SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ
Organizacja Narodów Zjednoczonych wezwała dziś społeczność międzynarodową do zastosowania nadzwyczajnych środków w związku z coraz brutalniejszymi wydarzeniami w Nikaragui. Państwo to przeżywa już od kilku miesięcy olbrzymie zawirowania społeczne i polityczne. Przemoc ma dotykać protestantów demonstrujących przeciwko władzy prezydenta Daniela Ortegi.
Już od kilku miesięcy przeciwnicy obecnej władzy mają być poddawani olbrzymiej presji ze strony służb porządkowych. Zgodnie z raportem Biura Praw Człowieka ONZ, nieproporcjonalnie użyta siła przez reżim nikaraguański doprowadziła do takich zbrodni jak: morderstwa, tortury, przeciągające się areszty czy zaginięcia niektórych osób. Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka Zeid Ra'ad Al Hussein stwierdził, że ostatnie cztery miesiące pokazały całkowitą niemoc państwa i rządów prawa w Nikaragui.
Wszystko zaczęło się 18 kwietnia 2018 r. Rządowe plany zmian w systemie zabezpieczeń społecznych spowodowały wyjście obywateli na ulice. Początkowe żądania zaniechania zmian szybko zostały zastąpione domaganiem się usunięcia ze stanowisk samych liderów państwa. W mediach już się pisze o społecznym powstaniu. Demonstranci zwrócili się nie tylko przeciwko siłom porządkowym, ale także wobec organizacjom paramilitarnym popierających Ortegę, a często zachowującym się jak grupy przestępcze. Organizacje pozarządowe podają, że do tej pory zginąć mogło co najmniej 300 osób, a 2 000 zostało rannych.
Zdaniem ONZ najwięcej obaw budzi działalność właśnie paramilitarnych grup nazwanych „silami uderzeniowymi” lub „mobs”. Początkowo rząd zaprzeczał ich istnieniu, lecz według Organizacji Narodów Zjednoczonych wiele wskazuje, że współpracują one z policją, a nierzadko, za przyzwoleniem władz, dopuszczają się poważnych naruszeń.
W raporcie ONZ możemy też przeczytać krytyczne słowa na temat samych demonstrantów, którzy atakują policję, urzędników oraz członków partii rządzącej. Podkreślono, że potwierdzono śmierć 22 funkcjonariuszy z ręki protestujących. Dochodzi też do takich aktów „degeneracji” jak amputowanie części ciał czy publiczne palenie zwłok. Nikaraguański konflikt wchodzi w nową fazę, którą trudno przewidzieć i stąd wezwanie do działań. (Źródło: AFP).
Nie od dziś wiadomo, że filipiński prezydent, Rodrigo Duterte prowadzi bezkompromisową walkę z producentami i handlarzami narkotyków. Faktem też jest, gdy wszem i wobec obwieszcza się program „zero tolerancji” dla grup przestępczych, bardzo łatwo o nadużycia. Tragedią jest, gdy ofiarami stają się niewinni cywili, a o takich przykładach coraz częściej słyszymy w środkach masowego przekazu.
Jak podaje agencja Reutera, przedstawiciele organizacji pozarządowych na Filipinach wraz z rodzinami ośmiu ofiar prowadzonej „wojny z narkotykami” złożyli do Międzynarodowego Trybunału Karnego MTK pozew przeciwko Rodrigo Duterte. Jest to druga tego typu petycja do wspomnianego międzynarodowego organu. Wcześniejszy pozew z lutego 2017 r. jest obecnie na etapie wstępnego badania. Filipiński przywódca oskarżany jest o liczne morderstwa oraz o zbrodnie przeciwko ludzkości.
Do MTK został przesłany 50-stronnicowy raport, który podkreśla takie przypadki łamania praw człowieka jak tysiące rzekomych pozasądowych zabójstw oraz bezkarność i brak kontroli nad policją i innymi służbami porządkowymi. Poza tym, skargi rodzin ofiar miały być celowo ignorowane, zaś krytycy poczynań prezydenta „prześladowani” przez organa państwa. Skargę do Trybunału wnieśli członkowie organizacji chroniący prawa człowieka, księża katoliccy oraz mieszkańcy biedniejszych regionów państwa. Ich zdaniem w wyniku ostrej kampanii śmierć mogło przez ostatnie dwa lata ponieść około 4 400 osób.
Źródło: Rodrigo Duterte,
https://reconnectingasia. csis.org /analysis/ entries/ dutertes- infrastructure- push- drives- 275b- deficit/, [dostęp dn. 28.08.2018]; Photo credit: Prachatai, Flickr/ CC BY-NC-ND 2.0.
Prawnik, który reprezentuje autorów raportu, Neri Colmenares stwierdził dla Reutera, że Duterte ma być osobiście odpowiedzialny za umożliwienie policji przeprowadzanie masowych mordów. Sam Duterte, jak i policja, odrzucają oskarżenia. Ich zdaniem prowadzone są tylko działania przeciwko handlarzom narkotyków i nie zostało wydane żadne oficjalne pozwolenie na rzekome pozasądowe morderstwa.
Wydany właśnie specjalny raport autorstwa Organizacji Narodów Zjednoczonych nie pozostawia wątpliwości jak należy traktować wydarzenia, które wstrząsnęły światową opinią publiczną. Zdaniem ONZ, liderzy Związku Mjanmy powinni stanąć przed specjalnym trybunałem i odpowiedzieć za zbrodnie ludobójstwa w stanie Rakhine oraz zbrodnie przeciwko ludzkości na innych obszarach tegoż kraju.
Jak podaje BBC, raport został oparty na zebranych zeznaniach kilkuset świadków. Jest to jak do tej pory najsilniejsze potępienie społeczności międzynarodowej poczynań rządu w Mjanmie przeciwko etnicznej grupie muzułmańskiej Rohingja/Rohingya. Zdaniem autorów raportu, wojsko podjęło nad wyraz ostre środki przeciwko konkretnej wspólnocie pomimo faktu, że zagrożenie dla bezpieczeństwa nie było aż tak duże.
ONZ poszła dalej i z imienia oraz nazwiska wymienia tych, którzy przed specjalnym trybunałem winni stanąć. Chodzi o sześciu wojskowych przywódców. Odpowiednie wnioski miały już zostać przesłane do Międzynarodowego Trybunału Karnego – Mjanma nie jest członkiem MTK, a Chińska Republika Ludowa raczej nie poprze wniosku; pojawia się propozycja specjalnego trybunału przez międzynarodową społeczność usankcjonowanego. Co ciekawe, również szefowa rządu Aung San Suu Kyi miałaby zostać pociągnięta do odpowiedzialności za zaniechanie i tolerowanie poczynań armii. Ta sama polityczka w 1991 r. została uhonorowana Pokojową Nagrodą Nobla.
Władze Mjanmy konsekwentnie twierdzą, że musiały poczynić odpowiednie kroki, by zapewnić bezpieczeństwo w kraju. Chodzić miało o spacyfikowanie grup powstańczych. Świadkowie jednak twierdzą, że dochodziło do takich zjawisk jak masowe mordowanie cywili bez rozróżnienia na przynależność do zakazanych ugrupowań, gwałty na kobietach, przemoc w stosunku do dzieci, czy w ramach odpowiedzialności zbiorowej palenie całych wiosek.
W wyniku brutalnej pacyfikacji przeprowadzonej przez regularne siły zbrojne Związku Mjanmy, z kraju uciec mogło około 700 tysięcy osób, głównie do Bangladeszu. Trudno ustalić liczbę ofiar śmiertelnych. W raporcie pojawia się sugestia, co najmniej kilku tysięcy zabitych, lecz organizacje chroniące prawa człowieka podają znacznie wyższe liczby. Liczbę różnych przypadków przemocy, które klasyfikują się do ścigania przez międzynarodową społeczność nie da określić i zdaniem wielu winny być zbadane indywidualnie.
Źródło: Aung San Suu Kyi,
https://commons.wikimedia.org /wiki/File: Aung_ San_ Suu_K yi_ Senate_ of_ Poland.JPG, [dostęp dn. 27.08.2018]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Poland license.
Źródło: Muzułmański lud Rohingya,
https://www.truthdig.com /articles/ theres- massive- humanitarian- crisis- unfolding- asia- plight-r ohingya/, [dostęp dn. 27.08.2018]; CAFOD Photo Library / CC BY-NC-ND 2.0.
Zaledwie tydzień po olbrzymim antyimigranckim proteście, który przetoczył się przez Kostarykę i zakończył ostrymi starciami ze służbami porządkowymi, na ulicę stolicy San Jose wyszło kilkaset osób niosących transparenty proimigranckie. W ten sposób chcieli zaznaczyć poparcie dla tysięcy uciekinierów z Nikaragui.
Nikaraguański kryzys polityczny spowodował, że tysiące osób uciekło z własnego kraju.
Spowodowane to było polityką prezydenta Daniela Ortegi. Wielu dzisiejszych demonstrantów również protestowało przeciwko poczynaniom nikaraguańskiego przywódcy – władze Kostaryki organizatorów jednej i drugiej demonstracji skrytykowały.
