SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ
W dniu dzisiejszym ma miejsce referendum w Macedonii. Obywatele tegoż kraju mają opowiedzieć się, jaką nazwę chcą używać. Potocznie używano nazwy Macedonia, sam rząd używał określenia Republika Macedonii, lecz ze względu na grecki opór i kwestię prawa międzynarodowego publicznego, część członków społeczności światowej korzystała z terminu: Była Jugosłowiańska Republika Macedonii. Po dzisiejszym referendum sprawa może zostać ostatecznie rozwiązana, a nazwa państwa zostanie ustalona jako „Północna Macedonia”.
Zaakceptowanie przez obywateli nowej nazwy radykalnie zmieniłoby polityczny status samego państwa. Z jednej strony, zakończyłoby to długoletni spór z sąsiednią Grecją. Z drugiej strony, droga do przystąpienia do takich struktur międzynarodowych jak Unia Europejska, czy Pakt Północnoatlantycki NATO, stałaby otworem.
Jednakże, zarówno w Macedonii, jak i Grecji, są potężne siły polityczne, które są niechętne grecko-macedońskiemu porozumieniu. Sam macedoński prezydent nawołuje do bojkotu referendum. Trzeba zaznaczyć, że samo pytanie zawarte w referendum zostało skonstruowane w interesujący sposób, a brzmi ono: „Czy popierasz członkostwo w UE i NATO, akceptując umowę między Republiką Macedonii, a Republiką Grecji?”. Elementem tejże umowy jest ostateczne określenie nazwy państwa.
Spór o nazwę rozpoczął się w 1991 r., kiedy to z rozpadającej się Jugosławii wyłoniła się Macedonia.
Źródło: Premier Zoran Zaev,
https://www.occrp.org/en /daily/ 6524- macedonia- forms- new- government-p romises- fight- against- corruption, [dostęp dn. 30.09.2018]; Photo: Naskotaska90 CC BY-SA 4.0.
Zdaniem Greków, używając tego określenia Macedończycy mogliby rościć terytorialne pretensje do greckiego regionu o tej samej nazwie: Macedonia. Poza tym, oba narody uważają się za spadkobierców Aleksandra Wielkiego Macedońskiego. Nie dziwi więc, dlaczego spór o nazwę wprowadza tak wysoką temperaturę dyskursu.
Przez lata macedoński rząd stał na stanowisku, że nie ugnie się pod greckim naciskiem. Dopiero zmiana rządu w zeszłym roku i objęcia stanowiska premiera przez Zorana Zaeva umożliwiło wynegocjowanie kompromisu. Jednak zdaniem wielu komentatorów, samo porozumienie macedońsko-greckie zostało podpisane bez ogólnonarodowego porozumienia, tak w jednym, jak i w drugim kraju. Tylko niektórzy aktorzy polityczni byli dopuszczeni do procesu negocjacji. Może to rodzić problemy po przykładowo zmianie rządu. Również grecki rząd koalicyjny Alexisa Tsiprasa ma problemy i może się rozpaść, czym grozi koalicjant.
Już od pewnego czasu pisało się dużo o wyborach w Republice Malediwów, które miały miejsce wczoraj, w niedzielę 23 września 2018 r. Nie w kontekście kandydatów na prezydenta, czy toczącego się sporu politycznego, ale na ile to wyspiarskie państwo na Oceanie Indyjskim pozostanie, lub nie, w kręgu wpływów Chińskiej Republiki Ludowej ChRL.
Zgodnie z ogłoszonymi wynikami, nowym prezydentem zostanie Ibrahim Mohamed Solih, lider opozycji. Jest to tym samym cios dla Pekinu, który wyłożył już miliardy dolarów amerykańskich na inwestycje realizowane przez obecną administrację, na czele z odchodzącym prezydentem, którym jeszcze jest Abdulla Yameen.
Prezydent Abdulla Yameen nie ukrywał, że jego polityka polega na bliskich relacjach tak z Chinami, jak i Arabią Saudyjską. Dzięki temu zyskiwał potężne środki na realizację rządowych inwestycji. Jednak jego przegrana była znacząca. Według ogłoszonych wyników Salih pokonał obecną głowę państwa, aż o 16,6% (58,3% do 41,7%). Co ciekawe, jeszcze przed ostatecznymi wynikami wyborów, gratulacje złożyły rządy Indii i Stanów Zjednoczonych.
Malediwy znane są z tego, że posiadają piękne plaże i są celem tysięcy turystów każdego roku. Według danych za 2017 r. państwo zamieszkiwało około 360 tysięcy osób, z czego większość to muzułmanie. W 2008 r. miała miejsce demokratyzacja kraju, po ponad trzech dekadach autorytarnych rządów.Liczne inwestycje chińskie na Malediwach nie pomogły Yameenowi, a Solih już zapowiedział przegląd podpisanych z ChRL umów. Niektórzy w tym widzą niebezpieczeństwo ewentualnej pułapki zadłużeniowej, co może doprowadzić kraj do załamania gospodarczego. Faktem jest, że Stany Zjednoczone były zaniepokojone rosnącymi wpływami Chin w regionie, które poprzez działania określane mianem „sznura pereł”, miały tworzyć sieć przyjaznych portów na Oceanie Indyjskim, okalających wybrzeże Indii – od Sri Lanki po Pakistan.
Źródło: Prezydent-elekt Ibrahim Mohamed Solih,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/File :Ibrahim_ Mohamed_ Solih_-_ Maldives_ (cropped).jpg, [dostęp dn. 24.09.2018]; public domain.
Jeszcze przed wyborami istniała obawa, ze Yameen, którego oskarżano o więzienie przeciwników politycznych i ograniczanie wolności słowa, może pokusić się o próbę wyborczej manipulacji. On sam jednak uspokoił sytuację i już uznał zwycięstwo kontrkandydata. Solih ma zostać zaprzysiężony na prezydenta 17 listopada br.
Jak podaje agencja Reutera, powołująca się na informacje pochodzące od urzędników Unii Europejskiej, wkrótce ma zostać podjęta decyzja o karaniu każdego, kto ma związek z przypadkami użycia broni chemicznej. Kary miałyby dotykać tak zwykłych obywateli, jak i firmy prywatne. Sankcje mają być nakładane bez względu na narodowość, czy polityczną przynależność winnych.
W mediach podkreśla cię, że propozycja nowego mechanizmu karania została przedstawiona przez francuski rząd, lecz po ostatnich wydarzeniach, również Wielka Brytania optuje za zmianami. Chodzić ma w pierwszej kolejności o syryjski reżim, który od siedmiu lat zmaga się z rebelią przeciwników prezydenta Bashara al-Assada, jak i Rosję oskarżaną o próbę zamordowania brytyjskiego szpiega rosyjskiego pochodzenia, w brytyjskim mieście Salisbury. Według propozycji, na konkretne osoby znane z imienia i nazwiska nakładane byłyby dotkliwe kary polegające na zamrażaniu ich aktywów oraz nie wpuszczaniu na teren Unii Europejskiej. Formalnie ambasadorzy 28 członków UE mają w najbliższą środę zaaprobować nowe rozwiązania. W ten sposób Unia mogłaby swobodniej szafować karami bez konieczności oglądania się na zgodę wszystkich członków. Nieoficjalnie chodzi o pomijanie głosu tych państw, które przychylnym wzrokiem spoglądają na rosnącą w siłę na arenie międzynarodowej, Federację Rosyjską.
Bojowe środki trujące, takie jak Nowiczoki, zostały ponad dwie dekady temu zakazane, lecz ostatnio stały się modne wśród agencji wywiadowczych niektórych państw. Najpierw świat obiegła informacja o zamordowaniu przyrodniego brata Kim Dzong Una (pojawiają się sugestie, że za atakiem mogły stać północnokoreańskie służby), a następnie próba zabicia Siergieja Skripala i jego córki na terenie Wielkiej Brytanii. Do tego trzeba dodać wojnę domową w Syrii, w której również użyto nieraz broń chemiczną.
Nowy mechanizm pozwalałby Unii Europejskiej nakładać sankcję na konkretne osoby bez konieczności wpisywania danego państwa na specjalną listę. Miałoby to ułatwić Unii prowadzić swoistą politykę zagraniczną ponad głowami członków, co samo w sobie budzi już kontrowersje.
W wyniku wczorajszego ataku terrorystycznego podczas parady wojskowej w miejscowości Ahvaz w Iranie, zginęło 25 osób. Oprócz 12 żołnierzy, śmierć ponieśli cywile obserwujący wydarzenie. Wśród nich była czteroletnia dziewczynka.
Do ataku przyznało się niesławne Państwo Islamskie, a także mniej znana formacja o nazwie: Narodowy Ruch Oporu Ahwaz, który wziął na siebie ochronę praw arabskiej mniejszości w prowincji Chuzestan. Żadna z grup nie pokazała dowodów na to, iż to ona stoi za wczorajszymi atakami polegającymi na tym, że otworzono ogień z broni palnej do paradujących żołnierzy.
Prezydent Iranu Hassan Rouhani już skrytykował Stany Zjednoczone za nieodpowiedzialną politykę w regionie, która doprowadza do coraz większej destabilizacji. Waszyngton odpowiedział, że potępia każdy akt terroru, w każdym kraju na świecie. Co ważne, Rouhani w nadchodzącym tygodniu będzie miał okazję osobiście porozmawiać z prezydentem USA, Donaldem Trumpem, w siedzibie Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ.
Tuż przed wylotem do Nowego Jorku, irański prezydent zaznaczył, że jego kraj nie odpuści i będzie ścigać terrorystów oraz tych, którzy ich wspierają. Zaznaczył, że wiele „małych” państw w Zatoce Perskiej wspiera skrajne organizacje fundamentalistyczne tylko po to, by osłabić sąsiadów. Dodał, że część z tych państw posiada poparcie potężnych Stanów Zjednoczonych, przez co ich odwaga rośnie. Ameryka zaś odpowiedziała, że Rouhani wpierw musi spojrzeć w lustro, gdyż w państwie, gdzie obywatele są gnębieni, musi dochodzić do takich czynów.
Nie od dziś wiadomo, że Iran chciałby być liderem w regionie, lecz to państwo nie jest jedynym, które ma takie ambicje. Dla Teheranu takie kraje jak Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie ZEA, czy Bahrajn to tylko „laleczki” w rękach Waszyngtonu.
