszonych opuścić swoje domy znajdujące się w drugim co do wielkości mieście libijskim. Wielu obywateli z radością przyjęło zakończenie kampanii w Benghazi, która tylko w ostatnich dniach kosztowała życie kilkudziesięciu osób po obu stronach.

Do końca wojny domowej jeszcze daleko. Marszałek Haftar nie uznaje rządu znajdującego się na zachodzie kraju. On sam oskarżany jest o autorytarne zapędy. Zakończenie jednej kampanii – trzyletniej bitwy o Benghazi – prawdopodobnie doprowadzi do nowej: starcia wschodu z zachodem.

05.07.2017 Korea Północna ogłosiła kolejny sukces

Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna KRL-D rządzona przez komunistyczny reżim na północy Półwyspu Koreańskiego ogłosiła właśnie, że po raz pierwszy w historii przeprowadziła z sukcesem test nowej rakiety. Specjaliści uważają, że trajektoria lotu oraz osiągnięte wyniki mogą sugerować, że mamy do czynienia z międzykontynentalnym pociskiem ICBM, który może osiągnąć cel odległy o ponad 5,5 tysiąca kilometrów. Tym samym władze w Pjongjang mogą zagrozić amerykańskiej Alasce. Pojawiają się sugestie, że nowy typ rakiet może osiągnąć cele odległe nawet o 8 tysięcy kilometrów.

Decyzja o kolejnym teście pocisku mogącego przenosić ładunki jądrowe, zapadła zaledwie na kilka dni przed szczytem G20, który odbędzie się w Niemczech, w Hamburgu. Na tym spotkaniu przywódcy najważniejszych państw świata mieli debatować nad kolejnymi sankcjami dla północnokoreańskiego komunistycznego reżimu, w celu powstrzymania jego programu zbrojeń nuklearnych.

Test pocisku był relacjonowany przez państwowe media, a na miejscu osobiście przyglądał się wszystkiemu przywódca państwa, Kim Dzong Un. W czasie 39 minut lotu, rakieta osiągnęła wysokość 2 802 kilometrów i przemierzyła odległość 933 kilometrów. Północnokoreańskie władze nie ukrywały, że ich celem jest zbudowanie takich pocisków, które byłyby zdolne do przenoszenia ładunków jądrowych i uderzyć w ich głównego wroga - Stany Zjednoczone.

Japonia, Stany Zjednoczone oraz Korea Południowa potwierdziły fakt testu nowej rakiety, która miała ostatecznie spaść w japońskiej wyłącznej strefie ekonomicznej (na wodach okalających Japonię). Niemal natychmiast posiedzenie południowokoreańskiej rady bezpieczeństwa zwołał prezydent tego kraju, Moon Jae-in. Zarówno w Korei Południowej, jak i w Japonii, rynki giełdowe zanotowały spadki. Japoński premier Shinzo Abe zapowiedział, że zwróci się do Chin i Rosji, by zwiększyły swoją aktywność w regionie i wymogły na Pjongjang powstrzymanie się od podobnych destabilizujących działań. Rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Chin, Geng Shuang zaapelował, by państwa zachowały spokój i powściągliwość.

03.07.2017 Czy dla kanclerz Merkel Stany Zjednoczone to już nie jest "przyjaciel"?

Komentatorzy polityki międzynarodowej z agencji Reutera poważnie zastanawiają się nad relacjami Republiki Federalnej Niemiec i Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w kontekście zbliżających się wrześniowych wyborów parlamentarnych w Niemczech. Specjalną uwagę przykładają do wyborczej kampanii prawdopodobnego zwycięscy wyborczego, czyli obecnie rządzącej chadecji pod kierunkiem kanclerz Angeli Merkel.

Zwraca się w komentarzach uwagę, że po raz pierwszy w opisie relacji niemiecko-amerykańskich w programie wyborczym nie ma określenia "przyjacielskie". Podczas ostatniej kampanii przedwyborczej w RFN cztery lata temu, we wspólnym programie CDU/CSU Stany Zjednoczone zostały określone mianem "najważniejszego przyjaciela Niemiec poza Europą". Przyjaźń z Waszyngtonem miała być "kamieniem węgielnym" międzynarodowej polityki Berlina oraz podstawą transatlantyckich relacji (docelowo miały zniknąć bariery handlowe).

W najnowszym programie przedwyborczym ogłoszonym dziś przez liderkę Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej CDU, Angelę Merkel, oraz szefa bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej CSU, Horsta Seehofera, nie ma standardowych określeń "przyjaźń" i "przyjaciel". W dokumencie "Dla Niemiec, w których żyjemy dobrze i szczęśliwie", Stany Zjednoczone zostały opisane jako "najważniejszy partner". Komentatorzy podkreślają, że zmiana użytego sformułowania, może jest tylko językowym zabiegiem, ale wyraźnie wskazuje na ochłodzenie relacji Berlina z Waszyngtonem od czasu objęcia urzędu amerykańskiego prezydenta przez Donalda Trumpa.