Przez ponad cztery miesiące antyprezydenckich protestów w Nikaragui śmierć mogło ponieść nawet kilkaset osób.
Zdaniem organizacji chroniących prawa człowieka, nikaraguański przywódca ma nie tylko siłowo rozprawiać się z opozycją, ale także tolerować działalność organizacji paramilitarnych, które poprzez terror wymuszają posłuszeństwo.
Zdaniem ONZ, około 200 osób dziennie ubiega się o azyl w Kostaryce. Od początku nikaraguańskiego kryzysu może chodzić nawet o 20 tysięcy uciekinierów.
Źródło: Daniel Ortega,
https://en.wikipedia.org/ wiki/File: Comandante_ Daniel_ Ortega_ Celbreando_ su_ nuevo_ ttiunfi_ Presidencial. jpg, [dostęp dn. 26.08.2018]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported license.
W wieku 81 lat w dniu wczorajszym zmarł amerykański senator przez ostatnie sześć kadencji wybierany, weteran i bohater wojny w Wietnamie oraz kandydat w wyborach prezydenckich, John McCain. W chwili śmierci był otoczony przez najbliższą rodzinę. Dwa dni temu, w związku z wykryciem rok temu nieoperacyjnego guza mózgu, na prośbę senatora zaprzestano dalszych czynności medycznych. Zmarł w swoim domu.
John McCain był sześciokrotnie wybierany do izby wyższej amerykańskiego parlamentu, Senatu, jako przedstawiciel stanu Arizona. W 2008 r. z ramienia partii republikańskiej bezskutecznie ubiegał się o najwyższy urząd w państwie. Przegrał wtedy z demokratycznym politykiem, dwukrotnym prezydentem, Barackiem Obamą.
Jego dziadek oraz ojciec byli admirałami marynarki wojennej. On sam był pilotem myśliwca. Podczas wojny wietnamskiej został zestrzelony i następne pięć lat spędził w Wietnamie jako jeniec wojenny. W tym czasie był poddawany torturom, które pozbawiły go pełnej fizycznej sprawności.
Źródło: John McCain,
http://www.wsaw.com/ content/ news/ Sen-John- McCain- diagnosed- with-brain- cancer-435505373. html, [dostęp dn. 26.08.2018]; Gage Skidmore / CC BY-SA 2.0 License Link.
Był znany ze swych poglądów: przeciwnik aborcji, zwolennik większych wydatków zbrojeniowych, popierał wojnę w Iraku w 2003 r., krytykował administrację Obamy za brak reakcji podczas syryjskiej wojny domowej. Nie był twardogłowym republikaninem. Gdy republikański prezydent Donald Trump podejmował decyzje niezgodne z jego światopoglądem, nie chował głowy w piasek i mocno głowę państwa i jednocześnie kolegę z tej samej partii za to krytykował.
Pojawiają się jednak doniesienia, że obecna głowa państwa nie zostanie zaproszona na pogrzeb, a administrację reprezentować będzie wiceprezydent Mike Pence.
Właśnie dziś Peru podjęło decyzję o zamknięciu granicy dla każdego, kto nie posiada ważnego paszportu. Decyzja ta podyktowana była masową ucieczką Wenezuelczyków z ich własnego kraju. Wielu z nich nie posiada paszportu, a tylko specjalne karty identyfikacyjne. Peru skarży się, że sytuacja stała się dramatyczna po tym, jak Ekwador wielu migrantów skierował spod własnej granicy w kierunku właśnie peruwiańskiego państwa.
Kryzys gospodarczy, polityczny i humanitarny spowodował, że tysiące obywateli Wenezueli szuka lepszego życia poza granicami własnego kraju. Nowa fala uchodźców ruszyła w kierunku Peru, kiedy państwo to ogłosiło przed tygodniem, że będą potrzebne paszporty, by legalnie przekroczyć wenezuelsko-peruwiańsko granicę. Masowy napływ migrantów spowodował, że przejścia zazwyczaj otwarte 24 godziny na dobę, o północy z piątku na sobotę zostały zamknięte.
Masowa migracja do Ekwadoru spowodowała, że państwo to zdecydowało na utworzenie wczoraj specjalnego „humanitarnego korytarza”. W ten sposób umożliwiono Wenezuelczykom przedostanie się do Peru. Około 35 wypełnionych autokarów zostało skierowanych do peruwiańskiego kraju – według słów ekwadorskiego ministra spraw wewnętrznych, Mauro Toscaniniego.
O przyczynach, dla których Peru jest wybierane jako cel migracji można długo pisać. Sytuacja wewnętrzna w państwach sąsiadujących z Wenezuelą jest coraz trudniejsza. Rośnie niechęć do migrantów, których oskarża się o własne problemy. Natomiast Peru jest obecnie najszybciej rozwijająca się gospodarką w Ameryce Południowej. Faktem jednak jest, że i Peruwiańczycy nie chcą kolejnych migrantów, a nowe restrykcyjne prawo jest aprobowane. Obecnie na terenie Peru przebywa około 400 tysięcy Wenezuelczyków.
Również w Ekwadorze sytuacja jest trudna. Przebywa tam wielu migrantów, a nastroje społeczne są coraz bardziej minorowe. Ekwadorskie władze poprosiły o nadzwyczajne spotkanie państw regionu w celu przedyskutowania wspólnej polityki migracyjnej. Do apelu dołączyła również Kolumbia, gdzie przebywa około 870 tysięcy migrantów i coraz trudniej z taką rzeszą ludzi sobie radzi.
Rzecznik Sekretarza Generalnego ONZ Antonio Guterresa, Stephane Dujarric stwierdził, że w najbliższym czasie zostanie utworzony specjalny zespół, którego zadaniem będzie skoordynować pomoc dla migrantów w całym południowoamerykańskim regionie. Jak podaje ONZ, spośród 2,3 miliona Wenezuelczyków mieszkających poza granicami ojczyzny, aż 1,6 miliona opuściło kraj po wybuchu kryzysu wewnętrznego w 2015 r. Statystycznie w tym czasie do Ekwadoru, Peru, Kolumbii i Brazylii dziennie przybywało około 4 tysiąca nowych osób. Jednocześnie rosły antyimigranckie nastroje, co miało swoje odzwierciedlenie w przypadkach przemocy tak werbalnej, jak i fizycznej. Sytuacja robi się z dnia na dzień dramatyczna.
Nowym premierem Australii został Scott Morrison. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Morrison na tym stanowisku zastąpił Malcolma Turnbulla – partyjnego kolegę. Już od pewnego czasu opinia publiczna była zalewana dość brzydkimi zdjęciami wewnętrznej walki w partii rządzącej: Koalicji (The Coalition).
Były już premier, Malcolm Turnbull znalazł się pod presją tak partyjnych kolegów, jak i opinii publicznej. Sondaże poparcia nie dawały mu powodów do zadowolenia. Głosy sprzyjające jego gabinetowi należały do rzadkości. Również Turnbull nie mógł liczyć na partyjnych kolegów, którzy jak się okazało, tylko czekali na jego potknięcie. Sam były premier ostatnie wydarzenia nazwał „rebelią konserwatywnych parlamentarzystów”.
Wewnętrzne głosowanie wygrał niespodziewanie dotychczasowy partyjny skarbnik Scott Morrison. W mediach wcześniej brylował były minister spraw wewnętrznych Peter Dutton. Jak podaje BBC, Turnbull jest dopiero czwartym z kolei premierem Australii od dziesięcioleci, który został usunięty nie przez wybory, a przez własnych kolegów z jednej partii.
W 2019 r. zaplanowane zostały kolejne powszechne wybory do ciała ustawodawczego. Wielu z koalicji rządzącej obawiało się, że słabe poparcie dla rządu przełoży się na kiepskie wyniki wyborcze formacji. Obecnie rządząca Koalicja, czyli blok partii centroprawicowych, boi się utraty posiadanej nieznacznej większości.
Źródło: Scott Morrison,
http://www.mygc.com.au/ scott- morrison- becomes- australias- 30th-prime- minister/, [dostęp dn. 24.08.2018]; PHOTO: By Clrdms [CC BY-SA 4.0 (https://creativecommons.org/ licenses/ by-sa/ 4.0)], from Wikimedia Commons,
Poza tym, niedawno zainicjowana dyskusja na temat polityki energetycznej ukazała napięcia między skrzydłem konserwatywnym, a umiarkowanym. Konserwatysta Dutton chciał to wykorzystać, lecz przegrał. Jednakże jego nieznaczna porażka z Morrisonem raczej nie załagodzi ukazanego wewnętrznego podziału.
W izbie niższej do parlamentu australijskiego, Koalicja posiada jednoosobową większość. Po ustąpieniu Turnbulla, ten zapowiedział zrzeczenie się mandatu, co skutkowałoby wyborami uzupełniającymi. Gdyby Koalicja nie zdobyła tegoż mandatu, należałoby rozpisać wybory przedterminowe, co przy obecnych sondażach nie gwarantowałoby tejże formacji możliwości rządzenia całą Australią.
