SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ
Źródło: Naruhito – zdjęcie z 2008 r., https://pl.m.wikipedia.org /wiki/ Plik: Naruhito- 2008-3- editado.jpg, [dostęp dn. 29.04.2019]; Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Brazylia.
W Tokio wzmocniono środki bezpieczeństwa. Nurkowie przeczesywali dno jeziora, a psy obszar w pobliżu cesarskiego pałacu. Wszystko w przededniu nowej cesarskiej ery o nazwie „Reiwa”. To wszystko ma związek z abdykacją obecnego Cesarza.
Nowa era rozpocznie się już za dwa dni. Wcześniej, bo już jutro, cesarz Akihito abdykuje, kończąc jednocześnie erę „Heisei”. W najbliższą środę, jego syn Naruhito – Książę Korony – wstąpi na Chryzantemowy Tron. Era „Heisei” trwała 31 lat.
Zwiększone środki bezpieczeństwa dotknęły obszar 115 hektarów w samym sercu Tokio. Chodzi oczywiście o pałac cesarski i teren okalający. Publiczny dostęp do tego miejsca na czas abdykacji i koronacji będzie ograniczony. Również pewne ograniczenia dotkną królewską posiadłość w Akasaka, która służy jako rezydencja dla księcia Naruhito.
Wzmożone środki bezpieczeństwa zostały podjęte rzekomo po tym, jak w klasie, na biurku wnuka Akihito, Hisahito, niezidentyfikowany osobnik umieścił dwa noże.
Zakończyła się właśnie bardzo emocjonująca wyborcza batalia w Hiszpanii. Stawką był przyszły rząd, tego członka Unii Europejskiej. Zwyciężyli socjaliści, lecz nie zdobyli wystarczającej większości, by samodzielnie sprawować władze. Tym samym, przed nami dogrywka w postaci koalicyjnych rozmów i formułowanie nowego składu rządu.
Scena polityczna w Królestwie Hiszpańskim uległa znacznemu spolaryzowaniu w ostatnim czasie. Również katalońskie dążenia niepodległościowo mocno nadszarpnęły polityczną jedność. Przed dotychczasowym socjalistycznym premierem, Pedro Sanchezem niełatwe zadanie. Może swoją partię, o nazwie Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza PSOE, w koalicyjnym rządzie połączyć z lewicową formacją Podemos, lub z socjalliberałami Ciudadanos (Obywatele / Partia Obywatelska).
Oficjalnie socjaliści zwiększyli stan posiadania w parlamencie z 84 do 123 miejsc. Nie dlatego, że ich koncepcje są tak popularne, ale dlatego, że prawa strona sceny politycznej uległa rozdrobnieniu, głównie z powodu powstania i dobrego wyniku wyborczego skrajnie prawicowej organizacji o nazwie Vox.
Po przeliczeniu prawie wszystkich głosów wiemy, że PSOE z Podemos brakuje około 11 miejsc w parlamencie liczącym 350 osób, do zdobycia wymaganej większości. Sanchez będzie musiał szukać jeszcze jednego koalicjanta, lub polegać na katalońskich, bądź baskijskich nacjonalistach. Tylko takie opcje są teraz brane pod uwagę.
Lider Podemos, Pablo Iglesais już zapowiedział, że jego formacja chętnie zwiąże się z PSOE w celu utworzenia rządu. Komentarza ze strony Sancheza jeszcze nie było. Pojawiają się jednak sugestie, głównie ze strony świata biznesu, że o wiele lepszym rozwiązaniem byłby związek PSOE z Ciudadanos – wtedy większość potrzebna do utworzenia gabinetu jest gwarantowana bez oglądania się na mniejsze formacje. Polityczne realia są jednak takie, że taki sojusz byłby bardzo trudny.
Co ważne, lider Ciudadanos, Albert Rivera zapowiedział, że jego formacja będzie główną siłą opozycyjną w parlamencie. Uczynił to w dniu wczorajszym, tuż po zamknięciu lokali wyborczych i ogłoszeniu pierwszych, sondażowych wyników. Na uwagę zasługuje też bardzo dobry wynik formacji Vox. Po raz pierwszy, od upadku dyktatury, skrajna prawica wprowadziła przedstawicieli do parlamentu.
Dnia 25 kwietnia we Władywostoku odbyło się spotkanie rosyjskiego prezydenta Władimira Putina z północnokoreańskim przywódcą Kim Dzong Un-em. Celem spotkania były rozmowy dotyczące rozwoju relacji obu państw i poprawy sytuacji w Korei Północnej.
Obaj przywódcy rozmawiali, wymienili opinie na temat promowania stabilności i wspólnego zarządzania sytuacją regionalną. To było pierwsze spotkanie przywódcy Korei Północnej z prezydentem Rosji, a także pierwsza wizyta w Rosji. Jak twierdzi Kim Dzong Un przyjechał, aby wymienić opinie dotyczące Korei Północnej, która jest głównym tematem rozmów na arenie międzynarodowej.
Kim Dzong Um nazwał Rosję „przyjaznym wielkim sąsiadem” dla swojego kraju. Po tych rozmowach, dalsza konwersacja, będzie kontynuowana razem z delegacjami tj. ministerstwem spraw zagranicznych, a także przedstawicielami rosyjskich władz i firm odpowiedzialnych za rozwój Dalekiego Wschodu.
Jak podają źródła malijskiej armii, co najmniej 10 żołnierzy zginęło podczas ataku na bazę wojskową w mieście Guiré, niedaleko granicy z Mauretanią. To pokazuje, jak bardzo religijni ekstremiści w tej części świata są wciąż silni i groźni.
Nie dość, że zaatakowano jednostkę wojskową, to jeszcze nie na odległym obszarze, lecz samą bazę wojskową. Wojsko malijskie podało, że napastnicy mieli przybyć z lasu Wagadou, poruszając się na motocyklach i pick-upach. Żołnierze byli bezbronni – wiele pojazdów wojskowych zniszczono, inne przejęto.
