SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ





06.04.2018 W 45 DNI DOOKOŁA AZJI RODM Toruń poleca

Dzięki rekrutacji przeprowadzonej przez RODM Toruń Mateusz Piędel - był uczestnikiem kolejnej edycji programu Ship for World Youth (Statek Młodzieży Świata) 2018, Jest to program stypendialny organizowany przez rząd Japonii. Oto relacja ...


Mateusz Piędel
redaktor Telewizji Trwam, absolwent WSKSiM w Toruniu


Wydawać, by się mogło - to tylko półtorej miesiąca. Można powiedzieć także - to aż 45 dni! Jedni oznajmią, że przecież zwykła wymiana na programie Erasmus trwa o wiele dłużej, bo niemal pół roku, inni powiedzą - dla mnie dwa tygodnie wydają się wiecznością. Ja wyrażę to krótko: To najpiękniejsze i najlepsze półtora miesiąca w moim życiu. Przygoda, która zdarza się być może tylko raz...

O możliwości aplikowania do udziału w programie Statek Młodzieży Świata dowiedziałem się od pana dra Jana Wiśniewskiego pracującego w Regionalnym Ośrodku Debaty Międzynarodowej w Toruniu. Początkowo nie miałem pojęcia czym jest ten program i na jakiej zasadzie się on odbywa. Próbowałem znaleźć o nim jakieś informacje w Internecie, jednak stron w języku polskim poświęconym temu tematowi niemalże nie było. Pojawiały się jedynie szczątkowe wiadomości, które były zawarte w informacjach różnych RODMów w Polsce o możliwości aplikowania do udziału w tym wydarzeniu. Udało mi się jednak zdobyć więcej informacji z anglojęzycznych źródeł.

Okazało się, że głównym założeniem programu SWY (Ship for World Youth) jest budowanie przyjacielskich relacji oraz wzajemnego zrozumienia pomiędzy młodymi ludźmi z Japonii oraz innych krajów świata, a także rozwój młodych liderów, którzy poprzez udział w nim nabędą umiejętności przywódczych na różnych płaszczyznach i w różnych dziedzinach zglobalizowanego społeczeństwa. Każdego roku w programie tym biorą udział młodzi ludzie z 10 różnych zaproszonych krajów (z każdego po 12 osób), a także Japończycy (każdego roku 120). W tym roku po 13 latach przerwy Polska po raz kolejny otrzymała możliwość uczestniczenia w tym wielkim projekcie. Rekrutację przeprowadzało Ministerstwo Spraw Zagranicznych. To jego pracownicy, na czele z ówczesnym wiceministrem Janem Dziedziczakiem wybrali dwunastkę szczęśliwców, których zadaniem było reprezentowanie naszego kraju pomiędzy osobami z wielu narodów świata. A byli to młodzi ludzie z Meksyku, Australii, Sri Lanki, Indii, Mozambiku, RPA, Omanu, Peru, Hiszpanii i Japonii.

Nasza polska ekipa była bardzo zróżnicowana. Wśród nas znajdowały się osoby w różnym wieku, z różnymi zdolnościami i z różnych części Polski. Nasze szeregi zasilały m. in. dwie harcerki, pracownicy międzynarodowych korporacji, osoby pracujące w branży informatycznej, doktorantka z matematyki, która obecnie pracuje jako stewardesa, młody działacz społeczny, angażujący się w działalność lokalną, a także ja jako dziennikarz. Kilka osób wciąż studiuje, kilka zakończyło naukę i obecnie pracuje. Mieszkamy w Warszawie, Szczecinie, Wrocławiu, Krakowie, Łodzi, Lublinie, Toruniu. Mamy różne pasje, zainteresowania i umiejętności. Jednak program ten zjednoczył nas w jednym celu - pokazania światu czym jest i jaka jest Polska. Naszą misją było wypromowanie naszego kraju w taki sposób, aby pozostali uczestnicy chcieli go kiedyś odwiedzić i być może nawiązać współpracę z polskimi firmami, czy instytucjami.

PRZYGOTOWAŃ NIE MAŁO...

Zanim jednak wyruszyliśmy do Japonii, trzy miesiące wcześniej spotkaliśmy się całą grupą po raz pierwszy w Warszawie, aby poznać się i dowiedzieć od naszego Narodowego Lidera Pawła (każda delegacja miała swojego lidera, który sprawował opiekę nad grupą i koordynował jej działania) więcej o samym programie. Podczas spotkania wyjaśnił nam on wiele istotnych detali dotyczących programu. Okazało się, że jest on bardzo złożony i bogaty w różnego rodzaju aktywności, do których musimy, jako delegacja, przygotować się znacznie wcześniej.