Po pewnych perturbacjach politycznych, w Mali, afrykańskim państwie mocno zagrożonym destabilizacją spowodowaną aktywnością fundamentalistów islamskich, wiadomym jest ostateczne, kto zwyciężył drugą turę wyborów prezydenckich. We wrześniu 2018 r. na drugą kadencję zostanie zaprzysiężony dotychczasowy prezydent: Ibrahim Boubacar Keïta.
Kiedy 12 sierpnia 2018 r. miała miejsce druga tura wyborów prezydenckich, niemal natychmiast zastrzeżenia do wyników zgłosiła malijska opozycja. Obecny prezydent Ibrahim Boubacar Keïta zdobył w wyborach ponad 67% ważnie oddanych głosów według centralnej komisji organizującej wybory. Natomiast były minister finansów Soumaïla Cissé tylko niecałe 33%, choć on sam twierdził, że nie jest to możliwe.
Sąd Konstytucyjny, który musiał zbadać zastrzeżenia, w ostatnich dniach publicznie przeprowadzał dochodzenie i przesłuchiwał świadków w obecności kamer telewizji publicznej ORTM. Ostatecznie uznał, że zarzuty opozycji są niedopuszczalne i kompletnie bezzasadne.Prezydent Keïta, co oczywiste, ucieszył się z decyzji Sądu i w oficjalnym przemówieniu zasugerował porozumienie z opozycją. Ma to związek zapewne z trudną sytuacją w Mali, która pomimo ponad pięcioletniej międzynarodowej interwencji militarnej po stronie rządu centralnego, nie może sobie poradzić z rebelią ekstremistów na północy kraju.
Przegrany kandydat, Soumaïla Cissé już raz, w 2013 r. kandydował w wyborach prezydenckich, lecz wtedy szybko uznał zwycięstwo obecnej głowy państwa. Tym razem było inaczej. Ogłosił on sam siebie zwycięzcą – jego zdaniem zwyciężył w drugiej turze z wynikiem ponad 51%. Po ogłoszeniu decyzji przez Sąd Konstytucyjny, bliski sojusznik Cissé, Tiébilé Dramé stwierdził, że sędziowie swoim orzeczeniem potwierdzili tylko to, iż sankcjonują „oszustwo oraz manipulacje”. Jednocześnie wezwano zwolenników opozycji do prowadzenie biernego oporu, poprzez organizowanie pokojowych demonstracji.
Społeczność międzynarodowa po wyborach zaapelowała o wdrożenie w życie procesu pokojowego. Mali należy do państw kruchych, które pomimo wysokiego wzrostu gospodarczego i wysokiej produkcji bawełny na eksport, zajmuje niechlubne wysokie miejsce wśród krajów najuboższych. Nie tylko fundamentalizm islamski, ale także rosnące konflikty międzyetniczne grożą większą destabilizacją i praktycznym rozpadem Mali.
Źródło: Prezydent Mali Ibrahim Boubacar Keïta,
https://pl.wikipedia.org/ wiki/ Plik: Ibrahim_Boubacar _Ke%C3%A Fta_au_ Parlement_ europ%C3 %A9en_ Strasbourg_ 10_ d%C3%A9cembre _2013 _01.jpg, [dostęp dn. 23.08.2018]; Claude Truong-Ngoc / Wikimedia Commons - cc-by-sa-3.0.
Dziś brytyjskie linie lotnicze British Airways oraz francuskie Air France ogłosiły, że zamykają połączenia lotnicze ze stolicą Iranu, Teheranem. Oficjalnie z powodu niskiej rentowności spowodowanej nowymi sankcjami nałożonymi przez Stany Zjednoczone. Nieoficjalnie z powodu politycznych nacisków samego Waszyngtonu – ale nikt tego nie potwierdza.
Najbardziej finansowo mogą ucierpieć linie francuskie. Operowały one na linii z Teheranem za pośrednictwem własnego taniego operatora Joon. Jednak dzień 18 września będzie ostatnim, gdy z terenu Francji będzie można dostać się do Iranu. Jak sami oświadczyli Francuzi, powodem jest „słaba komercyjna rentowność”. Niedawno zmniejszono liczbę lotniczych połączeń z trzech w tygodniu do jednego w miesiącu.
Natomiast British Airways oficjalnie zakomunikowała, że nie jest w stanie dłużej utrzymywać połączeń na linii Londyn-Teheran z powodu braku opłacalności. Ostatni lot do stolicy Iranu odbędzie się 22 września, a powrotny dzień później. Brytyjczycy dodali, że ich decyzja nie ma związku w polityką Donalda Trumpa i nowymi amerykańskimi sankcjami nałożonymi na Teheran.
Niedawno holenderskie linie lotnicze KLM również zdecydowały o zaprzestaniu obsługi połączeń lotniczych z Teheranem. Również z powodu „negatywnych perspektyw finansowych”.
Amerykański przywódca Donald Trump wpierw zerwał umowę nuklearną z Iranem, a następnie nałożył sankcje dyplomatyczne i ekonomiczne na irański reżim. Odrzucony układ dotyczył programu jądrowego i marzeń Teheranu o posiadaniu własnej broni atomowej. W zamian za rezygnację z planów przez irańskich przywódców, miano znieść uciążliwe sankcje. Jednak prezydent Trump uznał, że trudno uznać to za dobre rozwiązanie: po zniesieniu sankcji nie było gwarancji, że Teheran realnie zaniecha działań zmierzających do skonstruowania własnej broni masowego rażenia.
Na świecie są dwa państwa, która uznają się same za przedstawicieli chińskiego narodu: Chińska Republika Ludowa ze stolicą w Pekinie oraz Republika Chińska na wyspie Tajwan z miastem stołecznym Tajpej. Co ważne, Pekin prowadzi politykę, która traktuje Tajwan jak własną zbuntowaną prowincję.
Władze Chińskiej Republiki Ludowej ChRL są w tej materii konsekwentne. Nie dopuszczają do sytuacji, by jakiekolwiek państwo na świecie posiadało oficjalne kontakty zarówno z jednym, jak i drugim chińskim państwem. Jest to widoczne zwłaszcza w aktywności ChRL na kontynencie afrykańskim.
Zapewne niewielu zdaje sobie sprawę, że jedną z ostatnich monarchii absolutnych na świecie jest Królestwo Eswatini, które niedawno nosiło nazwę Królestwa Swaziland, a znane jest w skrócie jako Suazi. Jest to niewielkie śródlądowe państwo w Afryce Południowej, graniczące z Republiką Południowej Afryki oraz Mozambikiem. Sama nazwa kraju oficjalnie została zmieniona w kwietniu 2018 r., a znaczy ona „kraj ludu Suazi”. W Eswatini mieszka około milion obywateli, a król Mswati III rządzi w sposób nieograniczony przy pomocy tylko dekretów.
Tajwan już od pewnego czasu oskarżało swego potężnego chińskiego odpowiednika o prowadzenie, tak zwanej polityki „czekowej”, zwłaszcza w Afryce. W zamian za intratne inwestycje wymagano od poszczególnych państw na kontynencie afrykańskim o większe zbliżenie z ChRL, kosztem relacji z Tajpej. Maleńki kraj Eswatini obecnie pozostaje ostatnim afrykańskim sojusznikiem Republiki Chińskiej.
Dla Pekinu była to nie lada kwestia problematyczna. Nie ukrywała, że chce maksymalnie odizolować Tajwan od ewentualnych partnerów z Afryki. W ostatnim czasie dyplomatyczna walka o Eswatini była bardzo widoczna. Pekin jak na razie nie może ogłosić sukcesu.
Republika Chińska w ostatnim czasie dyplomatycznie przegrywa z Chińską Republiką Ludową. Tylko w tym roku kalendarzowym, aż trzy państwa na świecie zerwały stosunki z Tajwanem na rzecz Pekinu. Ostatnio uczynił to Salwador. Obecnie tylko 17 państw na świecie utrzymuje relacje z Tajpej. Pani prezydent Republiki Chińskiej Tsai Ing-wen zapowiedziała walkę z chińskim, coraz bardziej niekontrolowanym zachowaniem.
Źródło: Mswati III,
https://pl.m.wikipedia.org/ wiki/Plik: Mswati_ III_King_ of_Swaziland.J PG, [dostęp dn. 22.08.2018]; CC BY-SA 3.0.
Wymiar sprawiedliwości Związku Komorów poinformował, że były prezydent tego wyspiarskiego państwa położonego w północnej części Kanału Mozambickiego, Ahmed Abdallah Mohamed Sambi został oskarżony o korupcję i defraudację środków publicznych, poprzez sprzedaż paszportów tegoż kraju.
Sam Sambi już od pewnego czasu przebywał w areszcie domowym. W związku z przesłaniem do sądu aktu oskarżenia zostanie on zatrzymany, aby uniemożliwić mu ewentualną ucieczkę z kraju oraz kontaktowanie się z innymi oskarżonymi i świadkami. Były prezydent odrzuca wszystkie oskarżenia. Sambi był prezydentem w latach 2006-2011.
Jak podaje agencja Reutera, w 2008 r. Związek Komorów razem ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi oraz Kuwejtem uruchomiły specjalny program, który umożliwiał bezpaństwowcom przebywającym w tych krajach zakup obywatelstwa. Środki w ten sposób pozyskane miały wesprzeć gospodarkę.
