SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ
Państwowe media w Arabii Saudyjskiej podały, że nieprzyjacielskie pociski balistyczne zostały przechwycone ostatniej nocy. Wszystko wskazuje na to, że za atakiem stali jemeńscy rebelianci. Saudyjczycy kierują międzynarodową koalicją zaangażowaną w wojnie domowej, która trwa na terytorium właśnie Jemenu.
Pociski balistyczne miały zagrażać nie tylko stolicy, Rijadowi, lecz także miastu Dżizan na południu kraju. Tuż przed północą, część mieszkańców miasta stołecznego informowała o eksplozjach. W wielu miejscach kraju zawyły syreny alarmowe, ostrzegające obywateli o możliwości ataku.
W oficjalnych komunikatach Saudyjczycy nie oskarżają nikogo z imienia. Do tej pory też żadna organizacja nie przyznała się do tego ataku.
Powszechnie jest jednak wiadomo, że Arabia Saudyjska zaangażowała się w toczącą wojnę domową w Jemenie. Również Iran realizuje w regionie swoją politykę. O ile Rijad wspiera rząd centralny, o tyle Teheran wysyła wsparcie dla rebeliantów z ruchu Huti. Jemeńscy rebelianci już nieraz wystrzelili rakiety na cele położone poza Jemenem. Najczęściej jednak na cel wybierali przygraniczne bazy, lub ważne dla drugiej strony miejsca. Ostatni atak na sam Rijad miał miejsce w czerwcu 2018 r.
We wrześniu 2019 r. Arabia Saudyjska stała się celem ataków przy użyciu dronów oraz rakiet. Zniszczono instalacje wydobywające ropę naftową, co skutkowałem spadkiem produkcji tego ważnego surowca naturalnego przez Rijad na jakiś czas o połowę. Oficjalnie odpowiedzialność wzięli na siebie rebelianci z ruchu Huti. Rijad jednak nie uwierzył w te informacje. Od początku oskarżał Iran o ten akt, pomimo zaprzeczeniom ze strony Teheranu.
W 2014 r. wojna domowa w Jemenie zaczęła iść nie pomyśli prezydenta kraju, którym jest od 2012 r., Abd Rabbuh Mansur Hadi. Rok później po jego stronie stanęła Arabia Saudyjska, która kieruje międzynarodową koalicją. O ile Arabia Saudyjska wspiera Hadiego, o tyle Iran popiera ruch Huti. Rijad i Teheran rywalizują o przywództwo w świecie arabskim, a wojna domowa w Jemenie jest traktowana jako konflikt między tymi państwami, tylko prowadzony nie na swoim terytorium, i nie swoimi rękoma.
Jednym z państw, które najbardziej odczuwają pandemię koronawirusa/Covid-19 są bez wątpienia Włochy. Jednak część komentatorów bieżącej sytuacji z nadzieją spogląda w przyszłość, co ma związek z szerokimi ograniczeniami ostatnio wprowadzonymi.
Bez względu na dalszą sytuację, niemal pewne jest, że blokada kraju będzie przedłużona. Statystyki są jednak tragiczne. Od początku wybuchu pandemii, we Włoszech zmarło już 10 023 osoby. Tylko w ciągu ostatnich 24 godzin zmarło 889 zakażonych. Jest to drugi najwyższy dobowy wskaźnik, od czasu wybuchu pandemii, czyli 21 lutego br.
Potwierdzono w ciągu ostatniej doby kolejne 6 tysięcy przypadków zakażeń koronawirusem. W sumie jest to już 92 472 osoby potrzebujące opieki zdrowotnej. Zdaniem włoskich władz, gdyby nie blokada kraju, to dane byłyby o wiele gorsze. Sytuacja w służbie zdrowia jest teraz opisywana jako bardzo zła.
W Europie sytuacja we Włoszech jest najgorsza, lecz na świecie to Stany Zjednoczone przodują w liczbie zainfekowanych obywateli.
Obostrzenia wprowadzone po wybuchu epidemii miały formalnie zostać zniesione już 3 kwietnia 2020 r. Jest już niemal pewne, że surowe obostrzenia zostaną przedłużone na bliżej nieokreślony czas. Najgorsza sytuacja jest w Lombardii, gdzie zmarło 5 944 osoby.
Włoski premier, Giuseppe Conte zapowiedział, że zostanie uruchomiony wkrótce nowy pakiet pomocowy dla przeżywającej kryzys gospodarki. Część z kwoty 4,7 miliarda euro ma zostać przekazana również dla zwykłych obywateli, w formie kuponów na zakupy i na paczki żywnościowe.
