SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ
Właśnie dziś rozpoczęły się masowe protesty Palestyńczyków, które potrwać mają najbliższe sześć tygodni. Rozbito sześć wielkich obozów przy granicy palestyńsko-izraelskiej. Jest to element akcji: Wielki Marsz Powrotu, którego celem jest powrót Palestyńczyków do miejsc zamieszkania znajdujących się obecnie pod kontrolą izraelskich władz.
Do wydarzeń doszło głównie na terenie enklawy o nazwie Strefa Gazy. Zdaniem palestyńskiego ministerstwa zdrowia, co najmniej 12 osób zginęło, a 750 zostało rannych. W większości poszkodowani byli ranieni od izraelskich pocisków z broni palnej.
Siły Obronne Izraela IDF, w osobie gen. Ronena Manelisa podały do publicznej wiadomości, że wzdłuż granicy zgromadzonych jest obecnie 17 tysięcy Palestyńczyków. Izraelczycy argumentują swoje dość ostre poczynania chęcią wyegzekwowania "zamkniętej strefy wojskowej" w Strefie Gazy, czyli w miejscu gdzie protestujący przez cały dzisiejszy dzień się zbierali. Jest to element zagwarantowania bezpieczeństwa.
IDF podkreśliły, że ostrzał jest skierowany tylko wobec zidentyfikowanych prowodyrów agresywnych poczynań demonstrantów, mających polegać na obrzucaniu granicznego ogrodzenia przy użyciu kamieni i bomb benzynowych. Ofiary to osoby, które chciały zniszczyć to ogrodzenie – zdaniem gen. Ronen Manelis. Media podały też, że Izrael miał użyć drona do zrzucenia gazu łzawiącego.
Strefa Gazy od 2007 r. jest de facto zarządzana przez Hamas, organizację palestyńską. Jeden z jej ważniejszych członków Ismail Haniyeh powiedział, że "nie zostanie oddany ani jeden cent palestyńskiej ziemi". Jego zdaniem dla Palestyny jest tylko jedna droga i jest nią powrót do swej macierzy.
Co ciekawe, jeszcze w zeszłym roku Hamas deklarował, że jest w stanie zaakceptować istnienie palestyńskiego państwa ograniczonego do Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu. Brak jednak dobrej woli ze strony władz izraelskich miał negatywny wpływ na zmianę palestyńskiej polityki. Hamas nie uznaje prawa Izraela do istnienia jako państwo.
Należy też pamiętać o rosnącej roli Iranu w regionie – wojna domowa w Syrii i Jemenie – co mogło zachęcić Palestyńczyków do obecnych działań.
Jak donosi agencja Reutera, część państw należących do Unii Europejskiej chciała od kwietnia 2018 r. nałożyć na Iran sankcje dyplomatyczne i finansowe. Ma to związek z kolejnymi testami broni balistycznej zdolnej do przenoszenia głowic mogących zawierać ładunki masowej zagłady oraz z zaangażowaniem w syryjską wojnę domową. Są jednak państwa w UE, którym ten pomysł wcale się nie spodobał. Pomysł nałożenia sankcji upadł.
Rządy Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii już jakiś czasu zaczęły sondować swoich unijnych partnerów, na ile są pozytywnie nastawione co do nałożenia ewentualnych sankcji przeciwko Iranowi. W ten sposób, z jednej strony chciano podtrzymać istnienie tzw.: umowy nuklearnej (w zamian za rezygnację przez Teheran z chęci posiadania broni jądrowej, państwa "zachodnie", na czele ze Stanami Zjednoczonymi, zaprzestałyby prowadzenia polityki skierowanej przeciwko irańskiemu reżimowi). Z drugiej strony, europejskie kraje miałyby argument, by Waszyngton nie wycofał się z dalszych prac i negocjacji nad wspomnianą umową, co już administracja prezydenta Donalda Trumpa sygnalizowała. Waszyngton podawał maj jako miesiąc kluczowy, by renegocjować umowę, zapewne na niekorzystnych warunkach dla Iranu.
Według Reutera, wczoraj miało miejsce spotkanie przedstawicieli resortów dyplomacji państw członkowskich UE. Nie podjęto jednak żadnej kluczowej decyzji, gdyż Włochy, Austria i Hiszpania wyraziły sprzeciw. Według projektu rezolucji dotyczącej nałożenia sankcji, zakazem podróżowania oraz zamrożeniem aktywów miano dotknąć firmy, ugrupowania oraz osoby fizyczne, które w mniejszym lub większym stopniu zaangażowane są w rozwój irańskiego programu badań nad zdobyciem broni jądrowej. Ewentualne wprowadzenie sankcji wymaga jednomyślności wszystkich członków UE.
Zdaniem włoskich władz, same sankcje i nadzieja, że mimo ich pozytywnych efektów Amerykanie i tak się nie wycofają z porozumienia, to za mało by pogrążać obecne dobre relacje, głównie biznesowe. Również Hiszpanie ostrożnie podchodzą do takich pomysłów.
Co ciekawe, to Amerykanie przerzucili na Europę zadanie naprawienia "wadliwego porozumienia" z 2015, które podpisał też poprzednik D. Trumpa, Barack Obama. Czas ostateczny na zmianę formuły to 12 maj 2018 r. W styczniu natomiast Rzym i Teheran podpisały intratną umowę. Obecne chłodne relacje mogłyby ten "dobry moment" zepsuć.
Kiedy 15 lutego 2018 r. premier państwa oraz lider partii rządzącej: Etiopskiego Ludowo-Rewolucyjnego Frontu Demokratycznego EPRDF podał się do dymisji, wśród obywateli nastała nadzieja na zmiany. Pomimo faktu, że kraj należał do czołówki najszybciej rozwijających się państw na świecie, władze oskarżane były o łamanie praw człowieka oraz morderstwa politycznych przeciwników, a część wspólnot etnicznych podkreślała, że jest marginalizowana w tymże wieloetnicznym państwie. Wielu zaskoczonych było decyzją Hajlemarjam Desalenia o odejściu. Obecnie wykluwa się nowy lider, a z nim nadzieja na poprawę.
Pomimo podania się do dymisji, Hajlemarjam Desaleń dalej pełnił obowiązki. Premierem był od 2012 r., kiedy to zmarł jego poprzednik, Meles Zenawi. Formalnie dymisja Desalenia została zaaprobowana dopiero 11 marca 2018 r., lecz dalej pełnił on obowiązki, gdyż nie było następcy. Dziś nastąpiła konkretna zmiana. Nowym liderem EPRDF i koalicji rządowej został Abiy Ahmed, co toruje mu drogę do nominacji na stanowisko premiera kraju.
Co ciekawe, jeśli Abiy Ahmed zostanie zaprzysiężony, będzie pierwszym przedstawicielem ludu Oromo na tak prestiżowym stanowisku. W ten sposób rządzący establishment chce zakończyć trzyletnie protesty, które odbijają się na całym kraju. W ich trakcie, co najmniej kilkaset osób poniosło śmierć.
Pretendent do premierostwa jest liderem Demokratycznej Organizacji Ludu Oromskiego OPDO, czyli jednej z czterech formacji tworzących polityczną platformę EPRDF. Abiy Ahmed jest bardzo popularny wśród młodzieży ludu Oromo, który jest najliczniejszą wspólnotą etniczną w Etiopii.
Ten były wojskowy, który dosłużył do stopnia pułkownika, tworzył agencję bezpieczeństwa i informacji. Odpowiadał m. in. za cyberbezpieczeństwo w kraju, gdzie Internet jest pod specjalnym nadzorem państwa. Był też ministrem nauki. Opozycja jednak nie przekreśla nowego lidera ekipy rządowej i podkreśla nadzieję na zmiany.
Władze Izraela ostrzegły, że armia może użyć ostrej amunicji w najbliższy piątek. Ma to związek z zaplanowanym na ten dzień olbrzymim wiecem, w którym Palestyńczycy w formie protestu mogą przekraczać nielegalnie granicę. W ten sposób ma być obchodzony Palestyński Dzień Ziemi upamiętniający sześć ofiar śmiertelnych z 1976 r. Wtedy to Palestyńscy rolnicy protestowali przeciwko konfiskacie ich ziem przez Izrael.
Jak podaje francuska agencja AFP, protesty mogą objąć cały obszar zamieszkiwany przez Palestyńczyków i potrwać aż do 14-15 maja. Data ta nie jest przypadkowa. Wtedy ma mieć miejsce oficjalne otwarcie amerykańskiej ambasady w Jerozolimie. Stany Zjednoczone podjęły dość kontrowersyjną decyzję o uznaniu właśnie Jerozolimy, jako stolicy państwa Izrael i w związku z tym przeniesienie ich własnej placówki dyplomatycznej.
Prawdopodobnie od piątku, wzdłuż ogrodzenia granicznego dzielącego Izrael i strefę Gazy, Palestyńczycy będą się zbierać w naprędce utworzonych obozach. Głównodowodzący sił zbrojnych Izraela, gen. Gadi Eisenkot powiedział, że planowane protesty mogą zapoczątkować nowy konflikt izraelsko-palestyński, najpoważniejszy od 2015 r., czyli od momentu objęcia przez niego urzędu.
Tylko dziś na pograniczu Gazy i Izraela doszło do serii starć, które mogą budzić poważne zaniepokojenie. Izraelskie czołgi ostrzelały pozycje zajmowane przez bojowników organizacji Hamas, który kontroluję Gazę. Doszło też do serii ataków przy użyciu materiałów wybuchowych skierowanych przeciwko izraelskim patrolom przygranicznym, a także trzech Palestyńczyków wtargnęło, aż na 20 kilometrów w głąb Izraela.
Już poinformowano o rozmieszczeniu snajperów na granicy. Zdaniem Izraela istnieje obawa o próbę zorganizowanego przekraczania granicy. Faktem jest, że w strefie Gazy stłoczonych zostało 2 miliony Palestyńczyków, którzy zostali odcięci tak przez Izrael z jednej strony, jak i Egipt z drugiej, od reszty świata.
Izraelskie władze obawiają się, że może dojść do próby przeniknięcia siatki terrorystów przez granicę w trakcie manifestacji. Lider organizacji Hamas, Ismail Haniya zaprzeczył by formacja miała na celu wykorzystać protesty do atakowania izraelskich żołnierzy.