Co ciekawe, jeden z doradców władców ZEA niedawno zaznaczył, że ataki na cele wojskowe to nie terroryzm, czym oczywiście rozsierdził tylko Teheran. W tle rywalizacji o przywództwo w świecie Islamu toczą się regularne krwawe wojny w Jemenie, czy Syrii, a państwa regionu poszczególne strony wspierają, czym przedłużają te tylko na papierze konflikty wewnętrzne. Do stabilizacji w tymże regionie jest daleko.
Jeszcze niedawno świat zastanawiał się, jak daleko posunie się północnokoreański komunistyczny reżim w dążeniu do bycia supermocarstwem, posiadającym broń masowego rażenia, z możliwością przenoszenia jej za pomocą międzykontynentalnych rakiet średniego i dalekiego zasięgu. Wydaje się, że to globalne zagrożenia na naszych oczach znika – czy aby na pewno? Czas pokaże…
Prezydent Korei Południowej, Moon Jae-in zakończył właśnie historyczną wizytę w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej, zwanej potocznie Koreą Północną. W jej trakcie doszło do porozumienia o denuklearyzacji Korei Północnej. Moon Jae-in zapewnia teraz, że celem Kim Dzong Una jest likwidacja instalacji mogących posłużyć do produkcji broni atomowej, a także odbycie kolejnego szczytu z prezydentem Stanów Zjednoczonych, Donaldem Trumpem. Do Korei Północnej zaproszony został również Sekretarz Stanu, Mike Pompeo, który nie ukrywał, że celem bezwzględnym musi być denuklearyzacja do 2021 r. Jak podaje BBC, wizyta Moon Jae-ina w Korei Północnej trwała trzy dni i była pierwszą od ponad dekady. Południowokoreański przywódca przywiózł zapewnienia, że północnokoreańskie marzenia o nuklearnej potędze już nie istnieją, a kraj chce się skupić teraz głównie na gospodarczym rozwoju.
Źródło: Prezydent Moon Jae-in,
https://commons.wikimedia.org /wiki/File: Inauguration _of_ Moon _Jae-in _04.png, [dostęp dn. 21.09.2018]; Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic Licence.
Wielu myślało, że czerwcowe spotkanie Trumpa z Kimem przyspieszy normalizację stosunków, lecz brak realnych postępów w obiecanej denuklearyzacji skutkowało zamrożeniem relacji przez M. Pompeo. Obecny ruch dyplomatyczny, potwierdzony zamknięciem zakładów testujących rakiety w Tongchang-ri, może przyspieszyć prace nad porozumieniem w przyszłości.
Co ciekawe, Moon Jae-in już zaczął planować wizytę Kim Dzong Una w Seulu, co byłoby pierwszą wizytą północnokoreańskiego przywódcy na południu. Nie jest pewne, czy do tego dojdzie, ani jak długo ta odwilż potrwa.
W wieku 61 lat zmarł prezydent Socjalistycznej Republiki Wietnamu, Trần Đại Quang. Mimo, że wietnamska głowa państwa pełni funkcje głównie ceremonialne, to zmarły przywódca należał do grupy czterech najważniejszych polityków w tym azjatyckim państwie.
Wietnam to jedno z nielicznych państw na świecie, gdzie komunizm jest wciąż ideologią panującą. Zmarły prezydent Trần Đại Quang objął urząd w kwietniu 2016 r. Wcześniej długi czas pracował w policji, gdzie uzyskał stopień generalski, a następnie pełnił stanowisko ministra bezpieczeństwa publicznego – nadzorował wywiad i tajną policję. Wiadomym jest, że chorował od kilku miesięcy, a był leczony tak w kraju, jak i za granicą. Zmarł w szpitalu wojskowym.Prezydent Wietnamu nie posiada dużych uprawnień, lecz obok premiera, przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego i lidera komunistycznej partii, jest jedną z najważniejszych osób w państwie. Zmarły Trần Đại Quang znany był ze swej lojalności i sprzeciwu wobec jakichkolwiek wewnętrznych reform. Wielu przeciwników oraz dysydentów zostało uwięzionych w czasie, gdy był ministrem, a następnie prezydentem.
Obowiązki prezydenta przejmie teraz Pani Wiceprezydent Đặng Thị Ngọc Thịnh. Zgodnie z prawem, wybór nowej głowy państwa dokonuje Komitet Centralny partii komunistycznej, który musi zostać następnie zaakceptowany przez Zgromadzenie Narodowe.
Źródło: Zmarły prezydent Trần Đại Quang,
https://rstv.nic.in/president -vietnam-t hree-day-in di a-visit.html, [dostęp dn. 21.09.2018]; Photo – Wiki/CC BY-SA 4.0.
Źródło: Pełniąca obowiązki głowy państwa, wiceprezydent Đặng Thị Ngọc Thịnh,
https://vi.wikipedia.org/ wiki/% C4%90%E1% BA%B7ng_Th% E1%BB% 8B_Ng%E 1%BB% 8Dc_Th%E1% BB% 8Bnh# media/File :Dang_Thi _Ngoc_Th inh.jpg, [dostęp dn. 21.09.2018]; CC BY-SA 4.0.
Zakończyło się spotkanie prezydentów Rosji i Turcji w Soczi, nad Morzem Czarnym. Wydaje się, że obaj przywódcy, pomimo sprzecznych interesów, doszli do porozumienia. Powstanie strefa zdemilitaryzowana, która oddzielić ma siły wierne reżimowi Bashara al-Assada od rebeliantów, walczących z sobą nieprzerwanie od 2011 r.
Rosyjski przywódca Władimir Putin zapowiedział, że strefa rozdzielająca powstanie z dniem 15 września 2018 r., i będzie miała szerokość od 15 do 25 kilometrów. Zarówno Rosjanie, jak i Turcy, mają wziąć na siebie odpowiedzialność za funkcjonowanie tejże strefy, poprzez ustanowienie wspólnych patroli. Przyjmuje się w komentarzach, że decyzja obu prezydentów to skutek presji międzynarodowej, która boi się spodziewanej katastrofy humanitarnej po ewentualnej lądowej inwazji.
Co ciekawe, strefa zdemilitaryzowana obejmie obszary teraz zajmowane przez rebeliantów. Do 10 października br. będą musieli opuścić tenże teren wraz z całym ciężkim sprzętem. Nie jest do końca jasne, czy w strefie znajdzie się miasto Idlib.
Społeczność międzynarodowa z ulgą przyjęła porozumienie Putina z Recepem Tayyipem Erdoğanem, którzy realizowali do tej pory różne polityki w konflikcie syryjskim. O ile Turcja wspierała rebelię, o tyle Rosja z Iranem reżim al-Assada. Istniała obawa, że w przypadku inwazji na Idlib mogłoby dojść do bezpośredniej konfrontacji rosyjsko-tureckiej.
Idlib to ostatnia duża prowincja w rękach rebeliantów. Istnieje nadzieja, że strefa zdemilitaryzowana da potrzebny czas na dyplomatyczne zabiegi.
Prowincja Idlib nie jest obecnie kontrolowana przez jedno ugrupowanie, a raczej przez zwalczające się frakcje. Oblicza się, że razem rebeliantów może być około 70 tysięcy, zaś w Idlib mieszka blisko 3 miliona cywili. Od początku trwającej wojny domowej, śmierć mogło ponieść nawet 350 tysięcy osób, a kilka milionów udało się na emigrację.
Jak podaje BBC, Federacja Rosyjska potwierdziła zestrzelenie samolotu Ił-20, należącego do sił zbrojnych tegoż państwa. Śmierć ponieśli wszyscy członkowie załogi, których było 15. Sam akt zestrzelenia miał być dziełem władz syryjskich przez Rosję wspieranych, lecz oskarżenia Kremla skierowane są głównie przeciwko państwu Izrael, które również zaangażowane jest w tenże konflikt.
Samolot Ił-20 to jednostka przeznaczona do zwiadu. Według rosyjskich władz to izraelskie odrzutowce, które nie ostrzegły o planowanych działaniach w prowincji Latakia, miały zmusić Rosjan do zmiany kursu i tym samym doprowadzić do sytuacji, gdy powstało zagrożenie ze strony naziemnych instalacji przeciwlotniczych będących w ręku syryjskiego reżimu. Jak do tej pory izraelskie władze nie skomentowały zarzutów ze strony Moskwy.
Izraelskie działania w toczącym się syryjskim konflikcie zbrojnym skupione są głównie na niwelowaniu wpływów Iranu. Niepotwierdzone dane unaoczniają tenże fakt: w ciągu ostatnich 18 miesięcy miano wziąć na cel około 200 miejsc, gdzie Irańczycy, bądź wspierani przez Iran bojownicy z innych państw, zajmowali pozycje. Izraelowi nie podoba się wzrost znaczenia Teheranu w regionie, jego wpływy w Syrii oraz wsparcie dla libańskiej grupy Hezbollah, która walczy w syryjskiej wojnie po stronie reżimu Bashara al-Assada w Damaszku. Generalnie izraelskie władze nie chwalą się sukcesami w Syrii, jak też nie informują o militarnych działaniach.
Rosyjski samolot zniknął z radarów 35 kilometrów od syryjskiego wybrzeża, gdy wracał do bazy Hmeimim, niedaleko miasta Latakia. Zestrzelenie miało nastąpić w momencie, gdy cztery izraelskie F-16 dokonywały nalotu na zakłady w prowincji Latakia. Ponieważ nie ostrzegły o działaniach, zarówno rosyjska jednostka, jak i myśliwce Izraela znalazły się blisko siebie, a naziemnie systemy obrony przeciwlotniczej nie miały możliwości rozróżnienia, która z jednostek należy do sojusznika, a która do wroga. Obecnie trwają poszukiwania wraku.
Syryjski reżim również nie skomentował faktu zestrzelenia samolotu należącego do sojusznika. Media reżimowe skupiają się na fakcie odparcia lotniczego ataku na zakłady w prowincji Latakia. Baza lotnicza Hmeimim należy do najważniejszych z terenu której operują rosyjskie siły zbrojne. To właśnie Rosja doprowadziła do sytuacji, gdy rządy Bashara al-Assada odzyskały inicjatywę w toczącej się wojnie domowej.
To niezwykłe kuriozum, że o przyszłości ostatniej rebelianckiej twierdzy w toczącej się wewnętrznej wojnie w Syrii, dyskutują dziś przywódcy dwóch potęg: Rosji i Turcji. Tym samym, syryjska wojna domowa od dawna przestała być konfliktem tylko wewnętrznym.
