SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ
Jak donoszą światowe agencje prasowe, do niepokojących zdarzeń doszło dziś w Demokratycznej Republice Kongo. Siły porządkowe tego afrykańskiego państwa podjęły działania i użyły siły wobec demonstrantów protestujących przeciwko prezydentowi Josephowi Kabili. Domagali się jego ustąpienia. Wciąż niepotwierdzone są informacje o przypadkach śmiertelnych.
W stolicy kraju, Kinszasie, miał się dziś odbyć antyprezydencki wiec domagający się ustąpienia głowy państwa. Policja, przy wsparciu wojska, brutalnie rozpędziła zbierających się demonstrantów. Organizacja chroniąca prawa człowieka, Human Rights Watch poinformowała, że pod jednym ze stołecznych kościołów miano zastrzelić dwóch protestujących. Inne źródła sugerują o co najmniej sześciu ofiarach śmiertelnych, oraz dwóch zabitych policjantach.
Antyprezydencki wiec był popierany zarówno przez partie opozycyjne, jak i organizacje kościelne oraz związki wyznaniowe. Rok temu zostało zawarte porozumienie między ekipą rządzącą a opozycją. Zgodnie z nim, prezydent Kabila miał ustąpić ze stanowiska pod koniec 2017 r. – rok po zakończeniu jego drugiej kadencji, co wynika z ustawy zasadniczej.
Wybory, które miały dokonać elekcji nowej głowy państwa, w związku z politycznym i ustrojowym chaosem, zostały przesunięte, aż do grudnia 2018 r.
Źródło: Prezydent Joseph Kabila,
https://www.catholicnewsagency.com/ news/ congolese- bishops- urge- president- kabila- to- announce- peaceful- transfer- of- power- 96320, [dostęp dn. 31.12.2017]; Credit: Government ZA CC BY ND.
Sam wiec był nielegalny. Władze w Kinszasie zapowiedziały, że nie może się odbyć, gdyż nie mają środków, by go odpowiednio zabezpieczyć. Już od wczoraj główne stołeczne drogi były blokowane przez policję, zaś dziś użyto gazu łzawiącego oraz ostrej amunicji, by nie dopuścić do żadnego antyprezydenckiego zbiorowiska. Według BBC siła została użyta również w kościołach, gdzie miały miejsce nabożeństwa. Agencja Reutera podała, że co najmniej 50 osób zostało aresztowanych w stolicy, a 7 musiało zostać hospitalizowanych z ranami postrzałowymi. Rzecznik policji natomiast zaprzeczył, by używano ostrej amunicji, a aresztowania mają związek z blokowaniem ulic oraz podpalaniem opon.
Prezydent Joseph Kabila jest u władzy od 2001 r., i powinien ustąpić pod koniec 2016 r. Do tej pory wybory się jednak nie odbyły. Zeszłoroczne porozumienie o podziale władzy między ekipą rządzącą a opozycją, przy pośrednictwie Kościoła Katolickiego, nie weszło w życie w związku z niemożnością dojścia do zgody przez strony sporu politycznego, jak tenże podział ma wyglądać. Polityczny i ustrojowy pat trwa. Organizacja Narodów Zjednoczonych ONZ liczbę ofiar kongijskiego kryzysu oblicza na co najmniej kilkadziesiąt osób.
Jak podaje agencja Reutera, powołując się na dwa zachodnioeuropejskie źródła z kręgów zajmujących się bezpieczeństwem międzynarodowym, w ciągu ostatniego miesiąca rosyjskie tankowce aż trzy razy miały w tajemnicy dostarczać ropę naftową dla komunistycznego reżimu w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej.
W związku z kontrowersyjnymi postępowaniami władz w Pjongjangu, społeczność międzynarodowa – Organizacja Narodów Zjednoczonych ONZ – podjęła decyzję o nałożeniu sankcji. Jedną z nich jest ograniczenie dostępu do ropy naftowej, czyli materiału niezwykle potrzebnego gospodarce przeżywającej trudności.
Korea Północna od bardzo dawna czyni starania w celu zdobycia broni masowego rażenia, czym naraża się na reperkusje ze strony takiej potęgi jak Stany Zjednoczone. W ostatnim jednak czasie, kolejne udane testy broni atomowej oraz z sukcesem przeprowadzane badania nad rakietami dalekiego i średniego zasięgu, które mogą razić cele na terytorium USA, zostały uznane za poważne naruszenie poczucia bezpieczeństwa międzynarodowego, co skutkowało nałożeniem coraz dotkliwszych sankcji. Ostatnie zostały przez północnokoreański reżim nazwane aktem wojny.
Jeśli pogłoski o rosyjskich tankowcach okażą się prawdą, będzie to z jednej strony forma ominięcia międzynarodowej presji, a z drugiej pomocna dłoń dla północnokoreańskiego reżimu. Rosja to stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ oraz drugi w kolejności światowy eksporter ropy naftowej. Już we wrześniu pojawiały się pogłoski o bezpośrednich kursach północnokoreańskich okrętów z ojczyzny do rosyjskich portów.
Według dziennikarzy, Rosjanie znaleźli fortel mogący ominąć obostrzenia. Nielegalny handel ropą ma odbywać się na międzynarodowych wodach, gdzie ze statku na statek ma być ropa pompowana.
Oficjalnie rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych zapewniło, że przestrzega sankcji. O ile jedno ze źródeł agencji Reutera sugerowało, że w handlu ropą zaangażowani są gospodarze na Kremlu, o tyle inne podkreślało, że nie ma na to dowodów, a rosyjskie statki mogły być wykorzystane przez prywatne osoby.
Władze w Tanzanii podały do publicznej wiadomości, że może dojść do zamknięcia tych kościołów, która za bardzo mieszają się do polityki. Decyzja taka zapadła po tym, jak jeden z duchownych publicznie skrytykował działania obecnego prezydenta, Johna Magufuliego. Kapłan Zachary Kakobe podczas bożonarodzeniowego orędzia stwierdził, że Tanzania przekształca się w "państwo partyjne".
Kilka dni później ministerstwo spraw wewnętrznych Tanzanii zagroziło, że w przypadku dalszego mieszania religii i polityki, dojdzie do zawieszania koncesji dla poszczególnych kościołów. Od pewnego czasu pojawiają się głosy krytyczne wobec rządów Johna Magufuliego, które mają tendencje do przechodzenia w autorytaryzm, opozycja jest rugowania, a wszelkie antyrządowe demonstracje zakazywane. Niektóre tytuły gazet już zostały zamknięte, a zwykli mieszkańcy są ścigani za obrazę prezydenta w mediach społecznościowych.
Zgodnie z tanzańską ustawą zasadniczą, kościoły mają swobodę działania, lecz muszą uzyskać wpierw rejestrację w ministerstwie spraw wewnętrznych. Wspomniany Zachary Kakobe jest kapłanem Kościoła Zielonoświątkowego w Dar es Salaam. Według władz, mówienie o kwestiach politycznych przez przedstawicieli kościołów jest sprzeczne z prawem i grozi anulowaniem rejestracji.
Źródło: Prezydent John Magufuli,
https://www.cath.ch/ newsf/ tanzanie- leglise- appelle- a- accepter- les- resultats- de- lelection- presidentielle/, [dostęp dn. 29.12.2017]; Photo: World Bank/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0.
Ostatnimi czasy doszło do niepokojów w Islamskiej Republice Iranu. Dnia 28 grudnia 2017 r. w kilku miastach doszło do niewielkich protestów przeciwko podwyżkom cen. Zaledwie 24 godziny później demonstracje ogarnęły wiele miast w całym kraju. Protestujący nie tylko sprzeciwiają się podwyżkom, ale także duchowym rządom i polityce rządu.
Jak podaje BBC, duże ilości demonstrantów zanotowano dziś w takich miastach jak Rasht na północy, Kermanshah na zachodzie, a także w Isfahan i Hamadan. Mniejsze akcje demonstracyjne miały miejsce także w innych miejscach. Pojawiają się doniesienia o aresztowaniach uczestników protestów w stolicy, Teheranie, który zgromadził około 50 osób. Niemal natychmiast pojawił się komentarz amerykańskiego Departamentu Stanu, który wezwał społeczność międzynarodową do poparcia irańskiego narodu w walce o podstawowe prawa i "położenie kresu korupcji".
Według brytyjskich dziennikarzy, protesty rozpoczęły się w mieście Meszhed, położonym w północno-wschodnim Iranie, które jest drugim co do liczby ludności irańskim miastem. Miało to miejsce w dniu wczorajszym. Społeczny gniew przeciwko zbyt wysokim cenom, szybko przekształcił się w protest wyrażający sprzeciw wobec rządów prezydenta Hassana Rouhaniego. Za wykrzykiwanie zbyt kontrowersyjnych haseł, aż 52 osoby zostały aresztowane. Protesty szybko rozlały się na inne miasta w Iranie, gdzie żądano m. in. uwolnienia więźniów politycznych, czy ograniczenia przemocy stosowanej przez siły porządkowe. Już pojawiają się komentarze, że to największe protesty od 2009 r.