Taka polityka budziła jednak pewien niepokój. Na początku 2018 r. parlament Związku Komorów opublikował specjalny raport, w którym czytamy, że kilka tysięcy paszportów wydano poprzez „układ mafijny”. A potencjalny zysk w kwocie 100 milionów dolarów amerykańskich znikł bez śladu.
Krótko później pojawiły się doniesienia, że część tych paszportów nabyli obywatele Iranu, którzy znajdowali się też na listach międzynarodowych sankcji, co miało związek z irańskim projektem budowy własnej broni masowego rażenia.
Adwokaci oskarżonego byłego prezydenta podkreślają, że areszt domowy miał charakter typowego więzienia, a „problem paszportowy” to tak naprawdę zamach na demokrację.Obecnie prezydentem państwa jest Azali Assoumani, który pełni urząd od 2016 r. w latach 2002-2006 również stał na czele Związku Komorów. Dnia 30 lipca 2018 r. obywatele zdecydowaną większością zaakceptowali prezydenckie pomysły zmiany ustawy zasadniczej. Oprócz zniesienia ograniczenia liczby kadencji głowy państwa, zlikwidowano zasadę rotacji obejmowania urzędu głowy państwa między przedstawicielami trzech głównych wysp.
Źródło: Były prezydent Ahmed Abdallah Mohamed Sambi,
https://pt.wikipedia.org/wiki/ Ahmed_ Abdallah_ Mohamed_ Sambi, [dostęp dn. 21.08.2018], Atribuição-CompartilhaIgual 3.0 Não Adaptada (CC BY-SA 3.0) da Creative Commons.
Źródło: Prezydent Azali Assoumani,
https://en.wikipedia.org/wiki /Azali_Assoumani#/ media/ File:Azali_ Assoumani_2 018.jpg, [dostęp dn. 21.08.2018]; CC BY 3.0.
Jak podaje agencja Reutera, Stany Zjednoczone w dniu dzisiejszym wprowadziły nowe sankcje, które skierowane są przeciwko Federacji Rosyjskiej. Ma to związek z cyberatakami, za którymi rzekomo mieli stać gospodarze Kremla.
Nowymi sankcjami objęci zostali: dwaj obywatele Rosji, jedna firma rosyjska oraz jedna firma słowacka. Zarówno Rosjanie, jak i obie firmy, miały innej rosyjskiej spółce pomóc w unikaniu poprzednich sankcji, które Waszyngton nałożył na Moskwę.
Już od pewnego czasu rosyjska aktywność cybernetyczna była pod uważną obserwacją amerykańskich służ. Zwłaszcza po wyborach prezydenckich w USA z 2016 r., kiedy to ataki cybernetyczne mogły mieć wpływ na ostateczny wynik. Podejrzenia padają właśnie na Kreml.
Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych poinformował, że sankcjami objęto firmy: Vela-Marine Ltd z siedzibą w Sankt Petersburgu oraz Lacno S.R.O. z siedzibą w Słowacji. Te dwie spółki oraz dwie prywatne osoby miały pomagać rosyjskiej firmie Divetechnoservices w ominięciu wcześniej nałożonych sankcji.
Przedsiębiorstwo Divetechnoservices odpowiadało za dostawy sprzętu do nurkowania dla rosyjskich służb, w tym Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej FSB.
Prezydent Brazylii Michel Temer zwołał dziś nadzwyczajne spotkanie członków rządu. Jest to skutek wydania nakazu dodatkowej ochrony granicy z Wenezuelą. Już od pewnego czasu rosło na pograniczu napięcie. Był to skutek napływu migrantów z ogarniętej kryzysem gospodarczym Wenezuelą. Mieszkańcy granicznego miasteczka Pacaraima nie wytrzymali i brutalnie starli się z migrantami.
Na pograniczu brazylijsko-wenezuelskim leżą dwa miasta: Pacaraima, oraz po drugiej stronie granicy, Santa Elena de Uairen. Niespodziewanie w sobotę Brazylijczycy z Pacaraima zaatakowali prowizoryczne obozy założone przez wenezuelskich migrantów i wszystkich z nich wygnali. Obecnie panuje spokój, lecz wielu zastanawia się, czy nie jest to tylko skutek wyparcia migrantów z okolicy.
Zdaniem rzecznika rządu ds. sytuacji migracyjnej, dzienne do Brazylii przybywało około 500 Wenezuelczyków. Od wczoraj ten odsetek jest znacznie niższy. Z samego obozu pod Pacaraima wyparto około 1 200 migrantów, którzy wrócili do ojczyzny. Samo miasteczko liczy około 12 tysięcy mieszkańców. Wczoraj i dziś Pacaraima wyglądała prawie na opuszczoną. Mieszkańcy woleli pozostać w domu, a do miasteczka wysyłanie są od dziś dodatkowe jednostki policji i innych służb porządkowych. Na pewno 120 żołnierzy i specjaliści z ministerstwa zdrowia wkrótce dotrą do Pacaraima.
Od ponad trzech lat, czyli od początku wenezuelskiego kryzysu, który ma wieloraki charakter, tysiące Wenezuelczyków opuściło ojczyznę. Większość wybiera Brazylię, która zniosła obowiązek posiadania paszportu. Władze w Caracas ostatnio zaproponowały nowe mechanizmy mające uratować gospodarkę, lecz pomysł wyemitowania nowych banknotów nie spowodował entuzjazmu wśród ekonomistów.
Do antyimigranckich zajść doszło po tym jak jeden z lokalnych kupców miał zostać okradziony. To spowodowało gniew mieszkańców, którzy spalili namioty migrantów i przy użyciu kamieni i gruzu wypędzili ich niemal za granicę. Słychać było też wystrzały z broni palnej. Gubernatorka stanu Roraima, Suely Campos poprosiła o dodatkowe siły oraz czasowe zamknięcie granicy.
Wenezuela to nie jedyny problematyczny kraj w Ameryce Południowej. Również brutalne represje wobec opozycji w Nikaragui ze strony prezydenta Daniela Ortegi skutkowały masową migracją. Wynik tego jest taki, że Peru i Ekwador zaostrzyły już kontrole graniczne i wymagają posiadania paszportów, a nie jak dotychczas tylko dowodów osobistych. Zdaniem władz peruwiańskich tylko w minionym tygodniu do ich kraju przybyło 20 tysięcy Wenezuelczyków.
Kolumbia wyraziła już niepokój. Dziennie przybywa do nich 3 tysiące migrantów. Zmiana polityki Peru i Ekwadoru spowoduje zapewne napływ większej liczby migrantów właśnie do nich. Argentyna również zapowiada nowe przepisy i dodatkowe obostrzenia dla przybywających. Zdaniem Organizacji Narodów Zjednoczonych, około 2,3 miliona Wenezuelczyków już uciekło za granicę, z czego aż 800 tysięcy przebywa w Kolumbii. Przez pierwsze półrocze 2018 r., o oficjalne prawo przebywania w Brazylii poprosiło blisko 57 tysięcy Wenezuelczyków.
Już pojawiają się doniesienia, że inne państwa Ameryki Południowej czeka masowy napływ migrantów z Nikaragui. W ostatni weekend przez Kostarykę przeszły masowe demonstracje. Protestujący używający często faszystowskich symboli domagali się zaostrzenia polityki i nie wpuszczania Nikaraguańczyków do ich kraju. Sytuacja w Ameryce Południowej staje się coraz trudniejsza i jeszcze bardziej skomplikowana.
Nigeria to duże państwo w Afryce Zachodniej, które dzięki posiadanym złożom ropy naftowej powinno znajdować się na czele wielu rankingów poświęconych zamożności czy dochodu na mieszkańca. Niestety, jest wręcz przeciwnie i kraj ten przoduje chociażby w indeksie państw kruchych. Jednym z powodów tego stanu rzeczy jest niemożność poradzenia sobie z islamskimi fundamentalistami. Do najważniejszej formacji ekstremistycznej, często sięgającej po środki terrorystyczne, niewątpliwie należy Boko Haram.
Według najnowszych doniesień medialnych, nieznani napastnicy mieli przeprowadzić szturm na wioskę Mailari położoną na północnym-wschodzie Nigerii, w stanie Borno. Śmierć miało ponieść co najmniej kilka osób, lecz dane nie są jednoznaczne. Lokalne służby mówią o sześciu odnalezionych ciałach, lecz anonimowy świadek podał liczbę aż 19 zabitych . Po tym jak zajęto Mailari doszło do splądrowania zabudowań. Napastnicy uzbrojeni byli w broń ciężką oraz granatniki. To nie jedyny podobny atak w tym regionie w ciągu ostatnich kilku miesiącach.
Mieszkańcy oskarżają policję o bezczynność. Podają, że pomimo kilkugodzinnych działań fundamentalistów, policja w pobliżu stacjonująca nie podjęła żadnych działań chroniących lokalną społeczność. Na trzy dni przed atakiem miały już pojawić się pogłoski o obecności uzbrojonych mężczyzn, lecz reakcji miało nie być.