Właśnie dziś w czarnomorskim kurorcie rosyjskich przywódców Soczi, ma miejsce spotkanie prezydentów dwóch zainteresowanych państw. Prezydent Rosji Władimir Putin oraz jego turecki odpowiednik, Recep Tayyip Erdoğan, będą omawiać kwestie prowincji Idlib w Syrii. Przyjmuje się, że to ostatnia duża twierdza przeciwników reżimu w Damaszku. Rebelia w Syrii trwa od 2011 r. Co ważne, Putin i Erdoğan w syryjskim konflikcie mają teraz sprzeczne interesy, które starają się pogodzić. Obaj przywódcy wyrazili nadzieję, że znajdą porozumienie.
Już od pewnego czasu pojawiały się sugestie, że reżim Bashara al-Assada, który posiada wsparcie – głównie lotnicze – sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej wkrótce przystąpi do ataku na prowincję Idlib, która jest w rękach rebeliantów, a mieszka w niej około 3 miliony cywili. Organizacje międzynarodowe wyrażają obawy, że może dojść do katastrofy humanitarnej na niespotykaną skalę. Turcy wspierają rebeliantów, a obecne rozmowy są próbą wynegocjowania zawieszenia broni – chcą ratować rebelię przed klęską ostateczną.
Wcześniej, 7 września br. Putin i Erdogan spotkali się w Teheranie, gdzie witał ich irański prezydent Hassan Rouhani. Wtedy nie doszło do porozumienia, co wzbudziło jeszcze większe obawy Turcji. Idlib bezpośrednio graniczy z państwem tureckim, a niewątpliwie fale migrantów do tego państwa się skierują, po ewentualnym rozpoczęci lądowej ofensywy. Sytuacja staje się coraz groźniejsza. Media informują, że tureckie wsparcie dla rebeliantów ostatnio wzrosło – miano wysłać ciężką broń, ciężarówki, a nawet czołgi. Zarówno Rosja, jak i Iran, wspierają prezydenta al-Assada.
Ostatnio jednak lotnicze ataki rosyjskie na rebelianckie cele w Idlib osłabły. Zapewne jest to skutek międzynarodowej presji, bojącej się humanitarnej katastrofy. Nawet Rosja ostatnio wyraziła obawy o los cywili, co przełożyło się na zapewnienia szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa, że do lądowej ofensywy w najbliższym czasie nie dojdzie. Przyjmuje się, że przeciągający się od siedmiu lat konflikt kosztował życie około 360 tysięcy obywateli, a kilka milionów zostało już zmuszonych do opuszczenia kraju.
Znowu niespokojnie w Afganistanie. Podczas dzisiejszej wizyty prezydenta tegoż państwa Ashrafa Ghani’ego w mieście Ghazni, spadły rakiety wystrzelone przez bojowników talibańskich. Jest to o tyle niepokojące, gdyż niespełna miesiąc temu w okolicy doszło do potężnej bitwy, którą Talibowie wygrali, zaś siły wierne rządowi centralnemu zostały zmuszone do wycofania się.
Jak podaje agencja Reutera, która powołuje się na rzecznika lokalnej policji Ahmada Khana Sirata, dwie rakiety miały uderzyć w odległości 300 metrów od siedziby władz lokalnych, gdzie Ghani spotykał się właśnie z urzędnikami. Mowa jest też o co najmniej jednej rakiecie, która uderzyła nieco dalej. Nie ma informacji o ofiarach, czy zniszczeniach. Świadkowie podają, że słyszeli odgłosy walki z użyciem lekkiej i ciężkiej broni.
Ghazni to duża miejscowość położona między Kabulem, a południem kraju. Wciąż można zobaczyć ślady niedawnych walk. Talibowie zajęli wtedy większą część miasta, czym udowodnili swoją siłę i skuteczność. Ostatecznie Talibowie zostali wyparci, przy dużym udziale amerykańskiego lotnictwa. Straty sił wiernych rządowi są bardzo duże, lecz nie znamy wielu szczegółów.
Wizyta Ghani’ego miała mieć charakter propagandowy i pokazać stan bezpieczeństwa. Sam prezydent przybył do miasta w towarzystwie żony.
Źródło: Prezydent Ashraf Ghani,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/ File:Ashraf_ Ghani_ addresses_ the_ press_ at_the_ Presidential_ Palace_i n_ Afghanistan_-_ 2017(23503717998).jpg, [dostęp dn. 27.09.2018]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution 2.0 Generic license.
Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że na geopolitycznym obszarze Bliskiego Wschodu najpoważniejszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych jest państwo Izrael. Kiedy jakiś czas temu, amerykański przywódca Donald Trump zasugerował możliwość zaakceptowania rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego poprzez jednostronne uznanie istnienia tylko państwa Izrael, wielu było zszokowanych. Gdy amerykańska ambasada została przeniesiona do Jerozolimy – mającej być izraelską stolicą – uznano to za akt prowokacji. Bliski Wschód zawrzał. Jednakże dziś D. Trump wyraźnie zapowiedział, że amerykańska administracja dąży i chce, by rozwiązanie „dwupaństwowe” było osiągnięte.
Dążenie do rozwiązania „dwupaństwowego” oznacza, że pokój będzie osiągnięty, gdy zarówno państwo izraelskie, jak i palestyńskie, będzie uznane przez wszystkie strony sporu oraz cały region, przy oczywiście konkretnie określonych granicach.
Formalnie rozwiązanie dwupaństwowe od lat było w planach administracji USA, lecz zastrzegano, iż obie strony muszą wyrazić na to zgodę. Do tej pory takiej zgody nie było. Podczas ostatniego spotkania D. Trumpa z izraelskim premierem Benjaminem Netanyahu, w czasie zebrania Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych, przywódca USA zaznaczył, że dla niego samego „dwupaństwowa” koncepcja, jako jedyna, by się sprawdziła. Netanyahu miał odpowiedzieć, że Izrael uzna palestyńskie państwo, jeśli ono uczyni to samo oraz zostanie zdemilitaryzowane. Ten drugi warunek, dla Palestyńczyków jest dowodem, że Izrael wcale pokoju nie chce.
Należy zwrócić uwagę na dwa aspekty: po pierwsze, rozwiązanie „jednopaństwowe’ nie zostało zarzucone, lecz muszą chcieć tego wszyscy gracze w regionie, co jest mało prawdopodobne, gdyż – po drugie – arabscy sojusznicy Ameryki już zapowiedzieli, że zaakceptują tylko „dwupaństwową” koncepcję.
Prezydent Donald Trump już zapowiedział, że zamierza w ciągu kilku najbliższych miesięcy położyć na stół propozycję umowy pokojowej kończącej konflikt bliskowschodni. Nie do końca wiadomym jest, co może taka umowa zawierać. Faktem jest, że dla Trumpa staje się kwestią honoru zakończenie konfliktu przed końcem I kadencji w 2021 r.
Już od pewnego czasu pisało się dużo o wyborach w Republice Malediwów, które miały miejsce wczoraj, w niedzielę 23 września 2018 r. Nie w kontekście kandydatów na prezydenta, czy toczącego się sporu politycznego, ale na ile to wyspiarskie państwo na Oceanie Indyjskim pozostanie, lub nie, w kręgu wpływów Chińskiej Republiki Ludowej ChRL.
Zgodnie z ogłoszonymi wynikami, nowym prezydentem zostanie Ibrahim Mohamed Solih, lider opozycji. Jest to tym samym cios dla Pekinu, który wyłożył już miliardy dolarów amerykańskich na inwestycje realizowane przez obecną administrację, na czele z odchodzącym prezydentem, którym jeszcze jest Abdulla Yameen.
Prezydent Abdulla Yameen nie ukrywał, że jego polityka polega na bliskich relacjach tak z Chinami, jak i Arabią Saudyjską. Dzięki temu zyskiwał potężne środki na realizację rządowych inwestycji. Jednak jego przegrana była znacząca. Według ogłoszonych wyników Salih pokonał obecną głowę państwa, aż o 16,6% (58,3% do 41,7%). Co ciekawe, jeszcze przed ostatecznymi wynikami wyborów, gratulacje złożyły rządy Indii i Stanów Zjednoczonych.
Malediwy znane są z tego, że posiadają piękne plaże i są celem tysięcy turystów każdego roku. Według danych za 2017 r. państwo zamieszkiwało około 360 tysięcy osób, z czego większość to muzułmanie. W 2008 r. miała miejsce demokratyzacja kraju, po ponad trzech dekadach autorytarnych rządów.
Liczne inwestycje chińskie na Malediwach nie pomogły Yameenowi, a Solih już zapowiedział przegląd podpisanych z ChRL umów. Niektórzy w tym widzą niebezpieczeństwo ewentualnej pułapki zadłużeniowej, co może doprowadzić kraj do załamania gospodarczego. Faktem jest, że Stany Zjednoczone były zaniepokojone rosnącymi wpływami Chin w regionie, które poprzez działania określane mianem „sznura pereł”, miały tworzyć sieć przyjaznych portów na Oceanie Indyjskim, okalających wybrzeże Indii – od Sri Lanki po Pakistan.Źródło: Prezydent-elekt Ibrahim Mohamed Solih,
https://commons.wikimedia.org /wiki/ File:Ibrahim_ Mohamed_ Solih_-_ Maldives_ (cropped).jpg, [dostęp dn. 24.09.2018]; public domain.
Jeszcze przed wyborami istniała obawa, ze Yameen, którego oskarżano o więzienie przeciwników politycznych i ograniczanie wolności słowa, może pokusić się o próbę wyborczej manipulacji. On sam jednak uspokoił sytuację i już uznał zwycięstwo kontrkandydata. Solih ma zostać zaprzysiężony na prezydenta 17 listopada br.
Jak podaje agencja Reutera, powołująca się na informacje pochodzące od urzędników Unii Europejskiej, wkrótce ma zostać podjęta decyzja o karaniu każdego, kto ma związek z przypadkami użycia broni chemicznej. Kary miałyby dotykać tak zwykłych obywateli, jak i firmy prywatne. Sankcje mają być nakładane bez względu na narodowość, czy polityczną przynależność winnych.