W oficjalnym stanowisku podano, że do ataku doszło rankiem 21 kwietnia 2019 r. Na miejsce wysłano dodatkowe siły zbrojne z bazy w Nara. Ma trwać ocenianie strat, lecz już potwierdzono, że są przypadki śmiertelne i ranni.
Sytuacja w Mali uległa znacznemu skomplikowaniu na przełomie marca i kwietnia 2012 r., kiedy to wybuchło powstanie Tuaregów, wspierane przez islamskich fundamentalistów mających powiązania z niesławną Al-Kaidą. Już w styczniu 2013 r. rozpoczęła się międzynarodowa interwencja zbrojna pod kierunkiem Francji, która trwa do dnia dzisiejszego.
Na przełomie maja i czerwca 2015 r. podpisano z rebeliantami porozumienie, które miało odizolować ekstremistów. W ten sposób walka skupiłaby się na organizacjach terrorystycznych. Jednakże, pomimo faktu, że prawie całe terytorium Mali jest w rękach rządu centralnego w Bamako i wspierających go sił międzynarodowych, to wciąż dochodzi do ataków terrorystycznych na niemalże całym obszarze państwa.
Co więcej, akty terroru przeniosły się również do Burkina Faso i do Nigru – dość często fundamentalizm islamski i łączącym się z tym terroryzm, ma podłoże etniczne i wynikającymi z tego etnicznymi animozjami. Niedawno jeden Egipcjanin zginął, a czterech kolegów z jednostki zostało rannych niedaleko granicy z Burkina Faso, w wyniku eksplozji miny-pułapki.
Wszyscy służyli w ramach misji pokojowej Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Źródło: AfricaNews.com.
Dzień 22 września 2014 r. wpisał się na stałe do historii Hongkongu. Wtedy to miała miejsce pokojowa „rewolucja parasolowa”. Był to efekt ogłoszenia przez Chińską Republikę Ludową wyborów, które przez wielu mieszkańców tego miasta zostały nazwane farsą. Skutki możemy zobaczyć jeszcze dziś, niestety niewiele ma to wspólnego z demokracją.
Jak podaje BBC, czterech działaczy usłyszało właśnie wyrok 16 miesięcy pozbawienia wolności dla każdego, za udział w wydarzeniach sprzed ponad czterech lat. Kolejne cztery osoby usłyszały wyrok w zawieszeniu. Jedna osoba na ogłoszenie wymiaru kary musi czekać do czerwca, co ma związek z problemami zdrowotnymi.
Na początku kwietnia 2019 r., w sumie dziewięć osób usłyszało wyroki skazujące; dziś wymiar kary. Miało to związek z „ruchem parasolowym”, lub „parasolową rewolucją” w Hongkongu, w 2014 r. Wtedy to całe miasto zostało przez protestujących sparaliżowane. Żądali oni prawa do wybrania swoich przedstawicieli, a nie narzuconych kandydatów przez Komunistyczną Partię Chin.
Sąd w sentencji wyroku zaznaczył, że działania sprzed ponad czterech lat spowodowały „nadmierną niedogodność i cierpienie”. W 2014 r. protesty były wynikiem ogłoszenia wyborów oraz listy kandydatów w pełni zaakceptowanej tylko przez Pekin, bez konsultacji z działaczami w Hongkongu.
Chińska Republika Ludowa jest bardzo wrażliwa w kwestii Hongkongu i statusu tego autonomicznego miasta, które do 1997 r. było pod kontrolą Wielkiej Brytanii. Protesty z 2014 r. zostały szybko stłumione i nie spowodowały zmiany polityki Pekinu wobec tegoż terytorium.
Źródło: Prezydent-elekt Wołodymyr Ołeksandrowycz Zełenski,
https://www.aurora-israel.co.il/ zelenski-g ana- las- elecciones- presidenciales- en- ucrania, [dostęp dn. 22.04.2019]; Foto: Maksim Stoyalov Wikimedia CC BY-SA 4.0.
Niespodziewanie spodziewane zwycięstwo we wczorajszych wyborach prezydenckich dla Wołodymyra Ołeksandrowycza Zełenskiego – politycznego nowicjusza, komika i aktora. Pokonał on dotychczasowego prezydenta Petra Poroszenko miażdżącą przewagą.
Według sondaży powyborczych, jak i po przeliczeniu częściowo oddanych głosów, Zełenski uzyskał około 73% poparcia, zaś Poroszenko zaledwie 24%. To jest różnica blisko 50%, co daje pewność, że aktor i komik zwyciężył II turę wyborów prezydenckich.
O Zełenskim zrobiło się głośno, gdy zagrał w popularnym serialu „Sługa narodu”. Politycznie nie ma on żadnego doświadczenia. Co ciekawe, we wspomnianym serialu prezydent-elekt gra nauczyciela historii, który całkowicie przypadkowo startuje w wyborach prezydenckich i wygrywa.
Premier Rosji Dmitrij Miedwiediew stwierdził, że ma nadzieje na poprawę w bilateralnych relacjach po wyborach. Oba państwa toczą spór o Krym, który przez Moskwę został zaanektowany, oraz o obszary wschodniej Ukrainy, gdzie trwają walki z prorosyjskimi separatystami. W tym kontekście Zełenski zapewnia, że z separatystami chce rozmawiać, zaś mińskie porozumienie jest dla niego celem, tak jak zawieszenie broni.
Wielu zwraca uwagę, że w kampanii przedwyborczej Zełenski skupił się na budowaniu wizerunku. Unikał trudnych pytań, jak i w samym programie trudno znaleźć odpowiedzi na nurtujące kraj problemy. Stąd wielu podkreśla, że po zaprzysiężeniu nadejdzie kres komedii i serialowych zagrywek, a przyjdzie moment rozwiązywania poważnych spraw.