Zwyczajowo uznaje się, że najważniejszą formację ekstremistyczną w Nigerii jest Boko Haram, która stała za większością aktów terroru w Nigerii w ostatnich latach. W ostatnim jednak czasie na znaczeniu nabiera inna organizacja: Państwo Islamskie w Prowincji Zachodnioafrykańskiej ISWAP. Jeszcze nikt oficjalnie nie przyznał się do ostatniego ataku. Rebelia Boko Haram oficjalnie rozpoczęła się w 2009 r., a od tego czasu liczbę ofiar śmiertelnych szacuje się już na 20 tysięcy, a osób zmuszonych do opuszczenia swych domów na około 2 miliony.
Dnia 18 sierpnia 2018 r. zmarł w wieku 80 lat, były Sekretarz Generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych, Kofi Annan. Wiadomość ogłosiły rodzina oraz fundacja założona przez zmarłego. Śmierć przyszła niespodziewanie po krótkiej chorobie, w Szwajcarii.
Kofi Annan był siódmym z kolei Sekretarzem Generalnym ONZ i jednocześnie pierwszym wyłonionym spośród personelu samej Organizacji. Objął urząd w 1996 r., i pełnił go nieprzerwanie do 2006 r. Gdy rozpoczął urzędowanie jako Sekretarz Generalny wielu zastanawiało się, czy podoła wyzwaniom przed którymi stanął. Z jednej strony ONZ oskarżane było o bierność, a z drugiej międzynarodowy system post zimnowojenny nie spełniał oczekiwań w nowej światowej konfiguracji. Dzięki niemu ONZ wyszło z kryzysu i zaczęło z powodzeniem realizować powierzone zadania.
Pochodził z Ghany i z tego powodu problemy Afryki były dla niego bliskie. Poza tym, takie kwestie jak prawa człowieka czy rządy prawa na dobre zagościły na agendzie działań ONZ. Również Kofi Annan poczynił starania, by Organizacja Narodów Zjednoczonych była instytucją bliżej ludzi. Stąd liczne inicjatywy zbliżające ONZ do społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządowych oraz sektora prywatnego.
Źródło: Kofi Annan,
http://www.kalb. com/ content /news/ Kofi- Annan- former- UN- Secretary- General- dies- at- 80-491182901. html, [dostęp dn. 19.08.2018]; Source: Hecker / MSC / CC BY 3.0 DE / MGN.
Przyjmuje się, że to właśnie z inicjatywy Kofi Annana tak rozbudowano system misji pokojowych ONZ, by mogły one sprostać rosnącej liczbie konfliktów na świecie. Powołano do życia w ramach Organizacji, dwa nowe organy: Komisję Budowania Pokoju oraz Radę Praw Człowieka. Ponadto powstał w tym czasie Światowy Fundusz na rzecz walki z AIDS, Gruźlicą i Malarią, ustanowiono pierwszą strategię ONZ walki z terroryzmem oraz wprowadzono zasadę obowiązku ochrony każdego przed takimi zbrodniami jak czystki etniczne czy ludobójstwo.
W 1999 r. uruchomiona została inicjatywa „United Nations Global Compact”, która dotyczyła „fundamentalnych zasad z zakresu praw człowieka, standardów pracy i środowiska naturalnego”. Był również osobiście zaangażowany w liczne procesy pokojowe lub powstrzymujące działania zbrojne na świecie.
Obecny Sekretarz Generalny ONZ, António Guterres – którego Kofi Annan mianował szefem agencji ds. uchodźców – powiedział: „Pod wieloma względami Kofi Annan był jak Narody Zjednoczone. Przebył długą drogę w ramach ONZ, by ostatecznie ją poprowadzić ku nowemu tysiącleciu z niezrównaną godnością i determinacją”. W 2001 r. za swoje działania Kofi Annan został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. (Źródło: oficjalna strona ONZ).
W ostatnich godzinach przez niemal całą Rumunię przetoczyły się olbrzymie protesty. Doszło też do ostrych starć między demonstrantami, a policją. Na ulice mogło wyjść od 30 do 50 tysięcy obywateli (według źródeł medialnych). Rannych zostało około 100 protestujących oraz 10 policjantów.
W stolicy kraju, Bukareszcie demonstranci rzucali butelkami oraz płytami chodnikowymi. Natomiast policja musiała użyć gazu łzawiącego, pieprzowego oraz armatek wodnych. Gniew protestujących skupił się głównie na rządzie. Próba wdarcia się do jednego z gmachów rządowych została powstrzymana przez służby pilnujące porządek.
Żądań było wiele: od dymisji rządu, przez zatrzymanie działań zmierzających do osłabienia władzy sądowniczej w Rumunii, poprzez żądania podwyżek płac, które są na żenująco niskim poziomie, aż po walkę z wszechobecną korupcją.
W Rumunii rządzi obecnie Partia Socjaldemokratyczna PSD. Protesty przeciwko obecnie rządzącym przetaczają się przez kraj już od kilku miesięcy. Ostatnio wysoką temperaturę podgrzał sam prezydent. Pełniący obowiązki głowy państwa od 2014 r., Klaus Werner Iohannis w lipcu 2018 r. odwołał prokurator Laurę Codruta Kovesi, która zajmowała się ściganiem korupcji wśród wysoko postawionych urzędników i polityków. Bezpośrednio na prezydenta presję wywierała rządząca PSD, której notowania spadły po ujawnieniu wielu korupcyjnych skandali.
Pod koniec 2017 r. przez Rumunię również przetoczyły się olbrzymie protesty. Wtedy wzburzenie społeczne wywołała decyzja rządu o amnestii osób skazanych za korupcję. W Bukareszcie zebrało się około 150 tysięcy demonstrantów.
Jak podaje BBC, w ostatnim proteście wzięło udział bardzo wielu obywateli, którzy od lat mieszkają i pracują poza granicami Rumunii. Spora część specjalnie przyjechała do ojczyzny byle tylko zaprotestować.
Według Banku Światowego nawet 25% obywateli pracuje poza granicami kraju i co roku do ojczyzny, głównie do rodziny, przysyła około 5 miliardów dolarów amerykańskich gotówki. Rumunia pozostaje najmniej rozwiniętych krajem członkowskim Unii Europejskiej
Zakończyła się pierwsza telewizyjna debata kandydatów na prezydenta Brazylii. Pokazała ona jak bardzo brazylijska scena polityczna jest podzielona, a wraz z nią cały naród. Pierwsza tura wyborów prezydenckich będzie miała miejsce 7 października 2018 r. Brazylijczycy wybiorą też swoich deputowanych do parlamentu oraz gubernatorów poszczególnych stanów.
Debata miała miejsce wczoraj w Sao Paulo i była transmitowana przez TV Bandeirantes. Uczestniczyło w niej 8 najważniejszych kandydatów, z 13 zarejestrowanych. Co ciekawe, nie mógł fizycznie uczestniczyć w niej dotychczasowy faworyt przedwyborczych sondaży Luiz Inacio Lula da Silva, który przebywa w więzieniu.
Były prezydent Luiz Inacio Lula da Silva został skazany na 12 lat pozbawienia wolności za działania korupcyjne. Według sondaży prowadzi on w wyborczym wyścigu nad pozostałymi kandydatami i nie powinien mieć problemu z wejściem do drugiej tury gdzie byłby bezkonkurencyjny. Na przeszkodzie może jednak stanąć Sąd Najwyższy – nie do końca wiadomo, czy skazany może objąć taki urząd jak prezydent kraju.
W debacie telewizyjnej brali jednak udział czterej kandydaci, którzy w sondażach plasują się za skazanym byłym prezydentem: prawicowy polityk Jair Messias Bolsonaro, były gubernator Sao Paolo centroprawicowy Geraldo Alckmin, działaczka ekologiczna Marina Silva oraz były gubernator stanu Ceara, Ciro Gomes.
Sama debata według AFP była bardzo brutalna i pokazała wewnętrzne linie podziału. Brazylia od dwóch lat przechodzi ciężkie chwile. Obok potężnego skandalu korupcyjnego, który pogrążył wielu polityków, gospodarka jest w stanie załamania, a przemoc rozlewa się falą po całym kraju.
Obecny prezydent Michel Temer, który ma bardzo niskie notowania, nie miał żadnych szans, by móc ubiegać się o reelekcje. W polityce wszystko jest możliwe, a w przypadku Brazylii nigdy nie było tak niepewnego wyborczego wyniku.
Źródło: Luiz Inacio Lula da Silva – zdjęcie z 2003 r.,
https://commons.wikimedia.org /wiki/ File:Luiz_ In%C3%A1cio _Lula _d a_Silva.jpg, [dostęp dn. 10.08.2018]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution 3.0 Brazil license.
Telewizyjna debata nie była przyjemna i wielu uczestników skupiło się na kopaniu przeciwnika aniżeli na racjonalnej dyskusji. Cieniem oczywiście był Lula da Silva, którego nie zwolniono z więzienia na czas debaty, pomimo złożenia wniosku. W mediach sporo poświęca się sprawie skazanego byłego prezydenta, który ma za sobą olbrzymie społeczne poparcie. Sondaże pokazują, że ponad połowa wyborców pesymistycznie ocenia przyszłość kraju i niechętnie odnosi się do klasy politycznej. Stąd tak wielu niezdecydowanych wyborców, którzy w ostatniej chwili mogą zdecydować na kogo oddać głos lub pozostać w domu.