W mediach podkreśla cię, że propozycja nowego mechanizmu karania została przedstawiona przez francuski rząd, lecz po ostatnich wydarzeniach, również Wielka Brytania optuje za zmianami. Chodzić ma w pierwszej kolejności o syryjski reżim, który od siedmiu lat zmaga się z rebelią przeciwników prezydenta Bashara al-Assada, jak i Rosję oskarżaną o próbę zamordowania brytyjskiego szpiega rosyjskiego pochodzenia, w brytyjskim mieście Salisbury. Według propozycji, na konkretne osoby znane z imienia i nazwiska nakładane byłyby dotkliwe kary polegające na zamrażaniu ich aktywów oraz nie wpuszczaniu na teren Unii Europejskiej. Formalnie ambasadorzy 28 członków UE mają w najbliższą środę zaaprobować nowe rozwiązania. W ten sposób Unia mogłaby swobodniej szafować karami bez konieczności oglądania się na zgodę wszystkich członków. Nieoficjalnie chodzi o pomijanie głosu tych państw, które przychylnym wzrokiem spoglądają na rosnącą w siłę na arenie międzynarodowej, Federację Rosyjską.
Bojowe środki trujące, takie jak Nowiczoki, zostały ponad dwie dekady temu zakazane, lecz ostatnio stały się modne wśród agencji wywiadowczych niektórych państw. Najpierw świat obiegła informacja o zamordowaniu przyrodniego brata Kim Dzong Una (pojawiają się sugestie, że za atakiem mogły stać północnokoreańskie służby), a następnie próba zabicia Siergieja Skripala i jego córki na terenie Wielkiej Brytanii. Do tego trzeba dodać wojnę domową w Syrii, w której również użyto nieraz broń chemiczną.
Nowy mechanizm pozwalałby Unii Europejskiej nakładać sankcję na konkretne osoby bez konieczności wpisywania danego państwa na specjalną listę. Miałoby to ułatwić Unii prowadzić swoistą politykę zagraniczną ponad głowami członków, co samo w sobie budzi już kontrowersje.
W wyniku wczorajszego ataku terrorystycznego podczas parady wojskowej w miejscowości Ahvaz w Iranie, zginęło 25 osób. Oprócz 12 żołnierzy, śmierć ponieśli cywile obserwujący wydarzenie. Wśród nich była czteroletnia dziewczynka.
Do ataku przyznało się niesławne Państwo Islamskie, a także mniej znana formacja o nazwie: Narodowy Ruch Oporu Ahwaz, który wziął na siebie ochronę praw arabskiej mniejszości w prowincji Chuzestan. Żadna z grup nie pokazała dowodów na to, iż to ona stoi za wczorajszymi atakami polegającymi na tym, że otworzono ogień z broni palnej do paradujących żołnierzy.
Prezydent Iranu Hassan Rouhani już skrytykował Stany Zjednoczone za nieodpowiedzialną politykę w regionie, która doprowadza do coraz większej destabilizacji. Waszyngton odpowiedział, że potępia każdy akt terroru, w każdym kraju na świecie. Co ważne, Rouhani w nadchodzącym tygodniu będzie miał okazję osobiście porozmawiać z prezydentem USA, Donaldem Trumpem, w siedzibie Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ.
Tuż przed wylotem do Nowego Jorku, irański prezydent zaznaczył, że jego kraj nie odpuści i będzie ścigać terrorystów oraz tych, którzy ich wspierają. Zaznaczył, że wiele „małych” państw w Zatoce Perskiej wspiera skrajne organizacje fundamentalistyczne tylko po to, by osłabić sąsiadów. Dodał, że część z tych państw posiada poparcie potężnych Stanów Zjednoczonych, przez co ich odwaga rośnie. Ameryka zaś odpowiedziała, że Rouhani wpierw musi spojrzeć w lustro, gdyż w państwie, gdzie obywatele są gnębieni, musi dochodzić do takich czynów.
Nie od dziś wiadomo, że Iran chciałby być liderem w regionie, lecz to państwo nie jest jedynym, które ma takie ambicje. Dla Teheranu takie kraje jak Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie ZEA, czy Bahrajn to tylko „laleczki” w rękach Waszyngtonu.
Co ciekawe, jeden z doradców władców ZEA niedawno zaznaczył, że ataki na cele wojskowe to nie terroryzm, czym oczywiście rozsierdził tylko Teheran. W tle rywalizacji o przywództwo w świecie Islamu toczą się regularne krwawe wojny w Jemenie, czy Syrii, a państwa regionu poszczególne strony wspierają, czym przedłużają te tylko na papierze konflikty wewnętrzne. Do stabilizacji w tymże regionie jest daleko.
Jeszcze niedawno świat zastanawiał się, jak daleko posunie się północnokoreański komunistyczny reżim w dążeniu do bycia supermocarstwem, posiadającym broń masowego rażenia, z możliwością przenoszenia jej za pomocą międzykontynentalnych rakiet średniego i dalekiego zasięgu. Wydaje się, że to globalne zagrożenia na naszych oczach znika – czy aby na pewno? Czas pokaże…
Prezydent Korei Południowej, Moon Jae-in zakończył właśnie historyczną wizytę w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej, zwanej potocznie Koreą Północną. W jej trakcie doszło do porozumienia o denuklearyzacji Korei Północnej. Moon Jae-in zapewnia teraz, że celem Kim Dzong Una jest likwidacja instalacji mogących posłużyć do produkcji broni atomowej, a także odbycie kolejnego szczytu z prezydentem Stanów Zjednoczonych, Donaldem Trumpem. Do Korei Północnej zaproszony został również Sekretarz Stanu, Mike Pompeo, który nie ukrywał, że celem bezwzględnym musi być denuklearyzacja do 2021 r.
Jak podaje BBC, wizyta Moon Jae-ina w Korei Północnej trwała trzy dni i była pierwszą od ponad dekady. Południowokoreański przywódca przywiózł zapewnienia, że północnokoreańskie marzenia o nuklearnej potędze już nie istnieją, a kraj chce się skupić teraz głównie na gospodarczym rozwoju.
Źródło: Prezydent Moon Jae-in,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/ File:Inauguration _of_ Moo n_Jae-in _04.png, [dostęp dn. 21.09.2018]; Creative Commons Attribution-ShareAlike 2.0 Generic Licence.
Wielu myślało, że czerwcowe spotkanie Trumpa z Kimem przyspieszy normalizację stosunków, lecz brak realnych postępów w obiecanej denuklearyzacji skutkowało zamrożeniem relacji przez M. Pompeo. Obecny ruch dyplomatyczny, potwierdzony zamknięciem zakładów testujących rakiety w Tongchang-ri, może przyspieszyć prace nad porozumieniem w przyszłości.
Co ciekawe, Moon Jae-in już zaczął planować wizytę Kim Dzong Una w Seulu, co byłoby pierwszą wizytą północnokoreańskiego przywódcy na południu. Nie jest pewne, czy do tego dojdzie, ani jak długo ta odwilż potrwa.
W wieku 61 lat zmarł prezydent Socjalistycznej Republiki Wietnamu, Trần Đại Quang. Mimo, że wietnamska głowa państwa pełni funkcje głównie ceremonialne, to zmarły przywódca należał do grupy czterech najważniejszych polityków w tym azjatyckim państwie.
Wietnam to jedno z nielicznych państw na świecie, gdzie komunizm jest wciąż ideologią panującą. Zmarły prezydent Trần Đại Quang objął urząd w kwietniu 2016 r. Wcześniej długi czas pracował w policji, gdzie uzyskał stopień generalski, a następnie pełnił stanowisko ministra bezpieczeństwa publicznego – nadzorował wywiad i tajną policję. Wiadomym jest, że chorował od kilku miesięcy, a był leczony tak w kraju, jak i za granicą. Zmarł w szpitalu wojskowym.
Prezydent Wietnamu nie posiada dużych uprawnień, lecz obok premiera, przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego i lidera komunistycznej partii, jest jedną z najważniejszych osób w państwie. Zmarły Trần Đại Quang znany był ze swej lojalności i sprzeciwu wobec jakichkolwiek wewnętrznych reform. Wielu przeciwników oraz dysydentów zostało uwięzionych w czasie, gdy był ministrem, a następnie prezydentem.
Obowiązki prezydenta przejmie teraz Pani Wiceprezydent Đặng Thị Ngọc Thịnh. Zgodnie z prawem, wybór nowej głowy państwa dokonuje Komitet Centralny partii komunistycznej, który musi zostać następnie zaakceptowany przez Zgromadzenie Narodowe.
Źródło: Zmarły prezydent Trần Đại Quang,
https://rstv.nic.in/ president- vietnam- three- day- india-v isit.html, [dostęp dn. 21.09.2018]; Photo – Wiki/CC BY-SA 4.0.
Źródło: Pełniąca obowiązki głowy państwa, wiceprezydent Đặng Thị Ngọc Thịnh,
https://vi.wikipedia.org /wiki/%C4%90%E1%BA%B7ng _Th%E1%BB%8 B_Ng%E1%BB%8Dc _Th%E1%BB%8Bnh#/ media/ File:Dang_ Thi_Ngoc_ Thinh.jpg, [dostęp dn. 21.09.2018]; CC BY-SA 4.0.
Zakończyło się spotkanie prezydentów Rosji i Turcji w Soczi, nad Morzem Czarnym. Wydaje się, że obaj przywódcy, pomimo sprzecznych interesów, doszli do porozumienia. Powstanie strefa zdemilitaryzowana, która oddzielić ma siły wierne reżimowi Bashara al-Assada od rebeliantów, walczących z sobą nieprzerwanie od 2011 r.
Rosyjski przywódca Władimir Putin zapowiedział, że strefa rozdzielająca powstanie z dniem 15 września 2018 r., i będzie miała szerokość od 15 do 25 kilometrów. Zarówno Rosjanie, jak i Turcy, mają wziąć na siebie odpowiedzialność za funkcjonowanie tejże strefy, poprzez ustanowienie wspólnych patroli. Przyjmuje się w komentarzach, że decyzja obu prezydentów to skutek presji międzynarodowej, która boi się spodziewanej katastrofy humanitarnej po ewentualnej lądowej inwazji.
Co ciekawe, strefa zdemilitaryzowana obejmie obszary teraz zajmowane przez rebeliantów. Do 10 października br. będą musieli opuścić tenże teren wraz z całym ciężkim sprzętem. Nie jest do końca jasne, czy w strefie znajdzie się miasto Idlib.
Społeczność międzynarodowa z ulgą przyjęła porozumienie Putina z Recepem Tayyipem Erdoğanem, którzy realizowali do tej pory różne polityki w konflikcie syryjskim. O ile Turcja wspierała rebelię, o tyle Rosja z Iranem reżim al-Assada. Istniała obawa, że w przypadku inwazji na Idlib mogłoby dojść do bezpośredniej konfrontacji rosyjsko-tureckiej.
Idlib to ostatnia duża prowincja w rękach rebeliantów. Istnieje nadzieja, że strefa zdemilitaryzowana da potrzebny czas na dyplomatyczne zabiegi.