Ustępujący prezydent Petro Poroszenko już pogodził się z porażką i pogratulował zwycięzcy. Zapowiedział, że z samej polityki nie odejdzie. Dodał, że wynik wyborczy pozostawia Ukrainę w „niepewności i nieprzewidywalności”. Poroszenko był prezydentem od zmian w 2014 r.
Faktem jest, że wynik wyborczy to czerwona kartka dla całej politycznej klasy na Ukrainie. Żaden z symboli Majdanu i przemian sprzed pięciu lat nie zdobył wyniku, który mógłby uznać za satysfakcjonujący.
Pomimo ostatnich zmian, zamachu stanu i obaleniu wieloletniego przywódcy, Sudańczycy dalej protestują. Tym razem przeciwko wojskowym, którzy przejęli władzę. Ci zaś wezwali demonstrantów, by jak najszybciej zlikwidowali blokady drogowe w stolicy kraju.
Co ciekawe, Sudańczycy ustawili blokady na drogach prowadzących do sztabu generalnego, co miało miejsce również przed zamachem stanu i obaleniem Omara al-Bashira. Demonstranci żądają, by wojsko oddało władzę. Liderzy społecznego ruchu podali do publicznej wiadomości, że nie zamierzają się kontaktować z wojskowymi. Generałowie natomiast obiecali, że rozważą pomysł przekształcenia rady wojskowej, w radę wojskowo-cywilną. Jednocześnie zaapelowali o zakończenie protestów oraz zapewnili sobie prawo do decydowania w sprawach bezpieczeństwa. Dla protestujących to jednak za mało. Twierdzą, że obecna rada wojskowa składa się z wielu byłych członków reżimu Omara al-Bashira.
Zdaniem gen. Abdela Fattaha Abdelrahmana Burhana, który kieruje pracami rady wojskowej i jest faktycznym szefem państwa sudańskiego, obecna sytuacja nie może trwać dłużej, gdyż tylko destabilizuje i tak trudną transformację. Nieformalny rzecznik demonstrujących, Mohamed al-Amin stwierdził, że rada wojskowa to tylko przedłużenie starego reżimu i nie ma zamiaru z wojskowymi dalej rozmawiać, dopóki nie zostanie utworzony rząd cywilny.
Masowe protesty w Sudanie trwają od 6 kwietnia 2019 r. Pięć dni później Omar al-Bashir zrezygnował z zajmowanego stanowiska. Wtedy władzę przejęli wojskowi. Dla protestujących obywateli taka zmiana była niewystarczająca, dlatego dalej kontynuują akcje protestacyjne. Wojskowi obiecali, że w dwa lata po obaleniu starego reżimu oddadzą władzę legalnie wybranym nowym cywilnym liderom.
Wielkim problemem w Sudanie jest opozycja. Za czasów reżimu Omara al-Bashira była ona zjednoczona wokół kwestii obalenia przywódcy. Obecnie uaktywniły się wewnętrzne podziały. Opozycja do teraz nie jest w stanie nawet zaproponować alternatywnego wobec wojskowych rządu cywilnego. Poza tym armia, która przejęła władzę, odzyskuje inicjatywę. Elementem tego jest finansowe wsparcie rzędu 3 miliardów dolarów od Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Nie dziwi więc, że generałowie próbują utrzymać się u steru władzy. Zwłaszcza w obecnej sytuacji.
Właśnie dziś odbywają się wybory prezydenckie w państwie o nazwie… i tu właśnie jest problem. Był to też element, który stanowił oś politycznego sporu oraz tło przedwyborczej kampanii. Wybory w Macedonii, czy Północnej Macedonii? O to jest pytanie…
Wybory prezydenckie z zasady są bardzo spersonalizowane. Jeden kandydat rywalizuje o głosy z innym – a obaj są znani z imienia i nazwiska. Gdy do tego dodamy fakt, że polityczną temperaturę wzmaga element pobudzający obywateli, to od razu jest wiadomo jak kampania będzie wyglądać. W tym przypadku też było bardzo emocjonalnie.
Nie od dziś wiadomo, że po rozpadzie Jugosławii, relacje grecko-macedońskie były skomplikowane, a osią tego wciąż jest spór o nazwę północnego sąsiada. Macedończycy dążyli do uznania nazwy Macedonia, na co Ateny zgodzić się nie chciały. Elementem niedawno podpisanego porozumienia było wynegocjowanie nowej nazwy: Macedonia Północna; lecz ma ona tylu zwolenników, co przeciwników.
Grecy sprzeciwiali się uznaniu nazwy swego sąsiada, gdyż jej północne tereny geograficznie też noszą nazwę Macedonia. Ateny obawiały się, że ewentualna akceptacja mogłaby w przyszłości oznaczać roszczenia terytorialne. Nowa nazwa nie tylko kończyłaby bilateralny spór, lecz także otwierałaby Macedończykom drogę członkostwa w takich organizacjach jak: Unii Europejskiej i Pakcie Północnoatlantyckim.
Jednak sami Macedończycy są podzieleni, czego dowodem jest właśnie zakończona kampania przedwyborcza. Około 1,8 miliona obywateli wybierze jednego z trzech kandydatów na przyszłego prezydenta. Wielu wyborców podkreśla, że chcą do NATO i UE, ale nie w ten sposób. Sam urząd prezydenta w macedońskim systemie politycznym nie ma silnej pozycji, i zapewne nie zmusi prozachodnio nastawionego rządu Zorana Zaeva do zmiany umowy z Grekami, ale może być sygnałem społecznego niezadowolenia.