Armia Afganistanu rozpoczęła właśnie potężną operację militarną przeciwko islamskim fundamentalistom. Jest to skutek kolejnego z kolei potężnego zamachu, który ponownie ukazuje bezsilność regularnych sił zbrojnych. Formalnie akcja skierowania jest przeciwko Talibom, którzy od lat destabilizują sytuację w tymże państwie.
Jeszcze niedawno się pisało o możliwym porozumienie między rządem centralnym, a talibańskimi rebeliantami. Świat obiegły zdjęcia tulących się do siebie Talibów oraz członków sił zbrojnych wiernych władzy w Kabulu. Od pewnego czasu presja polityczna i militarna była duża, stąd istniała nadzieja na porozumienie. Wydaje się jednak, że wśród samych Talibów nie ma jednego zdania jak obecnie postąpić. Stąd sprzeczne sygnały: wpierw sugestie o chęci rozpoczęcia rozmów, a następnie brutalne i krwawe ataki.
Właśnie rozpoczęta operacja ma związek z atakiem Talibów na miasto Ghazni na południowym wschodzie Afganistanu. Gdy rebelianci podchodzili do centrum miasta do akcji wkroczyły samoloty, śmigłowce i drony amerykańskie. Afgańczycy teraz zajmują się oczyszczaniem Ghazni z Talibów.
Samo miasto już od dłuższego czasu było celem ataków, lecz wczorajszy szturm był nadspodziewanie silny i wielu zaskoczył, gdyż pokazał Talibów jako zdolnych do przeprowadzenia skoordynowanego uderzenia i wyparcia sił rządowych z danego terytorium. W ataku użyto ciężkiego sprzętu np.: moździerze, a liczbę ofiar trudno oszacować.
Amerykanie podali do publicznej wiadomości, że miasto obecnie pozostaje pod kontrolą rządu w Kabulu. Trudno o konkretniejsze informacje, gdyż komunikacja z miastem została zerwana. Dyrektor miejscowego szpitala podał, że do tej pory potwierdzono 16 ofiar śmiertelnych: 14 żołnierzy oraz 2 cywili. Talibowie natomiast odpowiadają, że większa część miasta jest w ich rękach, a śmierć miało ponieść 140 żołnierzy.
Jak podaje francuska agencja AFP, od czasu gdy siły Paktu Północnoatlantyckiego NATO zostały w większości wycofane z Afganistanu w 2014 r., Talibowie urośli w siłę. Pomimo presji Stanów Zjednoczonych, która polega na lotniczym wsparciu rządu w Kabulu, talibańscy rebelianci nie odpuszczali. Również na afgańskim prezydencie Aszrafie Ghanim Ahmadzaju presja była wywierana. Nie mógł on zagwarantować bezpieczeństwa we własnym kraju, stąd krytykowana przez wielu propozycja rozmów pokojowych z Talibami.
Jednak afgańscy ekstremiści nie chcieli negocjować z samym Ghanim, a bezpośrednio z Amerykanami. W czerwcu pojawiły się ze strony Waszyngtonu komentarze, że jest to możliwe. Pojawiają się opinie, że ostatnie zintensyfikowane działania mają uzmysłowić USA, iż mają do czynienia z poważnym graczem, co może mieć wpływ na formę i wynik negocjacji pokojowych.
Trwający w Jemenie konflikt zbrojny, który tylko formalnie ma charakter wojny domowej, zaangażował wiele państw na świecie, a w ostatnich godzinach zebrał kolejne krwawe żniwo. Kiedy opinia publiczna skupiona jest na syryjskim konflikcie, w cieniu rozgrywa się dramat Jemeńczyków.
Jak podaje agencja Reutera, powołując się na lokalne źródła medyczna oraz Międzynarodowy Czerwony Krzyż, w wyniku nalotów lotniczych w prowincji Saada zginąć miało kilkadziesiąt osób, w tym dzieci przewożone autobusem w pobliżu zbombardowanego targowiska. Atak z użyciem sił lotniczych został przeprowadzony przez międzynarodową koalicję pod kierunkiem Arabii Saudyjskiej, która w ten sposób wspiera rząd centralny na czele z prezydentem Abdem Rabbuhem Mansurem Hadim.
Saudyjczycy, którzy mają poparcie dla swoich działań ze strony szeroko pojmowanego Zachodu w specjalnym oświadczeniu stwierdzili, że lotniczy atak był efektem ostrzału mającego miejsce dzień wcześniej. Pociski z baterii przeciwlotniczych miały wczoraj spaść na miasteczko Jizan na południu Arabii Saudyjskiej. Śmierć miał ponieść jeden cywil. Za atakiem mieli stać właśnie rebelianci Huti walczący z rządem centralnym, a posiadający poparcie Iranu.
Nie od dziś wiadomo, że Arabia Saudyjska rywalizuje z Iranem o przywództwo w regionie bliskowschodnim i świecie arabskim. Wojna domowa w Jemenie to jeden z frontów tejże rywalizacji.
Saudyjczycy twierdzą, że każdy atak lotniczy przeprowadzany jest zgodnie z międzynarodowym prawem humanitarnym. Jednocześnie oskarżają Huti, że ci wykorzystują dzieci jako żywe tarcze i to jest powód tak dramatycznych statystyk śmiertelności wśród najmłodszych. Natomiast rzecznik rebeliantów Mohammed Abdul-Salam powiedział, że nie wyobraża sobie żadnego powodu, by celowo atakować centra miast, które zazwyczaj są najbardziej zatłoczone.
Międzynarodowy Czerwony Krzyż zaznaczył natomiast, że sam atak był tak przeprowadzony, by zniszczyć autobus z dziećmi w samym centrum targu w Dahyan. W szpitalu, który przez MCK jest obsługiwany przyjęto ciała 29 osób poniżej 15 roku życia. Ponadto udzielono pomocy 49 rannym osobom, w tym 30 to też dzieci. Są to dane tylko z tego jednego szpitala.
Przedstawiciel departamentu zdrowia z danej prowincji podał, że zginąć miało w sumie 43 dzieci, a kolejne 63 postronne osoby zostały ranne.
W 2014 r. rebelia Huti doprowadziła praktycznie do wygnania z kraju rząd centralny. Od 2012 r. na jego czele stoi prezydent Abd Rabbuh Mansur Hadi. Stolica Sana i najbardziej zaludnione obszary Jemenu znalazły się pod kontrolą rebeliantów. Rok później zainterweniowała zbrojnie Arabia Saudyjska wraz z sojusznikami po stronie właśnie rządu centralnego. Stany Zjednoczone i jej sojusznicy poparły Saudyjczyków udzielając wsparcia w postaci broni i danych wywiadowczych.
Jemen jest obecnie na skraju humanitarnej katastrofy. Zginęło do tej pory około 10 tysięcy osób, a ponad 2 miliony musiało opuścić miejsce zamieszkania.
Zakończyły się pierwsze wybory powszechne w Republice Zimbabwe od czasów obalenia wieloletniego przywódcy tego afrykańskiego państwa, Roberta Gabriela Mugabe. Jeśli ktoś miał nadzieję na spokój i przejrzystość procesu wyborczego, to po ostatnich dniach niestety bardzo się zawiódł.
Już zostały podane oficjalne wyniki wyborów powszechnych. Większego zaskoczenia nie było. W kraju, gdzie około 65% społeczeństwa to przedstawiciele ludu Szona, zwycięstwo niemal pewne będzie przysługiwało formacji ową wspólnotę etniczną reprezentującą. Tak się składa, że jest nią rządzący nieprzerwanie od 1980 r., czyli od uzyskania przez Zimbabwe niepodległości, Afrykański Narodowy Związek Zimbabwe – Front Patriotyczny ZANU-PF. Partię, którą przez lata kierował obalony w listopadzie 2017 r., Robert Gabriel Mugabe.
Zgodnie z oficjalnymi wynikami zdecydowaną większość w Izbie Zgromadzeń, niższej izbie parlamentu będą mieć deputowani ZANU-PF. Na 270 miejsc, aż 170 zajmą przedstawiciele tej formacji. Drugi w kolejce jest opozycyjny Ruch na rzecz Demokratycznej Zmiany – Sojusz MDC Alliance (wyborczy blok 7 formacji politycznych) z liczbą 85 członków wprowadzonych do Izby. W przypadku Senatu miejsca rozkładają się następująco: ZANU-PF 34, MDC Alliance 26, niezależni 2, tradycyjni liderzy/wodzowie 18. Zazwyczaj tradycyjni przywódcy poszczególnych wspólnot etnicznych są bardzo blisko władzy, co powoduje, że obecnie rządzący w izbie wyższej również mają większość.