Wśród punktów programu SWY miały znaleźć się wykłady prowadzone przez zaproszonych specjalistów na tematy związane z problemami na świecie: prawa dzieci, choroby wynikające ze stylu życia, katastrofy naturalne, itd., szereg wykładów o tym jak zostać liderem w swoim społeczeństwie, który poprzez swoje działanie będzie chciał pomóc w rozwiązaniu problemów społecznych w swoim kraju, a także nauka tworzenia projektów tych zmian. Poza typowo edukacyjną częścią rejsu mieliśmy mieć okazję do tego, aby sami zaprezentować naszą wiedzę i zorganizować seminaria, podczas których każdy uczestnik mógł sam poprowadzić dyskusję na jakikolwiek temat związany z krajem, z którego pochodzi.

Obowiązkiem każdej delegacji było także przygotowanie dwóch prezentacji narodowych na temat własnego państwa. Pierwsza z nich miała mieć formę czysto informacyjną, teoretyczną, z kolei druga - formę artystyczną, w czasie której mogliśmy zaprezentować tradycyjne stroje, tańce, pokazać kulturę, wierzenia, tradycje oraz zaśpiewać znane nam pieśni.

Drugim zadaniem, jakie zostało powierzone każdemu zaproszonemu krajowi było przygotowanie Delegation Party (Imprezy Delegacyjnej). Było to przyjęcie, podczas którego dany kraj gościł pozostałych uczestników i organizatorów programu częstując ich jedzeniem oraz napojami ze swojego kraju, przygotowując różnego rodzaju zabawy, quizy, kącik fotograficzny, w którym poszczególne osoby mogły założyć tradycyjny kostium danego państwa i zrobić sobie w nim zdjęcie. I to właśnie planowaniem tych wszystkich rzeczy zajęliśmy się podczas pierwszego i każdego kolejnego spotkania w Warszawie, a także podczas grupowych dyskusji przez Skype'a. Podczas nich opracowaliśmy plan prezentacji narodowych, w Warszawie ćwiczyliśmy tańce, które chcemy zaprezentować (polonez, krakowiak oraz wesoły Papaya dance, który zrobił wśród uczestników furorę), a także rozpisaliśmy co planujemy przygotować na nasze Delegation Party.

GOTOWI, UFF... NO TO LECIMY!

Pamiętam ten dzień, jakby to było dzisiaj. Podekscytowanie, niepewność, ale i wielka radość. Ten dzień w końcu nadszedł! Tak długo na niego czekałem! Co mnie czeka podczas tego wyjazdu, jakich ludzi spotkam, jak odnajdę się w tym zupełnie innym świecie? Te myśli towarzyszyły mi w momencie, gdy wraz z olbrzymią walizką załadowaną prywatnymi rzeczami przemierzałem lotnisko Chopina w Warszawie.

Czekałem na pozostałych członków mojej delegacji. Każdy dojeżdżał ze swojego miasta i każdy przybył na miejsce o różnej godzinie. Gdy wreszcie wszyscy zgromadziliśmy się na miejscu dokonaliśmy odprawy, przeszliśmy przez bramki i wsiedliśmy do samolotu.
10 godzin lotu i będę w Japonii! - pomyślałem nie mogąc w to uwierzyć.



WELCOME TO JAPAN!

W Japonii wylądowaliśmy przed południem kolejnego dnia (w końcu zmiana czasu zabrała nam dodatkowych 8 godzin). Obniżenie samolotu, przygotowanie do lądowania i w końcu.. lekkie uderzenie kół maszyny o pas lotniska. Jestem w Japonii - kraju samurajów, Kraju Kwitnącej Wiśni, kraju sushi, mangi i szalonych, kolorowych neonów święcących na każdym rogu ulicy.

Na lotnisku czekali już na nas organizatorzy programu wraz z tłumaczką, która tłumaczyła japońskie instrukcje na język angielski. Udaliśmy się do autokaru, który przewiózł nas do hotelu w centrum Tokio. Po drodze pierwszy raz mogłem przyjrzeć się temu miastu z bliska. Moje pierwsze wrażenie było zupełnie odmienne od tego co słyszałem wcześniej o stolicy Japonii. Wszędzie można było zauważyć olbrzymie budynki, jednak w krajobrazie dominowała szarość, betonowość, jednolitość. Żadnych kolorowych billboardów, reklam, neonowych napisów w języku japońskim. Jedynie zwykłe ściany drapaczy chmur.

Kiedy dotarliśmy do hotelu zostaliśmy powitani przez głównych organizatorów programu. Wyjaśniono nam jak będą wyglądały najbliższe dni naszego pobytu w Japonii oraz rozdano klucze do pokoi. Ten dzień mieliśmy tylko dla siebie - mogliśmy zwiedzać, iść coś zjeść, robić co chcemy. Nie zastanawiając się długo udaliśmy się całą grupą na spacer po mieście.

Pierwszym celem naszego zwiedzania była jedna z najsłynniejszych i najbardziej ruchliwych dzielnic handlowo-rozrywkoych Tokio - Shibuya. Zdecydowaliśmy, że dotrzemy do niej na piechotę. Udało nam się. Kiedy stanęliśmy pomiędzy kolosalnymi wieżowcami tej części miasta dotarło w końcu do mnie, że to właśnie ten "krajobraz" stolicy Japonii tkwił od zawsze w mojej wyobraźni. Mnóstwo krzykliwych reklam, billboardów, znaków wskazujących drogę do restauracji, kawiarni i hoteli. Wokół nas poruszała się masa ludzi i aut.