Według ostatnich badań opinii publicznej, na czele z niewielką przewagę wysunął się Stewo Pendarowski, który wspierany jest przez obecnie rządzącą koalicję, w skład której wchodzi Socjaldemokratyczny Związek Macedonii Zaeva, oraz Demokratyczny Związek na rzecz Integracji reprezentujący interes mniejszości albańskiej. Sondaże dawały mu poparcie rzędu 28,8%. Jego główną rywalką jest Gordana Siłјanowska-Dawkowa, posiadająca poparcie ze strony partii o nazwie: Wewnętrzna Macedońska Organizacja Rewolucyjna – Demokratyczna Partia Macedońskiej Jedności Narodowej WMRO-DPMNE; jest przeciwniczką umowy z Grekami. Może liczyć według sondaży na około 26,8% poparcia. Na trzecim miejscu jest Blerim Reka z albańskiego Ruchu Besa z poparciem rzędu 7%.
Należy jednak zauważyć, że społeczeństwo jest zmęczone politycznym sporem i brakiem poprawy gospodarczej, jak i wysokim bezrobociem. Frekwencja może być niska. Natomiast największe niezadowolenie wykazują Albańczycy, którzy czują się odrzuceni, zwłaszcza przez ustępującego prezydenta Ǵorge’a Iwanowa i jego twardy kurs.
Świat obiegły dziś – w Wielkanoc – niepokojące doniesienia ze Sri Lanki. Doszło do zamachów bombowych na dużą skalę. Na celownik wzięto trzy kościoły oraz trzy hotele. Według wstępnych doniesień podanych przez szpitale i policję, zginąć mogło 138 osób, a 400 zostało rannych. Jest to pierwszy tak duży zamach od 10 lat, czyli od zakończenia wojny domowej.
Pierwszy akt terroru miał miejsce w miejscowości Katuwapitiya, położonym na północ od stolicy Kolombo. Atak bombowy na gotycki kościół katolicki pw. Św. Sebastiana spowodował śmierć około 50 wiernych. Na wschodzie kraju celem był ewangelicki kościół w Batticaloa, gdzie zginęło 25 osób. Poza tym, bomba wybuchła w stołecznym kościele katolickim św. Antoniego – brak danych o ofiarach.
Wiadomym jest, że trzy stołeczne hotele również ucierpiały. Chodzi o budynki popularnych hoteli jak: Shangri-La Colombo, Kingsbury Hotel oraz Cinnamon Grand Colombo. Nie ma informacji odnośnie ostatecznej liczby poszkodowanych. Państwowi urzędnicy podali tylko, że 9 cudzoziemców poniosło śmierć.
Na chwilę obecną żadna organizacja nie przyznała się do przeprowadzenia dzisiejszych ataków terrorystycznych. Ostatnie podobne akty terroru były w Kolombo niemalże codziennością do 2009 r., kiedy to rząd centralny zmagał się z tamilskimi separatystami.
Agencja Reutera podaje, że chrześcijanie mieszkający na Sri Lance od pewnego casu skarżyli się na presję ze strony buddyjskich ekstremistów. Natomiast niedawno dochodziło do regularnych starć między buddyjską większością ludu Syngalezi, a muzułmańską mniejszością. Buddyści skarżyli się, że niektórzy rzekomo mieli być zmuszani do przechodzenia na Islam.
Premier kraju Ranil Wickremesinghe ma jeszcze dziś zwołać posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Na portalu Twitter wezwał obywateli do pozostania silnymi i zjednoczonymi, potępiając jednocześnie te „tchórzliwe ataki”. Prezydent Maithripala Sirisena wezwał do zbadania i odkrycia, kto stał za dzisiejszymi atakami. Wojsko miało zostać rozmieszczone po ważnych częściach stolicy kraju.
Według organizacji National Christian Evangelical Alliance of Sri Lanka (NCEASL), tylko w 2018 r. na Sri Lance doszło do 86 potwierdzonych przypadków przestępstw o charakterze religijnymi, i skierowanym tylko przeciwko chrześcijanom.
Źródło: Kim Dzong Un i Donald Trump – zdjęcie z 2018 r.,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/ File: Donald_ Trump_ and_ Kim_ Jong- un_ standing_ next_ to_ each_other (cropped).jpg, [dostęp dn. 18.04.2019]; domena publiczna.
Jeszcze niedawno świat żył odwilżą w relacjach między Stanami Zjednoczonymi, a Koreańską Republiką Ludowo-Demokratyczną, zwaną potocznie Koreą Północną. Jednakże napięcia, które wciąż istnieją, doprowadziły do zbliżenia Pjongjangu z Moskwą. Jak podają rosyjskie źródła, jeszcze w tym miesiącu Kim Dzong Un uda się do Federacji Rosyjskiej i będzie rozmawiał z prezydentem Władimirem Putinem.
Nie bez powodu informacja ta pada właśnie teraz. Ponownie w relacjach amerykańsko-północnokoreańskich pojawiły się napięcia. Chodzi oczywiście o forsowany przez Waszyngton program całkowitej i szybkiej denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego.
Jednocześnie Pjongjang zażądał, by w rozmowach na temat usunięcia broni masowego rażenia z tej części świata, Amerykanów reprezentował nie sekretarz stanu Mike Pompeo, tylko ktoś „bardziej dojrzały”. Takie podejście zostało poprzedzony pierwszym testem broni balistycznej od czasu szczytu w Wietnamie, w którym uczestniczyli Kom Dzong Un i prezydent USA, Donald Trump. Nadzieja, że wietnamskie rozmowy przyniosą przełom szybko się rozwiały, a między państwami ponownie pojawiły się niesnaski.
Według niepotwierdzonych informacji, do spotkania północnokoreańskiego przywódcy z prezydentem W. Putinem miałoby dość we Władywostoku, jeszcze przed szczytem w Chińskiej Republice Ludowej, który zaplanowany jest w dniach 26-27 kwietnia 2019 r.