Conte wezwał przy okazji Unię Europejską o wprowadzenie „obligacji naprawczych”, w celu ratowania krajowych gospodarek. Stwierdził, że potrzebny jest wspólnotowy instrument, który pozwoli ożywić gospodarki będące w uśpieniu.
Przy okazji pojawiły się pewne niepokojącej doniesienia, że w przypadku przedłużenia stanu ogólnokrajowej kwarantanny, mogą pojawić się napięcia i niepokoje społeczne. Zwłaszcza może to dotknąć biedniejsze regiony na południu Włoch, jeśli obostrzenia utrzymają się minimum do połowy maja.
Sytuacja w Wielkiej Brytanii w związku z rozwojem pandemii koronawirusa staje się coraz bardziej niepokojąca. Przekonał się o tym sam premier tego kraju, Boris Johnson. Jak sam stwierdził, kontrolnie przetestował się na obecność koronawirusa i niestety wynik okazał się pozytywny. Obecnie przebywa na domowej kwarantannie, w siedzibie brytyjskich premierów na Downing Street, w Londynie, skąd dalej prowadzi działania rządu.
Premier Boris Johnson, który ma obecnie 55 lat, pierwsze objawy miał odczuć dwa dni temu. Tego też dnia odpowiadał na pytania dziennikarzy podczas konferencji prasowej, jak również podczas obrad Izby Gmin, niższej izby brytyjskiego parlamentu. Około północy otrzymał wyniki badań. Jak sam stwierdził wczoraj, czuje się dobrze, a jedynymi objawami choroby jest temperatura i uporczywy kaszel.
Johnson zapewnił, że dzięki współczesnym możliwościom technologicznym, może dalej kontynuować swoją pracę, będąc w domu. Ze współpracownikami komunikuje się za pośrednictwem znanych elektronicznych komunikatorów. W tej sytuacji dalej kieruje pracami rządu, w celu zwalczenia kryzysu wynikłego z pandemii.
Wśród osób z potwierdzonym koronawirusem jest też minister zdrowia Wielkiej Brytanii, Matt Hancock. Pozytywne wyniki uzyskało też kilku innych wysokich rangą urzędników.
W kwarantannie przebywa obecnie premier Kanady, Justin Trudeau po tym, jak potwierdzono koronawirusa u jego małżonki.
Wczoraj Johnson przeprowadził wideokonferencję z innymi członkami rządu. Formalnie zastępcą premiera został minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Dominic Raab. Jednakże analitycy zwracają uwagę, że kraj ten nie ma procedur na wypadek sytuacji, gdy większość ministrów zostanie ubezwłasnowolnionych w przypadku zachorowania i niemożności wypełnienia powierzonych zobowiązań.
Na chwilę obecną w Wielkiej Brytanii mamy ponad 14,5 tysiąca przypadków zachorowań oraz 759 ofiar śmiertelnych. Radykalnie rośnie liczba przypadków śmiertelnych, co zaczyna budzić niepokój.
Sytuacja w Wielkiej Brytanii się pogarsza. Kraj ten zajmuje siódme miejsce w kontekście liczby przypadków śmiertelnych, zaraz po: Włoszech, Hiszpanii, Chińskiej Republice Ludowej, Iranie, Stanach Zjednoczonych i Francji.
Cały świat zmaga się obecnie ze skutkami pandemii koronawirusa/Covid-19. W Brazylii, obok problemu poradzenia sobie z obecnym zagrożeniem, doszły też problemy natury politycznej. Prezydent tegoż kraju, Jair Bolsonaro oskarżył gubernatora stanu São Paulo o manipulowanie danymi. Nie podał jednak dowodów na to oskarżenie, jedynie powątpiewając w oficjalną liczbę ofiar śmiertelnych wywołanych koronawirusem.
Konflikt między głową państwa, o poszczególnymi gubernatorami ma związek z tym, jak władza chce poradzić sobie z pandemią, która stanowi zagrożenie tak dla zdrowia obywateli, jak i dla światowej gospodarki. Gubernatorzy krytykowali postawę Bolsonaro, który wyraził niedawno opinię, że głównym zadaniem państwa winno być w pierwszej kolejności chronienie gospodarki, a w dalszej ochrona zdrowia Brazylijczyków.
Władze poszczególnych stanów podejmowały decyzję o ograniczaniu działalności gospodarczej w tych branżach, które na czas walki z pandemią nie są najistotniejsze. Bolsonaro nie był zachwycony tymi posunięciami. Podczas wczorajszego wystąpienia telewizyjnego stwierdził, że: „Przykro mi, niektórzy ludzie umrą, umrą, to jest życie”, a następnie dodał: „Nie można zatrzymać fabryki samochodów z powodu śmierci kogoś w ruchu drogowym”.