Stanęliśmy na najsłynniejszym tokijskim skrzyżowaniu, po którym w czasie jednej zmiany świateł z czerwonego na zielone potrafi przejść jednocześnie ponad tysiąc osób! Brzmi niesamowicie, ale faktycznie tak to wygląda. Sam byłem tego światkiem. Przejścia dla pieszych są tu wyrysowane w każdą możliwą stronę - w poprzek każdej z ulic, a nawet na skos z jednego chodnika do kolejnego na drugim końcu jezdni. Wygląda to jak olbrzymi kwadrat z zebrami po przekątnych.

Wraz z olbrzymią falą ludzi dostaliśmy się na drugą stronę ulicy. Nasze kroki skierowaliśmy do jednej z restauracji sushi, aby spróbować tego znanego japońskiego przysmaku. System zamawiania w tym miejscu był dość dziwny, ale zabawny. Każdy klient otrzymywał numerek, który kierował go do odpowiedniego miejsca. Tuż przed nim znajdował się tablet, na którym zamawiał jedzenie. Następnie talerz z daniem podjeżdżał do niego na specjalnym wózeczku sunącym po znajdujących się wokół stolików szynach. Kiedy odebrał posiłek, wózeczek wracał do kuchni. Pierwszy raz w życiu miałem okazję spróbować słynnej zupy miso gotowanej z pasty sojowej z dodatkiem warzyw, tofu, ryby i wodorostów, surowej ryby oraz rolek ryżowych z różnym nadzieniem umieszczanym w środku.

Po posiłku udaliśmy się w mniej zatłoczone dzielnice Tokio, aby pospacerować wśród tutejszej ludności i architektury. Dzień zwiedzania zakończyliśmy na szczycie jednego z wieżowców przy lampce wina, gdzie podziwialiśmy nocny krajobraz miasta. Do hotelu wróciliśmy za pomocą metra, którego rozkład jest tu niezwykle skomplikowany i wygląda jak jedna wielka splątana sieć rybacka. Po uważnej analizie mapy metra udało nam się odnaleźć naszą linię, która znajdowała się obok hotelu, gdzie mieliśmy nocleg.



HOMESTAY, CZYLI JAK POPRAWNIE SKORZYSTAĆ Z JAPOŃSKIEJ WANNY

Pierwszym istotnym punktem rozpoczęcia programu SWY było jego oficjalne otwarcie podczas Reception Party, gdzie zgromadzili się wszyscy uczestnicy programu spoza Japonii. Była to nasza pierwsza okazja do zapoznania się z nimi.

Podczas spotkania organizatorzy wyjaśnili nam cel oraz zasady trzydniowego homestayu, czyli pobytu w domach japońskich rodzin, który był pierwszym z oficjalnych punktów planu. Każda delegacja udawała się do innej prefektury Japonii, gdzie uczestnicy mieli zamieszkać z przydzielonymi im rodzinami. Nasza delegacja wraz z indyjską udała się do prefektury Kumamoto leżącej na wyspie Kiusiu na samym południu kraju.

Po jednodniowym zwiedzaniu miasta i odbyciu spotkania z lokalną młodzieżą zostaliśmy przetransportowani do hotelu, gdzie wieczorem odbywała się uroczysta gala, podczas której mieliśmy zrobić krótkie 5-minutowe prezentacje naszych krajów dla goszczących nas rodzin, które przybyły na uroczystość. Nasza składała się z poloneza, piosenki "Przybyli ułani pod okienko" oraz krótkiej prezentacji multimedialnej na temat historii i geografii Polski. Po zakończeniu wystąpień wszyscy członkowie mojej i indyjskiej delegacji ustawili się na scenie przed zgromadzonymi osobami, a organizatorzy wyczytywali po kolei nasze nazwiska. Wywołana osoba ustawiała się na środku sceny, a rodzina, która miała ją ugościć podnosiła rękę lub machała do niej. Wówczas podchodziliśmy do nich i nawiązywaliśmy pierwszy kontakt.

Szczęście chciało, że spośród wszystkich uczestników ja zostałem wywołany jako pierwszy. Było to dla mnie szokiem, gdyż myślałem, iż kolejność będzie alfabetyczna. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że nazwiska wyczytywali Japończycy, więc moje brzmiało mniej więcej: Mateoshi Piedie. W pierwszej chwili nie byłem pewien czy faktycznie chodzi tu o mnie. Jednak, kiedy tylko wyszedłem na środek cały stres minął w jednej chwili, bo to ze środka sali zaczęła do mnie machać z uśmiechami na twarzy moja nowa japońska rodzina.