Rosyjskie służby dyplomatyczne nie potwierdziły tych doniesień, ale są informacje, że specjalny wysłannik Korei Północnej miał wizytować stację kolejową we Władywostoku, co mogłoby sugerować, że Kim Dzong Un będzie właśnie taką metodą podróżował.
Przyjmuje się, że za fiaskiem dwóch odbytych szczytów z udziałem Kim Dzong Una i Donalda Trumpa, miały stać sprzeczne sposoby dojścia do określonego celu. O ile Pjongjang żądał zniesienia sankcji, a w konsekwencji komunistyczna Korea zrezygnowałaby z ambicji bycia potęgą nuklearną, o tyle Waszyngton uzależniał ich zniesienie od realnej denuklearyzacji całego Półwyspu. Miesiąc po szczycie w Wietnamie, USA nałożyły kolejne sankcje, lecz nie wykluczyły zorganizowanie trzeciego szczytu z udziałem przywódców obu państw.
Źródło: Omar al-Bashir,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/ File:Omar_ al-Bashir_ (2017-11-23).jpg, [dostęp dn. 17.04.2019]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution 4.0 International license.xxxx
Jak podaje BBC, zaledwie kilka dni po tym, jak Omar al-Bashir został odsunięty od władzy w wyniku zamachu stanu, ten były przywódca został przetransportowany do więzienia o wzmocnionym poziomie bezpieczeństwa w Kobar. Co ciekawe, wielu jego politycznych oponentów on sam tam ich umieszczał.
Według dostępnych informacji, Omar al-Bashir po obaleniu przebywał pod ścisłą strażą w budynku pałacu prezydenckiego. Wiadomym jest, że przebywa obecnie w całkowitym odosobnieniu, pod ścisłą strażą.
Przez wiele lat Omar al-Bashir przewodził Sudanowi. Dopiero niedawne protesty doprowadziły do jego obalenia. Co ważne, Międzynarodowy Trybunał Karny wydał za Omarem al-Bashirem nakaz aresztowania. Jednakże Uganda już zaoferowała azyl byłemu przywódcy Sudanu, jeśli ten złoży tylko wniosek.
Za zamachem stanu bezpośrednio stał Awad Ibn Auf, lecz ten bardzo szybko ustąpił. Zastąpił go inny wojskowy, gen. Abdel Fattah Abdelrahman Burhan. Na ulicach wciąż przebywa wielu demonstrantów, którzy oczekują szybkiego przekazania steru rządów cywilom – są przeciwni rządom wojskowych.
Omar al-Bashir przez blisko 30 lat przewodził Sudanowi. Międzynarodowy Trybunał Karny oskarża go o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości w związku z toczącą się rebelią w regionie o nazwie Darfur. Przejściowa rada wojskowa zapowiedziała, że przez maksimum dwa lata będzie przewodzić krajowi, do momentu utworzenia rządu w całości cywilnego.
Pomimo obalenia reżimu, protesty dalej trwają pod hasłem: „ochrony rewolucji i jej osiągnięć”. Jej liderzy całkowicie odrzucili tymczasową radę wojskową i żądają jej rozwiązania, tak jak państwowych agencji wywiadowczych, które posiadają wciąż olbrzymie wpływy. Wojsko natomiast zapowiedziało reformy i wymianę szefów sił bezpieczeństwa. Również cenzura ma zostać zniesiona
Źródło: Alan Garcia,
https://globalvoices.org/ 2013/ 05/28/ garcia- and- toledo- two- former- peruvian- presidents- in- trouble/#, [dostęp dn. 17.04.2019]; Alan Garcia, photo from TV Culture on Flickr (CC BY-NC-SA 2.0).
Były prezydent Peru, Alan García został przewieziony do szpitala i jest w poważnym stanie. Takie doniesienia możemy przeczytać na stronach internetowych światowych agencji informacyjnych.
Według policji, Garcia miał strzelić sobie w szyję po tym, jak funkcjonariusze przybyli, aby go aresztować.
Były przywódca peruwiańskiego państwa został przewieziony do szpitala, położonego w stolicy kraju, Limie. Do zdarzenia doszło dziś, w momencie, gdy policja przybyła w celu dokonania jego zatrzymania.
Alan Garcia jest oskarżany o przyjmowanie łapówek od brazylijskiej firmy budowlanej o nazwie: Odebrecht. W związku z tym śledztwem wydano nakaz aresztowania. Wszystkie zarzuty Garcia konsekwentnie odrzucał.
Były prezydent Peru dwukrotnie w historii obejmował najwyższy państwowy urząd. Pierwszy raz w latach 1985-1990, a drugi od 2006 do 2011 roku. Firma Odebrecht miała wręczyć łapówki podczas jego drugiej kadencji. Chodziło o budowę linii metra w stolicy kraju, Limie.
Sama brazylijska spółka przyznała, że w Peru w sumie zapłaciła około 30 milionów dolarów łapówek. Natomiast Garcia odpierał, że jest ofiarą politycznej nagonki na niego.
Źródło: Chalifa Haftar,
http://www.egypttoday.com/ Article/1 /10245/ Haftar- announces- full- liberation -of- Benghazi, [dostęp dn. 16.04.2019]; Head of the Libyan National Army Field Marshal Khalifa Haftar – CC via Wikipedia.
Zdaniem specjalnego wysłannika Organizacji Narodów Zjednoczonych w Libii, Ghassana Salame, najważniejsi rywale o władzę w tym północnoafrykańskim państwie, walczą między sobą militarnie. Areną starć jest stolica kraju, Trypolis.
Według Salame, dowódca wojskowy dominujący na wschodzie kraju, Chalifa Haftar miał zamiar przeprowadzić zamach stanu. Elementem tego miał być nakaz aresztowania uznawanego premiera Fayeza al-Serraja.