Niemieccy politycy mają za złe Trumpowi, gdy ten podczas kampanii wyborczej określił migracyjną politykę Berlina jako "szaloną". Do tego doszły takie kwestie jak wycofanie się USA z pakietu klimatycznego, czy nacisk Trumpa odnośnie wzrostu wydatków na obronność. Co ciekawe, w ciągu kilku najbliższych dni Merkel będzie gościła przedstawicieli państw G20, w tym amerykańskiego prezydenta. Już większość Niemców ocenia gorzej relacje z Amerykanami, niż to było za czasów Baracka Obamy.

02.07.2017 Powstały wielonarodowe siły w regionie Sahel

Dnia 2 lipca 2017 r. liderzy państw Sahelu w Afryce oraz francuski prezydent Emmanuel Macron ogłosili powstanie nowych wielonarodowych sił. Zgodnie z oficjalnym oświadczeniem mają one być zdolne do działania przez szczytem regionalnym, który będzie miał miejsce we wrześniu bieżącego roku. Już pojawiają się sugestie, że w tle powstania tej formacji wojskowej jest chęć ograniczenia (ucieczki?) wojskowej obecności Francji na tym obszarze.

Niestabilność w afrykańskim regionie o nazwie Sahel ma związek z aktywnością fundamentalistów islamskich. Niektóre organizacje wprost deklarowały, że są powiązane z niesławną Al-Kaidą. W 2012 r. fundamentaliści zajęli sporą część północy państwa Mali, co skutkowało znacznym zaangażowaniem Paryża w rozwiązanie problemu.

Liderzy państw afrykańskich oraz Macron nie ukrywali, że głównym celem nowo powołanych wielonarodowych sił ma być zwalczanie "terrorystów, bandytów i morderców". Właśnie dzisiaj miał miejsce szczyt grupy Sahel G5, lub G5S. W skład tej grupy wchodzą Czad, Burkina Faso, Niger, Mali i Mauretania.


Źródło: Sahel,
https://www.menas.co.uk/blog/nice-terrorist-attack-refocuses-attention-sahel/, [dostęp dn. 02.07.2017]; G5 Sahel Map (c) LeGrandJardin CC 4.0, via Wikimedia Commons.

Głównym zadaniem nowych sił powołanych przez grupę Sahel, ma być wsparcie sił francuskich oraz jednostek działających w ramach Wielonarodowej Zintegrowanej Misji Stabilizacyjnej w Mali MINUSMA (misja Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ). Sytuacja w Mali wciąż jest daleka od stabilizacji. Jednostka Sahel docelowo ma składać się z 5 tysięcy żołnierzy pochodzących właśnie z G5S.

Pomysł utworzenia nowej formacji międzynarodowej pojawił się już w 2015 r., lecz dopiero dzięki wyraźnemu wsparcia Paryża stało się to możliwe. Prezydent Mali Ibrahim Boubacar Keita powiedział, że z jednej strony Francja nie może samodzielnie ponosić ciężaru walki z fundamentalistami islamskimi, z drugiej państwa regionu musiały podjąć działania, gdyż terroryści nie będą czekać na ich krok.

Główna baza wojskowa ma znajdować się w Sevare, na pograniczu Mali, Nigru, Burkina Faso i Mauretanii. Według Francji to właśnie ten obszar jest "wylęgarnią" terrorystów, którzy zagrażają tak Afryce, jak i Europie. Należy jednak podkreślić, że od deklaracji utworzenia sił, do ich pełnej zdolności bojowej daleka droga. Francja zadeklarowała przekazanie 8 milionów euro do końca 2017 r. – obok 50 milionów z Unii Europejskiej. Państwa G5S zapewniły po 10 milionów euro od każdego z członków grupy (są to bardzo biedne kraje), lecz Keita już podkreślił, że potrzeba około 450 milionów, by jednostka mogła swobodnie funkcjonować.

W tym miejscu trzeba podkreślić, że prezydent Czadu, Idriss Deby już zadeklarował, że bez międzynarodowej pomocy jego kraj nie będzie bardziej się angażował w walkę z międzynarodowym terroryzmem. Czadyjska armia jest uważana za najbardziej sprawną i doposażoną w regionie.

02.07.2017 Kolejny kryzys na Morzu Południowochińskim

Amerykański okręt wojenny po raz kolejny w tym roku przepłynął w pobliżu spornej wyspy na Morzu Południowochińskim. Działania Pentagonu uważane są za dość nieostrożne. Sytuacja na tym akwenie i tak jest trudna. Spór o własność prowadzą takie państwa jak Chińska Republika Ludowa, Republika Chińska na Tajwanie oraz Wietnam.

Niszczyciel rakietowy USS Stethem przepłynął w odległości poniżej 12 mil morskich od wyspy Triton leżącej w grupie Wysp Paracelskich. Jak podał amerykański departament obrony, była to druga wojskowa operacja spod hasła "wolności żeglugi" za czasów administracji prezydenta Donalda Trumpa. Pod koniec maja 2017 r. inny okręt Stanów Zjednoczonych przepłynął blisko sztucznej wyspy zbudowanej na polecenie rządu w Pekinie.