Prowincja Idlib nie jest obecnie kontrolowana przez jedno ugrupowanie, a raczej przez zwalczające się frakcje. Oblicza się, że razem rebeliantów może być około 70 tysięcy, zaś w Idlib mieszka blisko 3 miliona cywili. Od początku trwającej wojny domowej, śmierć mogło ponieść nawet 350 tysięcy osób, a kilka milionów udało się na emigrację.
Jak podaje BBC, Federacja Rosyjska potwierdziła zestrzelenie samolotu Ił-20, należącego do sił zbrojnych tegoż państwa. Śmierć ponieśli wszyscy członkowie załogi, których było 15. Sam akt zestrzelenia miał być dziełem władz syryjskich przez Rosję wspieranych, lecz oskarżenia Kremla skierowane są głównie przeciwko państwu Izrael, które również zaangażowane jest w tenże konflikt.
Samolot Ił-20 to jednostka przeznaczona do zwiadu. Według rosyjskich władz to izraelskie odrzutowce, które nie ostrzegły o planowanych działaniach w prowincji Latakia, miały zmusić Rosjan do zmiany kursu i tym samym doprowadzić do sytuacji, gdy powstało zagrożenie ze strony naziemnych instalacji przeciwlotniczych będących w ręku syryjskiego reżimu. Jak do tej pory izraelskie władze nie skomentowały zarzutów ze strony Moskwy.
Izraelskie działania w toczącym się syryjskim konflikcie zbrojnym skupione są głównie na niwelowaniu wpływów Iranu. Niepotwierdzone dane unaoczniają tenże fakt: w ciągu ostatnich 18 miesięcy miano wziąć na cel około 200 miejsc, gdzie Irańczycy, bądź wspierani przez Iran bojownicy z innych państw, zajmowali pozycje. Izraelowi nie podoba się wzrost znaczenia Teheranu w regionie, jego wpływy w Syrii oraz wsparcie dla libańskiej grupy Hezbollah, która walczy w syryjskiej wojnie po stronie reżimu Bashara al-Assada w Damaszku. Generalnie izraelskie władze nie chwalą się sukcesami w Syrii, jak też nie informują o militarnych działaniach.
Rosyjski samolot zniknął z radarów 35 kilometrów od syryjskiego wybrzeża, gdy wracał do bazy Hmeimim, niedaleko miasta Latakia. Zestrzelenie miało nastąpić w momencie, gdy cztery izraelskie F-16 dokonywały nalotu na zakłady w prowincji Latakia. Ponieważ nie ostrzegły o działaniach, zarówno rosyjska jednostka, jak i myśliwce Izraela znalazły się blisko siebie, a naziemnie systemy obrony przeciwlotniczej nie miały możliwości rozróżnienia, która z jednostek należy do sojusznika, a która do wroga. Obecnie trwają poszukiwania wraku.
Syryjski reżim również nie skomentował faktu zestrzelenia samolotu należącego do sojusznika. Media reżimowe skupiają się na fakcie odparcia lotniczego ataku na zakłady w prowincji Latakia. Baza lotnicza Hmeimim należy do najważniejszych z terenu której operują rosyjskie siły zbrojne. To właśnie Rosja doprowadziła do sytuacji, gdy rządy Bashara al-Assada odzyskały inicjatywę w toczącej się wojnie domowej.
To niezwykłe kuriozum, że o przyszłości ostatniej rebelianckiej twierdzy w toczącej się wewnętrznej wojnie w Syrii, dyskutują dziś przywódcy dwóch potęg: Rosji i Turcji. Tym samym, syryjska wojna domowa od dawna przestała być konfliktem tylko wewnętrznym.
Właśnie dziś w czarnomorskim kurorcie rosyjskich przywódców Soczi, ma miejsce spotkanie prezydentów dwóch zainteresowanych państw. Prezydent Rosji Władimir Putin oraz jego turecki odpowiednik, Recep Tayyip Erdoğan, będą omawiać kwestie prowincji Idlib w Syrii. Przyjmuje się, że to ostatnia duża twierdza przeciwników reżimu w Damaszku. Rebelia w Syrii trwa od 2011 r. Co ważne, Putin i Erdoğan w syryjskim konflikcie mają teraz sprzeczne interesy, które starają się pogodzić. Obaj przywódcy wyrazili nadzieję, że znajdą porozumienie.
Już od pewnego czasu pojawiały się sugestie, że reżim Bashara al-Assada, który posiada wsparcie – głównie lotnicze – sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej wkrótce przystąpi do ataku na prowincję Idlib, która jest w rękach rebeliantów, a mieszka w niej około 3 miliony cywili. Organizacje międzynarodowe wyrażają obawy, że może dojść do katastrofy humanitarnej na niespotykaną skalę. Turcy wspierają rebeliantów, a obecne rozmowy są próbą wynegocjowania zawieszenia broni – chcą ratować rebelię przed klęską ostateczną.
Wcześniej, 7 września br. Putin i Erdogan spotkali się w Teheranie, gdzie witał ich irański prezydent Hassan Rouhani. Wtedy nie doszło do porozumienia, co wzbudziło jeszcze większe obawy Turcji. Idlib bezpośrednio graniczy z państwem tureckim, a niewątpliwie fale migrantów do tego państwa się skierują, po ewentualnym rozpoczęci lądowej ofensywy. Sytuacja staje się coraz groźniejsza. Media informują, że tureckie wsparcie dla rebeliantów ostatnio wzrosło – miano wysłać ciężką broń, ciężarówki, a nawet czołgi. Zarówno Rosja, jak i Iran, wspierają prezydenta al-Assada.
Ostatnio jednak lotnicze ataki rosyjskie na rebelianckie cele w Idlib osłabły. Zapewne jest to skutek międzynarodowej presji, bojącej się humanitarnej katastrofy. Nawet Rosja ostatnio wyraziła obawy o los cywili, co przełożyło się na zapewnienia szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa, że do lądowej ofensywy w najbliższym czasie nie dojdzie.
Przyjmuje się, że przeciągający się od siedmiu lat konflikt kosztował życie około 360 tysięcy obywateli, a kilka milionów zostało już zmuszonych do opuszczenia kraju.
Szefowa niemieckiego ministerstwa obrony, Ursula von der Leyen ostatnio zaskoczyła wielu komentatorów. Chodzi o jej słowa odnoszące się do ewentualnego rozmieszczenia sił zbrojnych Niemiec na Bliskim Wschodzie. Nie tylko chodzi o długoterminowe zamiary, ale także o rolę tychże wojsk w możliwych działaniach zbrojnych podczas toczącej się od 2011 r. syryjskiej wojny domowej, która dawno temu przestała mieć charakter konfliktu wewnętrznego.
Minister von der Leyen powyższe sugestie wypowiedziała podczas wczorajszej wizyty w bazie lotniczej Azraq, która znajduje się na terenie Jordanii. Około 300 niemieckich żołnierzy wspiera koalicję kierowaną przez Stany Zjednoczone, a wymierzoną przeciwko Państwu Islamskiemu operującemu na terenach Syrii i Iraku. Są to głównie działania o charakterze rozpoznawczym, realizowanym przez lotnictwo.
Od pewnego czasu pojawiały się wśród ekspertów sugestie, aby Niemcy stworzyły własną bazę operującą na obszarze Bliskiego Wschodu. Fakt, że ten pomysł nie został automatycznie zdementowany przez niemiecki rząd sugeruje, że jest on brany pod uwagę. Minister von der Leyen też nie wykluczyła wysłania większych sił na Bliski Wschód, lecz zasugerowała, że wpierw musi zostać opracowany uznany międzynarodowo plan działań.
Źródło: Ursula von der Leyen,
http://niezalezna.pl/ 207810- quotpowinna- byla- ugryzc- sie- w- jezykquot- wicepremier- o- slowach- szefowej- niemieckiego- mon, [dostęp dn. 16.09.2018]; Flickr.com/Jim Mattis/CC BY 2.0.
Wcześniej niemiecka minister wraz z Kanclerz Angelą Merkel wezwały społeczność międzynarodową do działań zapobiegających dalszemu wykorzystywaniu zasobów broni chemicznej w syryjskim konflikcie. Obie stwierdziły, że świat nie może odwrócić wzroku od tego co się dzieje.
Obecnie trwa śledztwo, czy reżim w Damaszku wykorzystał nielegalne środki chemiczne podczas natarcia na prowincję Idlib, gdzie znajduje się ostatnia duża twierdza rebeliantów. Gdyby oskarżenia okazały się prawdziwe, następnym krokiem byłyby rozmowy ze Stanami Zjednoczonymi oraz innymi sojusznikami na temat ewentualnych dalszych kroków.
Jednak pomysł ewentualnego większego zaangażowania podzielił niemiecką koalicję rządową. Zwłaszcza wobec pomysłów chadeków krytycznie nastawieni byli socjaldemokraci. Na razie obowiązuje zasada, że bez mandatu Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ, Niemcy nie będą sankcjonować żadnych innych działań.
Z tego powodu, Berlin nie wziął udziału w kwietniowych nalotach na syryjskie instalacje wojskowe organizowane przez USA, Francję i Wielką Brytanię, co miało związek z innymi chemicznymi atakami, o które oskarżany jest reżim w Damaszku. Ostatnio Waszyngton coraz bardziej naciska na sojuszników z NATO, by nie tylko zwiększyły wydatki na obronność, ale bardziej zaangażowali się w różne działania na świecie. Berlin musi teraz wypracować własny sposób działania oraz reagowania – co czyni.
Brexit powoli staje się politycznym potworem znanym tak, jak stwór z jeziora Loch Ness. Problemy z wynegocjowaniem porozumienia określającego relacje Wielkiej Brytanii z Unią Europejską, już skutkowały kryzysem rządowym oraz nerwowymi reakcjami niektórych polityków. Do tego gwaru komentarzy ostatnio dopisał się Burmistrz Londynu Sadiq Aman Khan, który nawołuje do ponownego rozpisania referendum w sprawie ewentualnego wyjścia Wielkiej Brytanii z unijnych struktur.
Zdaniem Khana obecny stan negocjacji szefowej rządu z unijnymi przedstawicielami to obraz „chaosu i impasu”. Tym samym kraj ma podążać ścieżką, na końcu której jest zniszczenie krajowej gospodarki.