Libijska Armia Ludowa (Libyan National Army) Haftara, która od obalenia Muammara al-Kaddafiego, dominuje na wschodzie Libii i rekrutuje się głównie z dawnych sił zbrojnych obalonego dyktatora, niedawno przeprowadziła zdecydowany atak na Trypolis. Według dowódców walki miały być krótkie, a po dwóch dniach miało być po wszystkim.
Jednakże rząd al-Serraja, który ma uznanie międzynarodowe, zyskał poparcie mniejszych frakcji na zachodzie, i ofensywa Haftara została powstrzymana na przedmieściach. Tym samym, ciężkie walki się przeciągają, pociągając jednocześnie dodatkowe ofiary. Haftar podtrzymuje, że militarna kampania była niezbędna, by z jednej strony przywrócić porządek, a z drugiej usunąć islamskich fundamentalistów z libijskiej ziemi.
Przedstawiciel ONZ przedstawia jednak ostatnie wydarzenia w innym świetle. Podkreśla, że próba aresztowania premiera to zamach stanu, a nie walka z religijnymi ekstremistami. Co ważne, Haftar jest teraz w ofensywie i nie ma żadnej nadziei, by się wycofał. Zwłaszcza, że posiada tak potężnych sojuszników jak Zjednoczone Emiraty Arabskie, Egipt oraz Francję. Te państwa uważają, że to właśnie Haftar jest gwarantem spokoju i stabilizacji w Libii.
Od ponad ośmiu dni obie strony zakleszczyły się w walkach na przedmieściach Trypolisu. Naloty i ostrzał artyleryjski są czynione przez wszystkich, a cierpią cywile, co już stanowi naruszenie międzynarodowego prawa. Około 18 tysięcy osób musiało opuścić swoje domy w związku z walkami. Około 150 osób na chwilę obecną, uważa się za poległych.
Źródło: Prezydent Indonezji Joko Widodo,
https://emergingequity. wordpress.com/2015/ 08/23/ indonesia-j okowis- cabinet- shake-up-offers- hope-but-little-growth -impact/, [dostęp dn. 16.04.2019]; Photo courtesy of Flickr/Ahmad Syauki CC-By-2.0.
Z pewnym niepokojem świat spogląda na sytuację w Indonezji, gdzie obywatele jutro pójdą do urn. Ponad 192 miliony uprawnionych do głosowania wybierze swoich przedstawicieli do parlamentu oraz nowego prezydenta.
Sama przedwyborcza kampania skupiona była na dwóch ważnych elementach. Pierwszy, nie budzi większych zastrzeżeń. Chodzi oczywiście o gospodarkę oraz plany na przyszłość, odnośnie polepszenia sytuacji. Drugi natomiast jest już bardziej kontrowersyjny. Chodzi o tak zwany „polityczny Islam” i to jaki będzie miało to wpływ na przyszłość.
O reelekcję walczy Joko Widodo, który wygrał wybory w 2014 r. Wcześniej był m. in.: sprzedawcą mebli oraz burmistrzem niewielkiego miasteczko. Jego głównym kontrkandydatem, tak jak pięć lat temu, jest były wojskowy, gen. Prabowo Subianto. W ostatnich wyborach różnica między nimi była niewielka, co od początku wróżyło gorącą kampanię przedwyborczą.
Widodo, który wygrał na fali rosnących nastrojów konserwatywnych i populistycznych, również tym razem walczy o mobilizację elektoratu nastawionego najbardziej proislamsko, na prowincji i w małych ośrodkach. Niektórzy obawiają się, że może to doprowadzić do nierozsądnych decyzji na przyszłość, czemu sprzyja zbyt populistyczna retoryka.
Sondaże przedwyborcze dają Widodo olbrzymią przewagę nad Subianto, lecz ten ostatnio nadrabiał straty. Opozycja już kwestionuje metodologię przeprowadzanych badań oraz skarży się na nieprawidłowości, chociażby w przygotowywanych listach uprawnionych do głosowania. Są zapowiedzi walki o „prawa ludu” i niedopuszczenie do jakichkolwiek nadużyć ze strony władzy.
Komentatorzy podkreślają, jak wielką operacją logistyczną są nadchodzące wybory. W sumie kandyduje 245 tysięcy osób w całym kraju. Około 350 tysięcy policjantów i żołnierzy, oraz 1,6 miliona personelu paramilitarnego, na 17 tysiącach wysp, będzie pilnowało prawidłowego przebiegu wyborów.
Widodo doszedł do władzy po tym, jak u sterów była elita, powstała jeszcze za czasów Suharto. Nie miał łatwo i musiał walczyć tak z politykami proislamskimi, jak i bardziej nastawionymi laicystycznie. Ostatnio jednak wyraźnie widać było zwrot ku elektoratowi religijnemu, czego symbolem była niedawna pielgrzymka do Mekki. Faktem jednak jest, że wzrost gospodarczy był przez ostatnie pięć lat dobry, a wiele inwestycji zostało zrealizowanych.
We wtorek rano w Izraelu rozpoczęły się wybory do Knesetu, czyli parlamentu izraelskiego. Faworytem jest Benjamin Netanjahu, dotychczasowy premier i szef prawicowego Likudu. Jego przeciwnikiem jest były szef sztabu generalnego Benny Gantz, lider centrolewicy.
Dla Izraela dzień wyborów jest dniem wolnym od pracy i jednocześnie świętem państwowym. To ma zachęcić Izraelczyków do głosowania w tym dniu.
Do pilnowania ładu i porządku w całym kraju oddelegowano ok. 15 tysięcy funkcjonariuszy policji, straży granicznej i wolontariuszy. Głosowanie ma potrwać do 22.00 godz. czasu lokalnego. W Polsce jest to godz. 21.00. Ze względów bezpieczeństwa wszystkie przejścia graniczne zostały zamknięte, zostaną ponownie otwarte w środę.