Dla Bolsonaro kluczowy jest stan São Paulo, który stanowi koło zamachowe dla brazylijskiej gospodarki. Według oficjalnej statystyki, tylko w tym regionie chorych jest 1 223 osoby, a zmarło 68. Zdaniem prezydenta Brazylii, te dane wydają się zawyżone. Zdaniem głowy państwa należy przyjrzeć tym danym, gdyż nie można pozwolić, by koronawirus stał się politycznym narzędziem do realizacji partykularnych interesów niektórych nieodpowiedzialnych polityków.
Gubernatorem São Paulo jest João Doria z Brazylijskiej Partii Socjaldemokratycznej. Do niedawna był sojusznikiem Bolsonaro, lecz to przeszłość. Teraz wielu spodziewa się, że w wyborach prezydenckich zaplanowanych na 2022 r. staną naprzeciw siebie. Oskarżył on prezydenta o dezinformację. Skrytykował medialną kampanię, która znana jest pod hasłem: „#BrazilCannotStop”. Zdaniem Doria w ten sposób może dojść do takiej sytuacji, jaka teraz ma miejsce w Mediolanie, a gdzie w podobnym tonie politycy reagowali na doniesienia o pandemii. Nie doceniając zagrożenia mieli dopuścić się zaniedbań i obecnej sytuacji.
Stany Zjednoczone właśnie poinformowały, że prezydent Wenezueli, Nicolás Maduro oraz inni wysocy rangą urzędnicy są poszukiwaniu pod zarzutem „narko-terroryzmu”. Akt oskarżenia dotyczyć ma rzekomego zalewania USA kokainą i używania środków odurzających w celu osłabiania zdrowia Amerykanów.
Zarzuty oficjalnie obwieścił Prokurator Generalny, William Barr. Każdy kto przekaże informacje pozwalające na aresztowanie Maduro może liczyć na nagrodę w wysokości 15 milionów dolarów amerykańskich.
Stany Zjednoczone nie ukrywają, że w przeciągającym się kryzysie wenezuelskim wspierają lidera opozycji, Juana Guaidó. Ogłosił się on w zeszłym roku tymczasowym prezydentem Wenezueli. Obok sankcji gospodarczych, list gończy ma być kolejną formą nacisku na to południowoamerykańskie państwo.
Wśród innych oskarżonych są minister obrony Wenezueli oraz przewodniczący Sądu Najwyższego. Zdaniem Amerykanów, takim krajem nie mogą kierować ludzie, którzy „angażują się w nielegalny handel narkotykami”. Cały akt oskarżenia obok „narko-terroryzmu” obejmuje handel narkotykami, pranie brudnych pieniędzy i korupcję. Poza tym, Maduro i 14 innych osób mają zdaniem USA współpracować z rebeliantami z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii FARC, w celu narkotykowego zniszczenia Ameryki.
Szef wenezuelskiej dyplomacji Jorge Arreaza stwierdził, że zarzuty są bezpodstawne, a to co się wydarzyło, to nic innego aniżeli „desperacja elity waszyngtońskiej”. Dodał, że: „Głęboka frustracja Białego Domu jest produktem pokoju panującego dziś w Wenezueli”.
Nicolás Maduro wygrał wybory prezydenckie w 2013 r., po śmierci swojego mentora, prezydenta Hugo Cháveza. W maju 2018 r. ponownie udało się mu wygrać, choć opozycja i społeczność międzynarodowa uznały, że doszło do bardzo wielu nieprawidłowości.
Sytuacja w Wenezueli jest coraz gorsza. Tylko w 2019 r. inflacja przekroczyła 800 tysięcy procent, a kraj opuściło 4,8 miliona osób. Maduro ma jednak poparcie, Rosji, Chin oraz Kuby.
Premier Albin Kurti może pożegnać się ze stanowiskiem. Nie przetrwał próby czasu i przegrał głosowanie nad wotum nieufności dla jego gabinetu. Tym samym, czeka nas kolejna runda koalicyjnych rozmów lub przedterminowe wybory.
Co ciekawe, wniosek o wotum nieufności dla premiera Kurti’ego został przygotowany przez jednego z mniejszych, ale jak się okazało kluczowych, partnerów koalicyjnych. Było to pokłosie decyzji o odwołaniu ministra spraw wewnętrznych, którym był Agim Veliu. Zdaniem współkoalicjanta premiera, decyzja była przedwczesna i w żaden sposób nie uzgodniona. W ostateczności Kurti przegrał głosowanie nad swoim rządem. Większość parlamentarzystów uchwaliła wotum nieufności.