Formalnie Wielka Brytania powinna znaleźć się poza Unią Europejską dnia 29 marca 2019 r., czyli po dwóch latach negocjowania porozumienia, licząc od momentu ogłoszenia faktu opuszczenia UE. Problem polega na tym, że projekt „umowy rozwodowej” autorstwa Pani Premier Theresy May nie tylko nie zyskał aplauzu ze strony Brukseli, lecz także krytyczne podejście wyrażają niektórzy brytyjscy parlamentarzyści, związkowcy oraz przedstawiciele biznesu, którzy stracić mogą najwięcej.
Źródło: Sadiq Aman Khan,
https://alchetron.com/ Sadiq-Khan, [dostęp dn. 16.09.2018]; CC BY-SA.
Stąd coraz częściej słyszalny jest głos, by to obywatele zadecydowali, czy warunki wynegocjowane, treść umowy, a nawet sytuacja gdyby wyjście musiało się odbyć bez umowy, mogły zostać przez obywateli w kolejnym referendum zaopiniowane. Premier Th. May pomysł z kolejnym referendum odrzuca uważając, że wystarczy gdy zgodę wyrazi tylko parlament.
Faktem jest, że negocjacje idą źle, a przed rządem brytyjskim perspektywa opuszczenia struktur UE bez umowy. Jak podaje agencja Reutera, minister finansów Wielkiej Brytanii, Philip Hammond w zeszłym tygodniu nie wykluczył możliwości przeciągnięcia negocjacji po 29 marca przyszłego roku. To zaś spotkało się z ostrą krytyką ze strony Premier May.
Burmistrz Londynu Khan, który jest członkiem laburzystowskiej opozycji stwierdził niedawno, że zła umowa może być równie groźna jak brak umowy. W obu przypadkach ryzyko jest zbyt duże, a konsekwencje dotkną cały kraj. Oskarżył rząd o pochopne i nierozsądne działania, a jako remedium na to uznał głos obywateli, którzy powinni móc się wypowiedzieć zarówno w kwestii treści umowy, jak i jej ewentualnego braku.
Co ciekawe, głos Khana jest elementem coraz głośniejszych żądań o „referendum ludowe”. Jednakże, lider Partii Pracy Jeremy Corbyn do tej pory wykluczał ten pomysł. W przyszłym tygodniu labourzyści organizują partyjną konferencję, na której będzie to zapewne najważniejszy temat i nie należy wykluczyć zmiany podejścia opozycji w Wielkiej Brytanii do tejże kwestii.
Jak podaje francuska agencja AFP, niespodziewanie zwolniona z więzienia została jedna z liderek opozycji w Rwandzie, Victoire Ingabire. Oprócz niej do domów zwolniono 2 000 osób. Decyzja ta została podjęta osobiście przez prezydenta kraju Paula Kagame.
Zwolniona Ingabire podziękowała prezydentowi za uwolnienie i jednocześnie wyraziła nadzieję, że ta decyzja to początek otwierania politycznej wolności w tym afrykańskim państwie, której kolejnym elementem będzie wypuszczenie wszystkich politycznych więźniów.
Decyzja o zwolnieniach została podjęta przez rząd w dniu wczorajszym i była skutkiem wydania przez rwandyjską głowę państwa „nakazu miłosierdzia”. Do domów wypuszczono w sumie 2 140 więźniów.
Ingabire powróciła do Rwandy z wygnania w Holandii w 2010 r., z zamiarem wystartowania w wyborach prezydenckich, jako przedstawicielka Zjednoczonych Demokratycznych Sił Rwandy (FDU-Inking). Przez dwa lata trwał krytykowany na świecie proces o rzekomy terroryzm i zdradę stanu. Ingabire usłyszała wyrok 10 lat pozbawienia wolności.
Jednak sama Ingabire należy do dość kontrowersyjnych działaczek. Etnicznie przynależy do ludu Hutu i zasłynęła kwestionowaniem niektórych ustaleń komisji badających zbrodnię ludobójstwa na wspólnocie etnicznej Tutsi z 1994 r. Zwolniona właśnie z więzienia usłyszała też zarzuty o „ideologię ludobójstwa” oraz „dzielenia”.
Wśród zwolnionych jest też znany muzyk Kizito Mihigo, który w 2015 r. usłyszał wyrok 10 lat pozbawienia wolności za konspirowanie w celu rzekomego współorganizowania zamachu na prezydenta.
Prezydent Kagame rządzi nieprzerwanie Rwandą od 1994 r., kiedy to zbrojnie obalił rządy Hutu, które stały za ludobójstwem. Ostatnie zmiany w ustawie zasadniczej pozwalają obecnej głowie państwa zajmować najważniejsze w kraju stanowisko do 2034 r.
Gdy obalony został wieloletni dyktator Iraku, Saddam Hussein, zastanawiano się jaki system wprowadzić, aby nie dopuścić do głosu skrajne głosy mogące przekształcić kraj ponownie w dyktaturę. Gwarantem tego miał być system proporcjonalny, lecz okazał się on jednocześnie symbolem paraliżu koalicyjnych negocjacji. Ostatnie wybory parlamentarne miały miejsce 12 maja 2018 r. i od tego czasu niemożnością było utworzenie rządu posiadającego wystarczające wsparcie ze strony parlamentu.
Za krok w dobrą stronę komentatorzy przyjmują dzisiejszą decyzję parlamentu o obsadzeniu stanowiska speakera. Jedynym problemem jest fakt, że nominat zaliczany jest do zwolenników bliższych relacji z sąsiednim Iranem, co kłóci się z polityką innego irackiego sojusznika, Stanów Zjednoczonych.
Żeby w końcu powołany został rząd, w parlamencie musi powstać koalicyjna lista różnych opcji, która następnie desygnuje na najważniejsze urzędy w państwie. Proirański blok Conquest Alliance, kierowany przez Hadiego al-Ameriego przeforsował kandydaturę Mohammeda al-Halbusiego na stanowiska speakera jednoizbowego parlamentu Iraku o nazwie: Rada Reprezentantów Iraku. Będzie on najmłodszym speakerem w historii kraju – ma tylko 37 lat.
System polityczny Iraku został tak skonstruowany, by uwzględniał różnorodność religijną i etniczną istniejącą w kraju. Speakerem winien być sunnicki Arab, premierem członek szyickiej większości, zaś prezydentem Kurd. Te trzy stanowiska muszą zostać obsadzone przez największą liczebnie koalicję parlamentarną składającą się z list trzech wspólnot, które wprowadziły swoich przedstawicieli do parlamentu: Szyitów, Sunnitów i Kurdów.
Pani Ambasador Stanów Zjednoczonych przy Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ, Nikki Haley udało się przeforsować poprawki do raportu ONZ odnośnie przypadków naruszenia sankcji nałożonych na komunistyczny reżim w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej KRLD, zwanej potocznie Koreą Północną. W poprawce pojawia się oskarżenie skierowane przeciwko Federacji Rosyjskiej o naruszanie międzynarodowych kar.
Rada Bezpieczeństwa OZN ma spotkać się najbliższy poniedziałek, na którym omawiany będzie specjalny raport odnośnie sytuacji w Korei Północnej. Celem ma być podtrzymanie sankcji, o które wnoszą Stany Zjednoczone. W raporcie, który ma być jednym z podstaw do nałożenia międzynarodowych kar możemy przeczytać, że Pjongjang nie tylko nie zaprzestał badań nad bronią masowego rażenia oraz rakiet mogących przenosić je na inny kontynent, lecz także złamane zostało embargo na północnokoreańskie towary.
Zdaniem Amerykanów, pomocną dłoń miała skierować Rosja. Nie tylko pominięto sankcje dzięki temu, lecz także Kreml czynił starania, by poszczególne agendy ONZ w swoich raportach pomijały tenże fakt. Zdaniem Haley, jest nie do pomyślenia, by naciskać na międzynarodowe organy w celu wymuszenia zmiany treści wydawanych dokumentów
.Po spotkaniu Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem w czerwcu 2018 r., zarówno Rosja oraz Chińska Republika Ludowa ChRL domagali się złagodzenia sankcji. Sprzeciw wyrazili Amerykanie, którzy domagali się od Pjongjangu konkretów w postaci dowodów o zaprzestaniu badań nad bronią atomową, czy rakietami interkontynentalnymi. USA konsekwentnie wywierają presję na komunistyczny reżim i co jakiś czas nakładają sankcje na firmy rosyjskie i chińskie, które dokonują obejścia wciąż obowiązujących sankcji.
Relacje na linii Waszyngton-Pekin w ostatnim czasie były dość napięte. Przyczyn tego stanu rzeczy było wiele, oczywiście z politycznymi na czele. Ostatnio pojawiła się jednak nadzieja na unormowanie zwłaszcza handlowych relacji, co rynki przyjęły już z zadowoleniem.
Jak podaje BBC, amerykański przywódca Donald Trump stwierdził ostatnio, że Stany Zjednoczone nie są pod żadną presją jeśli chodzi o ewentualną umowę handlową z Chińską Republiką Ludową ChRL. Słowa te padły po tym, jak w mediach zaczęła krążyć plotka o wprowadzeniu kolejnych taryf celnych na towary obu zainteresowanych stron – gdy Amerykanie wprowadzają lub podwyższają cła, jako odpowiedź Pekin czyni to samo.
Jednocześnie pojawiła się informacja o negocjowaniu przez dyplomatów umowy handlowej, która normowałaby relacje handlowe jeszcze przed zapowiadanym wprowadzeniem trzeciej fazy taryf przez USA. Pekin już pozytywnie odniósł się do pomysłu umowy, a szczegóły mają być omawiane zakulisowo. Obecnie znaczna część chińskiego eksportu do Stanów Zjednoczonych jest obciążona, mniej lub bardziej, różnego rodzaju opłatami celnymi. Gdyby Waszyngton zrealizował zapowiedzi sprzed tygodnia, wszystkie towary z ChRL wysyłane do USA byłyby droższe o wysokość właśnie cła.
Zdaniem prezydenta Trumpa, to nie Stany Zjednoczone są pod ścianą, tylko Chiny. Amerykańskie rynki mają sukcesywnie się rozwijać, w przeciwieństwie do azjatyckiego partnera. Od początku roku, taryfy celne wprowadzane przez dwie najpotężniejsze gospodarki na ziemi dotknęły towary o wartości co najmniej 50 miliardów dolarów amerykańskich.