Innym elementem krytykowanym przez demonstrantów mają być religijne rządy oparte na zasadach Koranu. Tym samym, obok prezydenta Rouhaniego, krytykowaną postacią jest duchowy przywódca Ajatollah Ali Chamenei. Sprzeciw wyrażano również wobec polityki zagranicznej, zwłaszcza zaangażowaniu w zewnętrzne konflikty zbrojne. Jedno ze skandowanych haseł brzmiało: "nie Gaza, nie Liban, moje życie za Iran". Chodzi zwłaszcza o zaangażowanie w syryjską wojnę domową po stronie prezydenta Bashara al-Assada oraz w wojnę domową w Jemenie po stronie zajdyckiego ugrupowania Huti, a także wspieranie organizacji Hezbollah w Libanie.
We Włoszech po raz kolejny mamy do czynienia z politycznymi zawirowaniami. Skutkiem tego są wybory parlamentarne, które zostały rozpisane na 4 marca 2018 r. Wielu komentatorów zastanawia się nad tym, jak bardzo wpłynie to na niestabilną gospodarkę europejską. Włochy to trzecia gospodarka Unii Europejskiej, gdzie walutą jest euro.
Po tym, jak prezydent Włoch Sergio Mattarella rozwiązał parlament, premier Paolo Gentiloni wyznaczył dziś datę powszechnego głosowania. Dziś zaczyna się formalnie kampania wybiorcza, lecz nie od dziś wiadomo, że trwa ona już od kilku tygodni i jest niezwykle brutalna w sferze słownej.Według dziennikarzy z agencji Reutera, większość badań opinii publicznej nie daje żadnej z partii politycznych dostatecznego poparcia pozwalającego samodzielnie rządzić. Natomiast Gentiloni zapowiedział, że będzie trwać na stanowisku dopóki nie wyłoni się nowy lider posiadający spokojne parlamentarne zaplecze. Największe szanse na zajęcie najwięcej miejsc w parlamencie ma partia byłego premiera Silvio Berlusconiego oraz jego Forza Italia wraz z sojusznikami: Liga Północna i Bracia Włosi-Sojusz Narodowy. Jednak zdolności koalicyjne i fakt skazania Berlusconiego za przestępstwa podatkowego, co uniemożliwi mu objęcie urzędu premiera, mogą spowodować jeszcze większy polityczny chaos. W sondażach przewodzą jednak takie partie jak Partia Demokratyczna, której członkiem jest premier Gentiloni, oraz antyestablishmentowy Ruch Pięciu Gwiazd, który zdobywa coraz większe poparcie.
Na uwagę zasługuje wypowiedź premiera Gentiloniego, który stwierdził, że nie ma powodu do obaw, gdyż w Europie obserwuje się "zwłoszczenie systemów politycznych". Jako przykład podaje Niemcy, gdzie po wyborach wciąż trwają rozmowy o utworzeniu koalicji, w Hiszpanii i Portugalii są rządy mniejszościowe, zaś Wielka Brytania ma problem w związku z negocjacjami warunków Brexitu. Co ważne, Włochy to silny gracz w strefie euro, który obok Grecji ma największy dług publiczny. Stąd tyle analityków martwi się o przyszłość.
Dziś podano do publicznej wiadomości częściowe wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich w Liberii. Wszystko wskazuje na to, że zwyciężył w nich były piłkarz, cieszący się dużą popularnością, George Weah.
Jeśli nie zdarzy się nic nieoczekiwanego, będzie to pierwsza pokojowa tranzycja władzy od ponad 70 lat.
Kandydat George Weah w przyszłym miesiącu zastąpiłby na stanowisku głowy państwa Ellen Johnson Sirleaf, która była pierwszą kobietą w Afryce pełniącą obowiązki głowy państwa.
Przewodniczący krajowej komisji wyborczej Jerome Korkoyah podał dziś do publicznej wiadomości częściowe wyniki wyborów prezydenckich.
Po przeliczeniu 98,1% ważnie oddanych głosów, George Weah zdobył poparcie na poziomie 61,5%.
Jego kontrkandydat, obecny wiceprezydent Joseph Boakai tylko 38,5%.
Bez względu na to, jak zagłosowali wyborcy, których głosy są wciąż liczone, wszystko wskazuje na to, że Weah będzie nowym prezydentem Liberii. Już ogłosił on publicznie swój sukces.
Źródło: George Weah,
http://mwcnews.net/ news/ africa/ 69681- george- weah- versus -joseph- boakai. html, [dostęp dn. 28.12.2017]; This work by MWC News is licensed under a Creative Commons Attribution-NonCommercial-NoDerivs 3.0 Unported License.
Jak podaje agencja Reutera, powołując się na źródła wśród urzędników Organizacji Narodów Zjednoczonych, znacznie w ostatnich dnia wzrosła liczba ofiar nalotów prowadzonych przez koalicję na czele z Arabią Saudyjską, zaangażowaną w wojnę domową w Jemenie. Tylko w ostatnich 10 dniach śmierć miało ponieść, co najmniej 109 osób, w większości cywili.
Jeden z urzędników ONZ, Jamie McGoldrick, poinformował, że spośród ofiar na uwagę zasługuje nalot na zatłoczony rynek i śmierć 54 cywili. W innym ataku zginąć miało 14 członków jednej rodziny, a na cel wybrano zwykłą farmę. Wspomniany Jamie McGoldrick pełni obowiązki rezydenta koordynatora międzynarodowej pomocy humanitarnej w Jemenie. Jego zdaniem wiele z tych ataków jest bez znaczenia militarnego. W specjalnym wywiadzie udzielonym mediom nie szczędził krytyki wobec Arabii Saudyjskiej i jej sojusznikom, którzy oficjalnie deklarują walkę z rebeliantami z zajdyckiego ugrupowania Huti i wsparcie dla rządu centralnego. W tle jemeńskiej wojny jest walka o przywództwo w świecie islamskim. Zajdyci mają poparcie ze strony Iranu.
Zdaniem Saudyjczyków oskarżenia są niewiarygodne, gdyż McGoldrick miał za bardzo osobiście się zaangażować po stronie Huti. Arabia Saudyjska wsparła jemeński rząd centralny, a ma obok siebie takich koalicjantów jak Stany Zjednoczone czy Wielką Brytanię. Należy jednak zauważyć, iż źródła ONZ potwierdzają, że 26 grudnia 2017 r. doszło do nalotu na zatłoczony rynek w Attazziah, gdzie zginęły 54 osoby a 32 zostały ranne. Wśród ofiar jest 8 dzieci a sześć kolejnych odniosło rany.
W dniu wczorajszym odbyła się druga tura wyborów prezydenckich w Liberii. W pierwszej, która miała miejsce 10 października 2017 r., żaden z kandydatów nie uzyskał wymagane 50% poparcia. Obecnie trwa liczenie głosów.
Do drugiej tury dostali się: obecny wiceprezydent, który pełni urząd od 2006 r., Joseph Boakai oraz bardzo popularny były piłkarz takich klubów jak AC Milan i Paris Saint-Germain, George Weah. Wątpliwości prawne spowodowały, że druga tura odbywa się tak późno. Zwycięzca drugiej tury zastąpi na najważniejszym stanowisku Ellen Johnson Sirleaf, która jest pierwszą w Afryce kobietą wybraną na stanowisko głowy państwa.
Według wielu komentatorów, jest duża szansa, że pomimo niskiej frekwencji uda się pierwszy raz od 73 lat pokojowy i bezkonfliktowy transfer władzy. W państwie założonym przez byłych amerykańskich niewolników, na 5,5 miliona obywateli, uprawnionych do głosowania było ponad 2 miliony – w 2010 r. ponad 43% mieszkańców miało mniej niż 15 lat. Wyniki powinniśmy poznać w ciągu najbliższych kilku dni.
Źródło: Prezydent Ellen Johnson Sirleaf,
http://blogs.lse.ac.uk/ africaatlse/ 2017/ 09/ 06/ is-liberias- sirleaf- really- standing- up- for- women/, [dostęp dn. 27.12.2017]; Photo Credit: Africa Progress Panel via Flickr CC BY 2.0.
Zakończona kampania prezydencka była niezwykle burzliwa i toczyła się m. in. wokół wielu problemów prawnych, które dotyczyły ustroju państwa a także poziomu demokracji. Co ciekawe, wiceprezydent Joseph Boakai nie uzyskał w trakcie kampanii wsparcia ze strony swojej obecnej szefowej, Ellen Johnson Sirleaf. Natomiast George Weah startuje po raz trzeci. W 2005 r. wygrał pierwszą turę, lecz w drugiej został pokonany przez obecną prezydent. W 2011 r. natomiast, jako lider i kandydat zjednoczonej opozycji zbojkotował wybory powołując się na nieprawidłowości. Obecnie Weah jest pewny swego zwycięstwa.
Główny powód opóźnienia drugiej tury to oskarżenia o masowe fałszerstwa, które pojawiły się ze strony obu głównych kandydatów. Sąd Najwyższy na kilka tygodni utknął w przepychankach prawnych. Wyniki pierwszej tury wyglądają następująco: George Weah – 38,4%, Joseph Boakai – 28,8%.