Jak donosi agencja Reutera, kilka tysięcy mieszkańców Wschodniej Ghouta skorzystało z okazji i ewakuowało się w pobliże granicy z Turcją. Obszar ten jest nadal kontrolowany przez syryjskich rebeliantów. Jest to skutek negocjacji pokierowanych przez Rosję. Skutkiem tego, znaczna część Ghouta zostanie przekazana reżimowi w Damaszku, z którym rebelianci walczą.
Według najnowszych informacji, wojska rządu centralnego w Syrii mobilizują się w celu zaatakowania miasta Douma, niedaleko stolicy – ostatniego miasta w tym rejonie będącego w ręku rebeliantów. Zdaniem niektórych komentatorów reżim Bashara al-Assada może chcieć w przypadku Douma wzmacniać presję, by doszło do podobnego porozumienia jak w przypadku Ghouta.
Koalicja wielu rebelianckich ugrupowań o nazwie Dżajsz al-Islam, która kontroluje Douma poinformowała, że nie otrzymała jeszcze odpowiedzi odnośnie ewentualnego poddania miasta i ewakuacji swoich bojowników. Na dzień jutrzejszy zaplanowane jest spotkanie z przedstawicielami wojsk rosyjskich zaangażowanych w syryjską wojnę domową.
Zgodnie z porozumieniem rebelianci wraz z rodzinami opuszczali Ghouta i kierowali się do regionu Idlib na północnym-zachodzie, po tym jak zostali pokonani w serii potyczek zaczepnych z syryjską armią Bashara al-Assada, który jest wspierany przez Moskwę, głównie poprzez siły powietrzne, oraz Iran. Już uznaje się, że jest to największa porażka militarna rebeliantów od czasu pokonania ich we wschodnim Aleppo w 2016 r. Około 7 000 osób opuściło obszar w zorganizowanym transporcie autobusowym. Jedną z grup rebelianckich, która zdecydowała się na ewakuację jest Failaq al-Rahman.
Atak sił reżimowych trwał nieprzerwanie od 18 lutego 2018 r. i według niepotwierdzonych informacji mógł kosztować życie 1 600 osób. Wielu zginęło od bomb zrzuconych przez rosyjskie samoloty.
Organizacja Narodów Zjednoczonych już wyraziła zaniepokojenie losem ponad 70 000 cywili uwięzionych w Douma. Pojawiają się też komentarze, że władze w Damaszku prowadzą działania określane mianem "zmian demograficznych". Rebelianci są zmuszani do podpisania porozumień o ewakuacji głownie do Idlib. Tam sytuacja jest już tragiczna. Celem reżimu syryjskiego ma być wyrzucenie rebeliantów z głównych miast, a następnie z samej Syrii.
Rozpoczęło się właśnie głosowanie, w którym Egipcjanie wybiorą swojego prezydenta. Wybory mają potrwać trzy dni. Według większości komentatorów należy spodziewać się, że na kolejną czteroletnią kadencję zostanie wybrany dotychczasowy przywódca Abdel Fattah al-Sisi.
Prawdopodobieństwo, że Abdel Fattah al-Sisi zwycięży bez większych problemów jest bardzo duże. W wyborach uczestniczy jeszcze tylko jeden kandydat. Lider mało znanej partii, który zdecydował o kandydowaniu w ostatniej chwili, Moussa Mustafa Moussa.
Formalnie jeszcze trzy osoby ubiegały się o zarejestrowanie swoich kandydatur, lecz dwie osoby odpadły w trakcie procedury weryfikowania zgłoszeń (Ahmed Shafiq i Khaled Ali), zaś trzecia została aresztowana (gen. Sami Anan zgłosił kandydaturę bez zgody przełożonych). Trudno mówić o egipskich wyborach prezydenckich, że zachowana została przejrzystość i transparentność wszystkich procedur.
Obecny prezydent Egiptu należy do postaci dość kontrowersyjnych. Przyjmuje się, że to on stał za wojskowych zamachem stanu w 2013 r., który obalił ówczesną głowę państwa, a był nią Mohammed Morsi. Do zamachu doszło wtedy po fali gwałtownych społecznych protestów. Od tego czasu al-Sisi oskarżany jest o łamanie praw człowieka oraz serię działań zmierzających do złamania wszelkiej opozycji przeciwko jego rządom.
Niektórzy zwracają też uwagę, że al-Sisi nie miał łatwych rządów podczas pierwszej kadencji. Musiał stawić czoło całej serii ataków fundamentalistów islamskich z terenu Półwyspu Synaj, które kosztowały życie kilkaset osób. Formalnie obecny prezydent jest niezależny, nie jest przedstawicielem żadnej partii. Jedyny kontrkandydat Moussa Mostafa Moussa jest przewodniczącym centrowej i liberalnej partii Hizb el-Ghad.
Źródło: Prezydent Abdel Fattah al-Sisi,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/ File: Abdel_ Fattah_ el- Sisi.PNG, [dostęp dn. 26.03.2018]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution 3.0 Unported license.
Wiele państw podjęło decyzję o usunięciu z własnych terytoriów rosyjskich dyplomatów. Ma to być odpowiedź na otrucie byłego szpiega z Federacji Rosyjskiej na obszarze Wielkiej Brytanii. Tego typu sankcje zastosowały Stany Zjednoczone oraz wielu jej sojuszników jako akt lojalnej współpracy i solidarności z brytyjskimi kolegami.
Sam prezydent Donald Trump zakomunikował, że z USA wyjechać natychmiast musi aż 60 dyplomatów rosyjskich. Natomiast Kreml wydał już komunikat w tej sprawie, mówiąc o "nieprzyjaznych gestach", "wrogich aktach" oraz obiecując odwet na odpowiednim poziomie.
Ten akt solidarności ma związek z otruciem podwójnego agenta rosyjskiego pochodzenia Siergieja Skripala oraz jego córki Yulii w Salisbury na terenie Wielkiej Brytanii. Oboje pozostają w szpitalu od momentu otrucia przy użyciu bojowego gazu trującego. Ich stan jest krytyczny, ale stabilny. Rosja zaprzecza jakimkolwiek zarzutom próbującym obarczyć ich odpowiedzialnością za pierwszy po II wojnie światowej atak z użyciem gazu bojowego na terytorium Zachodniej Europy.
Sam atak miał miejsce 4 marca 2018 r., co rozwścieczyło brytyjskich przywódców. Liderzy innych państw europejskich w zeszłym tygodniu wydali komunikat, że wielce prawdopodobnym jest, że za atakiem stały rosyjskie służby specjalne. Premier Wielkiej Brytanii Theresa May stwierdziła, że właśnie okazany akt solidarności "daje mocne przesłanie", że nie należy łamać prawa międzynarodowego. Ma to się odnosić szczególnie do gospodarzy Kremla. Szef brytyjskiej dyplomacji Boris Johnson stwierdził, że jesteśmy świadkami największego zbiorowego aktu wydalenia dyplomatów z jednego państwa. Sami Brytyjczycy wcześniej wyrzucili z kraju 23 Rosjan.
Najwięcej usunięto z USA, co już okrzyknięto największym zatargiem politycznym między Stanami Zjednoczonymi a Rosją od zakończenia Zimnej Wojny. Poza tym, do akcji przystąpiły następujące kraju, które usunęły wskazaną liczbę dyplomatów: Ukraina – 13, Kanada – 4, Francja – 4, Niemcy – 4, Polska – 4, Czechy – 3, Litwa – 3, Dania – 2, Holandia – 2, Włochy – 2, Estonia – 1, Chorwacja – 1, Finlandia – 1, Łotwa – 1, Rumunia – 1.
Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk potwierdził, że po zeszłotygodniowym spotkaniu 14 państw zgodziło się na udział w akcji, zaś kolejne działania nie są wykluczone.
W specjalnym wywiadzie dla BBC, dowódca amerykańskich sił zbrojnych stacjonujących w Afganistanie, gen. John Nicholson oskarżył Federację Rosyjską o wspieranie islamskich ekstremistów, Talibów. Chodzi nie tylko o poparcie na gruncie polityki czy finansów, lecz co gorsza na poziomie dostaw broni, którą atakowane są później Amerykanie.
Amerykański dowódca nie miał żadnych wątpliwości, że działania Rosjan mają charakter "destabilizujący". Zdaniem generała Nicholsona są dostateczne dowody na to, że przez granicę Afganistanu z Tadżykistanem przerzucana była broń dla Talibów. Nie do końca jednak wiadomo o jakiej ilości dostaw jest mowa. Rosjanie niemal natychmiast odrzucili te oskarżenia.
Obecnie relacje między Moskwą, a takimi kluczowymi państwami należącymi do Paktu Północnoatlantyckiego NATO, jak Stany Zjednoczone i Wielką Brytanią są napięte. Londyn oskarża Kreml o zorganizowanie zamachu z użyciem bojowego gazu trującego przeciwko podwójnemu szpiegowi na terytorium wysp brytyjskich. Natomiast komisja Kongresu USA wydała właśnie raport, w którym oskarża Rosję o wpływanie na amerykańską kampanię wyborczą w 2016 r. Innymi nierozwiązanymi problemami jest aneksja Krymu i wojna na wschodzie Ukrainy, w którą bez wątpienia Kreml jest zaangażowany.
Zdaniem amerykańskiego generał antyterrorystyczne ćwiczenia organizowane przez Rosjan na terenie Tadżykistanu w pobliżu granicy z Afganistanem, to tylko pretekst, by następnie duże ilości sprzętu przerzucać i przekazywać przez pośredników lokalnych ekstremistycznym Talibom. W ten sposób Amerykanie są coraz mocniej angażowani w tym państwie, a Rosja może intensyfikować działania na innych interesujących ją odcinkach.
Głównie Talibowie mają otrzymywać noktowizory, średnie i ciężkie karabiny maszynowe oraz broń ręczną. Większość analityków podkreśla jednak, że po trudnej przeszłości związanej z inwazją wojsk radzieckich na Afganistan w latach osiemdziesiątych XX w., ewentualny sojusz Talibów z Rosjanami jest nierealny, lecz wspólny wróg i zbieżne cele mogą czasowo zbliżyć obu ważnych graczy w tymże regionie.