Jak zawsze o wiele większe emocje wzbudza prezydencki wyścig. Pomimo mnogości kandydatów dwóch uważało się od początku za najważniejszych: pełniącego obowiązki głowy państwa, wiceprezydenta za czasów Mugabego i osobę odpowiedzialną za obalenie właśnie Mugabego: Emmerson Mnangagwa; oraz lider MDC i kandydat opozycji: Nelson Chamisa. Wyniki sondaży przedwyborczych nie dawały żadnemu z nich jednoznacznego zwycięstwa, a i same wybory pokazały jak blisko obaj kandydaci się uplasowali. Zwyciężył Mnangagwa z wynikiem 50,8% (2 460 463 głosy) przed Chamisą, który zdobył 44,3% (2 147 436 głosy). Mnangagwa wygrał w pierwszej turze, a Chamisa oskarżył go sfałszowanie wyników wyborów.
Już po wstępnych doniesieniach o wynikach, zwolennicy opozycji wyszli na ulicę. Brutalna kontrakcja wojska i policji spowodowała już śmierć sześciu osób. Ostatnie doniesienia też są niepokojące. Policja poszukuje dziewięciu wysoko postawionych członków MDC Alliance w związku z nakłanianiem do antyrządowych protestów.
Wśród poszukiwanych jest były minister finansów oraz znany polityk, Tendai Biti. Jak podaje BBC, w nakazie aresztowania Biti’ego znalazł się zarzut jakoby ten miał bezprawnie ogłosić Chamisę zwycięzcą w wyborach prezydenckich oraz podżegać do przemocy.
Organizacja Human Rights Watch podała natomiast, że w Zimbabwe mamy teraz do czynienia z „zintensyfikowaną akcją tłumienia opozycji”. HRW ma dowody na bicie i nękanie jako wykorzystywane środki przez wojsko i policję. Operacje pacyfikacyjne mają dotykać głównie stolicę, Harare, gdzie Chamisa wygrał z Mnangagwą.
Około 27 zatrzymanych miało już zostać zwolnionych za kaucją.
Jedyny komentarz wystosował minister spraw zagranicznych Sibusiso Moyo. Stwierdził on, że nie ma żadnych potwierdzonych informacji o nadużyciach, a dezinformacje wynikają z przecieków, których źródeł należy szukać w mediach społecznościowych.
W dniu wczorajszym oficjalnie zaprzysiężony został nowo wybrany prezydent Kolumbii, którym teraz jest Iván Duque. Przed nim niezwykle trudne zadania. Oprócz gospodarczych reform, które wydobędą kraj z zapaści, musi zjednoczyć własny naród, niezwykle w ostatnim czasie podzielony. W tle są też trudne relacje z sąsiadem, Wenezuelą.
Dnia 17 czerwca 2018 r. miała miejsce w Kolumbii druga tura wyborów prezydenckich, w których zmierzyli się dwaj kandydaci: Iván Duque Márquez (z konserwatywnej partii o nazwie Centro Democrático) oraz Gustavo Petro (z Movimiento Progresistas o poglądach socjaldemokratycznych).
Co ważne, nowo wybrana głowa państwa nie ma dużego politycznego doświadczenia. Duque to z wyksztalcenia prawnik, który wygrał wybory obiecując walkę z korupcją oraz gospodarcze reformy. Wielu jednak zwraca uwagę na fakt, że nowy prezydent nie jest zwolennikiem wypracowanego porozumienia z rebeliantami, które zakończyło wieloletnią wojnę domową. Stąd już zapowiedzi renegocjacji układu z Rewolucyjnymi Siłami Zbrojnymi Kolumbii – Armią Ludową FARC.
Ustępująca głowa państwa, Juan Manuel Santos poprosił nowego prezydenta, by ten uszanował porozumienie z 2016 r. Na mocy układu, FARC przekształciły się w partię polityczną o nazwie Rewolucyjna Alternatywna Siła Ludowa i wprowadziła kilku członków do parlamentu, co było zgodne z podpisanym porozumieniem. Sam Duque uważa, że proces pokojowy jest potrzebny, lecz rebelianci mieli zostać potraktowani zbyt ulgowo – zwłaszcza w kontekście oskarżeń o łamania praw człowieka, przez lata prowadzonych działań zbrojnych.
Nowy prezydent wygrał dzięki poparciu szeroko rozumianego biznesu, który posiada wpływy i który to otrzymał obietnice obniżenia obciążeń podatkowych. Poza tym, dostał namaszczenie ze strony lubianego byłego prezydenta w latach 2002-2010, Álvaro Uribe Veleza.
Duque jest najmłodszym prezydentem w historii Kolumbii, ma tylko 42 lata. Natomiast pierwszą kobietą na stanowisku wiceprezydenta kraju została Marta Lucía Ramirez. (Źródło: bbc.com).
Źródło: Prezydent Kolumbii Iván Duque Márquez,
https://commons. wikimedia.org/ wiki/ File:Ivan_ Duque_ 2018.jpg, [dostęp dn. 08.08.2018]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution 3.0 Unported license.
Źródło: Wiceprezydent Kolumbii Marta Lucía Ramirez,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/ File:Marta _Lucia_ Ramirez.jpg, [dostęp dn. 08.08. 2018]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International, 3.0 Unported, 2.5 Generic, 2.0 Generic and 1.0 Generic license.
Jak podają światowe agencje prasowe, w dniu wczorajszym podpisano porozumienie pokojowe, które powinno zakończyć wojnę domową w najmłodszym państwie na świecie, czyli w Sudanie Południowym. Konflikt trwał z krótkimi przerwami niemalże od postania tego kraju w Afryce i doprowadził do humanitarnej katastrofy.
W uroczystości podpisania porozumienia brali udział prezydent Sudanu Południowego oraz lider głównej formacji rebelianckiej. Zawarto w nim decyzję o zawieszeniu broni oraz warunki podziału władzy w nowej pokojowej rzeczywistości.
Jak powiedział prezydent Salva Kiir: „Wzywam wszystkich jako przywódca Sudanu Południowego, aby ta umowa, którą dziś podpisaliśmy, stała się podstawą do zakończenia wojen i konfliktów w naszym kraju”.
Natomiast lider rebeliantów i wiceprezydent państwa (zgodnie z podziałem władzy w powojennej rzeczywistości) Riek Machar zaznaczył, że nie tylko Sudan Południowy świętuje, lecz także cały świat. Konflikt personalny Kiira i Machara stał się podstawą wieloletniej wojny.
Sudan Południowy uniezależnił się jako nowe państwo na mapie świata od Sudanu w 2011 r. Formalnie dwa lata później wybuchł konflikt zbrojny między zwolennikami Kiira, a rebeliantami Machara, który szybko przekształcił się w spór o podłożu etnicznym. Kraj pogrążył się szybko w chaosie. Gospodarczo Sudan Południowy jest w ruinie, pomimo posiadania bogatych złóż ropy naftowej. Około 25% mieszkańców musiało opuścić domy w związku z działaniami zbrojnymi. Natomiast ofiary śmiertelne liczy się już w tysiącach.
Główny ciężar pośredniczenia wziął na siebie sąsiedni Sudan. Bezpośrednio w pracach negocjujących warunki porozumienia pokojowego uczestniczył sudański szef dyplomacji, Al-Dirdiri Mohamed. Prezydent Sudanu Omar al-Bashir zapowiedział, że południowosudańska ropa będzie transportowana do Sudanu, by nikt osobiście nie korzystał z zysków, a tylko obywatele zrujnowanego kraju.
Poprzednie porozumienie pokojowe przetrwało tylko kilka miesięcy. Obie strony mają nadzieję, że obecne zostanie potraktowane przez wszystkich poważnie, gdyż nie zostało narzucone przez żadne czynniki zewnętrzne.
Nie do końca wiadomym jest, co wydarzyło się w stolicy Wenezueli, Caracas. Sam prezydent tego południowoamerykańskiego państwa, Nicolás Maduro twierdzi, że przeżył zamach na własne życie z użyciem drona wypełnionego materiałami wybuchowymi.
Do zdarzenia doszło dziś podczas prezydenckiej przemowy będącej elementem obchodów 81 rocznicy utworzenia armii narodowej. Jak widać na nagraniach, podczas wystąpienia nagle prezydent spogląda w górę zaskoczony, a żołnierze zaczynają uciekać. Do publicznej wiadomości podano, że siedmiu żołnierzy zostało rannych. Miano też kilka osób aresztować.
Tuż po zdarzeniu, prezydent Nicolás Maduro oskarżył o zamach władze sąsiedniej Kolumbii. Ta zaś odrzuciła oskarżenia jako bezpodstawne. Dla wenezuelskiego lidera dzisiejszy atak był elementem „prawicowego spisku”, którego inspiratorów widzi w Kolumbii, a poprzez nią w Stanach Zjednoczonych. Personalnie oskarżył kolumbijskiego przywódcę, Juana Manuela Santosa. Jak na razie brak dowodów na poparcie tych oskarżeń. Nie od dziś wiadomo, że relacje wenezuelsko-amerykańskie należą do mocno napiętych.