Kiedy wybuchła syryjska wojna domowa, wielu myślało, że los prezydenta Bashara al-Assada będzie przesądzony. Trudna sytuacja wewnętrzna spowodowała, że nadzieje na utworzenie niepodległego państwa odzyskali Kurdowie (późniejsza interwencja Turcji), zaś spory obszar został zajęty przez islamskich fundamentalistów z Państwa Islamskiego ISIS. Kiedy ekstremiści zostali niedawno oficjalnie pokonani – wyparci z głównych miast – kolejnym etapem winni być Kurdowie oraz rebelianci walczący z al-Assadem. W tle jednak jest walka o przywództwo w świecie islamskim, stąd koniec wojny nie jest na rękę wielu państwom regionu.
Jak donosi dziś agencja Reutera, syryjskie siły zbrojne wierne prezydentowi, wspomagane przez jednostki wyszkolone i uzbrojone za irańskie pieniądze, przystąpiły do nowej militarnej ofensywy. Celem jest strategiczna enklawa kontrolowana do tej pory przez rebeliantów, a położona blisko granicy z Izraelem oraz Libanem. Według tych samych źródeł, armia syryjska wspierana przez proirańską milicję szyicką przeprowadziły najpierw ciężkie bombardowania lotnicze oraz artyleryjski ostrzał obszaru wokół sunnickiego bastionu rebeliantów, Beit Jin. Syryjska armia potwierdziła, że zamknęła w okrążeniu siły rebelianckie w wiosce Mughr al Meer, położonej u podnóża góry Hermon, zaś inne jej jednostki podążyły ku Beit Jin.
Enklawa, która jest celem bieżącej ofensywy sił rządowych, jest ostatnim obszarem kontrolowanym przez rebeliantów na południowy zachód od Damaszku, i znana jest jako Western Ghouta. Komentatorzy podkreślają, że oprócz jednostek wiernych wobec syryjskiego prezydenta, ważną rolę odgrywają irańskie formacje paramilitarne oraz libański Hezbollah.
Zaniepokojony jest zwłaszcza Izrael, który zintensyfikował w ostatnich tygodniach lotnicze ataki przeciwko irańskim celom położonym w Syrii. Obawia się on zwłaszcza wzrastającej pozycji w regionie Iranu, którego bazy znajdują się coraz bliżej izraelskich granic. Symbolem irańskiej potęgi była do niedawna baza wojskowa w Syrii niedaleko Kiswah, która została na początku grudnia 2017 r. zbombardowana przez izraelskie lotnictwo.
Izrael czyni starania, by społeczność międzynarodowa zabroniła Iranowi na tworzenie własnych baz w Syrii, lecz pozycja Turcji i Rosji jest w tej kwestii kluczowa, a są one bliżej Bashara al-Assada niż Tel Awiwu.
Jak donosi BBC, południowoamerykańska Wenezuela podjęło kilka zaskakujących ruchów dyplomatycznych, które traktowane są jako znaczne ochłodzenie relacji z innymi państwami. Chodzi o wyrzucenie przedstawicieli dyplomatycznych z Kanady i Brazylii.
Ambasador Brazylii w Caracas, Ruy Pereira, oraz charge d'affaires Craib Kowalik z Kanady zostali wydaleni z Wenezueli. O fakcie tym poinformowała Delcy Rodriguez, która kieruje pracami wenezuelskiego zgromadzenia konstytucyjnego, posiadającego potężne wpływy w wenezuelskim systemie politycznym.
Wspomniana Rodriguez oskarżyła Brazylię o naruszenie praworządności w Wenezueli, zaś Kanadę o ingerowanie w sprawy wewnętrzne w państwie. Oba dotknięte tą decyzją państwa skrytykowały te działania jako nieadekwatne do zaistniałych sytuacji.
Przyjmuje się, że za wydaleniem Pereiry stoją ostre słowa brazylijskich elit sugerujących, że prezydent Nicolás Maduro swoimi działaniami "nieustannie nęka opozycję". Natomiast Kanada, w związku z politycznym kryzysem w Wenezueli, nałożyła sankcje na czołowych polityków wenezuelskich, za łamanie praw człowieka i korupcję.
Źródło: Lipcowe antyrządowe protesty w Wenezueli,
https://theconversation.com/ global- series- venezuelas- collapse- 81654, [dostęp dn. 24.12.2017]; Efecto Eco /Wikimedia, CC BY, CC BY.
Jak podkreślają dziennikarze z BBC, relacje wenezuelsko-brazylijskie uległy znacznemu pogorszeniu po zmianie na stanowisku prezydenta Brazylii. W 2016 r. centroprawicowy Michel Temer zastąpił na stanowisku głowy państwa Brazylii, liderkę formacji lewicowych Dilmę Rousseff, która została złożona z urzędu wskutek procedury impeachmentu. Impeachment Rousseff został przez Maduro określony mianem "prawicowego zamachu stanu".
Sama Rodriguez zaznaczyła, że nie dojdzie do unormowania relacji wenezuelsko-brazylijskich dopóki w Brazylii nie dojdzie do powrotu konstytucyjnych rządów. W kontekście Kowalika, przewodnicząca zgromadzenia konstytucyjnego zaznaczyła, że wydalony wykazał zachowanie określone jako "permanentną i natarczywą, niegrzeczną i wulgarną ingerencję w wewnętrzne sprawy Wenezueli".
Kiedy premier Hiszpanii, Mariano Rajoy przejmował władzę w regionie o nazwie Katalonia zapewne liczył, że rozwiązanie lokalnych struktur i rozpisanie przedterminowych wyborów pozwoli mu na zachowanie twarzy i zapewnienie jedności państwa. Katalończycy, wbrew nadziejom władzy centralnej, podjęli jednak decyzję o powierzeniu misji tworzenia struktur lokalnych zwolenników separacji regionu. Kataloński problem wciąż stanowi podstawę hiszpańskiego problemu oraz ból głowy europejskim przywódcom.
Jak podaje agencja Reutera, lider katalońskich separatystów i twarz nieuznawanego referendum niepodległościowego z 1 grudnia 2017 r., Carles Puigdemont wezwał hiszpański rząd do umożliwienia mu powrotu do Katalonii celem sformowania władz regionalnych, co byłoby zgodne z wolą mieszkańców, którzy powierzyli swój los partiom popierającym niepodległościowe aspiracje katalońskiemu regionowi. Carles Puigdemont przebywa obecnie w Belgii w związku z możliwością aresztowania go przez Hiszpanię za zorganizowanie nielegalnego grudniowego referendum.
Partie popierające kataloński separatyzm zdobyły większość w lokalnym parlamencie. Jednak sam Puigdemont, jak i inni organizatorzy referendum, stoją w obliczu możliwego oskarżenia o bunt i istnieje prawdopodobieństwo, że ich aktywność w życiu politycznym Katalonii będzie niemożliwa. Zdaniem Puigdemonta, Katalończycy poprzez takie głosowanie w wyborach to właśnie jemu powierzyli misję utworzenia lokalnego rządu. Jednocześnie nie odrzucił możliwości porozumienia się z władzami centralnymi w Madrycie oraz premierem Mariano Rajoy'em.
Źródło: Mapa Katalonii,
https://theconversation.com/ how- the- catalan- economy- benefited- under- franco- and- what- this- means- for- the- ongoing- stalemate- 85943, [dostęp dn. 23.12.2017]; TUBS/Wikimedia.com, CC BY-SA.
Rozmowy koalicyjne w celu utworzenia nowego katalońskiego rządu mają rozpocząć się po 6 stycznia 2018 r. Nowo wybrany parlament Katalonii musi zaakceptować nowy rząd do 8 lutego 2018 r.
Źródło: Carles Puigdemont,
http://blogs.lse.ac.uk/ europpblog/ 2017/ 11/30/ carles- puigdemont- european- arrest- warrant/, [dostęp dn. 23.12.2017]; Credit: Convergència Democràtica de Catalunya (CC BY 2.0).
Źródło: http://www.whsv.com/ content/ news/ Spanish- Prime- Minister- wants- clarity- on- Catalan- independence- 450384173.html, [dostęp dn. 23.12.2017]; CC BY SA 2.0.
Premier Rosji i lider partii rządzącej Jedna Rosja, Dmitrij Miedwiediew w jednym z wywiadów stwierdził, że Władimir Putin zapewni formacji "ostateczne zwycięstwo" w nadchodzących wyborach prezydenckich, które zostały zaplanowane na 18 marca 2018 r.
Już wcześniej prezydent W. Putin potwierdził, że będzie ubiegał się o reelekcję. Dzisiaj natomiast premier D. Miedwiediew potwierdził, że partia rządząca Jedna Rosja jest partią Putina i wesprze go wszystkimi dostępnymi siłami.
Władimir Putin został prezydentem Federacji Rosyjskiej w 1999 r., po Borysie Jelcynie – pierwszym prezydencie państwa po upadku Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich ZSRR. Prezydent W. Putin pełnił obowiązki do 2008 r., kiedy to po dwóch kadencjach zastąpił go polityczny przyjaciel, Dmitrij Miedwiediew.
Kiedy prezydentem był D. Miedwiediew, W. Putin pełnił funkcję premiera Rosji. Po czterech latach, w 2012 r. W. Putin został po raz trzeci prezydentem, a w 2018 r. po walczy o swoją czwartą kadencję. Władimir Putin ma obecnie 65 lat.