Kiedy w 2016 r. okazało się, że nowym prezydentem Peru został Pedro Pablo Kuczynski wiele komentarzy w kraju skupiało się na polskich korzeniach nowego przywódcy tego południowoamerykańskiego państwa. Niestety skandal korupcyjny zakończył jego polityczną karierę.
Wczoraj prezydent Pedro Pablo Kuczynski w specjalnym orędziu w towarzystwie współpracowników poinformował obywateli, że rezygnuje ze stanowisko. Ma to związek z oskarżeniami o kupowanie głosów.
Sam prezydent zaprzecza oskarżeniom, lecz dodaje, że nie chce "stać na przeszkodzie w dalszym rozwoju państwa". Liderzy partii politycznych zasiadających w Kongresie zgodzili się przyjąć rezygnację. Dziś miało się odbyć głosowanie nad wnioskiem o impeachment peruwiańskiej głowy państwa, lecz z powodu rezygnacji jest bezcelowe.
Presja na prezydenta, by ten zrezygnował, nasiliła się po upublicznieniu nagrań, na których sojusznicy głowy państwa proponowali pieniądze i stanowiska przeciwnikom w zamian za poparcie Kuczynskiego w głosowaniu nad jego odwołaniem. Nawet jeśli wniosek o impeachment nie ma już racji bytu, to Kongres i tak musi przegłosować samą rezygnację, co może nastąpić jeszcze dziś lub jutro.
Źródło: Pedro Pablo Kuczynski podczas zaprzysiężenia w 2016 r., https://commons. wikimedia. org/wiki /File: Pedro_ P_ Kuczynski.jpg, [dostęp dn. 22.03.2018]; Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International license.
Według większości komentatorów, prezydent Peru i tak nie byłby w stanie przetrwać głosowania, gdyż w Kongresie jest dość przeciwników Kuczynskiego, dla których głowa państwa była "moralnie niezdolna do zasiadania na tymże stanowisku".
Jednak ostateczne pogrążenie nastąpiło wraz z upublicznieniem nagrań, na których członkom parlamentu proponowane są korzyści w zamian za poparcie prezydenta podczas głosowania nad impeachmentem. Dwa dni przed samym głosowaniem taki skandal pogrążył Kuczynskiego. Po tym fakcie, nawet jego polityczne zaplecze odwróciło się do niego plecami.
Już raz prezydentem Kuczynski zmierzył się z wnioskiem opozycji o jego odwołanie. Miało to związek z oskarżeniami jakoby otrzymał od brazylijskiego giganta budowlanego Odebrecht znacznej sumy pieniędzy w zamian za protekcję.
Inny skandal dotyczył ułaskawienia Alberto Fujimori'ego, który był dyktatorem Peru w latach 1990-2000 i był odpowiedzialny za morderstwa dokonywane przez sławetne szwadrony śmierci. Zdaniem niektórych w ten sposób Kuczynski miał spłacać polityczne długi. Wielu obywateli stoi na stanowisku, że miejscem Fujimori'ego jest tylko więzienie. Sondaże pokazują, że poparcie dla prezydenta jest bardzo niskie.
Wszystko wskazuje na to, że kongres przyjmie rezygnację, a wtedy dotychczasowy wiceprezydent Martín Vizcarra przejmie obowiązki głowy państwa.
Fundamentaliści islamscy w Somalii nie dają za wygraną i raz za razem dokonują krwawych zamachów. Tym razem samochód-pułapka wypełniona materiałami wybuchowymi eksplodowała przed popularnym hotelem Weheliye w centrum stolicy kraju, Mogadiszu. Ulica Makkah al-Mukarama, gdzie doszło do zamachu należy do bardzo ruchliwym, gdyż położona jest w centralnej części miasta. Wielu mieszkańców uczęszcza nią tak do pracy, jak i do domu.
Według informacji podanych przez francuską agencję informacyjną AFP, w wyniku eksplozji śmierć poniosło 14 osób, a wielu postronnych przechodniów zostało rannych. Do zamachu już przyznała się znana ekstremistyczna organizacja Al-Shabaab, która ma ścisłe powiązania lojalnościowe względem najsłynniejszej formacji terrorystycznej, Al-Kaidy. Ekstremiści podali, że nieprzypadkowo wybrali tenże hotel, który ma być rzekomo popularnym miejscem wypoczynku członków administracji państwowej, oficerów wojska czy służb specjalnych.
Rzecznik ministerstwa bezpieczeństwa Somalii, Abdiazis Ali Ibrahim już potwierdził śmierć 14 osób z zastrzeżeniem, że stan wielu jest ciężki i władze spodziewają się wzrostu ostatecznego bilansu ataku terrorystycznego. Sam hotel już raz był celem ataku terrorystów w 2015 r. Oprócz hotelu, również mieszcząca się obok popularna i zawsze zatłoczona herbaciarnia ucierpiała.
Władze somalijskie po serii zamachów w 2016 r. ogłosiły nowy plan ofensywy przeciwko fundamentalistom islamskim. Również Stany Zjednoczone wyraziły chęć zwiększenia wsparcia dla rządu w Mogadiszu. Chodzi głównie o zintensyfikowanie nalotów przy użyciu bezzałogowych dronów. Państwa w Afryce Wschodniej zaapelowało do społeczności międzynarodowej o wydłużenie misji wojskowej Unii Afrykańskiej w Somalii AMISOM. Formalnie ma się ona zakończyć w 2020 r.
Jak podaje agencja Reutera, już drugi dzień trwa przesłuchanie byłego prezydenta Francji, Nicolasa Sarkozy'ego przez śledczych. Świat z zaciekawieniem obserwuje co obecnie dzieje się z tym byłym przywódcą jednego z najpotężniejszych państw w Europie. Zarzuty, które są mu stawiane należą do stosunkowo ciężkich. Chodzić może o nielegalne finansowanie jego kampanii wyborczej w 2007 r. przez reżim nieżyjącego już dyktatora Libii, Muammara Kaddafiego.
Wczorajsze doniesienia medialne sporo poświęciły czasu kwestii zatrzymania byłej głowy francuskiego państwa. Przesłuchanie, które trwało cały dzień, a odbyło się niedaleko Paryża, zostało przerwane, zaś sam Sarkozy mógł na noc wrócić do domu. Dziś od rana trwała kolejna runda składania zeznań. Oskarżany Nicolas Sarkozy był prezydentem w latach 2007-2012 i obecnie pozostaje wciąż wpływową postacią na francuskiej prawicy.
Sam były prezydent w ostatnim czasie nie ma szczęścia do wymiaru sprawiedliwości. To już drugie śledztwo w którym jego nazwisko pojawia się w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Inne dochodzenie dotyczy przekroczenia wydatków na kampanię wyborczą, która miała mu w 2012 r. przynieść reelekcje. We Francji taki przypadek jest przestępstwem. Śledczy mieli 48 godzin na przesłuchanie oskarżanego zanim przystąpią do kolejnych kroków prawnych. Obecnie status Sarkozy'ego brzmi: "podejrzany w śledztwie"
Obecne śledztwo ma związek z zeznaniami biznesmena pochodzenia francusko-libańskiego, Ziada Takieddine, który stwierdził w innej sprawie, że był pośrednikiem w transferze 5 milionów euro. Obdarowany Sarkozy miał je otrzymać od szefa wywiadu libijskiego reżimu w 2007 r.
Obecnie podejrzany były prezydent oraz jego prawnik odmawiają komentarzy, lecz sprawa jest znana już od pewnego czasu i wcześniej Sarkozy twierdził, że oskarżenia są "groteskowe", jako wynik pewnej politycznej "manipulacji". Samo śledztwo trwa od 2013 r.
Co ciekawe, zaledwie pięć miesięcy po wyborze Sarkozy'ego na prezydenta odwiedził go sam Kaddafi, który rozbił sławetny namiot niedaleko Pałacu Elizejskiego. Natomiast w 2011 r. francuski przywódca był już zwolennikiem obalenia dyktatora, co też się stało.
Wydaje się, że tragedia obywateli Syrii nie ma końca. Zaledwie kilka dni temu, 15 marca 2018 r. obchodziliśmy siódmą rocznicę wybuchu wojny domowej w tymże państwie położonym na Bliskim Wschodzie. Pomimo licznych przełomów, nic nie wskazuje na to, by konflikt miał wygasać, a ostatnie wydarzenia pokazują, że reżim Bashara al-Assada, przeciwko któremu siedem lat temu wybuchła rebelia, się umacnia.
Tragedię Syryjczyków chyba najbardziej zobrazuje statystyka. Przyjmuje się, że w 2011 r., czyli przed wybuchem wojny domowej, kraj zamieszkiwało ponad 21 milionów osób. W wyniku działań zbrojnych, w zależności od szacunków, zginęło od 350 000 do 500 000 żołnierzy i cywili. Trudno powiedzieć na ile te dane są zgodne z prawdą. Ponadto ponad 5 milionów osób opuściło kraj w poszukiwaniu bezpieczniejszego i lepszego życia, a kolejne 7,6 miliona opuściło domy i migrowało wewnątrz Syrii w obawie o swoje życie.
W ostatnim czasie, syryjska wojna domowa nabrała impetu. Po pokonaniu niesłanego kalifatu Państwa Islamskiego, nowe linie frontu zostało otwarte. Z jednej strony mamy interwencję zbrojną Turcji w regionie Afrin przeciwko Kurdom, z drugiej przejęcie inicjatywy przez siły proreżimowe al-Assada, które zintensyfikowały naziemne i powietrzne ataki przeciwko rebeliantom, którzy są obecnie w stanie oblężenia w regionie Wschodnia Ghouta, niedaleko Damaszku. Rebelianci kontrolują jeszcze kilka innych terytoriów.
Według dzisiejszych informacji podanych przez BBC, oblężeni rebelianci mieli przy użyciu rakiet ostrzelać bardzo ruchliwy rynek Kashkoul. Zginąć miało 36 cywili, a sześciu kolejnych zostało rannych w innym ataku na zachodzie miasta – według źródeł rządowych.