W ok. 10 tysiącach lokali wyborczych może zagłosować 6,3 mln Izraelczyków uprawionych do głosowania.
Według sondaży największe szanse na wygraną ma Netanjahu, który ma poparcie partii skrajnie prawicowych, prawicowych oraz ortodoksyjnych. Niebiesko-Biali w niektórych sondażach wyprzedzili Likud i mogą liczyć na poparcie centrolewicy i lewicy. W tym roku zarejestrowano ponad 40 list, ale tylko 13 z nich może liczyć na przekroczenie progu wyborczego wynoszącego 3,25 %. To są 4 mandaty.
Nowo wybrany kandydat będzie miał 28 dni na sformułowanie rządu, jeśli tego nie zrobi prezydent poprosi kogoś innego do stworzenia koalicji.
Pierwszych wyników należy się spodziewać ok. godz. 23.00 czasu lokalnego. W Polce to będzie godz. 22.00. głosy liczone będą całą noc, zaś ostatecznego liczenia głosów z werdyktem należy się spodziewać już w środę rano.
Donald Tusk – Przewodniczący Rady Europejskiej – chciałby wystąpić z propozycją „elastycznego” przedłużenia Brexitu do jednego roku – informuje BBC. Propozycję swą odwołuje do wysokiej rangi źródeł unijnych.
Przewodniczący Rady Europejskiej jest zdania, że Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii będzie wtedy mogło opuścić Unię Europejską w każdej chwili, jeśli tylko wynegocjuje porozumienie pomiędzy rządem Teresy May a Brukselą. Rząd Wielkiej Brytanii będzie miał 12 miesięcy na wypracowanie porozumienia rozwodowego z Unią Europejską.
- Wydaje się, że jest to dobry scenariusz dla obu stron, ponieważ daje Wielkiej Brytanii niezbędną elastyczność, unikając jednocześnie konieczności spotykania się co kilka tygodni w celu dalszej dyskusji na temat rozszerzeń Brexit – powiedział Donald Tusk Przewodniczący Rady Europejskiej.
Donald Tusk swoją idee chciałby przedstawić podczas szczytu unijnego 10 kwietnia. Jeśli rząd Theresy May wyrazi zgodę Wielka Brytania będzie musiała uczestniczyć w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. W ten sposób uniknie wyjścia z UE bez żadnej umowy, co miałoby miejsce jeśli rzeczywiście wyszliby z dniem 12 kwietnia.
Na propozycje Donalda Tuska wyrazić zgodę muszą przewodniczący wszystkich państw Unii Europejskiej.
Nie od dziś wiadomo, że na Morzu Południowochińskim pojawiają się napięcia w kontekście budowy chińskich sztucznych wysp i polityką faktów dokonanych polegających na zajmowaniu wodnych obszarów, do których pretensje roszczą również Filipiny. Na uwagę zasługuje fakt, że Morze Południowochińskie dla Filipińczyków to Morze Filipińskie.
Władze filipińskie podały dziś, że niedaleko wyspy zajmowanej przez to wyspiarskie państwo pojawiało się tylko w ostatnich dwóch miesiącach około 200 chińskich łodzi rybackich. Dla Manili to kolejny dowód na to, że Pekin permanentnie narusza terytorium sąsiada, te działania są nielegalne i sprzeczne z prawem międzynarodowym. Według Manili mamy do czynienia z naruszaniem suwerenności Filipin.
Bardzo rzadko filipińskie ministerstwo spraw zagranicznych wysuwa tak poważne oskarżenia wobec swego potężnego sąsiada. W oświadczeniu czytamy, że w przypadku braku jasnego potępienia tego aktu ze strony Pekinu, rząd w Manili uzna to za działania inspirowane i przeprowadzane z rozmysłem przez Chińską Republikę Ludową.
Prezydent Rodrigo Duterte odkąd objął urząd w 2016 r. próbuje zacieśniać relacje z państwami regionu. Do tej pory miał ciepłe stosunki z Pekinem, zwłaszcza w kontekście pożyczek i inwestycji, które zaczęły napływać do filipińskiego państwa. Nawet kilka dni temu mówił o przyjaźni obu państw. Duterte po ostatnim sporze stwierdził, że dostał broń i amunicję, lecz nie szły za tym żadne roszczenia terytorialne. Tym samym obecność chińskich łodzi w pobliżu Thitu zaczyna teraz budzić wątpliwość, co do intencji Chin. Oficjalny protest został przedwczoraj przedłożony chińskiej stronie.
Filipińczycy podają, że niedaleko Thitu (znanej też jako Pagasa) od stycznia do marca 2019 r. zanotowano 200 różnych jednostek nawodnych należących do Chin. Jeden z dowódców marynarki stwierdził, że taka aktywność może sugerować, iż są to jednostki klasyfikowane do morskiej milicji.
Może się wydawać, że jedna wysepka nie stanowi wielkiego międzynarodowego problemu, ale jeśli dodamy to, iż położona jest ona na obszarze największej światowej linii trasy dla kontenerowców i pomnożymy to, przez wartość towarów wiezionych na tego typu statkach, to zrozumiemy, o co toczy się gra. Nie tylko Chiny i Filipiny mają roszczenia. Również Wietnam, Malezja i Brunei stawiają żądania graniczne na wspomnianym morzu.
Ministerstwo spraw zagranicznych Filipin wezwało, by przestrzegać deklarację ASEAN-Chiny odnośnie sposobów postępowania na Morzu Południowochińskim. Tylko w ten sposób nie będą generowane kolejne konflikty.