Trafiłem do państwa Motoki. Ojciec miał na imię Toshitaka, mama Megumi, a ich dzieci to 9-letni Haru i 7-letnia Hana. Już w pierwszej chwili złapaliśmy bardzo dobry kontakt. Po przyjeździe do ich domu pierwszym o czym pamiętałem to konieczność zdjęcia butów przed wejściem do jego wnętrza. Jest to rzecz mocno zakorzeniona w kulturze japońskiej. Kolejną jest obdarowywanie swoich gospodarzy prezentami. Dlatego też wcześniej zaopatrzyłem się w wiele rzeczy, które przywiozłem z Polski, m. in. różne słodycze i czekoladki, kubek z orłem w barwach biało-czerwonych, filiżankę z motywem kwiatów łowickich, herbaty owocowe (które bardzo im posmakowały), widokówki z Torunia oraz kilka innych drobiazgów.

Dwoma ciekawymi doświadczeniami z pierwszego dnia pobytu na homestayu były kąpiel w japońskiej łaźni oraz posłanie, które miałem przygotowane w moim pokoju. Chodzi o to, że japoński styl zażywania kąpieli jest zupełnie inny niż ten, który znamy. Tamtejsze łazienki są olbrzymimi pomieszczeniami podzielonymi na dwie części. W pierwszej znajduje się pralka, umywalka, lustro, szafki z ręcznikami i inne podstawowe elementy wyposażenia każdej łazienki, z kolei druga jest częścią kąpielową. Obok siebie znajdują się prysznic i wanna wypełniona gorącą wodą. Jest tylko jedna zasada, o której nie wolno zapomnieć. Wanna nie służy do mycia ciała! Jest ona miejscem relaksu, gdzie w gorącej wodzie człowiek odpoczywa po całym dniu ciężkiej pracy. Przed wejściem do niej należy jednak koniecznie umyć ciało pod prysznicem. Dlatego też znajduje się on w sąsiedztwie wanny. Jest to o tyle istotne, że z jednej przygotowanej ciepłej kąpieli korzystają wszyscy członkowie rodziny. Dlatego też, aby kolejna osoba mogła po nas użyć tej samej gorącej wody nasze ciała w momencie wejścia do wanny powinny być czyste.

Ponadto, w moim pokoju zamiast łóżka, na którym mógłbym spać znajdował się tradycyjny futon - japoński materac do spania, który w łatwy sposób, po przebudzeniu, można schować do szafy, tak aby nie zajmował miejsca w pokoju. Spało mi się na nim bardzo wygodnie, tym bardziej, że futony są o wiele zdrowsze dla kręgosłupa niż materace, których używamy w Europie. Klimatu pokoju, w którym mieszkałem dopełniały tradycyjne bambusowe przesuwane drzwi shoji, które zakrywały przejście do pomieszczenia obok, a także kolorowe rysunki namalowane dla mnie przez Haru i Hanę, na których znajdowała się cała rodzina wraz ze mną i życzenia "dobrej nocy" i "miłego dnia".



PÓJŚĆ W KIMONO

Kolejny dzień pobytu był pełen różnorakich atrakcji. Tuż po śniadaniu okazało się, że moja rodzina wypożyczyła dla mnie z wypożyczalni strojów prawdziwe, tradycyjne japońskie kimono, w które miałem tego dnia się przyodziać i zwiedzać okolicę. W jego założeniu (co jest naprawdę skomplikowane) pomogła mi zaznajomiona z rodziną starsza kobieta specjalizująca się w profesjonalnym zakładaniu tego stroju na inne osoby. Gdy byłem gotowy, a w pasie tak ściśnięty kilka warstwami tego stroju, że ledwo mogłem oddychać (trzeba zaznaczyć, że kimono musi idealnie przylegać do ciała i podkreślać sylwetkę) udaliśmy się na zwiedzanie miasta.

Pierwszym celem był Zamek w Kumamoto - słynna budowla w tym rejonie, która podczas trzęsienia ziemi w 2016 r. została zniszczona w znacznym stopniu, tak, iż można dostać się tylko do niektórych jej części. Obecnie trwa odbudowa zamku z tych samych kamieni, które tworzyły go przed katastrofą. Szacuje się, iż odbudowa potrwa około 20 lat. Podczas spaceru moja rodzina przez cały czas ustawiała mnie w różnych miejscach i robiła zdjęcia na pamiątkę dla mnie i dla siebie. Jedno trzeba wyraźnie zaznaczyć - Japończycy uwielbiają fotografować wszystko co znajduje się wokół nich.

Tego dnia udaliśmy się także na plac nieopodal zamku, gdzie znajdowały się tradycyjne japońskie stragany z ciepłym jedzeniem na wynos oraz sklepy z pamiątkami. Miałem okazję spróbowania wielu miejscowych specjałów, m. in. koniny, a także karashi renkon, czyli zasmażanego korzenia lotosu wypełnionego musztardą i pastą miso. Danie to jest piekielnie ostre i można zjeść go dosłownie odrobinę. Łzy gwarantowane.