Jak podkreślają komentatorzy, polityka celna na dobre stała się elementem strategii administracji Trumpa. Najbardziej odczuła to branża motoryzacyjna. Zdaniem Amerykanów, nieuczciwa polityka Chin doprowadziła do bardzo niekorzystnego bilansu handlowego i stąd konieczność wprowadzenia ceł. O możliwych rozmowach poinformował Larry Kudlow, doradca ds. ekonomii w Białym Domu. Specjalne zaproszenie do rozmów miał wystosować sekretarz skarbu, Steven Mnuchin. Zdaniem Pekinu, obecną sytuację można porównać do „największej wojny handlowej w historii światowej gospodarki”.
Ostatnie raporty Organizacji Narodów Zjednoczonych odnośnie dostępu do żywności są alarmujące. W ciągu minionych trzech lat, liczba mieszkańców ziemi dotkniętych głodem rosła, po poprzedzających latach spadku. Sytuacja na niektórych obszarach Ziemi jest dramatyczna.
Według oficjalnych statystyk ONZ, jeden na dziewięciu mieszkańców naszego globu jest obecnie niedożywionych. W sumie mowa o 821 milionach ludzi rozsianych po świecie. Obraz sytuacji pogarsza fakt, że nawet 151 milionów osób poniżej piątego roku życia narażonych jest na niedorozwój, z powodu braku stałego źródła pożywienia.
Za główny powód tego stanu rzeczy, obok toczących się konfliktów zbrojnych, podawane są zmiany klimatyczne, wywołane działalnością człowieka. Stąd odezwy o jak najszybsze globalne działania naprawcze.
Z drugiej strony, coraz większym problemem staje się brak dostępu do zdrowej żywności, co skutkuje rozwojem nowej epidemii cywilizacyjnej, jaką staje się otyłość. W sumie, ponad 672 miliony osób dorosłych już klasyfikowana jest jako „chorobliwie otyła”.
Autorzy raportu ONZ zwracają uwagę na fakt, że liczba ekstremalnych zjawisk pogodowych od początku lat dziewięćdziesiątych XX w. podwoiła się, co miało wpływ na wynik pozyskiwanej żywności z upraw na świecie. Jednocześnie sugerują, że utrzymywanie się tego trendu spowoduje nieodwracalne szkody. Osoby permanentnie niedożywione muszą tracić czas oraz pieniądze na poszukiwania źródeł pożywienia, zaś efektywność ich pracy jest o wiele mniejsza, co ma przełożenie na sytuację ekonomiczną kraju. Im państwo jest bardziej zależne od sektora rolnego, tym jest bardziej wrażliwe na wszelkie wahania klimatyczne.
Co ważne, zmiany w klimacie powodujące zmniejszony przychód żywności z uprawianego areału, skutkują też wzrostem konfliktów, które nie pomagają w rozwiązaniu istniejących problemów. Z jednej strony, niedobory żywności grożą klęską głodu oraz śmiertelnością, zwłaszcza wśród najmłodszych. Z drugiej strony, masowymi migracjami oraz niestabilnością na obszarach przyjmujących uchodźców. Zaczyna się tworzyć błędne koło.
Z roku na rok, liczba ludzi potrzebujących pilnej pomocy rośnie. Przed światowymi przywódcami nie lada problem, z którym w końcu muszą zacząć sobie radzić.
Jeszcze przed wyborami parlamentarnymi w Szwecji, które miały miejsce w dniu wczorajszym, pojawiały się sugestie, że będą one historyczne. Miało to związek ze spodziewaną przegraną centrolewicy, która od wielu lat na szwedzkiej scenie partyjnej była hegemonem. Rzeczywiście ta strona utraciła większość pozwalającą na swobodne rządy (pomimo jednak zwycięstwa), lecz centroprawica nie uzyskała wyniku, na który liczyła. Tym samym zapanował impas, który utrudni sformowanie przyszłego rządu. Niespodziewanie bardzo dobry wynik – powyżej tego, który ukazywały sondaże, lecz poniżej oczekiwań samych członków formacji – zdobyli przedstawiciele partii, stawiającej na nastroje antyimigranckie, lecz z nią formować rządu nie chce nikt – na razie.
Jak podaje agencja Reutera, po przeliczeniu wszystkich głosów nieznaczne zwycięstwo uzyskuje centrolewica w składzie: Szwedzka Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza SAP, Partia Zielonych oraz Partia Lewicy; ze wspólnym wynikiem 40,6% - obecnie na czele koalicji stoi premier Stefan Lofven. Natomiast opozycyjny sojusz partii centroprawicowych (Umiarkowana Partia Koalicyjna; Partia Centrum; Liberałowie; Chrześcijańscy Demokraci) osiągnął wynik 40,3% - na czele z kandydatem na premiera Ulfem Kristerssonem. W przeliczeniu na mandaty, w Riksdagu liczącym 349 miejsc, przewaga centrolewicy to tylko 1 mandat.
Bardzo dobry wynik osiągnęli znani z antyimigranckich poglądów Szwedzcy Demokraci kierowani przez Jimmiego Akessona. W porównaniu z poprzednimi wyborami ich zysk to aż 5%. Według obecnej wiedzy ich wynik to 17,6% poparcia, co daje status trzeciej siły politycznej w kraju.
Co ciekawe, wielu dziennikarzy – zwłaszcza, ze Szwecji – podkreśla, że pomimo przedwyborczych sondaży Szwedzkim Demokratom nie udało się pokonać SAP, czym sam kraj ma udowadniać, iż jest stabilny i do nagłej zmiany toru prowadzonej polityki nie dojdzie. Sam fakt, że partia antyimigrancka nie pokonała centrolewicy, jest uważane za sukces.Wzrost poparcia popularności dla Szwedzkich Demokratów obserwuje się od 2015 r., kiedy to do Szwecji przybyło aż 163 tysięcy migrantów, co dla 10-milionowego społeczeństwa było dość dużo. Krótko później zaczęto notować nagły wzrost przestępczości na przedmieściach miast, gdzie migranci zamieszkali. To skutkowało zmianą polityki azylowej, ale nie doprowadziło do zniesienie polityki „otwartych drzwi”. Brak procesu asymilacji, czy nawet zainteresowania taką formą utożsamiania się z nową ojczyzną, skutkowało wzrostem nastrojów antyimigranckich, a tym samym partii o nazwie Szwedzcy Demokraci.
Przez lata Robert Gabriel Mugabe kierował losami afrykańskiego państwa o nazwie Republika Zimbabwe. Kiedy niespodziewanie został obalony w listopadzie 2017 r., wielu spodziewało się, że nigdy nie zaakceptuje tego stanu rzeczy. Zwłaszcza, że za zamachem stał niewiele wcześniej odwołany wiceprezydent, Emmerson Mnangagwa. Niespodziewanie to się zmienia.
Od momentu uzyskania przez Zimbabwe niepodległości z rąk Wielkiej Brytanii w 1980 r., krajem kierował jeden człowiek: Robert Gabriel Mugabe (do roku 1987 jako premier, a następnie jako prezydent kraju). W 2017 r. wielu myślało, że wiekowy przywódca szykuje swoją dużo młodszą żonę, Grace Mugabe na swoją następczynię. Rosła jednocześnie niechęć Pierwszej Damy do ówczesnego Wiceprezydenta Emmersona Mnangagwy, który cieszył się sporym poparciem, zwłaszcza wśród wojskowych elit. Kluczowym okazała się pozycja rządzącego nieprzerwanie od 1980 r., Afrykańskiego Narodowego Związku Zimbabwe – Frontu Patriotycznego ZANU-PF. Gdy partia opowiedziała się wraz z armią, po stronie niespodziewanie zdymisjonowanego wtedy Mnangagwy, doszło do zamachu stanu.
Prezydent Mugabe, jak i jego małżonka, zbytnio nie ucierpieli. Zostali pozbawienia władzy, lecz ich finansowy status za bardzo się nie zmienił. Robert Gabriel Mugabe nie ukrywał do tej pory niechęci do najważniejszego jego zdaniem „zamachowca”.
Źródło: Emmerson Mnangagwa,
https://theconversation. com/ the- house- of- mugabe- crumbles- but- its- too -soon- to- celebrate- in-zimbabwe- 87695, [dostęp dn. 09.09.2018]; UN Geneva via Flickr, CC BY-NC-ND.
Jednocześnie rosła nadzieja w partiach opozycyjnych na to, że wybory prezydenckie odbędą się w końcu uczciwie, a i po tych zmianach, partia rządząca nie utrzyma hegemonicznej pozycji. Ostatnie wybory z 30 lipca 2018 r. pokazały, jak bardzo opozycjoniści się mylili.
Wybory prezydenckie zdecydowanie wygrał Emmerson Mnangagwa, a i w parlamencie większość miejsc objęli przedstawiciele ZANU-PF. Opozycja nie uznała wyborczych wyników i przystąpiła do akcji protestacyjnych. Emocje spowodowały, że sytuacja wymknęła się spod kontroli i doszło do przemocy. Zginęło wielu obywateli Zimbabwe.
Niespodziewanie z apelem do zaprzysiężonego już Mnangagwy, wyszedł obalony prezydent Mugabe, podczas pogrzebu swojej teściowej. Zwrócił się do głowy państwa, by ta pozwoliła opozycji na organizowanie pokojowych demonstracji, sugerując jednocześnie to, że może zaakceptować tak jego obalenie, jak i wynik ostatnich wyborów.Również pozytywnie o Mnangawie wypowiadała się Grace Mugabe, która należy do wyrazistych postaci i prowadziła ostry polityczny spór z obecną głową państwa przed zamachem z listopada 2017 r. Między innymi, szczerze podziękowała prezydentowi za wynajęcie na koszt państwa samolotu, którym dotarła na pogrzeb o czasie, aż z Singapuru. Sam Mugabe powiedział: „[Mnangagwa – przypis autora] kocha nas. On wie, że my też go kochamy. Modlimy się za niego, gdyż wolą Boga jest, by był prezydentem. Modlimy się o to, aby dostąpił modrości, i a by poprowadził nasz kraj”. (Źródło: africanews.com).
Jak podaje BBC, obecny prezydent Mołdowy, Igor Dodon został ranny w wypadku samochodowym. Rany, które odniósł, skutkowały natychmiastową hospitalizacją. Stan głowy państwa nie jest ciężki, w przeciwieństwie niestety do jego matki.
Ciężarówka z przeciwległego pasa miała wyprzedzać i w tym samym momencie uderzyć w prezydencki konwój. Jeden z pojazdów miał przekoziołkować. Igor Dodon jest prezydentem Mołdowy od grudnia 2016 r.