Jeden z ministrów, Jorge Rodriguez podał, że dwa drony wypełnione materiałami wybuchowymi spadły tuż obok podestu, na którym prezydent przemawiał. Już po dwóch eksplozjach, prezydent został wyprowadzony przez służby bezpieczeństwa, które osłaniały go z użyciem kuloodpornych tarcz. Ten sam minister o atak oskarżył natomiast wenezuelską prawicę, której nie udało się pokonać Maduro w majowych wyborach prezydenckich.
Niespodziewanie w mediach społecznościowych pojawiła się informacja mało znanej grupy o nazwie „Żołnierze w koszulkach”, że to ona stoi za atakiem, który udaremnili żołnierze skutecznie odstrzeliwując drony. Nie ma potwierdzenia, czy to przyznanie się jest prawdziwe, ani kto stoi za formacją.
Natomiast Associated Press podała zupełnie inną wersję wydarzeń. Powołując się na trzech anonimowych świadków (strażaków) to nie drony eksplodowały, lecz nieszczelna butla gazowa w jednym z mieszkań.
Już od ponad trzech miesięcy, czyli od ostatnich wyborów parlamentarnych, Liban stoi w obliczu coraz głębszego politycznego chaosu. Na chwilę obecną nie ma żadnych oznak, by doszło do kompromisu pozwalającego na utworzenie rządu jedności. Pomimo pewnych roszad w parlamencie na korzyść proirańskiego Hezbollahu, umowy koalicyjnej wciąż brak.
Kreacja rządu w Libanie jest niezwykle trudna. Co oczywiste, powinna ona uwzględniać wyniki ostatnich wyborów parlamentarnych, lecz desygnowany na stanowisko premiera Saad al-Hariri musi też liczyć się ze zdaniem szeroko pojętego „Zachodu”, który z wielkimi obawami przygląda się rosnącej w siłę organizacji Hezbollah. Waszyngton traktuje ową formację jak organizację terrorystyczną.
Jak podaje agencja Reutera, sami parlamentarzyści są już zniechęceni obecną sytuacją. Wielu ma podkreślać obecną stagnację, która przerywana jest tylko informacjami o kolejnym porozumieniu międzypartyjnym, które i tak nie daje ugody pozwalającej na sformowanie rządu.
W wyborach z 6 maja 2018 r. niespodziewanie zwyciężył Hezbollah wprowadzając, aż 70 parlamentarzystów w izbie liczącej 128 miejsc. We wcześniejszych głosowaniach Libańczycy wybierali raczej ugrupowania prozachodnie i pro saudyjskie. Libańscy przywódcy byli raczej nastawienie na bliski sojusz z Arabią Saudyjską i USA.
Sam system polityczny w Libanie jest niezwykle skomplikowany. Za każdym razem trzeba brać pod uwagę regionalne i religijne uwarunkowania. Tym samym kluczem do utworzenia rządu jest porozumienie między partiami i tu jest problem – kłótnie dotyczą stanowisk i podziału ministerialnych tek, a także tego jak silny będzie Hezbollah.
Poza tym, Liban jest mocno uzależniony od pomocy materialnej tak od Rijadu, jak i od Waszyngtonu. Jakikolwiek rząd, który sankcjonowałby silną pozycję Hezbollahu, może skutkować realnymi stratami dla libańskiej gospodarki, nie mówiąc o utracie militarnego wsparcia. Nie możemy się zatem dziwić, dlaczego misja utworzenia rządu powierzona al-Hariri’emu tak się wlecze.
Jak wskazują dziennikarze z agencji Reutera, opóźnienie w tworzeniu rządu ma miejsce w najgorszym czasie. Wszystko wskazuje na to, że przed Libanem potężny kryzys gospodarczy. Pod koniec 2017 r. dług publiczny wynosił 150% PKB i Międzynarodowy Fundusz Walutowy już zażądał fiskalnej korekty. Ewentualna międzynarodowa pomoc może mieć miejsce, lecz dopiero po wprowadzeniu koniecznych reform przez nowy rząd, którego wciąż nie ma. W tle tego wszystkiego ponad siedmioletnia wojna domowa w Syrii, w której zyskuje Bashar al-Assad posiadający poparcie Iranu oraz Hezbollahu. Przed nowym rządem będą zaiste trudne wyzwania.
Światowe media z dużym zainteresowaniem odebrały słowa szefa irańskiej dyplomacji. Ten zaś miał stwierdzić, że kluczową rolę utrzymania w mocy porozumienia nuklearnego będzie mieć właśnie Chińska Republika Ludowa ChRL, po tym jak jednostronnie układ został odrzucony przez amerykańską administrację.
W 2015 r. podpisane zostało porozumienie między Iranem, a światowymi potęgami nuklearnymi. W zamian za rezygnację z marzeń o byciu potęgą jądrową przez Teheran, miały zostać zniesione dotkliwe sankcje ekonomiczne, które uderzały w będącą w kryzysie irańską gospodarkę. W imieniu Stanów Zjednoczonych układ podpisał ówczesny prezydent Barack Obama. Jednak nowemu przywódcy USA nie spodobała się wizja zniesienia presji na irański reżim w zamian, za tylko obietnicę ograniczenia przez Irańczyków badań nad bronią masowej zagłady, bez możliwości kontroli tego. Prezydent Donald Trump nie ukrywał, że oczekuje czegoś więcej niż irańskie słowo honoru.
Stąd jednostronna decyzja o zerwaniu umowy. Dla prezydent Trumpa najważniejsze było, by wpierw Iran zniszczył instalacje pozwalające na wybudowanie bomby atomowej, a dopiero wtedy sankcje zostałyby zniesione. Ponadto, amerykańska dyplomacja zaczęła naciskać na sojuszników, by ci uczynili podobnie. Chodzi zwłaszcza o import przez te kraje irańskiej ropy naftowej.
W tym momencie Teheran zaapelował do innych sygnatariuszy porozumienia sprzed trzech lat, by nie odrzucali umowy. Jak widać spotkał się ten apel z pozytywnym odzewem. Niektóre europejskie państwa nie ukrywały – Francja, Niemcy – że decyzja Trumpa była przedwczesna.
Minister spraw zagranicznych Iranu, Mohammad Javad Zarif nie ukrywał w ostatnim wywiadzie, że jego wzrok pada na kontynentalne Chiny i liczy, że to one pomogą uratować sam układ, nawet bez udziału USA. Chiny natomiast na taką współpracę zapewne chętnie przystaną.
Społeczność międzynarodowa ostro zaprotestowała przeciwko wczorajszemu brutalnemu wystąpieniu wojska i policja przeciwko protestującym w stolicy kraju, Harare. Demonstranci wyszli na ulice w związku z oskarżeniami o sfałszowanie ostatnich wyborów powszechnych. Już potwierdzono trzy przypadki śmiertelne.
Wielu liczyło, że pierwsze wybory powszechne w Zimbabwe od czasu obalenia wieloletniego przywódcy kraju w listopadzie 2017 r., Roberta Gabriela Mugabe, będą dużą szansą na demokratyzację życia politycznego. Jednak reakcja władz na protesty oddala taką możliwość. Obecnie rządzący zaapelowali o spokój, o poczekanie na ostateczny wynik wyborów prezydenckich. Jest już wiadomo, że większość w parlamencie uzyska Afrykański Narodowy Związek Zimbabwe – Front Patriotyczny, czyli partia nieprzerwanie rządząca od uzyskania niepodległości w 1980 r., której przez lata przewodził Mugabe
.Agencja AFP podaje, że dziś wojsko i policja oczyszcza ulice centralnego Harare z resztek protestujących. Jest już spokojniej w porównaniu z dniem wczorajszym. Trzy potwierdzone ofiary śmiertelne zginęły na skutek oddania strzałów z użyciem ostrej amunicji.
Główny państwowy organ przeprowadzający wybory, Komisja Wyborcza Zimbabwe ZEC zaapelowała o zachowanie spokoju i zapewniła, że do soboty opublikuje ostateczne wyniki wyborów prezydenckich. Natomiast władze centralne oskarżyły opozycyjny Ruch na rzecz Demokratycznej Zmiany MDC o podżeganie do protestów.
W oświadczeniu podano, że zostanie uczynione wszystko, by zostały one zduszone. Prezydent Emmerson Mnangagwa zapewnił jednak, że zostanie przeprowadzone niezależne śledztwo w sprawie ofiar śmiertelnych, a każdy spór chce rozstrzygać „pokojowo”. Jednocześnie minister spraw wewnętrznych Obert Mpofu stwierdził w wywiadzie, że żadne protesty w Zimbabwe nie będą nigdy tolerowane.
O najwyższy urząd w państwie walczy wielu kandydatów, lecz dwóch uważa się za najważniejszych: obecnego prezydenta i lidera ZANU-PF, Emmersona Mnangagwę oraz szefa opozycyjnego MDC, Nelsona Chamisę.
Kiedy ogłoszono, że ZANU-PF uzyskał dużą większość w obu izbach parlamentu, pojawiły się też głosy, że Mnangagwa bez problemu wygra prezydenturę. To dla opozycji było za dużo, gdyż liczyła na poważne zmiany, a nie tylko na wymianę lidera ZANU-PF. Sytuacja jest rozwojowa.