Podczas naszego spaceru po przyzamkowym placu natrafiliśmy na pokaz walk samurajów. Grupa aktorów ubrana w samurajskie zbroje prezentowała ruchy, postawy typowe dla tej kasty wojowników i sztukę władania samurajską bronią. Podczas spektaklu zauważyli mnie, siedzącego na publiczności i wyróżniającego się wyraźnie spośród tłumu Japończyków. Zapytali wówczas skąd jestem. Gdy odpowiedziałem, że z Polski, z wyraźną aprobatą pogratulowali mi przy wszystkich zgromadzonych osobach przybycia do Japonii i tego jak dobrze prezentuję się w założonym kimono.

Na zakończenie dnia udaliśmy się z wizytą do przyjaciół mojej rodziny. Okazało się, że jest to Amerykanin i Japonka, którzy są małżeństwem z dwójką małych dzieci. Po kilkugodzinnym pobycie w ich domu pojechaliśmy z nimi na kolację do restauracji sushi. Podczas posiłku jedna z kelnerek zaprosiła wszystkich gości do wspólnej gry: kamień, papier, nożyce. Stanęła na środku sali i odlicząjąc do trzech pokazywała wybraną przez siebie figurę, a pozostałe osoby w całej restauracji rywalizowały z nią. Te, które przegrały w danej rundzie odpadały z gry. Trzech najlepszych w tej grze klientów mierzyło się z kelnerką osobiście. Zwycięzca zostawał nagrodzony gromkimi oklaskami od wszystkich przebywających w restauracji osób. Po kolacji późną porą wróciliśmy do domu.

Kolejnego dnia moja rodzina odwiozła mnie na miejscowe lotnisko, gdzie pożegnaliśmy się ze łzami w oczach. Stamtąd wyruszyłem z moją delegacją z powrotem do Tokio.



CENTRUM OLIMPIJSKIE

Tutaj zakończyła się część "krajozapoznawcza" programu SWY, a rozpoczął jego główny etap, którego celem było realizowanie opisanych wcześniej założeń i celów. Autokar przetransportował nas do centrum olimpijskiego w Tokio. W tym miejscu dołączyli do nas po raz pierwszy japońscy uczestnicy programu. Przez ponad tydzień mieszkaliśmy w tym miejscu wszyscy razem.

Pierwszego dnia dostaliśmy czas na rozpakowanie i odpoczynek po podróży. Jednak już tego samego wieczora odbyła się impreza zapoznawcza, w czasie której poznaliśmy innych uczestników programu, a także członków naszych grup, na które zostaliśmy podzieleni. Były to swego typu klasy, w których odbywały się dyskusje na temat spraw organizacyjnych, a także wewnątrz których planowaliśmy różnego typu działania. W każdej z nich znajdował się jeden przedstawiciel poszczególnych delegacji i kilkunastu Japończyków. Nazywane one były literami alfabetu. Ja znajdowałem się w grupie A.

Przez kolejny tydzień, każdego dnia, realizowaliśmy punkty programu przygotowanego przez organizatorów. Wśród nich były wykłady, spotkania w grupach, sport i rekreacja, ale także jeden dzień poświęcony na wspólne zwiedzanie Tokio. Ja wraz z moją grupą A udaliśmy się najpierw do Asakusy skąd z punktu widokowego mogliśmy podziwiać przepiękną Tokyo Tower - najsłynniejszą wieżę w stolicy Japonii wzorowaną na wieży Eiffla oraz uliczkę prowadzącą do najsłynniejszej świątyni buddyjskiej w tym regionie - Senso-Ji. Olbrzymia budowla zachwyca swoim majestatem, barwami i mistycznym klimatem. Prowadzi do niej alejka pełna kolorowych straganów oferujących tysiące pamiątek, ubrań i łakoci. Przed wejściem do budynku znajduje się olbrzymie kadziło, z którego unosi się dym. Służy on do okadzenia się przybyłych na modlitwy wiernych. Pielgrzymi nakierowują go dłonią na swoje twarze i z czcią wdychają. Niedaleko wejścia usytuowany jest charakterystyczny dla wszystkich japońskich świątyń element - fontanna z czerpakami wody. Służy ona do obmycia dłoni i ust przed rozpoczęciem modlitw w świątyni. Sama modlitwa ma także ściśle określony wzór. Przed przestąpieniem przez próg świątyni należy z pewnej odległości wrzucić do olbrzymiej skarbony pieniążek, klasnąć odpowiednią ilość razy w dłonie, pochylić lekko głowę, złożyć ręce i z zamkniętymi oczami wymówić modlitwę. Dopiero wówczas "wierny" może podejść bliżej miejsca świętego w tym budynku.

Jednym z ciekawszych punktów naszej wyprawy był wspólny lunch w jednej z restauracji, gdzie jedzenie również przyrządzane było w bardzo oryginalny sposób. Otóż... robiło się je samemu. Z karty wybieraliśmy jedynie składniki, jakie chcieliśmy otrzymać w wyrobionym cieście, a następnie specjalne placuszki smażyliśmy na środku stołu, przy którym zajęliśmy miejsce. Na środku stolika znajdowała się służąca do tego blacha.