Źródło: Prezydent Rosji Władimir Putin,
http://www.kwqc.com/ content/ news/ Vladimir-Putin-will- seek-re- election-in- Russias- March- election- 462308413.html, [dostęp dn. 23.12.2017]; Image Credit: Kremlin.ru / (CC BY 4.0) / MGN.
Rok 2017 mija pod znakiem znacznego wzrostu zagrożenia dla bezpieczeństwa międzynarodowego ze strony komunistycznego reżimu Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej KRLD, zwanej potocznie Koreą Północną. Ma to związek z kolejnymi testami broni masowego rażenia oraz rakiet balistycznych średniego i dalekiego zasięgu.
Jak informuje agencja Reutera, Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych jednogłośnie zaakceptowała nałożenie kolejnych sankcji na reżim w Pjongjangu w związku z nieodpowiedzialnymi działaniami polegającymi na przeprowadzeniu kolejnego testu międzykontynentalnej rakiety balistycznej, mimo krytyki ze strony społeczności międzynarodowej. Jest to kolejna tego typu akcja ze strony najważniejszej organizacji jaką jest ONZ. Tym razem celem ma być ograniczenie dostępu do zysków z ropy naftowej i produktów pochodnych oraz z pracy osób podejmujących zatrudnienie poza granicami kraju.
Amerykański projekt rezolucji, który został jednomyślnie zaakceptowany, ma doprowadzić do ograniczenia dostaw ropy naftowej do Korei Północnej, do poziomu 4 milionów baryłek rocznie i dalszego ograniczania w przypadku kolejnych testów pocisków międzykontynentalnych ICBM.
Źródło: Kim Dzong Un,
https://www. lonelyplanet.com/ news/ 2015/01/08/ kim-jong-un- orders-manure- collection- for-his- birthday/, [dostęp dn. 23.12.2017]; Image by petersnoopy / CC BY-SA 2.0.
Świat realnie obawia się nieodpowiedzialnych działań ze strony Korei Północnej, zwłaszcza w kontekście faktu, że Pjongjang nie ukrywa, iż traktuje Stany Zjednoczone, jako swego najważniejszego wroga. Dnia 29 listopada 2017 r. został przeprowadzony test pocisku ICBM, który to potwierdził, że USA są w zasięgu północnokoreańskich rakiet mogących przenosić broń masowego rażenia. Nowe sankcje mają na celu zwiększenie presji na przywódcy Korei Północnej, Kim Dzong Una.
Jak podaje BBC, prezydent Peru Pedro Pablo Kuczynski ma obecnie bardzo duże problemy polityczne. Jego przeciwnicy dążą do tego, by głowa państwa stanęła przed sądem pod zarzutem nielegalnego przyjmowania korzyści majątkowych od brazylijskiej firmy budowlanej Odebrecht.
Na dzień przed wystąpieniem w peruwiańskim Kongresie, prezydent Kuczynski zaapelował, by nie "skazywać go z góry", gdyż nic nie zostało udowodnione a on sam czuje się niewinny. Jednak zdaniem komentatorów z BBC, sytuacja jest z góry przewidziana.
Procedura impeachmentu wobec prezydenta wymaga poparcia 87 deputowanych. Wniosek już poparło 93 członków ciała ustawodawczego. To może sugerować, że Pedro Pablo Kuczynski wkrótce przestanie być prezydentem. Jeśli do tego dojdzie, afera wokół Odebrecht, która dotknęła wiele państw południowoamerykańskich i z Ameryki Łacińskiej, nabierze nowego kolorytu – będzie to pierwszy przypadek złożenia z urzędu głowy państwa umoczonego w skandal.
Sam prezydent Kuczynski w telewizyjnym orędziu oskarżył Kongres o próbę "zamachu stanu". Podkreślił, że ma pełne poparcie obu wiceprezydentów i nie ulegnie prawnym kruczkom, które są wykorzystywane do zdymisjonowania go.
Faktem jest, że początkowo odrzucał jakiekolwiek pogłoski o otrzymywaniu pieniędzy od brazylijskiej firmy.
Obecnie zmodyfikował wersję, która brzmi: nie otrzymywałem nielegalnych pieniędzy, lecz dostawałem zapłatę za usługi doradcze w latach 2001-2006, gdy był członkiem rządu Alejandro Toledo. Kuczynski został prezydentem w 2016 r.
Źródło: Prezydent Pedro Pablo Kuczynski,
https://commons. wikimedia.org/ wiki/ File: Pedro_ Pablo_ Kuczynski_ 2016_(cropped).jpg, [dostęp dn. 21.12.2017]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license.
Dziś odbywają się wybory do regionalnych władz w hiszpańskiej wspólnocie autonomicznej o nazwie Katalonia. To wydarzenia jest o tyle ważne, że odbywa się po tym, jak władze centralne w Madrycie podjęły decyzję o rozwiązaniu lokalnych władz, które przeprowadziły referendum niepodległościowe. Zdaniem komentatorów, zwolennicy i przeciwnicy secesji w Katalonii mają porównywalne poparcie, co skutkować może brakiem rozwiązania tej kryzysowej sytuacji w najbliższej przyszłości.
Hiszpańska gazeta El Pais zwraca uwagę na fakt, ze nawet 1 milion Katalończyków to tak zwani, wyborcy niezdecydowani. To właśnie oni mogą rozstrzygnąć wyniki regionalnych wyborów. Madryt liczy, że zwycięstwo odniosą partie, które chcą jedności kraju. Ostatnie sondaże jednak dawały secesjonistom i unionistom niemal identyczne poparcie.
Samo glosowanie rozpoczęło się o 9 rano, a zakończy się o 20. Krótko po zamknięciu lokali wyborczych do publicznej wiadomości zostaną podane pierwsze sondażowe wyniki.Na uwagę zasługują pogłębione badania El Pais sprzed paru dni, zdaniem której secesjonistyczna Republikańska Lewica Katalonii powinna nieznacznie wyprzedzić optującą za jednością z Hiszpanią partią o nazwie: Ciudadanos (co znaczy: Obywatele lub Partia Obywatelska). Według dziennikarzy, trzecie miejsce powinna zając polityczna platforma o nazwie Junts per Catalunya JxCat (Razem dla Katalonii) zdymisjonowanego Carlesa Puigdemonta, który był twarzą referendum niepodległościowego.
Samo referendum miało miejsce 1 października 2017 r. i jest uważane przez władze centralne za nielegalne. W tym też dniu doszło do starć z policją, w wyniku czego rannych zostało kilkaset osób. Dnia 27 października kataloński parlament ogłosił niepodległość. Lider secesjonistów Carles Puigdemont przebywa obecnie na wygnaniu w Belgii. Premier Hiszpanii Mariano Rajoy podjął decyzję o rozwiązaniu katalońskich organów, bezpośrednim nadzorze nad regionem przez Madryt oraz rozpisaniem lokalnych wyborów, które mają miejsce właśnie dziś. Kilkunastu politycznych liderów katalońskich secesjonistów zostało uwięzionych pod zarzutem buntu lub uciekło z kraju.
Niepokojące wydarzenia miały ostatnio miejsce w Etiopii. Co najmniej 61 osób poniosło śmierć na skutek narastających konfliktów etnicznych w tym afrykańskim państwie. Wydarzenia o których mowa miały miejsce w regionie administracyjnym Oromia, a dziennikarze uzyskali potwierdzenie bezpośrednio od lokalnych urzędników.
Według wstępnych informacji, nie do końca znana jest przyczyna wybuchu tak gwałtownych wydarzeń. Faktem jest, że przemoc najmocniej dotyka Somalijczyków i członków ludu o nazwie: Oromowie. Agencja Reutera podaje, że etniczne starcia rozpoczęły się po tym, jak etiopscy żołnierze zastrzelili 16 Oromów podczas zorganizowanego przez nich protestu.
Historia konfliktu Oromów i Somalijczyków jest bardzo długa, i sięga czasów przedkolonialnych, kiedy to miały miejsce starcia o pastwiska, czy dostęp do wody.
Jak podaje BBC, rzecznik prasowy władz regionu Oromia, Adisu Arega, na swoim profilu na popularnym portalu społecznościowym Facebook poinformował, że między 14 a 17 grudnia 2017 r. miało zginąć 29 członków ludu o nazwie Oromowie. W akcie zemsty zamordować miano 32 etiopskich Somalijczyków. Większość przypadków śmiertelnych miała miejsce w okręgach Hawi Gudina i Daro Lebu.
Administracyjne regiony Oromia i Somali to dwa największe tego typu jednostki w Etiopii. W państwie tym etniczną większość stanowią Oromowie, około 1/3 obywateli, zaś etiopscy Somalijczycy to zaledwie 6,5% mieszkańców. Z tego powodu istnieją obawy, że pogłębienie się konfliktu etnicznego może skutkować masową migracją Somalijczyków, w obawie przed krwawym losem.