Zintensyfikowane działania sił proreżimowych we Wschodnim Ghouta miało już kosztować życie 1 400 osób, a 50 tysięcy uciekło z tego obszaru. Zdaniem organizacji pomocowych ich stan jest bardzo zły i grozić może to katastrofą humanitarną. Pojawiają się też oskarżenia, że rosyjskie lotnictwo zaangażowane po stronie al-Assada miało zbombardować niewinnych cywili omyłkowo – bądź celowo, zdaniem rebeliantów. Konflikt trwa…
Dziś wybory prezydenckie w Federacji Rosyjskiej. Wszystko wskazuje na to, że bez większych problemów winien zwyciężyć jeden kandydat, dotychczasowy prezydent, Władimir Putin. Co ważne, dziś mija też czwarta rocznica podjęcia przez rosyjskiego przywódcę decyzji o aneksji Krymu, co zapoczątkowało dalsze tragiczne wydarzenia związane z niezakończoną jeszcze wojną domową na wschodnim terytorium Ukrainy.
Większość komentatorów nie zastanawia się, czy w tych wyborach wygra Władimir Putin, lecz jakim stosunkiem i przy jakiej frekwencji. Przez lata można było z ekipy obecnego prezydenta usłyszeć, że cel każdej kampanii można by streścić do taktyki "70 na 70", co tłumaczy się jako 70% poparcia przy 70% frekwencji. Według rosyjskich ośrodków opinii publicznej szacowana frekwencja może wynieść około 80%. Według danych na godz. 19 czasu miejscowego, do urn miało pójść nieco ponad 59% uprawnionych do głosowania.
Inną kwestią jest rzetelność i uczciwość samej przedwyborczej kampanii. Główny kontrkandydat oraz nieformalny lider opozycji Aleksiej Nawalny został skutecznie pozbawiony możliwość nawet startowania, stąd jego akcja zmierzająca do niskiej frekwencji. W ten sposób on, jak i jego zwolennicy, chcą zaprotestować przeciwko temu, co się w Rosji dzieje.
Źródło: Prezydent Rosji Władimir Putin,
https://www.timesofisrael.com/ putin- russia- supports- peaceful -iranian -nuclear- program/, [dostęp dn. 18.03.2018]; photo credit: CC-BY-SA courtesy Russian Government website.
Sama kampania zarejestrowanych kandydatów też nie była zbytnio emocjonująca. Wielu z nich to sprzymierzeńcy obecnej władzy, którzy nadają koloryt kampanii, choćby poprzez często słowne, a nierzadko fizyczne, utarczki. Wielu komentatorów zauważa, że sam W. Putin nie przyłożył się zbytnio do własnej kampanii. Podczas niejednego wiecu występował zaledwie przez kilka chwil, po czym pospiesznie opuszczał scenę.
W kwestii zwycięzcy wydaje się, że wszystko było jasne jeszcze przed samymi wyborami.
Jak donosi agencja Reutera, powołując się na źródła w tureckich i syryjskich kręgach wojskowych wśród rebeliantów, zakończyć się właśnie miała ośmiotygodniowa kampania, której celem miało być odbicie z kurdyjskich rąk miasta Afrin. Teren ten był pod kontrolą Powszechnych Jednostek Samoobrony YPG. Obecnie nad miastem powiewać mają flagi Syrii (rebeliantów) i Turcji.
Powszechne Jednostki Samoobrony YPG reprezentują interesy społeczności kurdyjskiej. Wykorzystując zamieszanie podczas toczącej się syryjskiej wojny domowej oraz wzrost pozycji Państwa Islamskiego ISIS, z którym międzynarodowa wspólnota toczyła konflikt zbrojny, Kurdowie przejęli kontrolę nad enklawami m. in. na terytorium północno-zachodniej Syrii.
Największy sprzeciw wobec wzrostu znaczenia Kurdów w regionie wygłosili Turcy, którzy na swoim terytorium mają sporą kurdyjską diasporę. Z tego powodu, władze w Ankarze podjęły decyzję o militarnym zaangażowaniu w syryjskiej wojnie domowej i wkroczeniu na terytorium sąsiada. Formalnie po to, by bronić się przed terrorystami.
Wojna domowa w Syrii trwa od ponad siedmiu lat. Celem ma być obalenie reżimu Bashara al-Assada, lecz ten posiada poparcie tak potężnych sojuszników jak Rosja czy Iran. Stąd niekończący się konflikt, który po formalnym pokonaniu samozwańczego kalifatu na pograniczu syryjsko-irackim powodował utworzenie nowej linii frontu przeciwko Kurdom dążącym do utworzenia własnego państwa: Kurdystanu.
Rzecznik syryjskich rebeliantów stwierdził, że po długich walkach dziś rano wkroczono do miasta Afrin, które miało być praktycznie niebronione. Wcześniej YPG prawdopodobnie wydano wcześniej rozkaz o wycofaniu z tego obszaru.
Dla Turcji YPG to terroryści, którzy dążą do utworzenia "terrorystycznego korytarzy" wzdłuż pogranicza syryjsko-tureckiego oraz syryjsko-irackiego. Stąd decyzja o militarnej interwencji. Wielu komentatorów obawia się, że właśnie zakończona kampania o Afrin może szybko przenieść się na inny obszar, gdzie YPG oraz Stany Zjednoczone mają wspólne bazy przeciwko reżimowi al-Assada w Damaszku. Dla Amerykanów Kurdowie są traktowani jak sojusznicy. Kurdyjscy liderzy grożą, że będą używać każdej możliwości, by Turków atakować.
Jedna z najbardziej barwnych postaci południowoafrykańskiej sceny politycznej ostatnich lat, były już prezydent Republiki Południowej Afryki RPA, Jacob Zuma będzie musiał stawić czoło nowym wyzwaniom. Został właśnie oskarżony aż o 16 zarzutów korupcyjnych, które dotyczą niebagatelnej kwoty kilkudziesięciu miliardów randów.
Główny zarzut dotyczy kwoty 30 miliardów randów (około 2,5 miliarda dolarów amerykańskich), które zostały wykorzystane w latach dziewięćdziesiątych XX w. do modernizacji systemu obronnego państwa. Poza tym, byłemu prezydentowi postawiono zarzuty z tytułu oszustw, prania brudnych pieniędzy oraz wyłudzania pieniędzy publicznych.
Były prezydent Jacob Zuma został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska głowy państwa z dniem 14 lutego 2018 r. Wcześniej, aż dziewięciokrotnie zwyciężał w głosowaniach nad wnioskami o wotum nieufności, które miały miejsce przed południowoafrykańskim parlamentem. Jednocześnie J. Zuma zrezygnował z przewodniczenia partii politycznej o nazwie Afrykański Kongres Narodowy ANC, który rządzi RPA od 1994 r., czyli od przemian kończących okres apartheidu.
Jak możemy przeczytać w artykule na stronie internetowej BBC, prokurator generalny Shaun Abraham stwierdził, że "wierzy w rozsądne perspektywy zakończenia aktu oskarżenia". Były prezydent konsekwentnie odrzuca wszelkie oskarżenia.
Źródło: Jacob Zuma,
http://www.open.edu/ openlearn/ society- politics-l aw/ politics/ what- does- jacob- zumas- survival- no- confidence- vote- mean, [dostęp dn. 17.03.2018]; GovernmentZA under Creative Commons BY-ND 4.0 license.
W sprawę zamieszany jest również francuski koncern Thales, który nie tylko "zapewniał" sobie prawo do pozakonkursowego dostarczania materiałów dla armii, przykładowo poprzez łożenie znacznych sum na powszechnie krytykowane ekstrawagancje prezydenta J. Zumy. W tej sprawie doradca finansowy byłego prezydenta został w 2005 r. już skazany. Krótko później sam Jacob Zuma pożegnał się z urzędem wiceprezydenta państwa w związku z oskarżeniami, które zostały uchylone na krótko przed objęciem przez niego urzędu głowy państwa w 2009 r., co wzbudziło pewne oburzenie.
Obecnie prezydentem RPA jest Cyril Ramaphosa, który w latach 2014-2018 pełnił obowiązki wiceprezydenta Republiki Południowej Afryki.
Minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergiej Ławrow zapowiedział, że wkrótce zostaną wydaleni brytyjscy dyplomaci z terytorium tegoż państwa. Ma to związek z ruchem, który wykonał Londyn. Niedawno 23 rosyjskich dyplomatów zostało wydalonych z Wysp Brytyjskich. Jest to kolejny przykład pogarszających się relacji brytyjsko-rosyjskich.
Relacje na linii Londyn - Moskwa uległy znacznemu ochłodzeniu po tym jak media obiegła wiadomość, że były rosyjski szpieg oraz jego córka zostali otruci na terytorium Wielkiej Brytanii przy użyciu trującego gazu bojowego (Związku V), który to został wyprodukowany jeszcze w czasach istnienia Związku Radzieckiego. Niemal natychmiast cień oskarżenia padł na Kreml i rzekomą zemstę za zdradę.
Federacja Rosyjska odrzuca wszelkie oskarżenia o udział w tym zamachu, który już został nazwany pierwszym tego typu incydentem od zakończenia drugiej wojny światowej na terytorium Europy Zachodniej. Minister S. Ławrow nazwał zarzuty brytyjskiej szefowej gabinetu, Theresy May, jako "szalone". Zdaniem Rosjan działania Londynu są co najmniej nieodpowiedzialne, gdyż nie poparte żadnymi dowodami, a jedynie niepotwierdzonymi insynuacjami.
Na pytanie dziennikarzy o odpowiedź na najnowszy dyplomatyczny akt Wielkiej Brytanii, szef rosyjskiej dyplomacji stwierdził, że obiecuję podobną odpowiedź już wkrótce. Dodał, że brytyjskie oskarżenia traktuje jako "absolutnie chamskie" i może ono być wynikiem frustracji wynikającej z wewnętrznych problemów związanych z Brexit'em.
Jak podaje BBC, Siergiej Skripal oraz jego 33-letnia córka Yulia zostali 4 marca 2018 r. znalezieni na ławce w mieście Salisbury w Wielkiej Brytanii. Ich stan jest od tego czasu krytyczny i pozostają w szpitalu. Środek jaki użyto w celu otrucia miał zostać zidentyfikowany jako Novichok i być w posiadaniu władz rosyjskich. O fakcie tym poinformowała sama premier T. May dodając, że nie ma innego wyjaśnienia niż zaangażowanie Kremla w otrucie byłego szpiega. Natomiast minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Boris Johnson nazwał obecną sytuację "wojną na słowa" między Londynem a Moskwą.