Drugim odwiedzonym przez nas miejscem było Harajuku - dzielnica słynąca z przebierańców cosplay wzorujących się swymi strojami na postaciach z filmów i anime. Jest to bardzo żywe i kolorowe miejsce pełne sklepów i budek ze smakołykami. Znajduje się nim jedno bardzo znane miejsce o nazwie Pelicula. Jest to olbrzymia sala wypełniona budkami fotograficznymi, w których maszyna w pewien charakterystyczny sposób przerabia twarze osób fotografujących się. Można wobec tego powiększyć sobie oczy, nałożyć cyfrowy makijaż, dodać wąsy kota, nosek sarenki czy uszy królika. Opcji jest wiele, a każda z nich sprawia, że nasza twarz wygląda coraz zabawniej i rzec można - kawaii (czyli w japońskim rozumieniu "słodko").

Podczas naszego pobytu w Centrum Olimpijskim miała miejsce pierwsza prezentacja narodowa mająca charakter teoretyczno-informacyjny. Członkowie każdej z delegacji podali wiele ciekawych informacji na temat swoich krajów, począwszy od historii, poprzez geografię, wybitne postaci, a skończywszy na ciekawostkach i stereotypach. Nasza delegacja postanowiła przedstawić losy Polski XX wieku, czyli okres II wojny światowej, czasy komunizmu, Solidarności, ale także opisać, jakie sukcesy nasz kraj osiąga na arenie międzynarodowej w obecnych czasach. Podczas naszej prezentacji zorganizowaliśmy quiz wiedzy o Polsce, zaprezentowaliśmy brzmienie języka polskiego na przykładzie łamańców językowych, a także poczęstowaliśmy wszystkich zebranych krówkami, które wręcz osoby te pokochały. Ciągle słyszeliśmy pytanie: Do you have more little cows?



DOM NA WODZIE

Czas naszego pobytu w Centrum Olimpijskim w Tokio minął bardzo szybko. Po 9 dniach zostaliśmy przetransportowani do portu w Jokohamie. To właśnie tu znajdował się nasz nowy dom - statek Nippon Maru, na którym mieliśmy odbyć daleki rejs wokół Azji.

Po wejściu na pokład każdy z nas otrzymał swoją kabinę, do której był przydzielony z osobami z innych państw. W mojej kabinie 370 mieszkałem wraz z Ryo z Japonii i Hugo z Mozambiku. Obaj są studentami. Bardzo szybko złapaliśmy ze sobą bardzo dobry kontakt.

Punktem rozpoczynającym rejs była oficjalna ceremonia otwarcia, na którą przybyły rodziny japońskich uczestników programu, a także, z czego my jako Polacy byliśmy bardzo dumni, polski Ambasador w Tokyo Jacek Izydorczyk oraz były wiceminister spraw zagranicznych Jan Dziedziczak. W odświętnych strojach zasiedliśmy wszyscy na głównej sali statku - Sali Delfina, gdzie wysłuchaliśmy wystąpień organizatorów programu oraz przedstawicieli władz Japonii. Następnie wyszliśmy na dek, skąd machaliśmy do stojących na brzegu i żegnających nas osób. Pięknym elementem tego wydarzenia było rozciąganie setek kolorowych serpentyn, które każdy z uczestników rozwijał z różnych poziomów Nippon Maru. Utworzyło to barwną pajęczynę oplatającą statek.

Miesięczny rejs był głównym punktem całego programu Ship for World Youth. To tu miały miejsce wszelkie główne wykłady, spotkania, wydarzenia, o których wspomniałem na początku. Każdego dnia od godziny 9 do 18 czas był dokładnie zaplanowany. Naszym obowiązkiem było zastosowanie się do niego i uczęszczanie na wszystkie zaplanowane punkty programu. Dopiero po wieczornej kolacji uczestnicy mieli czas wolny, w którym spotykali się w Long Umi - dużej sali z barem, w której mogli poznać się i spędzić ze sobą czas na wspólnych rozmowach. Jednymi z ciekawszych zajęć były dla mnie kluby aktywności. Każdy z uczestników mógł założyć swój własny klub, na którym uczył inne osoby, jakiejś umiejętności, która była związana z jego kulturą. Z kolei pozostałe osoby mogły do tych klubów przynależeć. Ja wybrałem klub gry na wadaiko - tradycyjnych japońskich bębnach.

Mówiąc o napiętym grafiku i braku czasu na odpoczynek muszę wspomnieć o jednym z interesujących momentów podczas rejsu - okresie kwarantanny. W czasie podróży wiele osób zachorowało na grypę, która w zamkniętym środowisku, takim jak nasze, rozprzestrzenia się bardzo szybko. Wobec tego każdy z uczestników obowiązkowo musiał zastosować się do nowych przepisów - obowiązku noszenia masek na twarzy, dezynfekowania rąk przed jedzeniem oraz trzydniowego zakazu opuszczania kajut z wyjątkiem czasu na posiłki. Zasady te były ściśle przestrzegane, bowiem organizatorom zależało na naszym zdrowiu i bezpieczeństwu. Po zakończeniu tego okresu sytuacja wróciła do normy.