Jak podało BBC, zakończyło się głosowanie i wybór nowego lidera rządzącego od 1994 r. w Republice Południowej Afryki RPA, Afrykańskiego Kongresu Narodowego ANC. Przewodniczącym partii został obecny wiceprezydent Cyril Ramaphosa, który zastąpił na tym stanowisku prezydenta kraju od 2009 r. Jacoba Zumę.
Jeśli nie dojdzie do "politycznego trzęsienia ziemi" w RPA, Cyril Ramaphosa ma olbrzymią szansę na zwycięstwo w powszechnych wyborach prezydenckich, które zostały zaplanowane na przyszły rok. Zwyczajowo lider ANC zostawał głową państwa. Obecny prezydent Jacob Zuma, po dwóch pięcioletnich kadencjach nie może ubiegać się o reelekcję.
Jak podkreśla BBC, Ramaphosa pokonał po długim procesie głosowania byłą członkinię gabinetu Zumy, oraz byłą żonę obecnej głowy państwa, Nkosazanę Dlamini-Zumę. Jeszcze przed wyborem nowego szefa formacji pojawiały się głosy, że ANC stoi w obliczu kryzysu i może rozpaść się na dwie zwalczające odłamy. Sam wiceprezydent prowadził swoją kampanię w kontrze do Zumy, w związku z licznymi oskarżeniami o korupcję i pranie pieniędzy. Natomiast była żona obecnego prezydenta skupiła się na rasowych nierównościach, zwłaszcza w kontekście własności przedsiębiorstw i kapitału. Pomimo wewnętrznej walki ANC wciąż ma poparcie na poziomie 50%.
Źródło: Prezydent Jacob Zuma (na środku w okularach) i po jego prawej Cyril Ramaphosa, zdjęcie z 2012 r.,
https://www.cfr.org/ blog/ how- south- africas- anc- will- choose- its- next- leader, [dostęp dn. 19.12.2017]; Attribution-NonCommercial-NoDerivatives 4.0 International (CC BY-NC-ND 4.0).
Ostatecznie delegaci w liczbie 2 440 poparli Ramaphosę. Natomiast Nkosazana Dlamini-Zuma zdobyła głosów tylko 2 261, pomimo posiadania poparcia ze strony byłego męża. Pojawiły się nieoficjalne doniesienia, że przegrana miała kontestować wynik i żądać ponownego przeliczenia głosów. Faktem jednak jest, że ostateczny wynik zadowolił delegatów, jak i mieszkańców Johannesburga, którzy wiwatowali na ulicach.
Obecny nowy przewodniczący ANC, Cyril Ramaphosa urodził się w 1952 r. W latach siedemdziesiątych XX w. był kilkakrotnie zatrzymywany za działalność w organizacjach nawołujących do zniesienia polityki apartheidu. W 1982 r. założył potężny Krajowy Związek Górniczy. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX w. walnie przyczynił się do zwolnienia z więzienia Nelsona Mandeli. Natomiast w 1994 r. został członkiem i przewodniczącym zgromadzenia mającego za zadanie wypracowanie i uchwalenia nowej ustawy zasadniczej. Trzy lata później na dobre zajął się biznesem stając się szybko najbogatszym obywatelem kraju. W 2014 r. został mianowany wiceprezydentem Republiki Południowej Afryki.
Jak podają światowe agencje prasowe, ponownie doszło do mało parlamentarnych wydarzeń w parlamencie ugandyjskim. Od pewnego czasu trwają prace nad zmianą ustawy zasadniczej, które pozwolą obecnemu prezydentowi na pełnienie urzędu poza konstytucyjny górny limit wieku. Ugandyjski przywódca Yoweri Museveni czyni starania, by jeszcze dłużej piastować urząd niż pozwala na to prawo.
Na skutek dzisiejszych nieparlamentarnych wydarzeń w parlamencie, aż 6 parlamentarzystów zostało zmuszonych do opuszczenia sali obrad.
Prezydent Yoweri Museveni przewodzi Ugandą od 1986 r. i ma obecnie 73 lata. Zgodnie z ustawą zasadniczą w wyborach nie może uczestniczyć osoba, która przekroczyła 75 rok życia. Gdyby trzymać się litery prawa, Yoweri Museveni nie mógłby ubiegać się o reelekcję w kolejnych wyborach, które zostały zaplanowane na 2021 r.
Właśnie dziś rozpoczęły się obrady w parlamencie, które skupiają się na projekcie zmian znaszający limit wieku dla kandydatów na najważniejszy wybieralny w wyborach powszechnych urząd w Ugandzie. Nie tylko opozycja, ale także religijni przywódcy oraz niektórzy członkowie proprezydenckiego Narodowego Ruchu Oporu, krytycznie odnieśli się do proponowanych zmian.
Źródło: Październikowe nieparlamentarne obrady parlamentu Ugandy,
https://boingboing. net/ 2017/ 10/09/ massive- brawl-in- parliament- of.html, [dostęp dn. 18.12.2017]; Attribution- NonCommercial- Share Alike 3.0 Unported (CC BY-NC-SA 3.0).
Nie dziwią więc emocje podczas parlamentarnych obrad, w czasie których sześciu deputowanych miało być tak "hałaśliwych", że zdaniem rzecznika parlamentu wymagało to zawieszenia ich na czas jednej sesji. Do podobnych zdarzeń doszło pod koniec września i na początku października 2017 r., kiedy to na skutek bójki na sali plenarnej doszło do zawieszenia aż 25 deputowanych.
Wciąż nie cichną echa decyzji amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa odnośnie uznania miasta Jerozolima za stolicę państwa Izrael. Co było oczywiste, nie tylko Palestyńczycy wyrazili sprzeciw wobec tego aktu, lecz również zaprotestował zdecydowanie świat arabski. Niedawno prezydent Turcji – sojusznik amerykański i członek Paktu Północnoatlantyckiego NATO – zaapelował o uznanie Jerozolimy za stolicę państwa palestyńskiego.
Jak podaje agencja Reutera, status miasta Jerozolima będzie analizowany na forum najważniejszej międzynarodowej organizacji jaką jest Organizacja Narodów Zjednoczonych ONZ. Kiedy pojawiły się pogłoski, że Rada Bezpieczeństwa – najważniejszy organ ONZ – ma głosować nad projektem rezolucji, który podkreślać ma neutralny charakter Jerozolimy, z Waszyngtonu popłynęły sugestie, że zostanie zastosowane prawo członka stałego polegające na wecie do rezolucji. W tej materii już odpowiedzieli palestyńscy przywódcy, którzy sugerują przeniesienie obrad do Zgromadzenia Ogólnego, gdzie żaden z członków nie ma prawa do weta.
Projekt rezolucji uznający Jerozolimę za terytorium neutralne jest egipskiego autorstwa. To Rada Bezpieczeństwa ma podjąć decyzję, gdzie 5 z 15 członków ma status stałego uczestnika z możliwością wetowanie poszczególnych uchwał. O możliwości przeniesienia dyskusji z poziomu Rady do Zgromadzenia poinformował palestyński przedstawiciel przy ONZ, Riyad Mansour. W egipskim projekcie możemy przeczytać, że każda próba zmiany charakteru miasta, składu demograficznego czy inne akty, musi zostać cofnięta i zostać uznana za bezprawną.
Konflikt palestyńsko-izraelski toczy się od kilkudziesięciu lat. W 1967 r. Izrael zaanektował Wschodnią Jerozolimę, co nigdy nie zostało uznane przez społeczność międzynarodową. Zdaniem izraelskich władz Jerozolima winna być w całości uznana za stolicę ich państwa, zaś zdaniem Palestyńczyków, Wschodnia część miasta to stolica ich przyszłego kraju.
Właśnie został sformowany nowy rząd w Austrii. Wielu zagranicznych komentatorów podkreśla, że państwo austriackie jako jedyne ma rząd koalicyjny, którego częścią składową jest formacja skrajnie prawicowa. Ma to związek z jej skrajnym antyimigranckim i antyeuropejskim charakterem, choć w ostatnich latach ton wypowiedzi uległ złagodzeniu.
Jak możemy przeczytać na stronie BBC, skrajnie prawicowa austriacka Wolnościowa Partia Austrii zawiązała koalicję rządową, gwarantując sobie jednocześnie możliwość obsadzenia szefów takich resortów jak: sprawy zagraniczne, sprawy wewnętrzne czy obronność. Jednak głównym rdzeniem koalicji jest zwycięzca ostatnich wyborów, czyli konserwatywna Austriacka Partia Ludowa. Jej lider, 31-letni Sebastian Kurz zostanie nowym kanclerzem. Już wczoraj prezydent zatwierdził nową koalicję – dwa miesiące od wyborów – a Kurz będzie najmłodszym szefem rządu na świecie.
Nowy kanclerz Austrii zapowiedział, że koalicyjny rząd przyjmie proeuropejski kurs, pomimo negatywnych poglądów młodszego koalicjanta na kwestie chociażby przyjmowania migrantów. Lider Wolnościowej Partii Austrii, Heinz-Christian Strache zostanie nowym wicekanclerzem.
Źródło: Sebastian Kurz, http:// blogs. lse. ac.uk/ europpblog/ 2017/ 10/ 27/c ould- ustria-j oin- the-v isegrad- group/, [dostęp dn. 17.12.2017]; Credit: European People's Party (CC BY 2.0).