Zgodnie z prawem międzynarodowym publicznym, 12 mil morskich od brzegu uważane jest za integralną część danego państwa. Działania amerykańskiej marynarki wojennej są jasnym przekazem mówiącym, że Waszyngton nie akceptuje chińskich roszczeń terytorialnych. Tym samym, polityka faktów dokonanych Pekinu, polegająca na instalowaniu sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim, jest odrzucana.

Amerykański prezydent Donald Trump według komentatorów, chciałby pogłębić relacje z chińskim przywódcą Xi Jinpingiem, lecz ma mieć mu za złe, że nie wzmacnia presji na dość buntowniczo nastawiony reżim północnokoreański. Niektórzy sugerują, że Trump przez aktywność na Morzu Południowochińskim "karze" Chiny kontynentalne za brak konsekwencji w działaniu wobec Pjongjangu.

Na uwagę zasługuje fakt, że trzy dni temu władze amerykańskie podjęły decyzję o objęciu dwóch obywateli Chin i jednej chińskiej firmy żeglugowej sankcjami w związku z oskarżeniami o pomoc w północnokoreańskim programie jądrowym. Poza tym, Waszyngton oskarża o pranie pieniędzy Pjongjangu jeden bank z Państwa Środka. Pentagon potwierdził też, że Tajwan uzyska finansowe wsparcie na dozbrojenie w kwocie 1,4 miliarda dolarów amerykańskich.

01.07.2017 Katar odrzuca żądania

Minister spraw zagranicznych Kataru, Szejk Mohammed bin Abdulrahman al-Thani w wywiadzie udzielonemu dziennikarzom stwierdził, że jego kraj był zmuszony odrzucić ultimatum postawione przez cztery arabskie państwa z obszaru Zatoki Perskiej. Jego zdaniem, celem tych żądań, nie było likwidowanie zjawiska terroryzmu, o czym oficjalnie informowali, lecz ograniczenie katarskiej suwerenności.

Szejk al-Thani wyraźnie dał jednak do zrozumienia, że władze w Doha chcą rozmawiać i są skłonne omówić najbardziej kluczowe problemy z innymi państwami regionu. Jego odpowiedź na żądania Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Bahrajnu i Egiptu padła na krótko przed upływem ostatecznego terminu ultimatum, w którym zawarto 13 dość kontrowersyjnych punktów. Według przedstawicieli państw, które wysłały żądania do Doha, Katar ma sprzyjać różnym fundamentalistycznym organizacjom terrorystycznym a jedynym celem ma być powstrzymanie tego zjawiska. Zdaniem katarskiego ministra, forma oraz postawione warunki musiały zostać odrzucone. Nie zamyka to jednak możliwość prowadzenia dalszego dialogu.

Za najbardziej kluczowe punkty ultimatum, komentatorzy uznają: zerwanie więzi z organizacjami terrorystycznymi, zamknięcie kanału informacyjnego Al Jazeera, ograniczenie relacji z Iranem oraz zamknięcie tureckiej bazy wojskowej w Katarze. Cztery państwa, które wystosowały te żądania od początku podkreślały, że nie ma możliwości negocjacji warunków ponownego nawiązania stosunków dyplomatycznych. Tylko dostosowanie się Kataru doprowadzić ma do unormowania relacji w regionie.

Według Szejka Mohammeda bin Abdulrahmana al-Thaniego nie ma obaw, by dyplomatyczny kryzys przerodził się w konflikt zbrojny. Wierzy on w mądrość przywódców arabskich państw.

01.07.2017 Protest w Wielkiej Brytanii

Jak donoszą światowe agencje informacyjne, tysiące ludzi zebrało się w centrum Londynu, by zaprotestować przeciwko polityce gospodarczej rządu. Organizatorem wydarzenia była mało znana organizacja o nazwie: "Zgromadzenie Ludowe przeciwko Oszczędnościom".

Demonstranci zebrali się wpierw na Portland Place, by przemaszerować na Downing Street i dalej, do Placu Parlamentarnego. Jednym z mówców, który zabrał głos, był lider Partii Pracy, Jeremy Corbyn. Rzekł on: "Torysi są w odwrocie, oszczędności muszą być wycofane, ekonomiczne argumenty o oszczędnościach będą odrzucone". Wielu uczestników strajku śpiewało pieśni, w których wychwalano lidera laburzystów.

Organizatorzy protestu wezwali obywateli do wystąpienia przeciwko rządowi na Facebooku. Cel miał być prosty. Pokaz siły i jedności, bez względu na pochodzenie czy poglądy polityczne. Marsz miał być formą protestu przeciwko oszczędnościom i cięciom budżetowym, oraz planowanej prywatyzacji majątku publicznego. Obecne władze nie wydały żadnego komentarza odnośnie dzisiejszych wydarzeń.



2017

BIULETYN INFORMACYJNY RODM TORUŃ
WIADOMOŚCI ZE ŚWIATA W MIESIĄCU



2016

BIULETYN INFORMACYJNY RODM TORUŃ
WIADOMOŚCI ZE ŚWIATA W MIESIĄCU