W czasie rejsu odbyła się także druga prezentacja narodowa, prezentowana w  formie artystycznej. Każda delegacja przedstawiła swoje tradycyjne tańce, stroje, a także piosenki. W naszej prezentacji znalazł się polonez, krakowiak, Papaya dance a wszystko to przeplatane było scenkami z życia polskiej rodziny i obchodzonymi przez nich świętami Bożego Narodzenia, Wielkanocy, wakacyjnego wypoczynku czy wspominania rocznicy wybuchu II wojny światowej i zwycięstwa Solidarności, a także krótkimi filmikami prezentującymi polski krajobraz w różnych porach roku.

Warto także wspomnieć o naszym Delegation Party, które zostało okrzyknięte przez nasze koleżanki i kolegów za jedno z najlepszych. Sekret tkwił w tym, iż zrobiliśmy je w formie tradycyjnego, polskiego wesela. Podczas pierwszej godziny zabawy nasi goście mogli spróbować różnych smakołyków, począwszy od wielu rodzajów słodyczy, poprzez oscypki z dżemem żurawinowym a skończywszy na papryczkach i cebulkach w occie i kiszonych ogórkach w formie koreczków. Do tego każdy z nich miał okazję spróbowania polskiego alkoholu. Z kolei druga część zabawy odbywająca się w Sali Delfina (największej sali na statku) była już typowo taneczną imprezą. Wśród znanych radiowych hitów pojawiały się polskie piosenki m. in. "Prawy do lewego", "Czerwone korale" czy też "Miłość w Zakopanem". Nasi goście mogli także nauczyć się podstawowego kroku poloneza, wziąć udział w słynnej weselnej zabawie z krzesłami, a także zrobić sobie śmieszne zdjęcie w specjalnie przygotowanej fotobudce. Całości dopełniał biało-czerwony wystrój pomieszczenia stworzony z balonów, serpentyn, a także akcesoriów do malowania twarzy w nasze narodowe barwy.

ZEJDŹMY NA CHWILĘ NA ZIEMIĘ

Czym byłby jednak rejs, gdyby statek od czasu do czasu nie przybijał do jakiegoś portu? Tak było i w naszym przypadku. Po niemal 10 dniach od wypłynięcia z Japonii zacumowaliśmy w porcie w Singapurze. Jak dobrze było wyjść i poczuć pod nogami stabilny grunt! Otrzymaliśmy wówczas pół dnia wolnego czasu na zwiedzanie tego pięknego miasta.

Singapur urzekł mnie od pierwszej chwili. Jednym z moich marzeń było zobaczenie tej stolicy innowacyjności i nowoczesności. Zwiedzanie było dla nas o tyle przyjemne, że do mojej grupy dołączyli się młodzi mieszkańcy tego miejsca. Zaprowadzili nas do najważniejszych miejsc, które chcieliśmy zobaczyć, czyli m. in. ogrodu Garden By the Bay. Jest to zapierający dech w piersiach park leżący na powierzchni 101 ha. Pierwszym rzucającym się w oczy elementem są olbrzymie "drzewa", a raczej konstrukcje przypominające je swym wyglądem. Odwiedziliśmy także Garden Doom, czyli budynek wewnątrz, którego znaleźć można setki gatunków kwiatów rosnących na całym świecie, podziwialiśmy widoki ze szczytu Marina Bay Sands, czyli potężnego drapacza chmur, na szczycie którego znajduje się specjalnie skonstruowany punkt widokowy, skosztowaliśmy smakołyków, jakie oferowało kolorowe China Town, czyli olbrzymia dzielnica Singapuru stworzona na kształt chińskiego miasteczka, a także zażyliśmy kąpieli w morzu i spacerowaliśmy plażą na wyspie Sentosa.

Po wypłynięciu z portu w Singapurze, kolejnym miejscem, do którego przybył statek Nippon Maru wraz ze znajdującymi się na pokładzie uczestnikami programu SWY było miasto Kochi znajdujące się na południu Indii. W czasie trzydniowego pobytu w tym miejscu członkowie wszystkich delegacji mogli poznać kulturę mieszkańców tego kraju, zobaczyć jak wyglądają tutejsze krajobrazy: ulice, domy, stragany oraz jeden z czołowych uniwersytetów w tej części półwyspu: Cochin University of Science and Technology. Podczas wizyty w uczelni mogliśmy przeprowadzić dyskusję ze studentami na wiele różnych tematów związanych z problemami oraz zagrożeniami, z jakimi stykają się zarówno Indie jak i inne państwa: katastrofy naturalne, prawa dzieci, służba zdrowia, sytuacja ekonomiczno-gospodarcza, itp. Podczas trzydniowej wizyty w Indiach odwiedziliśmy także różne lokalne instytucje, takiej jak: Don Bosco Sneha Bhavan, czyli szkoła dla sierot, Kalari Centre, gdzie poznaliśmy różne style i techniki walki typowe dla tego kraju, a także Amrita School of Business, w której usłyszeliśmy o wielu ciekawych zagadnieniach dotyczących rynku i ekonomii. Każdego dnia mieliśmy przyjemność uczestniczyć w lunchu i kolacji wydanych na zaproszenie rządu Karali, czyli dzielnicy Indii, w której gościliśmy.