Wielu jednak zastanawia się, dlaczego zwycięzcy oddali aż tyle kluczowych stanowisk słabszemu koalicjantowi. Nowym ministrem spraw zagranicznych zostanie pisarka i ekspertka od Bliskiego Wschodu, Karin Kneissl, która nie posiada partyjnej legitymacji, lecz tylko jej wsparcie.
Październikowe wybory w Austrii wygrali konserwatyści zajmując 62 ze 183 miejsc w parlamencie. Trzecie miejsce zajęła tzw.: skrajna prawica wprowadzając 51 deputowanych. Razem mają spokojną większość pozwalającą na rządzenie. Ostatni rząd koalicyjny w skład którego weszła skrajna prawica w Austrii skutkował zamrożeniem relacji w Europie oraz nałożeniem nieoficjalnych sankcji dyplomatycznych. Ciekawe czy i tym razem tak się stanie, lecz ze względu na panującą w Europie atmosferę i opinie, jest to mało prawdopodobne.
Właśnie trwa czterodniowy kongres delegatów rządzącego nieprzerwanie od 1994 r. Afrykańskiego Kongresu Narodowego ANC. To właśnie liderem tej partii politycznej przez wiele lat była południowoafrykańska legenda walki z apartheidem, Nelson Mandela. Ponad pięć tysięcy zebranych w Johannesburgu delegatów prawdopodobnie wybierze nowego lidera, a co za tym idzie następcę obecnego prezydenta, Jacoba Zumę. Jest to niezwykle ważne wydarzenie w Republice Południowej Afryki. W przyszłym roku odbędą się wybory powszechne, a w związku z tym, biorąc pod uwagę dominującą pozycję Afrykańskiego Kongresu Narodowego na scenie politycznej w Republice Południowej Afryki, dzisiejsze decyzje zadecydują o tym, kto będzie następną głową państwa.
Według opinii dziennikarzy z BBC, największe szansę na uzyskanie poparcia delegatów ANC ma obecny wiceprezydent Cyril Ramaphosa oraz była minister w gabinecie a także była żona obecnego prezydenta, Nkosazana Dlamini-Zuma. Walka wewnątrz ANC o przywództwo w formacji mocno niepokoi komentatorów południowoafrykańskiej sceny partyjnej. Wielu obawia się, że tej wewnętrznej walki sama partia nie przetrwa i przed przyszłorocznymi wyborami może się rozpaść na dwie zwalczające frakcje. Konflikt liderów może samą formację po prostu pogrążyć.
Sam prezydent Jacob Zuma ostrzegał, przez zjazdem, delegatów, że partia znajduje się na "rozdrożu". Samo głosowanie będzie miało charakter tajny, a wyniki spodziewane są jeszcze dziś lub jutro. Przed początkiem zjazdu było gorąco. Pojawiały się oskarżenia, że przybyły osoby do tego niepowołane, a akredytowanym delegatom miano zakazać wstępu na miejsce partyjnego spotkania.
Prezydent Jacob Zuma przewodzi RPA od 2009 r. Formalnie po dwóch pięcioletnich kadencjach nie ma możliwości ponownego ubiegania się o najwyższy urząd, lecz z drugiej strony wielu podkreśla, że Zuma stał się raczej problemem dla ANC w związku z skandalami, których był głównym aktorem. Już kilka razy był oskarżany o przestępstwa korupcyjne, lecz nie został zdjęty z urzędu w związku z postawą ANC, która w głosowaniu zawsze go wspierała.
Była żona obecnego prezydenta, Nkosazana Dlamini-Zuma, która piastowała już takie stanowiska jak minister spraw zagranicznych, czy minister spraw wewnętrznych, posiada wsparcie ze strony Jacoba Zumy. Wiceprezydent natomiast to jeden z najbogatszych obywateli, który posiada silne poparcie ze strony związków zawodowych. Walka o przywództwo w RPA trwa.
Źródło: Nkosazana Dlamini-Zuma,
https://www .cfr.org /blog/ dlamini- zuma- foreign- minister- doctor- ex-wife, [dostęp dn. 17.12.2017]; CC BY-NC-ND 4.0.
Źródło: Cyril Ramaphosa,
https://www. biznews .com/ briefs/ 2015/ 06/10/ power- crisis-w ith-us- for- next- two-y ears- says- ramaphosa/, [dostęp dn. 17.12.2017]; PHOTO CREDIT: GOVERNMENTZA / FOTER / CC BY-ND.
Kilka dni temu amerykański przywódca Donald Trump podjął kontrowersyjną decyzję o uznaniu świętego miasta wielu religii, Jerozolimy, za stolicę państwa Izrael. To wzbudziło spodziewane wzburzenie społeczności islamskiej na cały świecie. Już się pisze o nowym epizodzie w konflikcie palestyńsko-izraelskim. Jednocześnie, padła właśnie deklaracje Unii Europejskiej, że wśród państw członkowskich ma panować pełna jedność w traktowaniu Jerozolimy jako przyszłej stolicy tak Izraela, jak i państwa palestyńskiego.
Jak można przeczytać na stronie internetowej BBC, szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini stwierdziła, że Unia Europejska nie uzna Jerozolimy jako izraelskiej stolicy przed podpisaniem ostatecznego traktatu pokojowego między stronami bliskowschodniego konfliktu. Wypowiedź ta padła już po spotkaniu Mogherini z izraelskim premierem Benjaminem Netanyahu.
Jednostronna deklaracja prezydenta D. Trumpa wywołała konsternację części i oburzenie u innych państw świata. Wśród państw członkowskich Unii Europejskiej dało się słyszeć głosy, że samowolny akt przywódcy USA spowoduje więcej złego niż dobrego. Jednocześnie UE ustami Mogherini potwierdziła fakt dalszego uznania "międzynarodowego statusu" Jerozolimy.
Szefowa unijnej dyplomacji dała jasno do zrozumienia, że wśród państw UE istnieje tylko jedno akceptowalne rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego w postaci powstania dwóch państw, które posiadałyby tą samą stolicę: Jerozolimę. W odpowiedzi na te słowa, premier Izraela stwierdził, że decyzja Trumpa była tylko "uznaniem rzeczywistości".
Dnia 11 grudnia 2017 r. rosyjski przywódca Władimir Putin udał się z niezapowiedzianą wizytą do ogarniętej wojną domową Syrii. Podczas tej wyprawy padły znamienne słowa o częściowym wycofaniu sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej z terytorium syryjskiego. Zaangażowanie wojsk rosyjskich miało olbrzymie znaczenie w konflikcie zbrojnym w Syrii. Oblicza się, że w tejże wojnie od początku konfliktu w 2011 r., zginąć mogło ponad 340 tysięcy osób.
Rosyjski prezydent miał okazję spotkać się ze swoim syryjskim odpowiednikiem, Basharem al-Assadem. To właśnie rebelia przeciwko reżimowi al-Assada była początkiem wojny domowej. O ile Rosja poparła syryjskiego prezydenta, o tyle "Zachód" wspiera rebeliantów. Poza tym, część Syrii i Iraku znalazła się pod panowaniem islamskiego kalifatu Państwa Islamskiego, którego pokonanie Rosjanie triumfalnie ogłosili ledwo kilka dni temu.
Jak podaje BBC, Władimir Putin przybył dziś do rosyjskiej bazy lotniczej Hmeimim, która znajduje się niedaleko miasta Latakia. Już w zeszłym roku pojawiały się przecieki z Kremla o wycofaniu zaangażowanych w Syrii sił, lecz działania zbrojne trwały dalej. Obecna sytuacja jest inna, gdyż to sam Putin dla agencji rosyjskiej RIA Novosti zapowiedział, że nakaże wycofanie wojsk do stałych baz.
Źródło: Prezydent Syrii Bashar al-Assad oraz prezydent Rosji Władimir Putin podczas spotkania z 20 października 2015 r.,
https://www.foreignpolicyjournal.com/2016/02/26/newly-translated-wikileaks-saudi-cable-overthrow-the-syrian-regime-but-play-nice-with-russia/, [dostęp dn. 11.12.2017]; The Kremlin/licensed under CC BY 4.0.
Rosyjskie władze swoje dwuletnie zaangażowanie w syryjską wojnę domową traktują jako sukces. Co ciekawe, zapowiedź wycofania wojsk po "sukcesie militarnym" pada tydzień po tym, jak obecny prezydent Władimir Putin ogłosił ubieganie się o reelekcję w nadchodzących wyborach prezydenckich. Sama rosyjska aktywność pozwoliła nie tylko uchronić Bashara al-Assada przed losem innych obalonych dyktatorów, lecz także na stałe stać się poważnym graczem w obszarze bliskowschodnim.
Z innej strony, w kontekście walki z niesławnym Państwem Islamskim, świat zaniechał izolacji Rosji po kontrowersyjnej decyzji o aneksji Krymu i zaangażowaniu w ukraińskim konflikcie zbrojnym. Należy pamiętać, że wojna w Syrii pozwoliła Moskwie stać się ważną stroną w walce z międzynarodowym terroryzmem oraz zbliżyć do takich państw jak Iran czy Turcja.