Jak podaje agencja Reutera, lider eurosceptycznej partii Liga Północna (Lega Nord) nie wykluczył ewentualnego sojuszu z antysystemowym Ruchem Pięciu Gwiazd (MoVimento 5 Stelle). Tym samym, możliwość utworzenia rządu, który zapewne będzie niewygodny dla Unii Europejskiej, przybliża się.
Wybory parlamentarne z 4 marca 2018 r. nie zakończyły się wyraźnym rozstrzygnięciem dla żadnej z partii politycznych. Nawet koalicje formacji o zbliżonych programach nie dadzą większości wymaganej do utworzenia rządu większościowego. Obecnie najważniejszymi partiami politycznymi we Włoszech są: eurosceptyczna Liga Północna oraz antysystemowy Ruch Pięciu Gwiazd. Następny ruch teraz należy do prezydenta państwa, który w przyszłym miesiącu ma rozpocząć negocjacje odnośnie utworzenia rządu. Już teraz komentarze sugerują, że rozmowy będą długie i trudne, i wcale nie muszą zakończyć się sukcesem.
Źródło: Silvio Berlusconi,
http://blogs.lse.ac.uk/ europpblog/ 2017/ 08/ 28/ italy- populism- berlusconi- lessons/, [dostęp dn. 14.03.2018]; Credit: European People's Party (CC BY-SA 2.0).
Lider Ligi Północnej Matteo Salvini w wywiadzie powiedział dziennikarzom, że każda możliwość koalicyjna jest brana pod uwagę oprócz jednej. Ewentualny sojusz z centrolewicową Partią Demokratyczną PD, która rządziła przez ostatnie pięć lat, został całkowicie odrzucony. Niedawno były premier Matteo Renzi zrezygnował ze stanowiska przewodniczącego PD, co ma związek z przegranymi wyborami. Partia Demokratyczna zapowiedziała, że na pewno przejdzie teraz do opozycji.
Kiedy w 2009 r. powstawał Ruch Pięciu Gwiazd miał mieć on charakter protestu przeciwko poczynaniom włoskich elit. Lider formacji Luigi Di Maio teraz nie wykluczył ewentualnej możliwości porozumienia z innymi partiami politycznymi. Dodał jednak, że podstawą koalicji musi być prospołeczny program i z tego względu nikogo nie wyklucza.
Natomiast Forza Italia byłego premiera Silvia Berlusconiego byłaby skłonna zaakceptować mniejszościowy rząd centroprawicowy przy wsparciu Ligi Północnej oraz PD, byle tylko nie dopuścić "niebezpiecznej sekty", czyli Ruchu Pięciu Gwiazd, do władzy.
Nowy parlament ma się zebrać 23 marca 2018 r. Pierwszym zadaniem będzie wybór nowego przewodniczącego izby. Następnie rozpoczną się długie negocjacje. Wszyscy obiecują, że rozmowy potrwają krócej niż formowanie niemieckiego rządu, ale nie można mieć pewności.
Jak podaje agencja Reutera, władze centralne Bośni i Hercegowiny zaniepokojone są sytuacją w jednej z części składowej: Republiki Serbskiej. Zdaniem jednego z członków rządu w ostatnim czasie zaobserwowano wzmożone działanie na rzecz dozbrojenia lokalnej policji oraz wsparcia dla różnych formacji paramilitarnych. Grozić to może dalszymi tendencjami dezintegrującymi samo państwo.
Bośnia i Hercegowina to federacja, która składa się z Federacji Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej. Niezależny status posiada Dystrykt Brczko Bośni i Hercegowiny, jako trzecia część składowa federacji.
Od pewnego czasu obserwuje się wzrost tendencji secesjonistycznych wśród Serbów zamieszkujących Bośnię i Hercegowinę. Samo państwo powstało na skutek porozumienia pokojowego z 1995 r., podpisanego w celu zakończenia wojny domowej między Bośniakami, Serbami i Chorwatami.
W październiku 2018 r. odbędą się wybory prezydenckie oraz parlamentarne, tak na poziomie centralnym, jak i w poszczególnych częściach składowych federacji. Zdaniem niektórych komentatorów, zwłaszcza w Republice Serbskiej będzie to okazja do podgrzewania nastrojów secesjonistycznych w społeczeństwie.
Co ciekawe, krytyka serbskich nacjonalistów padła z ust Dragana Mektica, który jest bośniackim Serbem i pełni obowiązki ministra ds. bezpieczeństwa narodowego w koalicyjnym rządzie w Srebrenicy.
Źródło: Części składowe Bośni i Hercegowiny,
http://www.wikiwand.com/ en/ ederation _of _Bosni a_and _Herzegovina, [dostęp dn. 12.03.2018]; photo is available under CC BY-SA 3.0 rs license.
Jego zdaniem obecna retoryka oraz wspieranie paramilitarnych formacji ma na celu zastraszenie przeciwników politycznych oraz wywieranie wpływu na wyborców. Fala krytyki spadła m. in. na prezydenta Republiki Serbskiej, Milorada Dodika.
Zdaniem wspomnianego ministra znaczna część młodych członków paramilitarnych formacji zostało wyszkolonych w obozach położonych na terenie Federacji Rosyjskiej. Rosja zaczyna odgrywać na Bałkanach Zachodnich coraz większą rolę.
Nie może dziwić zatem w tych warunkach inicjatywa polskiego ministra spraw zagranicznych, prof. Jacka Czaputowicza odnośnie przyspieszenia integracji tej części Europy z Unią Europejską i innymi strukturami zbiorowego bezpieczeństwa.
Niepokojące muszą być też informacje o zakupie 2,5 tysiąca karabinków automatycznych dla służb policyjnych. Zakup ten ma być nieproporcjonalny wobec uzbrojenia jakim dysponują inne formacje bezpieczeństwa w Bośni i Hercegowinie. Sytuacja jest rozwojowa.
Konserwatywny polityk oraz miliarder, Sebastian Pinera został zaprzysiężony na prezydenta Republiki Chile. Wrócił on na to stanowisko po czterech latach rządów centrolewicy.
Jedna z podstawowych obietnic Pinery to ożywienie gospodarcze, które temu południowoamerykańskiemu państwu, by się przydało. Chile to największy na świecie eksporter miedzi. Już w dniu zaprzysiężenia zanotowano wzrost wpływów z eksportu tegoż surowca.
Oficjalna uroczystość zaprzysiężenia miała miejsce w portowym mieście Valparaiso, w obecności takich głów państw jak Micheal Temera z Brazylii, Enrique Pena Nieto z Meksyku, Evo Moralesa z Boliwii, czy Mauricio Macri'ego z Argentyny. Nowy prezydent Sebastian Pinera był już głową państwa w latach 2010-2014. Obecną kadencją rozpoczął od przejęcia urzędu z rąk ustępującej socjalistki Michelle Bachelet.
Prezydent Sebastian Pinera w listopadzie 2017 r. zwyciężył pierwszą turę z dużą przewagą, lecz potrzebna była druga tura w grudniu, by rozstrzygnąć zwycięzcę.
Większość komentatorów podkreśla, że zwycięstwo konserwatysty w Chile nadaje pewien trend odwrotu od lewicy w Ameryce Południowej. Podobne zmiany zaobserwowano w Peru, Brazylii i Argentynie.
Faktem jednak jest, że w parlamencie chilijskim dominuje lewicowa koalicja, która już zapowiada zwalczanie pomysłów konserwatywnego prezydenta – ten wcześniej ogłosił chociażby plan obniżenia obciążeń podatkowych
Źródło: Prezydent Sebastián Piñera, http://www.ntn24.com/ noticia/expresidente- sebastian- pinera- lidera-l a- intencion- de- votos- en- las- elecciones- presidenciales- de- chile- 122241, [dostęp dn. 11.03.2018]; Licencia Creative Commons / Mario Téllez.
Trudno powiedzieć, by wybory parlamentarne w Republice Kuby, należały do najbardziej emocjonujących. Obywatele idąc do urn mieli do wyboru kandydatów tylko jednej partii: Komunistycznej Partii Kuby PCC.
Jednakże o wiele ciekawsza będzie decyzja nowego parlamentu, który wybierze następnego Przewodniczącego Rady Państwa, który jak wszystko wskazuje, nie będzie nazywał się Castro. Byłby to pierwszy taki przypadek od 1959 r., czyli od rewolucji komunistycznej.
Zgodnie z kubańskim prawem, co pięć lat wybierani są przedstawiciele do jednoizbowego Zgromadzenia Narodowego Władzy Ludowej (Asamblea Nacional del Poder Popular), w którym zasiada 612 deputowanych. Jednocześnie wyborcy biorą udział w głosowaniu nad członkami do zgromadzeń prowincjonalnych.
Od lipca 2006 r. funkcję Przewodniczącego Rady Państwa pełni obecnie 86-letni, Raúl Modesto Castro Ruz. Zastąpił on swego brata, Fidela Alejandro Castro Ruz, który faktycznie rządził Kubą w latach 1959-2006. Wszystko wskazuje na to, że 19 kwietnia 2018 r. nowy parlament wybierze Przewodniczącego Rady Państwa, którym nie będzie żaden z rodu Castro.
Jak podaje agencja Reutera, podział stanowisk już się dokonał. Sam Raúl Castro ma pozostać liderem Komunistycznej Partii Kuby, zaś dotychczasowy wiceprzewodniczący PCC, Miguel Diaz-Canel nowy szefem państwa. Gdyby tak się stało, byłby to pierwszy przypadek, by na czele Kuby stała osoba nie tylko urodzona po 1959 r., ale także bez przeszłości związanej ze strukturami wojskowymi.
Przed nowym liderem trudne czasy. Relacje ze Stanami Zjednoczonymi pogorszyły się od momentu, gdy prezydentem został Donald Trump. Natomiast stosunki z najbliższym sojusznikiem, Wenezuelą nie są już takie same, co wiąże się z kryzysem wewnętrznym w tymże państwie. Wyborcy zaś oczekują zmian, które doprowadzą do wzrostu poziomu życia. Zdaniem komentatorów tylko w ten sposób nowy Przewodniczący uzyska prawdziwy mandat do rządzenia.