Sekretarz Stanu USA, Mike Pompeo zapewnił wcześniej Manilę, że w przypadku ewentualnego ataku na Filipiny na Morzu Południowochińskim, Ameryka stanie w obronie sojusznika.
Pekin na protest sąsiada nie odpowiedział wprost, a jedynie zapewnił gotowość do dalszych konstruktywnych rozmów.
Od roku 1975 odbywają się cykliczne spotkania siedmiu najważniejszych gospodarczo państw na świecie, które określa się skrótem myślowym: G7. W skład tejże grupy wchodzą takie kraje jak Francja, Japonia, Niemcy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Włochy i Kanada oraz częściowo Unia Europejska.
Już pojutrze szefowie dyplomacji tej siódemki mają omawiać kwestie, które będą rozstrzygane podczas sierpniowego szczytu w Biarritz na najwyższym szczeblu, lecz już teraz pojawiają się pierwsze problemy i zgrzyty.
W najbliższy piątek, we Francji, siedmiu ministrów spraw zagranicznych ma się spotkać, by omówić te kwestie, których rozstrzygnięcia poznamy podczas szczytu sierpniowego. Jednak nieobecność jednej osoby już analizowana jest w kontekście kryzysu partnerstwa w tejże grupie. Chodzi o amerykańskiego sekretarza stanu Mike’a Pompeo.
Najbliższy szczyt odbędzie się po tym, jak w Kanadzie, prezydent USA Donald Trump wcześniej opuścił miejsce spotkania i nie przyłączył się do oficjalnego komunikatu końcowego. To nieformalne zerwanie obrad, podkreślone krytyką Trumpa wobec kanadyjskiego gospodarza spowodowało, że pojawiły się poważne rysy w grupie, a szefowie dyplomacji nie chcą, by w sierpniu doszło do powtórki.
Obecnie na czele grupy najbardziej uprzemysłowionych państw świata stoi Francja, która nie chce poruszać najbardziej kontrowersyjnych tematów. Stąd prawdopodobnie skupi się na takich kwestiach jak cyberprzestępczość i zagrożenia z tego wynikające dla demokracji, czy nierówności między kobietami i mężczyznami. Komentatorzy podkreślają, że znalezienie wspólnego stanowiska nie powinno w tych obszarach stanowić problemu.
Do kwestii, które powodują największe problemy w zakresie poszukania wspólnego stanowiska członków grupy G7 należy zaliczyć: politykę handlową, sprawy klimatyczne, a zwłaszcza porozumienie nuklearnego z Iranem, przez Stany Zjednoczone jednostronnie zerwane.
Nie ma oficjalnej informacji odnośnie powodu nieprzybycia Pompeo, lecz jego zastępca John Sullivan ma być i ma poruszać takie tematy ważne dla USA jak denuklearyzacja półwyspu koreańskiego, sytuacja w Wenezueli czy rola Iranu na Bliskim Wschodzie.
Źródło: Wołodymyr Zełeński,
https://www.euractiv.pl/ section/ demokracja/ news/ ukraina- zelenski-i- poroszenko- w-ii- turze- yborow- prezydenckich/, [dostęp dn. 01.04.2019]; Wikipedia, fot. Максим Стоялов (CC BY 4.0).
Dnia 31 marca 2019 r. miały miejsce wybory prezydenckie na Ukrainie. Żaden z 39 kandydatów nie uzyskał wymaganej większości, by zwyciężyć w pierwszej turze, dlatego będzie potrzebna dogrywka, która już za trzy tygodnie. Wielu komentatorów podkreśla, że te wybory skończyły się spodziewaną niespodzianką.
Tak jak po „Pomarańczowej Rewolucji”, tak po „Majdanie” nadzieja zwykłych obywateli na zmianę losu, dawno się rozwiała. Wyniki wczorajszego głosowania wyraźnie to pokazały. Starcie dwóch głównych gigantów było spektakularne, brutalne, często z chwytami poniżej pasa, lecz żaden nie zajął zaszczytnego pierwszego miejsca.
Z jednej strony o reelekcję walczył Petro Poroszenko. Z drugiej strony, była premier Julia Tymoszenko nie szczędziła słów krytyki względem urzędującej głowy państwa. Jednakże, laur zwycięstwa przypadł komikowi, gwieździe telewizji i aktorowi, Wołodymyrowi Zełenskiemu. Niespodzianką była przegrana tytanów ukraińskiej polityki, lecz każdy, który choć trochę śledził ostatnie miesiące i sondaże wiedział, że polityczny nuworysz cieszy największym zaufaniem. W ten sposób obywatele dali żółtą kartkę klasie politycznej, która zawiodła ich oczekiwania po dramatycznych wydarzeniach w 2014 r.
Według najnowszych danych, po przeliczeniu ponad połowy wszystkich oddanych głosów, na Zełeńskiego oddało swój głos około 30% wyborców. Co ciekawe, aktor ten stał się znany z serialu, w którym gra nauczyciela historii niespodziewanie wybranego na szefa państwa. Drugie miejsce przypada obecnemu prezydentowi, który osiągnął wynik zaledwie 16%. Tym samym obaj wystartują w drugiej turze. Przyjmuje się, że jeden i drugi prezentują opcję proeuropejską, lecz na Ukrainie wiele zależy od bieżących konfiguracji.
Największą przegraną jest Julia Tymoszenko, której nie udało się wejść nawet do drugiej tury. Natomiast Poroszenko swoje drugie miejsce określił jako „surową lekcję”, którą odebrał.
Ukraińskie ministerstwo spraw wewnętrznych podkreśliło, że w całym kraju dochodziło do licznych naruszeń ordynacji wyborczej, lecz zdaniem niezależnych obserwatorów same wybory należy uznać za uczciwe. Ukraiński system polityczny klasyfikowany jest jako semiprezydencki, a to skutkuje silną pozycją i prerogatywami głowy państwa.