W stolicy Rumuni, Bukareszcie, a także w wielu innych miastach doszło dziś do wielotysięcznych protestów antyrządowych. Powodem tego społecznego niezadowolenia jest inicjatywa rządu zmierzająca do zmiany obecnie obowiązujących przepisów dotyczących władzy sądowniczej.
Obecnie rządząca w Rumunii, Partia Socjaldemokratyczny ma wystarczającą większość koalicyjną w parlamencie, by nie musieć się martwić o wynik głosowania i móc przeforsować każdy projekt ustawy. Jedną z nowych propozycji jest przegląd krajowego prawa dotyczącego sądownictwa. Zdaniem protestujących proponowane zmiany zniweczą wszelkie sukcesy jakie miały miejsce na polu walki z prawie wszechobecną korupcją.
Zdaniem Komisji Europejskiej, jak również wielu specjalistów, zmiany proponowane przez ekipę rządzącą doprowadzą do całkowitego podporządkowania sędziów politykom. Prace nad zmianami w przepisach toczone są od trzech tygodni przez specjalną komisję parlamentarną, lecz rząd już zapowiedział, że zmiany zostaną wprowadzone do końca roku kalendarzowego. Na czele komisji stoi były minister finansów Florin Iordache, którego raport o poziomie korupcji w kraju wywołał w lutym 2017 r. największe demonstracje od 1989 r.
Jak podają dziennikarze, wstępne szacunki mówią o 10 tysiącach demonstrantów w stolicy Rumunii, oraz drugie tyle w pozostałej części kraju.
Jak podaje agencja Reutera, lider meksykańskiej opozycji Ricardo Anaya ma zamiar ubiegać się o najwyższy urząd w Meksyku, jako przedstawiciel szerokiej, prawicowo-lewicowej koalicji. Przez lata był on szefem chrześcijańsko-konserwatywnej Partii Akcji Narodowej, która jest spadkobierczynią ruchu cristero. Anaya jednocześnie zrezygnował ze stanowiska lidera Akcji.
Decyzja Anayi o rezygnacji z szefowania partią miała miejsce wczoraj, po tym jak Partia Akcji Narodowej zawiązała sojusz z centrolewicową Partią Rewolucyjno-Demokratyczną i Ruchem Obywatelskim (Movimiento Ciudadano), tworząc koalicję o nazwie "Dla Meksyku naprzód".
Jeśli nic Ricardo Anayi nie stanie na przeszkodzie, w wyborach powszechnych zaplanowanych na 1 lipca 2018 r. dojdzie do starcia dość silnych kandydatów. Komentatorzy zazwyczaj podkreślają zadeklarowany start byłego lewicowego prezydenta stolicy kraju, Andresa Manuela Lopeza Obradora oraz byłego ministra finansów i reprezentanta centrowej rządzącej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, Jose Antonio Meade.
Pozycja Meade wydaje się nader interesująca. Był on politykiem związanym z administracją zarówno Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej, jak i Partii Akcji Narodowej. Ostatecznie zrezygnował on ze stanowiska rządowego w listopadzie, i jak donoszą dziennikarze, ma on uratować pozycję obecnie rządzącej formacji po serii skandali korupcyjnych, które ją dotknęły.
Jak sam Anaya zauważył, jego partia rządziła przez 12 lat, w latach 2000-2012, i przez ten czas nie dokonała radykalnych reform strukturalnych. Skutkiem ma być obecnie skorumpowany rząd.
Jak widać kampania lidera opozycji już się zaczęła i wiadomym będzie w jakim kierunku ona pójdzie. Jednakże sama Akcja boryka się z problemami. W październiku szeregi opuściła była pierwsza dama, żona byłego prezydenta Felipe Calderona, Margarita Zavala, która zapowiedziała chęć wystartowania.
Zgodnie z meksykańską konstytucją urzędujący prezydent Enrique Peña Nieto nie może ubiegać się o reelekcję. Został on wybrany w wyborach z 1 lipca 2012 r., kiedy to pokonał najgroźniejszego kontrkandydata Andresa Manuela Lopeza Obradora.
Źródło: Prezydent Meksyku Enrique Peña Nieto,
https://www.aciprensa.com/ noticias/ diputados- rechazan- matrimonio- gay-de- pena- nieto- en-mexico- 56772, [dostęp dn. 11.12.2017]; Foto: Flickr de Presidencia de la República Mexicana (CC BY 2.0).
Jak sam Anaya zauważył, jego partia rządziła przez 12 lat, w latach 2000-2012, i przez ten czas nie dokonała radykalnych reform strukturalnych. Skutkiem ma być obecnie skorumpowany rząd.
Jak widać kampania lidera opozycji już się zaczęła i wiadomym będzie w jakim kierunku ona pójdzie. Jednakże sama Akcja boryka się z problemami. W październiku szeregi opuściła była pierwsza dama, żona byłego prezydenta Felipe Calderona, Margarita Zavala, która zapowiedziała chęć wystartowania.
Zgodnie z meksykańską konstytucją urzędujący prezydent Enrique Peña Nieto nie może ubiegać się o reelekcję. Został on wybrany w wyborach z 1 lipca 2012 r., kiedy to pokonał najgroźniejszego kontrkandydata Andresa Manuela Lopeza Obradora.
Nie ucichły jeszcze echa decyzji amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa odnośnie uznania Jerozolimy jako stolicy państwa Izrael i przeniesienia tam amerykańskiej ambasady, a na nowo wybuchły starcia między Palestyńczykami, a izraelskimi siłami bezpieczeństwa. Nie minął szok, a być może widzimy już początek nowej linii frontu na Bliskim Wschodzie, po formalnym zniszczeniu kalifatu niesławnego Państwa Islamskiego.
Siły izraelskie starły się z protestującymi Palestyńczykami w okupowanym Zachodnim Brzegu Jordanu oraz przy granicy izraelsko-palestyńskiej. W samej Jerozolimie doszło do szamotaniny, jak podaje BBC. Palestyńczycy wyszli na ulicę po tym, jak Donald Trump uznał Jerozolimę za stolicę kontestowanego przez świat arabski państwa Izrael. Rannych miało zostać co najmniej kilkadziesiąt osób.
Decyzja amerykańskiego przywódcy została pozytywnie przyjęta przez władze Izraela, natomiast inne islamskie i arabskie państwa regionu krytycznie odniosły się do tych nowych działań. Równie negatywnie przyjęli tan akt przywódcy europejscy, uznając tak jawne opowiedzenie się po którejś ze stron – po latach formalnej neutralności – za poważny błąd.
Izrael nigdy nie ukrywał swych dążeń do przekształcenia Jerozolimy w stolicę państwa. Palestyńczycy natomiast uważają, że Wschodnia Jerozolima okupowana od 1967 r., to ich stolica. Decyzja USA to pierwszy tego typu akt od powstania izraelskiego kraju w 1948 r.
Jak podaje BBC, na Zachodnim Brzegu Jordanu w miastach Betlejem, Ramallah, Hebron, Nablus, oraz w wielu innych, doszło do starć. Palestyńczycy mieli użyć kamieni, zaś siły porządkowe armatek wodnych. Demonstranci palili opony, zaś policja użyła gumowych kul. Palestyńscy przywódcy wezwali do zorganizowania dodatkowych protestów po piątkowych modlitwach. Izrael zaś wysłał dodatkowe jednostki w celu zapanowania nad sytuacją.
Antyamerykańskie i propalestyńskie demonstracje odbyły się w Egipcie, Iranie, Turcji, Iraku i Jordanii, a także w Malezji, Bangladeszu, Pakistanie, Afganistanie, Indiach, Kaszmirze i Indonezji. Oficjalnie sprzeciw wobec decyzji Trumpa wyraziły takie sojusznicze wobec USA państwa jak Arabia Saudyjska, Egipt i Jordania, zaś Egipt, Boliwia, Francja, Włochy, Senegal, Szwecja, Wielka Brytania i Urugwaj zawnioskowały o zebranie Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych celem omówienia rozwiązania kryzysowej sytuacji.
Jak podaje BBC, nie doszło do porozumienia między przedstawicielami Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej odnośnie przystąpienia do drugiej fazy rozmów nt. Brexitu, czyli wystąpienia Brytyjczyków ze struktur unijnych. Jeszcze niedawno wydawało się, że kwestia umowy granicznej między Irlandią a Wielką Brytanią jest formalnością. Teraz jest to problem, który może zaważyć na przyszłych relacjach Londynu z Brukselą.
Informacja o problemach w rozmowach między Wielką Brytanią, a Unią Europejską przyszła niespodziewania dziś od brytyjskiej premier Theresy May. Jednocześnie dodała, że negocjacje zostaną wznowione pod koniec tygodnia i istnieje nadzieja na pozytywne ich zakończenie. Zdaniem dziennikarzy BBC, głównym powodem niepowodzenia tego etapu rozmów była postawa piątej co do wielkości partii politycznej w Izbie Gmin, Demokratycznej Partii Unionistycznej DUP z Irlandii Północnej.