Źródło: Raul Castro,
http://www.patheos.com blogs/ kathyschiffer/ 2015/ 05/ was- raul- castro- joking- about- his- return-t o- the-c hurch/, [dostęp dn. 11.03.2018]; By Agecom Bahia [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/ licenses/by/ 2.0)], via Wikimedia Commons
Już od pewnego czasu pisało się, że pozycja polityczna Xi Jinpinga w Chińskiej Republice Ludowej jest niekwestionowana. Formalnie jest on od 2012 r. Sekretarzem Generalnym Komunistycznej Partii Chin, a od 2013 r. Przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej. W praktyce posiada on pełnię władzy.
Nie może więc dziwić zaskoczenie z powodu pojawienia się krytyki w związku z poprawkami do ustawy zasadniczej. Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych, które pełni funkcje parlamentu, zapewne przyjmie zmiany, lecz nawet cenzorom nie udało ukryć się niezadowolenia dużej części deputowanych. Samo głosowanie ma odbyć się jutro. Po przeprowadzeniu zmian Xi Jinping będzie mógł zajmować obecne stanowisko w nieskończoność.
Jak podkreślają komentatorzy, obecna korekta systemowa skutkuje porzuceniem modelu "kolektywnego przywództwa" i uporządkowanej sukcesji wypracowanej przez Deng Xiaopinga, po burzliwych latach rządów Mao Zedonga (założyciela komunistycznej Chińskiej Republiki Ludowej).
Obecny partyjny Sekretarz Generalny zajmuje swoje stanowisko, które formalnie nie ma limitu kadencji. Ograniczenie dotyczy tylko stanowiska Przewodniczącego. Faktem jednak jest, że dwaj poprzednicy po dwóch kadencjach sami podawali się do dymisji i usuwali w cień. Tym samym, zgodnie z tradycją Xi Jinping powinien w 2023 r. odejść. Zmiany w konstytucji pozwolą mu jednak przewodzić w nieskończoność Chinom, które zaczynają odgrywać coraz istotniejszą rolę w międzynarodowych powiązaniach gospodarczych oraz posiadają bardzo potężną armię, tak w kategoriach ilościowych, jak i jakościowych.
Jak podkreśla agencja AFP, wzrost pozycji Xi Jinpinga zbiega się z coraz większymi ograniczeniami swobód obywatelskich czy działalnością organizacji pozarządowych. Działacze społeczni byli w tym okresie zatrzymywani a krytyczni wobec władz dziennikarze odczuwali różnego rodzaju retorsje. Społeczeństwo odbiera Przewodniczącego jednak pozytywnie, zwłaszcza w związku z bezwzględną walką z korupcją, która skutkowała ukaraniem około miliona urzędników. Przy okazji Xi Jinping pozbył się niektórych rywali w ramach partii. Niektórzy sugerują, że w tle tego był "miękki przewrót", który ograniczył pozycję kolegialnego 25-osobowego Biura Polityczna. U władzy obecnie ma pozostawać tylko Sekretarz Generalny.
Źródło: Przewodniczący Xi Jinping, http://www.radio.cz en/ section/ business/ czechs- anticipate- second- wave- of- chinese- investment, [dostęp dn. 10.03.2018]; CC BY-SA 3.0.
Większość komentatorów skupia się na poprawce dotyczącej funkcji przewodniczącego. Trzeba jednak podkreślić inne wprowadzane zmiany, które umacniają pozycję komunistycznej partii w państwie. Niezadowolenie budzi też fakt, że konkrety odnośnie zmian w ustawie zasadniczej zostały podane do publicznej wiadomości pod koniec lutego 2018 r., choć Biur Polityczne podjęło decyzję o korekcie ustawy zasadniczej już we wrześniu 2017 r.
Niemal natychmiast do pracy przystąpili cenzorzy. Blokowane są takie hasła jak: "nie zgadzam się" czy "imperator". Również memy, które ukazują Xi Jinpinga jako Kubusia Puchatka są na liście cenzurowanych obrazków.
Jak podaje BBC, prezydent wyspiarskiego państwa: Republiki Mauritiusu, Ameenah Gurib-Fakim sama ustąpiła z zajmowanego stanowiska. Ma to związek ze skandalem finansowym. Ustąpienie z urzędu ma nastąpić po uroczystościach celebrujących pięćdziesięciolecie niepodległości państwa z 12 marca 1968 r., a przed kolejną sesją parlamentu, która rozpoczyna się pod koniec marca 2018 r.
Obecnie Ameenah Gurib-Fakim jest jedyną kobietą w Afryce, która zajmuje tak eksponowane stanowisko i pierwszą w tym wyspiarskim państwie. Zgodnie z ustrojowymi rozwiązaniami, prezydent Mauritiusu pełni jedynie funkcje ceremonialne.
Pani prezydent została oskarżona o to, że wykorzystała dla celów prywatnych kartę bankową, która została przekazana przez organizację charytatywną z siedzibą w Londynie o nazwie: Planet Earth Institute. W sumie wydatki przekroczyły niebagatelną kwotę kilkudziesięciu tysięcy dolarów amerykańskich, a kupiono za nie biżuterię, ubrania oraz różne przedmioty osobiste. Pani prezydent zaprzeczyła oskarżeniom o defraudację dodając, że wszystko już oddała.
Obecna głowa państwa, Ameenah Gurib-Fakim jest znanym naukowcem, który został obrany na urząd w 2015 r. Skandal dotyczy okresu, gdy pracowała jako dyrektor ds. organizacji charytatywnych. Inny dyrektor z tej samej organizacji miał w późniejszym czasie utworzyć bank inwestycyjny na Mauritiusie, co stworzyło podejrzenie o używanie zajmowanego urzędu dla protekcji tego konkretnego działania.
Jak powiedział dziennikarzom premier kraju Pravind Jugnauth, prezydent miała już podjąć decyzję o ustąpienia z urzędu oraz ustalono konkretną datę tego wydarzenia, nie podając jednocześnie więcej konkretów. Szef rządu dodał, że cieszy się z faktu, iż Mauritius może uchodzić w tej sytuacji jako praktyczny przykład skuteczności systemu demokratycznego.
Źródło: Prezydent Ameenah Gurib-Fakim, https://news.globallandscapesforum.org/25190/mauritius-president-ameenah-gurib-fakim-calls-global-solidarity-landscapes/, [dostęp dn. 09.03.2018]; Creative Commons Attribution-NonCommercial-ShareAlike 4.0 International (CC BY-NC-SA 4.0).
Do niezwykłego wydarzenia doszło w Kenii. Dwóch zaciekłych przeciwników politycznych wspólnie wystąpiło przed kamerami i ogłosiło się "braćmi". Chodzi o prezydenta państwa Uhuru Kenyattę oraz lidera opozycji Raila Odingę. Do zdarzenia doszło tuż przed wizytą w Kenii amerykańskiego Sekretarza Stanu, Rexa Tillersona.
Sytuacja polityczna w Kenii uległa znacznemu pogorszeniu po zeszłorocznych wyborach prezydenckich. Dnia 8 sierpnia 2017 r. miały miejsce wybory, w których zwyciężył Uhuru Kenyatta, dzierżący najwyższy urząd w państwie od 2013 r. Przy frekwencji wynoszącej blisko 80%, uzyskał on poparcie ponad 8,2 miliona obywateli uprawnionych do głosowania (54,17%). Natychmiast wynik zakwestionował drugi z kolei Raila Odinga, który zdobył ponad 6,8 miliona głosów (44,94%).
Lider opozycji nie uznał zwycięstwa rywala, podkreślając nierzetelność wyborczego procesu. W następstwie powyborczych protestów śmierć poniosło około 150 osób. Następnie Sąd Najwyższy unieważnił wybory i nakazał ponowne ich rozpisanie. Druga pierwsza tura odbyła się 26 października 2017 r. Zdaniem opozycji nie doszło do żadnych zmian gwarantujących transparentność procesu wyborczego, co skutkowało ich bojkotem.
Wynik był łatwy do przewidzenia: U. Kenyatta – 98,3%; R. Odinga – 1%. Co oczywiste, i ten wynik nie został uznany. Sam siebie lider opozycji określił mianem "ludowego prezydenta", a sama uroczystość zaprzysiężenia była transmitowana przez kilka stacji telewizyjnych, które następnie odczuwały gniew władzy.
Źródło: Po lewej Uhuru Kenyatta a po prawej Raila Odinga,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/ File: Uhuru_ Kenyatta_ and_ Raila_ Odinga.jpg, [dostęp dn. 09.03.2018]; Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic license.
Obecny ruch, który został dokonany przez obu skonfliktowanych polityków, ma na celu rozpoczęcie procesu pojednania. Jest to o tyle ważne, że personalny konflikt już przełożył się na etniczne podziały.
Według większości komentatorów, obecne działania mają za zadanie zmienić nastawienie jednego z ważniejszych kenijskich partnerów zagranicznych, Stany Zjednoczone. Amerykański Sekretarz Stanu Rexa Tillersona obecnie przebywa w Nairobi. Pochwalił ruch obu polityków uznając, że jest to "bardzo pozytywny krok". Jednocześnie zaznaczył, że kenijskie władze muszą zmienić obecny polityczny kurs. Sporą krytykę budzi zamykanie niewygodnych mediów czy nowe przepisy, które zdaniem Amerykanów zagrażają niezawisłości sądów.
Według najnowszego sondażu firmy Ipsos, lewicowy kandydat Andres Manuel Lopez Obrador prowadzi w przedwyborczym sondażu. Najbliższe wybory prezydenckie w tymże północnoamerykańskim państwie zostały zaplanowane na dzień 1 lipca 2018 r.
Oficjalna nazwa państwa brzmi: Meksykańskie Stany Zjednoczone, i jest to republika federalna z dominującą pozycją głowy państwa w systemie politycznym. Stąd waga zbliżających się wyborów prezydenckich. Obecnie prezydentem kraju oraz szefem rządu jest Enrique Peña Nieto z Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej PRI. Został on wybrany w 2012 r. i zgodnie z ustawą zasadniczą nie może ubiegać się o reelekcję.