Wszystkich nas zachwyciła przypyszna kuchnia indyjska oferująca różne rodzaje mięs zatopione w różnorakich odmianach curry. Pewnego rodzaju nowością był dla wielu sposób spożywania posiłków w tym kraju. Je się tu bowiem po prostu rękami.

Ostatnim miejscem, do którego dopłynęliśmy był port w Colombo na Sri Lance. Wizyta tu  trwała także trzy dni. W jej trakcie uczestnicy SWY mogli zwiedzić najpiękniejsze miejsca w tym mieście – świątynię Gangaramaya, Jami Ul-Alfar Mosque, budynek starego parlamentu, czy pobliską plażę. Większość z nas podróżowała po mieście za pomocą pojazdu zwanego tuk-tuk, czyli małego samochodu mieszczącego max 4 osoby, służącego jako miejscowa taksówka.
Drugiego dnia uczestnicy programu odwiedzili Uniwersytet w Colombo, gdzie wraz ze studentami tej uczelni dyskutowali na wiele różnych tematów, m. in. prawa dzieci, sytuacja ekonomiczno-gospodarcza w tym kraju, a także główne zagrożenia zdrowotne w tym kraju. Po zakończonym spotkaniu młodzież udała się do różnych instytucji pełniących w Colombo istotną rolę. Były to m. in. ITN Sri Lanka – niezależna stacja telewizyjna w tym kraju, National Diamond and Jewellery – instytut zajmujący się pozyskiwaniem i eksportem kamieni szlachetnych, czy też Instytut Ajurwedy, w którym do leczenia najcięższych przypadków chorób używa się ziół. Ja osobiście, jako dziennikarz, skorzystałem z możliwość odwiedzenia miejscowej telewizji.

Wieczorem stowarzyszenie byłych uczestników SWY tego kraju zaprosiło wszystkich na koncert zorganizowany w porcie, tuż obok miejsca, gdzie cumował statek Nippon Maru. W czasie zabawy można było spróbować tradycyjnych miejscowych potraw, posłuchać najsłynniejszych utworów i zobaczyć występ profesjonalnych tancerzy w tradycyjnych strojach Sri Lanki. Podczas koncertu wyłoniono Miss i Mistera Nippon Maru. Najpiękniejszą uczestniczką tej edycji programu została nasza delegacyjna koleżanka – Honorata Kopycka.

Ostatniego dnia delegacje poszczególnych krajów zaprezentowały goszczącej nas społeczności pokazy narodowe, na które składały się tradycyjne tańce, pieśni oraz prezentacja strojów. Po tym postoju statek ruszył w powrotną drogę do portu w Jokohamie w Japonii.



TO CO NAJCENNIEJSZE

Wiele osób po przeczytaniu tego tekstu może powiedzieć: "Super wakacje ci się udały. Ekstra, zazdroszczę ci tego". Zgodzę się z tym, bo mówiąc szczerze, jest czego zazdrościć. Do dziś nie mogę uwierzyć w jak wielkim i znaczącym przedsięwzięciu udało mi się wziąć udział, jak wielkim zaszczytem było dla mnie znalezienie się w dwunastce wybranych przez mój kraj osób, które mogły reprezentować na tak znaczącej arenie międzynarodowej swoją ojczyznę. Była to dla mnie wielka szkoła samodyscypliny, pokory i pracy. Nie ukrywam jednak, że wyjazd ten to także przygoda życia. Ważne są dla mnie miejsca, które udało mi się zobaczyć, mile spędzone chwile pełne śmiechu, radości i zabawy, piękne wspomnienia, ale przede wszystkim największym skarbem są dla mnie nowi przyjaciele, których mam teraz na każdym kontynencie. Trudno było nam się rozstać. Ostatniego dnia, podczas ceremonii zamknięcia rejsu, z naszych oczu wypłynęły litry łez, wymieniliśmy dziesiątki minut szczerych uścisków, listów z prywatnymi wiadomościami, które chcieliśmy zostawić innym na pamiątkę oraz obietnic, że to nie koniec, że kiedyś na pewno się jeszcze zobaczymy. Mówiąc szczerze, nie przeżyłem jeszcze nigdy tak wielkiego bólu rozstania i tak głębokiego smutku jak tego dnia. Opuszczając pokład statku i żegnając się z innymi uczestnikami czułem, że zostawiam tu sporą część mojego serca - statek, który na zawsze pozostanie moim domem i ludzi, którzy cały czas są moją rodziną.

Życzę wszystkim, aby w ciągu waszego życia spotkało was tak wspaniałe doświadczenie. Doświadczenie ponadczasowe, ponad granicami, przeżycie, które na zawsze wyryje się w waszych sercach i pozostanie wielkim pragnieniem powrotu, by odnaleźć je jeszcze raz.