Brytyjski rząd zaprzeczył, by był to tylko jeden powód niepowodzenia rozmów na tym etapie. Premier Irlandii Leo Varadkar skomentował to w ten sposób, że umowa była bliska, lecz to Wielka Brytania miała zmienić zdanie w ostatniej chwili. Pojawiają się komentarze, że Theresa May była zmuszona przerwać rozmowy z przewodniczącym Komisji Europejskiej, Jean-Claude Junkerem, tylko po to by porozmawiać z liderką DUP, Arlene Foster.
Według BBC, premier Wielkiej Brytanii była skłonna zaakceptować fakt pozostania Irlandii Północnej w unii celnej z Irlandią i UE, lecz odmienną postawę miała prezentować Foster, która nie zgadza się na żadne rozbieżności ustrojowe, mogące doprowadzić do traktowania Irlandii Północnej jako obszaru niezależnego od Wielkiej Brytanii. Pojawiają się też informacje, że część członków Partii Konserwatywnej również nie zgadza się na takie uzgodnienia. Po ostatnich wyborach parlamentarnych w Wielkiej Brytanii, konserwatywny rząd nie ma większości i potrzebuje wsparcia chociażby ze strony irlandzkich unionistów.
Jak donosi BBC, były prezydent Jemenu, Ali Abdullah Saleh zginął w walkach między siłami mu wiernymi, a dawnymi sojusznikami z zajdyckiego ugrupowania Huti. Miał zginąć w ataku, który miał miejsce na południe od miasta Sanaa.
Przywódca Huti, Abdul Malik al-Houthi nazwał to wydarzenie "wielką i znaczącą okazją". Według niego został udaremniony spisek zorganizowany przez Arabię Saudyjską, która popiera rząd centralny w Jemenie, a z którym pokój zawrzeć chciał właśnie Saleh.
Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała oświadczenie, w którym z niepokojem obserwuje wzrost liczby powietrznych nalotów na Sanaę oraz na sąsiednią muhafazę, Hajjah. Drogi miały zostać zablokowane i opanowane przez czołgi, co uniemożliwiać ma cywilom bezpieczne opuszczenie bezpośrednich stref walk.
Od czasu wybuchu w piątek walk o Sanaę, zginąć miało co najmniej – wg Międzynarodowego Czerwonego Krzyża – 125 osób, a ponad 230 zostało rannych. Koordynator pomocy humanitarnej w Jemenie z ramienia ONZ, Jamie McGoldrick, wezwał o zawieszenie broni w dniu 5 grudnia, by cywile mogli uciec z obszarów bezpośrednio zagrożonych działaniami zbrojnymi.
Jeszcze niedawno, zwolennicy byłego prezydenta Saleha walczyli ramię w ramię z ruchem Huti przeciwko obecnej głowie państwa, którym jest Abd Rabbuh Mansur Hadi. Saleh kilka dni temu zapowiedział możliwość zawarcia pokoju, jeśli Arabia Saudyjska zaprzestanie nalotów i zakończy katastrofalną w skutkach blokadę Jemenu. Huti nazwali ten ruch zamachem przeciwko sojuszowi.
Wydaje się, że wojna domowa w Jemenie jest daleka do zakończenia. Oprócz lokalnych uwarunkowań niewątpliwie ważny jest międzynarodowy aspekt tego konfliktu. Chodzi o walkę o wpływy w świecie arabskim między Iranem a Arabią Saudyjską.
Jak podaje agencja Reutera, powołując się na informacje pochodzące od mieszkańców miasta Sanaa w Jemenie, wojskowa koalicja kierowana przez Saudyjczyków, zbombardowała pozycje zajdyckich rebeliantów Huti, którzy są jedną z ważniejszych grup posiadających irańskie wsparcie i walczących z rządem centralnym. Zdaniem dziennikarzy, Rijad w ten sposób chce wesprzeć obecnego przywódcę państwa Abd Rabbuaha Mansura Hadi'ego, który walczy z byłym prezydentem kraju, Ali Abdullaha Saleha i jego zwolennikami.
Od czterech dni trwają w mieście Sanaa ciężkie walki, których celem jest przejęcie kontroli nad głównym meczetem. Starcia toczą się między Huti, a siłami rządowymi. Jak się podkreśla, walki te toczą się o obszar, z którego wywodzi się były prezydent, stąd jego wczorajszy apel o rozmowy, celem zakończenia wojny domowej. Według Międzynarodowego Czerwonego Krzyża walki spowodowały śmierć co najmniej kilkudziesięciu osób, a wielu cywili wciąż jest zagrożonych.
Źródło: Sanna, zdjęcie z marca 2017 r.,
http://www.peaceandjustice.org/ trump- administration -weighs- deeper- involvement- in- yemen- war/, [dostęp dn. 03.12.2017]; Photo: Ibrahem Qasim, Wikimedia, CC BY-SA 4.0.
Wojna toczy się od marca 2015 r. kiedy to wybuchła rebelia zwolenników byłego prezydenta Saleha (Huti, cześć armii) przeciwko obecnej głowie państwa. Bardzo szybko rebelianci opanowali północ kraju ze stolicą Sanaą włącznie, co zmusiło Hadi'ego do ucieczki. Co ciekawe, dochodzą pogłoski, że po dzisiejszym bombardowaniu bojownicy Huti zajęli w Sanie siedzibę stacji telewizyjnej Jemen Today i uwięzili część pracowników. Stacja należała do Saleha i z jej siedziby wczoraj wyszła odezwa byłego prezydenta o zakończenie konfliktu, czego elementem miało być wycofanie saudyjskiego lotnictwa. Nie ma potwierdzonych informacji o tym, by sojusz Saleha z Huti się zakończył, sytuacja jest rozwojowa. Należy pamiętać, że niedawno połączone siły wierne Salehowi z Huti zaatakowały Aden, tymczasową siedzibę Hadi'ego, zmuszając go znowu do ucieczki. Obecnie w Jemenie panuje chaos.
Republika Zimbabwe wchodzi na nową drogę. Nie chodzi wcale o wielkie reformy isntytucjonalno-utrojowe. Po prostu, zakończyła się epoka Roberta Gabriela Mugabe, który rządził tym afrykańskim państwem od momentu uzyskania niepodległości 18 kwietnia 1980 r.
Nowy prezydent, Emmerson Mnangagwa został już zaprzysiężony. Ogłosił on wejście Zimbabwe na drogę "nowej demokracji". Czy znaczy to, że dawne dysfunkcjonalne elementy zostaną zastąpiono nowymi, przejrzystymi, bardziej demokratycznymi? Pewne elementy na pewną nie ulegną zmianie.
Jednym z nich są ścisłe relacje władzy państwowej z wysokimi oficerami wojska. Były już prezydent R. Mugabe budował mit założycielski państwa w oparciu o swój autorytet ojca-założyciela oraz weteranów wojennych z czasów Kryzysu Rodezyjskiego z lat 1965-1980. To właśnie oni budowali podstawy nowej armii Zimbabwe, już po uzyskaniu niepodległości. Nowy prezydent E. Mnangagwa nie zamierza o tym aspekcie zapominać. Mianował właśnie członków swojego gabinetu. Jak podaje BBC, wysokiej rangą wojskowi zostali mianowani nowymi ministrami tego ciała.
Już pojawiają się komentarze, że nadzieja na poważne zmiany w tym targanym od lat kryzysie wewnętrznym państwie, rozwiała się. Oficjalnie E. Mnangagwa objął urząd 24 listopada 2017 r. i jest trzecim z kolei prezydentem Zimbabwe, po Canaanie Bananie (1980-1987) oraz Robercie Mugabe (1987-2017).
Źródło: Prezydent Emmerson Mnangagwa,
https://www.africanindy.com/ southern- africa/the- house-of- mugabe- crumbles- but-its- too-soon- to-celebrate- in-zimbabwe- 2083931, [dostęp dn. 01.12.2017]; UN Geneva via Flickr, CC BY-NC-ND.
Wielu komentatorów miało nadzieję, że nowy prezydent do gabinetu powoła członków partii opozycyjnych. Taka sytuacja oczywiście byłaby tymczasowa, w związku z planowanymi na przyszły rok wyborami powszechnymi. Jeden z opozycjonistów, Tendai Biti już stwierdził, że nadzieje na zmiany były "złe', a w kraju niewiele się zmieni.
Nowym ministrem spraw zagranicznych został gen. Sibusiso Moyo, który zasłynął tym, że jako pierwszy wystąpił w telewizji z orędziem o przejęciu kontroli nad państwem przez wojsko. Jednocześnie zapewniał, że nie jest to wojskowy zamach stanu. Natomiast były szef lotnictwa, marsz. lotnictwa Perence Shiri, kuzyn R. Mugabe, został desygnowany na stanowisko ministra rolnictwa. Kontrowersje wokół tej nominacji wiążą się z działaniami niesławnej Piątej Brygady w latach 1982-1987, wyszkolonej przez wysłanników komunistycznej Korei Północnej, i skierowanej do prowincji Matabeleland. Jej celem miała być pacyfikacja drugiej co do wielkości wspólnoty etnicznej w Zimbabwe, Ndebele. Liczbę ofiar szacuje się na 20 tysięcy, a wydarzenia te przeszły do historii jako Gukurahundi. Marszałek będzie odpowiadał m. in. za reformę rolną. Nie wszystkie nominacje zostały jeszcze ogłoszone.