Według sondażu Ipsos, Andres Manuel Lopez Obrador z socjaldemokratycznego Narodowego Ruchu Odrodzenia (MORENA) wyprzedził w sondażu innych kandydatów o co najmniej 13%, w tym kandydata obecnej ekipy będącej u władzy.
Lider sondażu, były burmistrz stolicy państwa: Meksyku, może liczyć na 36,3% poparcia. Wspomniany Andres Manuel Lopez Obrador już dwukrotnie kandydował w wyborach prezydenckich i za każdym razem zajmował drugie miejsce.
Drugi w sondażu jest Ricardo Anaya z chadeckiej Partii Akcji Narodowej PAN. Chęć zagłosowania na niego w nadchodzących wyborach zadeklarowało 22,7% ankietowanych.
Dopiero trzeci jest przedstawiciel PRI, były minister finansów Jose Antonio Meade. Może on liczyć na poparcie rzędu 15,1%.
Formalnie kampania przedwyborcza w Meksyku rozpocznie się 30 marca 2018 r.
Zdaniem znawców meksykańskiej sytuacji politycznej, wzrost poparcia dla lidera MORENA wiąże się ze słabością PRI. Obecnie rządzącą formację miały zgubić skandale politycznej korupcji. W tle jest wzrost przemocy spowodowanej przez potężne gangi i kartele oraz problemy natury gospodarczej. Należy też pamiętać, że ponad 1/5 wyborców wciąż jest niezdecydowana.
Źródło: Kandydat w nadchodzących wyborach prezydenckich Andres Manuel Lopez Obrador,
https://lab.org.uk/ mexico- pretenders -to- the- throne/, [dostęp dn. 09.03.2018]; Photo: By Eneas De Troya from Mexico City, CC BY-SA 2.0.
Na dzień 20 maja 2018 r. zaplanowane zostały wybory prezydenckie w Wenezueli. Będą to wybory podwyższonego ryzyka, zwłaszcza w kontekście zeszłorocznych protestów, które przetoczyły się przez ten południowoamerykański kraj.
Zdaniem opozycji jednak nie ma żadnych szans, by wybór nowego przywódcy odbył się w pełni demokratyczny i transparentny sposób. Cały proces miał zostać tak ustawiony, by dotychczasowa głowa państwa, którą jest Nicolas Maduro mogła zwyciężyć bez większych problemów. Stąd konsolidacja wenezuelskiej opozycji i odezwa do społeczeństwa o mobilizację w celu zaprotestowania przeciwko nieuczciwym wyborom.
Jak podaje agencja Reutera, niedawno została utworzone platforma współpracy partii opozycyjnych o nazwie: Szeroki Front Wolnej Wenezueli. W swoim planie ma zorganizowanie ogólnokrajowego protestu, którego początek ma przypaść na dzień 17 marca 2018 r. Obok politycznych działaczy, chęć uczestnictwa zadeklarowały organizacje studenckie, związki zawodowe oraz pracownicy uczelni wyższych.
Źródło: Prezydent Nicolas Maduro,
https://www.contra-magazin.com/2017/ 10/ venezuela -will -frieden -souveraenitaet -und -die -bolivarianische -demokratie /, [dostęp dn. 08.03.2018]; Bild: Flickr / Agencia de Noticias ANDES CC BY-SA 2.0.
Od czasu zeszłorocznych protestów, opozycja unikała działań protestacyjnych. Ostatnie kosztowały życie co najmniej 120 obywateli, po czterech miesiącach starć z siłami bezpieczeństwa. Cześć opozycji nie chciała powtórki wydarzeń przed tegorocznymi wyborami. Główny cel, czyli odsunięcie N. Maduro od władzy nie powiódł się w 2017 r.
Bojkot wyborów ogłosiła większość partii opozycyjnych po tym, jak dwóch kandydatów zostało pozbawionych prawa wybieralności, a niektórym formacjom politycznym ogranicza się funkcjonowanie. Organy państwowe, w tym te odpowiedzialne za organizację wyborów, miały faworyzować rządzącą Zjednoczoną Socjalistyczną Partię Wenezueli PSUV oraz lidera, obecnego prezydenta.
Jak podaje BBC, Organizacja Narodów Zjednoczonych ONZ oskarżyła władze Republiki Związku Mjanmy o kontynuowanie czystki etnicznej w stanie Rakhine, która skierowana jest przeciwko muzułmańskiemu ludowi Rohingya.
Raport na temat sytuacji Rohingya przygotował specjalny wysłannik ONZ. Przedstawiciel Narodów Zjednoczonych w specjalnym oświadczeniu stwierdził, że władze Mjanmy celowo wykorzystują "kampanię terroru oraz wymuszają głód" na Rohingya. Raport pojawia się ponad sześć miesięcy od rozpoczęcia przez wojsko Mjanmy operacji militarnej w stanie Rakhine. Skutkiem był masowy exodus wspomnianego ludu, głównie do sąsiedniego Bangladeszu. Oblicza się, że od sierpnia 2017 r. ponad 700 tysięcy osób zostało zmuszonych do opuszczenia swych domów.
Konsekwentnie armia Mjanmy zaprzecza, by wojskowa operacja była skierowana przeciwko cywilom. Formalnie chodzi o zwalczania rebeliantów mających wywodzić się właśnie z ludu Rohingya. Oskarżenia dotyczą takich aktów przemocy jak morderstwa, gwałty i podpalanie.
Jak stwierdził zastępca Sekretarza Generalnego ONZ ds. praw człowieka Andrew Gilmour władze centralne Mjanmy czynią bardzo wiele, by usunąć wspólnotę Rohingya ze swego terytorium. Mimo, że natężenie przemocy jest niższe niż miało to miejsce na początku militarnej operacji, to jednak "kampania terroru niższego rzędu" w połączeniu z kontrolowanym głodem może być równie skuteczna.
Źródło: Podziały etniczne w Mjanmie,
https://blog.education. nationalgeographic.org/ 2017/ 10/ 02 rohingya- crisis- what-y ou- need -to- know/, [dostęp dn. 06.03.2018]; Map by Al Jazeera. CC-BY-SA-3.0.
Nacisk międzynarodowy skutkował rozpoczęciem rozmów przez władze Mjanmy i Bagladeszu odnośnie repatriacji tysięcy Rohingya. Jednakże niepokój wzbudziły ruchy wojsk w ostatnich tygodniach. Mjanma nad granicę z Bangladeszem zgromadziła znaczne siły. Jednocześnie przez granicę ma miejsce exodus niewinnych cywili. Końca tego etnicznego konfliktu nie widać.
Władze Demokratyczno-Socjalistycznej Republiki Sri Lanki podjęły decyzję o wprowadzeniu dziesięciodniowego stanu wyjątkowego. Ma to związek z trudną sytuacją wewnętrzną oraz przypadkami antymuzułmańskich zamieszek. Co najmniej dwie osoby zginęły. Zniszczono też domy oraz meczety społeczności islamskiej.
Jak stwierdził minister Rauff Hakeem: "Rada ministrów zdecydowała się na podjęcie trudnych działań, w tym na dziesięciodniowy stan wyjątkowy". Wprowadzono również godzinę policyjną w Kandy, stolicy Prowincji Centralnej, gdzie znajduje się ważny kompleks dla wyznawców buddyzmu. Dodatkowo rząd rozmieścił komandosów na terenie środkowej części wyspy, w pobliżu popularnego turystycznie masywu górskiego. Kiedy mieszkańcy dowiedzieli się o wprowadzeniu godziny policyjnej, mieli wpaść w złość – jak podaje agencja AFP.
Wprowadzenie stanu wyjątkowego pozwala rządzącym na rozmieszczenie dodatkowych sił, a także przetrzymywanie w areszcie na dłuższy czas osób podejrzewanych o zachowania niebezpieczne. Decyzje te mają uspokoić sytuację. Już od pewnego bowiem czasu narastały napięcia między muzułmanami a buddystami.
W 2009 r. zakończyła się wojna domowa, która przez trzy dekady targała wewnętrznie tym wyspiarskim państwem. Władza centralna miała duże problemy, by uporać się z tamilskimi rebeliantami.
Nagły wybuch etnicznej przemocy nastąpił w zeszłym tygodniu, gdy podano do publicznej wiadomości śmierć mężczyzny z rąk zorganizowanej grupy przestępczej. Zmarły wywodził się z Syngalezów i jest najliczniejszy na Sri Lance. Stanowią oni blisko 82% mieszkańców wyspy i są to głównie wyznawcy buddyzmu. Muzułman jest blisko 10%. Co jakiś czas możemy usłyszeć o konflikcie na Sri Lance, którego podłoże ma charakter religijny i etniczny.
Dnia 4 marca 2018 r. we Włoszech odbyły się wybory parlamentarne. Zostały one rozpisane po tym jak prezydent Sergio Mattarella rozwiązał parlament 28 grudnia 2017 r. Wyborcy nie dali jednak żadnej partii zdecydowanego zwycięstwa. Tym samym przed nami prawdopodobnie długie tygodnie rozmów koalicyjnych, które wcale nie muszą zakończyć się utworzeniem gabinetu.
Jak podaje większość agencji prasowych, dwie partie antyestablishmentowe przyznają sobie prawo do tytułu zwycięzcy oraz formowania nowego rządu. Należy pamiętać, że Włochy to czwarta gospodarka w Unii Europejskiej i tym samym wewnętrzna sytuacja będzie miała przełożenie bezpośrednio na unijną kondycję.
Blisko 1/3 ważnie oddanych głosów zdobyli politycy z eurosceptycznego i populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd (Movimento 5 Stelle) na czele z Luigi Di Maio. Na partię zagłosowało ponad 10 milionów 600 tysięcy obywateli, co stanowi poparcie rzędu 32,64%. O ster władzy walczy też inna formacja: Liga Północna (Lega Nord) na czele Matteo Salvini, na którą zagłosowało tylko nieco ponad 5 milionów 600 tysięcy wyborców – 17,4%. Jednakże Liga Północna przynależy do sojuszu centroprawicowych partii politycznych we Włoszech. Razem posiadają niewielką przewagę nad Ruchem Pięciu Gwiazd. W skład centroprawicowego sojuszu oprócz Ligi Północnej wchodzą: Forza Italia kierowana przez byłego premiera Silvio Berlusconiego, która klasyfikowana jest jako chrześcijańska demokracja, a zdobyła w ostatnich wyborach ponad 4,5 miliona głosów (ok. 14% poparcia); eurosceptyczni i nacjonalistyczni Bracia Włosi (Fratelli d'Italia FdI) na czele z Giorgią Meloni z poparciem rzędu 4,35%, czyli ponad 1,4 miliona głosów; oraz liberalna Noi con l'Italia NcI pod przywództwem Raffaele Fitto, na którą zagłosowało ponad 400 tysięcy wyborców (1,31%).