Media zwracają uwagę, że wypadek samochodowy Dodona miał miejsce zaledwie dzień po tym, jak w innej drogowej katastrofie zginął premier, nieuznawanej na arenie międzynarodowej Republiki Abchazji, Gennadi Gagulia.
Źródło: Gennadi Gagulia,
https://commons.wikimedia.org /wiki/ File:Gennady_ Gagulia.jpg, [dostęp dn. 09.09.2018]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution 3.0 Unported license.
Źródło: Igor Dodon,
https://pl.wikipedia.org/wiki /Plik:Igor_ Dodon_ (2017-01-17)_02.jpg, [dostęp dn. 09.09.2018]; Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 4.0 Międzynarodowe.
W dniu dzisiejszym rzecznik szpitala w Sao Paolo poinformował, że Jair Messias Bolsonaro po wczorajszym ataku, został przyjęty do szpitala na leczenie. Hospitowany został na jednym z wieców poparcia raniony nożem. Jair Messias Bolsonaro jest kandydatem w wyborach prezydenckich z ramienia brazylijskiej prawicy. Według ostatnich sondaży jest on liderem w wyścigu o najważniejszy urząd w państwie.
Do ataku z użyciem noża doszło w miejscowości Juiz de Fora. Początkowo myślano, że rana jest niewielka, lecz konieczna okazała się hospitalizacja. Pierwsza tura wyborów prezydenckich odbędzie się 7 października 2018 r.
Sama kampania wyborcza w Brazylii przebiega naprawdę zaskakująco. Początkowo w sondażach przewodził były prezydent i lider klasy robotniczej, Luiz Inacio Lula da Silva. Jedynym problemem było to, że za korupcję został osadzony w więzieniu. Ostatnio próbował nawet ucieczki. Ostatecznie jego szanse pogrzebał Sąd Najwyższy, który go zdyskwalifikował.
Jak podaje AFP, materiał filmowy udostępniony w mediach społecznościowych ukazuje sytuację, gdy Jair Messias Bolsonaro niesiony przez zwolenników, zostaje zaatakowany przez sprawcę, korzystającego z noża owiniętego koszulą. Ostrą częścią uderza on w żołądek kandydata.
Napastnik, zidentyfikowany jako Adelio Bispo de Oliveira został już aresztowany. Okazało się, że jest członkiem lewicowej Partii Socjalizmu i Wolności PSOL. Aresztowany jest obecnie badany w kontekście zdrowia psychicznego (miał policji sugerować, że wykonywał tylko boską misję).
W dniu dzisiejszym w Teheranie miał miejsce szczyt trzech państw: Turcji, Rosji oraz Iranu. Nie może dziwić, że głównym tematem była syryjska wojna domowa, w które wszystkie te państwa są zaangażowane. Jeszcze niedawno pisało się, o coraz bliższych relacjach, w kontrze do amerykańskiej pozycji dotyczącej wizji zakończenia wojny. W związku z międzynarodową presją możemy zaobserwować pierwsze poważne rysy w jeszcze nie ukształtowanym sojuszu na linii Teheran-Ankara-Moskwa.
Społeczność międzynarodowa z niepokojem obserwuje rozwój wydarzeń w Syrii. Reżim Bashara al-Assada w Damaszku radzi sobie coraz lepiej z rebelią, która wybuchła w 2011 r. i szykuje się do kolejnej ofensywy przeciwko ostatniej twierdzy rebeliantów, czyli na prowincję Idlib. Ze względu na spore zagęszczenie ludności, rosną obawy o możliwej katastrofie humanitarnej oraz fali migracji z tegoż obszaru.
Powszechnie wiadomo, że największe wsparcie al-Assad uzyskał od Federacji Rosyjskiej. Podczas dzisiejszego szczytu w Teheranie, rosyjski przywódca Władimir Putin miał nadzieję, na uzyskanie poparcia dla reżimowej ofensywy ze strony innych uczestników szczytu. Opór jednak wyraził prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdogan. Stwierdził on, że w prowincji Idlib może dojść do „krwawej łaźni”, czym nie udzielił poparcia reżimowi w Damaszku.
Natomiast irański przywódca Hassan Rouhani miał przed sobą trudne zadanie. Z jednej strony ostrzegał przed skutkami taktyki „spalonej ziemi”, z drugiej zaś uznał za nieuniknione zwalczanie terroryzmu w Idlib, jako element przywracania pokoju w Syrii.
Główna rysa podczas dzisiejszego szczytu może okazać się kluczowa. O ile Iran i Rosja popierają al-Assada, o tyle dla Turcji rebelianci z Idlib wydają się lepszym partnerem. Obecnie dla Erdogana tymczasowy rozejm byłby najlepszy, zaś dla Putina pełna kontrola przez Damaszek nad całym syryjskim terytorium.
Co ważne, Iran wraz z Rosją i Turcją są gwarantami „procesu z Astany”, czyli cyklu rozmów pokojowych w kazachskiej stolicy. W ten sposób zastąpiono nieudany projekt genewskich rozmów, pod egidą Organizacji Narodów Zjednoczonych. Sama syryjska wojna domowa pochłonęła od 2011 r. około 350 tysięcy ofiar. Natomiast w Idlib mieszka obecnie około 3 milionów cywili, narażonych na skutki działań zbrojnych.
Nie od dziś wiadomo, że syryjska wojna domowa tylko w teorii ma charakter konfliktu wewnętrznego. Światowe i regionalne imperia świadomie uczestniczą jako strony w tymże sporze. Pochodną tej sytuacji są cywilne ofiary oraz masowe migracje, które dotykają również europejski kontynent.
Media masowe skupiają się w dniu dzisiejszym na zintensyfikowanych atakach lotniczych realizowanych przez siły powietrzne Federacji Rosyjskiej – pierwszych od trzech tygodni. W ten sposób Kreml realizuje swoją politykę wspierania wieloletniego przywódcy tegoż państwa, Bashara al-Assada, przeciwko któremu wybuchła rebelia. Rosjanie w swych najnowszych działaniach skupili się na celach położonych w prowincji Idlib. W tle tego jest mobilizacja sił wiernych reżimowi w Damaszku. Można spodziewać się wkrótce kolejnej lądowej ofensywy.
W odpowiedzi rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow zauważył, że syryjska armia czyni tylko swoją powinność, polegającą na oczyszczenia „kolebki terroryzmu”. To na północnym-zachodzie Idlib mają rzekomo znajdować się terytoria zajęte przez fundamentalistów islamskich, którzy zagrażają rosyjskim bazom ustanowionym w Syrii.
Jak podaje BBC, Organizacja Narodów Zjednoczonych wyraziła zaniepokojenie sytuacją. Zostało wydane wezwanie do Turcji i Rosji, by powstrzymali aktywność grożącą katastrofą humanitarną. Ostatnie ataki lotnicze w liczbie około 30 skupiły się na 16 miejscach, które głównie są teraz w rękach rebeliantów walczących z rządem centralnym. Idlib traktowane jest jako ostatnia rebeliancka twierdza w Syrii. Nie ma potwierdzonych informacji, co do liczby ofiar lub poszkodowanych. Na razie podaje się kilku zabitych od rosyjskich bomb.
Obecnie po stronie reżimu Bashara al-Assada opowiedziały się Turcja, Rosja oraz Iran. Po przeciwnej stronie są rebelianci, którzy mają nieoficjalne wsparcie szeroko pojętego „Zachodu” oraz Kurdowie, mogący liczyć na Stany Zjednoczone. Obecnie rząd w Damaszku odzyskuje inicjatywę i przejmuje kontrolę nad kolejnymi częściami państwa.
Jak podaje BBC, główny negocjator unijny w kwestii warunków wystąpienia Wielkiej Brytanii ze struktur Unii Europejskiej, Michel Barnier w sposób jednoznaczny stwierdził, że propozycja umowy autorstwa brytyjskiej szefowej rządu jest nie do przyjęcia. Tym samym epopeja spod znaku „rozmów rozwodowych UE-UK” trwa, i jej końca nie widać.
Premier Wielkiej Brytanii Theresa May kategorycznie oznajmiła, że projekt umowy jej autorstwa – znany jako Chequers plan; Chequers Court jest traktowany jak wiejska rezydencja brytyjskich premierów – jest dobry dla wszystkich i ustępstw nie przewiduje. Umowa ma dotyczyć brytyjsko-unijnych relacji już po wyjściu z UE. Dla Barniera jednak pomysł przyszłej umowy dotyczącej tylko towarów, a nie usług, jest nie do zaakceptowania. Jak sam stwierdził: „Nasz własny ekosystem rozwijał się przez dziesięciolecia. (…) Nie można się nim bawić, wybierając najlepsze kawałki”.
Formalnie negocjacje miały zakończyć się w październiku br., lecz Barnier już zaznaczył, że nie wyklucza przesunięcia ostatecznego terminu do połowy listopada 2018 r.
Jednoznaczne stanowisko głównego unijnego negocjatora zostało opublikowane w niemieckiej gazecie Frankfurter Allgemeine Zeitung. Barnier zauważył, że przyjęcie brytyjskiego planu mogłoby oznaczać koniec unijnego jednolitego rynku. Dodał, że tylko rozwiązanie norweskie jest do zaakceptowania. Norwegia nie jest członkiem Unii Europejskiej, lecz przynależy do jednolitego rynku jednocześnie, ponosząc jednocześnie odpowiednie zobowiązania budżetowe. Barnier boi się, że ewentualne uprzywilejowanie Londynu spowoduje słuszną złość innych państw trzecich i pojawienie się żądań o zmianę warunków relacji. Poza tym, nie zawsze da się oddzielić towar od usługi – stąd obawa, że propozycja May pozwalałaby na balansowanie na granicy prawa przez producentów i usługodawców. Co ciekawe, artykuł w Frankfurter Allgemeine Zeitung pojawił się w tym samym dniu, w którym w brytyjskim czasopiśmie Sunday Telegraph pojawił się tekst, gdzie premier May była pewna, że jej propozycja zostanie przyjęta.
Co raz częściej pojawiają się komentarze odnoszące się do wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej bez ewentualnej umowy regulującej przyszłe relacje. Jednak zdaniem specjalistów, takie rozwiązanie byłoby ekonomicznie niekorzystne tak dla Wielkiej Brytanii, jak i Unii Europejskiej.
Tak zwany Chequers plan został stworzony w lipcu 2018 r. i już spowodował polityczne trzęsienie ziemi w samej Wielkiej Brytanii. Przyjmuje się, że w ramach protestu ze stanowisk odeszli Boris Johnson (szef dyplomacji) i David Davis (negocjator ws. Brexitu).