Już lider lewicowej Partii Demokratycznej oraz były premier Matteo Renzi zapowiedział, że nie wejdzie w żadną koalicję z partiami antysystemowymi i przejdzie w tej kadencji do opozycji. Zarówno Luigi Di Maio, jak i Matteo Salvini, tuż po wyborach ogłosili rozpoczęcie rozmów koalicyjnych, których celem jest utworzenie parlamentarnej większości potrzebnej do utworzenia rządu. Zdaniem wielu komentatorów, dla unijnych elit najgorszym rozwiązaniem byłby ewentualny sojusz Ruchu Pięciu Gwiazd oraz Ligi Północnej, lecz liderzy obu partii taki scenariusz już odrzucili.
Źródło: Lider Ruchu Pięciu Gwiazd Luigi Di Maio,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/ File:Luigi_ Di_ Maio_ portrait.jpg, [dostęp dn. 05.03.2018]; Creative Commons Attribution 3.0 Unported license.
Źródło: Lider Ligi Północnej Matteo Salvini,
http://blogs.lse.ac.uk/ europpblog/ 2015/ 11/ 23/ junior- partner- no- more- how- the- growth -of- lega- nord-c ould- reshape- the- right-i n-italy/, [dostęp dn. 05.03.2018]; European Parliament CC-BY-ND-NC-4.0.
Kiedy chadecy i socjaldemokraci w 2017 r. rozpoczynali kampanię wyborczą w Republice Federalnej Niemiec RFN, zarzekali się, że do kolejnej Wielkiej Koalicji nie dojdzie. Jednak wybory z września 2017 r. nie dały jednoznacznego rezultatu, a w związku z tym rozpoczęła się epopeja pod nazwą "rozmowy koalicyjne". Teraz widzimy rezultat tych negocjacji, których wynik jest identyczny jak z 2013 r. Mamy powtórkę z Wielką Koalicją w roli głównej i kolejną kadencję Angeli Merkel.
Socjaldemokratyczna Partia Niemiec SPD zakończyła wczoraj procedurę wewnętrznego głosowania nad umową koalicyjną z chadecką frakcją składającą się z Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej CDU oraz Unii Chrześcijańsko-Społecznej w Bawarii CSU. Lider socjaldemokratów niemieckich w czasie wyborów Martin Schulz miał niezwykle trudne zadanie. Musiał przekonać swoich partyjnych kolegów, że koalicja z chadekami i wejście do rządu doprowadzi do wzmocnienia formacji, która ostatnimi czasy przeżywa poważny kryzys. Z wyborów na wybory elektorat się kurczy. Wynik wewnętrznego referendum w SPD doprowadził do sytuacji, gdy na kolejne cztery lata zostanie zawiązana Wielka Koalicja i ponownie kanclerzem zostanie liderka chadeków, Angela Merkel.
Wybory z września 2017 r. miały być sprawdzianem dla kondycji politycznej CDU/CSU oraz wzmocnieniem pozycji gabinetu kanclerz Merkel. Chadecy zwyciężyli, lecz niedostatecznie by samodzielnie utworzyć rząd.
Źródło: Kanclerz Niemiec Angela Merkel,
https://news.finance.co.uk/ angela- merkel- expects- breakthrough- coalition- discussions/, [dostęp dn. 04.03.2018]; By Alexander.kurz (Own work) [CC BY-SA 3.0] via Wikimedia Commons.
Rozpoczęły się rozmowy koalicyjne, które potrwały ponad pięć miesięcy. Początkowo chadecy rozmawiali z liberałami i zielonymi, zaś ewentualny rząd w takim składzie w mediach został określony mianem "jamajskiej koalicji". Rozmowy zakończyły się fiaskiem i jedyną możliwością było zawiązanie "Wielkiej Koalicji" z SPD, gdyż w przeciwnym wypadku groziły przedterminowe wybory.
Niespodziewanie socjaldemokratyczni przywódcy musieli uporać się z wewnętrzną opozycją, która stworzyli młodsi wiekiem działacze. Istniała obawa, że wejście trzeciej siły parlamentarnej do rządu doprowadzi do sytuacji, gdy czwarta z kolei partia skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec AfD uzyska miano głównej opozycji i tym samym będzie dalej zyskiwać, co przy spadającym poparciu dla SPD mogłoby zakończyć się wyborczą katastrofą socjaldemokratów w kolejnych wyborach.
W sumie w wewnętrznym referendum głosowało 464 tysiące socjaldemokratów. Całą noc liczono głosy, z których 66% było za wejściem do rządu. Poinformował o tym tymczasowy lider SPD, Olaf Scholz.
Wciąż spływają informację odnośnie dwóch zamachów terrorystycznych, które miały miejsce wczoraj w stolicy Burkina Faso, Wagadugu. Ich celem była placówka ambasady francuskiej oraz budynek sztabu armii. Władze mają teraz ciężkie zadanie odpowiedzenia na pytanie, co stało za atakami, oraz niedopuszczenie do kolejnych aktów terroru.
Państwa w Afryce Zachodniej już od dłuższego czasu toczą ciężkie boje z fundamentalizmem islamskim. Walka ta jest nierówna, gdyż religijni ekstremiści stosują metody, które trudno uznać za cywilizowane. Nie chodzi tylko o terroryzm, ale także o szeroko pojętą partyzantkę.
Same ataki, które były skoordynowane, odbyły się w nieprzypadkowym terminie. Odbywało się właśnie spotkanie wojskowych z państw, które bezpośrednio są zagrożone ze strony fundamentalistów.
Oficjalnie potwierdzono śmierć ośmiu członków służb bezpieczeństwa i wojska Burkina Faso. Ambasada francuska podała natomiast, że co najmniej 12 osób zostało ciężko rannych. Jak do tej pory żadna organizacja terrorystyczna nie przyznała się do ataku, lecz czynnik islamistyczny uznawany jest za najbardziej prawdopodobny. Władze Burkina Faso zastanawiają się jednak, czy za zamachami nie stali spiskowcy, którzy w 2015 r. zorganizowali nieudany zamach stanu.
Minister komunikacji Remis Fulgance Dandjinou dziś rano powiedział: "To atak terrorystyczny powiązany z miejscowym lub innym terrorystycznym ruchem w Sahelu… lub z tymi, którzy chcą zablokować bądź zdestabilizować nasz demokratyczny postęp". Agencja AFP podała, że dwie osoby zostały aresztowane w związku z zamachami.
Minister bezpieczeństwa Clement Sawadogo potwierdził, że atak na budynek sztabu mógł mieć na celu zniszczenie siedziby regionalnych sił antyterrorystycznych G5 Sahel, współtworzonych przez kilka państw (Burkina Faso, Mali, Czad, Niger, Mauretania). Samobójczy atak z użyciem samochodu-pułapki, który był po brzegi wypełniony materiałami wybuchowymi, spowodował ogromne zniszczenia. Krótko przed spotkaniem przedstawicieli G5 Sahel zmieniono jego miejsce, zaś pierwotnie przeznaczony do tego pokój uległ całkowitemu zniszczeniu.
Premier Paul Kaba Thieba zaznaczył, że celem napastników było nie tylko Burkina Faso, lecz także Francja. Chciano oba państwa poróżnić, lecz bezskutecznie.
Jak podaje agencja Reutera, szef amerykańskiej dyplomacji Rex Tillerson w najbliższym czasie uda się z oficjalną wizytą do Afryki. Informację potwierdził Departament Stanu Stanów Zjednoczonych.
Wśród państw, które zostaną odwiedzone przez Rexa Tillersona wymieniono Czad, Dżibuti, Etiopię, Kenię i Nigerię. Ważnym punktem wyprawy ma być spotkanie z kierownictwem Komisji Unii Afrykańskiej w Addis Abebie. Ta organizacja międzynarodowa staje się coraz istotniejszym elementem integracji kontynentu afrykańskiej. Faktem jest, że Unia Afrykańska swoim zasięgiem obejmuje wszystkie państwa w Afryce.
Cała podróż ma potrwać od 6 do 13 marca 2018 r. Jak stwierdził sam Sekretarz Stanu USA, celem wyprawy ma być przedyskutowanie możliwości współpracy w takich dziedzinach jak zwalczanie terroryzmu, zapewnienie pokoju czy pobudzanie wielostronnego handlu.
Źródło: Sekretarz Stanu Rex Tillerson, https://www.timesofisrael.com/ exxon- ceo- emerges- as- favorite- to- lead- us- state- department/, [dostęp dn. 01.03.2018]; CC BY, Wimedia/premier.gov.ru.
Jak podał dziś Pentagon, amerykański Departament Stanu zatwierdził możliwość sprzedaży stronie ukraińskiej pocisków przeciwpancernych. Koszt całej transakcji ma wynieść około 47 milionów dolarów amerykańskich.
Ukraina dzięki decyzji USA będzie mogła zaopatrzyć swoje wojska w FGM-148 Javelin, czyli ręczne przeciwpancerne pociski kierowane typu F&F (fire and forgot – odpal i zapomnij). Cechą charakterystyczną tego typu broni jest możliwość wystrzelenie pocisku rakietowego, który samonaprowadza się na cel.
Jednocześnie Pentagon zapewnił, że sprzedaż broni do ogarniętej wojną Ukrainy: "nie zmieni równowagi militarnej w regionie". Oświadczenie to jest o tyle interesujące, że Departament Stanu USA nie ukrywał, że chce wesprzeć Kijów w budowie systemu obronnego zapewniającego niezależność i integralność ukraińskiego terytorium.
Od początku konfliktu na wschodzie Ukrainy, czyli od 2014 r., zginęło co najmniej 10 tysięcy osób. Władze w Kijowie muszą uporać się nie tylko z separatystami z Donbasu, ale także wspierającymi ich Rosjanami.