Kurti został premierem kosowskiego rządu 3 lutego 2020 r. Był szefem rządu niespełna dwa miesiące. Zdaniem jego zwolenników, to co się teraz dzieje, to próba obalenia demokracji.
Obecnie Kosowo jest w szczycie pandemii koronawirusa. Kurti został odwołany, lecz przedterminowe wybory odbyć się nie mogą. Do końca nie jest jasne, kto pokieruje kosowskim rządem. Wielu się obawia, że brak stosowania środków ostrożności może doprowadzić do zapaści niewydolnego systemu opieki zdrowotnej. Na chwilę obecną potwierdzonych przypadków koronawirusa jest 70 – jedna osoba zmarła.
Również w społeczeństwie ma rosnąć niezadowolenie wynikające ze znużenia jakością klasy politycznej. Oficjalnie protesty są zakazane przez pandemię, lecz wielu mieszkańców stolicy kraju uderza w garnki i patelnie, by oznajmić swoje rozgoryczenie. Jednemu z protestujących udało się na gmachu parlamentu wywiesić baner z napisem: „Najbardziej niebezpieczną pandemią w Kosowie jest polityka. Wstyd!”. Zdaniem opozycji, prezydent Hashim Thaci powinien ogłosić stan wyjątkowy, lecz rządzący do tej pory się nie zgadzali.
Ponad 80 członków parlamentu opowiedziało się za odwołaniem premiera. Sam parlament liczy 120 członków. Debata nad wotum nieufności trwała ponad 12 godzin. Kurti nie ma szans na ponowne sformowanie rządu większościowego.
Kosowo uzyskało niepodległość w 2008 r., lecz faktu tego nie uznaje Serbia, wspierana przez Rosje. Z tego powodu Kosowo nie jest członkiem społeczności międzynarodowej, np.: ONZ.
Władze hiszpańskie podjęły decyzję o wydłużeniu blokady państwa do 12 kwietnia 2020 r. Hiszpania to drugi po Włoszech kraj, który w walce z najnowszą pandemią radzi sobie niezbyt dobrze. Nowe ograniczenia zostały wprowadzone, jako skutek rosnącej liczby przypadków śmiertelnych.
Dziś wcześnie rano parlament hiszpański głosował nad nowymi ograniczeniami, które są konieczne, by zapanować nad sytuacją. Chodziło o przedłużenie nadzwyczajnym środków oraz rozszerzenie katalogu ograniczeń. Mieszkańcy będą praktycznie zamknięci w domu, za wyjątkiem pewnych sytuacji, jak dojście do pracy, do sklepu po zakupy, czy do apteki.
Pierwsze obostrzenia zostały wprowadzone już 14 marca 2020 .r Okazały się jednak niewystarczające. Od tego czasu liczba zachorowań wzrosła dziesięciokrotnie. W sumie zmarło więcej osób niż w Chińskiej Republice Ludowej, gdzie to wszystko się zaczęło. Tylko wczoraj zmarło aż 738 osób na koronawirusa.
Premier Pedro Sanchez powiedział w parlamencie, że nie jest mu łatwo ograniczać własnych obywateli, lecz innej sytuacji nie widzi. Dodał: „Jestem przekonany, że jedyną skuteczną opcją przeciwko wirusowi jest izolacja społeczna”. W sumie 321 członków parlamentu poparło najnowsze ograniczenie i przedłużenie obecnych. Tylko 28 wstrzymało się od głosu. Opozycyjna, konserwatywna Partia Ludowa nie szczędziła jednak słów krytyki dla premiera, którego oskarżała o zbyt późne podejmowanie działań zapobiegawczych rozwojowi pandemii.
Lider opozycji Pablo Casado stwierdził: „Rządy nie wysyłają swoich żołnierzy na front bez hełmów, kamizelek kuloodpornych i amunicji. Ale nasi pracownicy służby zdrowia nie mają żadnej ochrony”.
W Hiszpanii skandalem odbiła się sytuacja w domach opieki. Seniorzy okazali się najbardziej podatni na koronawirusa. Według ostatnich informacji, na 3 434 ofiar śmiertelnych, aż 397 to byli mieszkańcy domów opieki (ponad 10%).
Najgorsza sytuacja jest w Madrycie. Na bieżące potrzeby przemianowano miejskie lodowisko w tymczasową kostnicę. Ze względu na brak miejsc, zwłoki są przewożone właśnie tam.
Innym problemem jest rynkowa spekulacja. Hiszpania woli zamówić sprzęt medyczny z Chin po cenach rynkowych, aniżeli od własnych firm, które na sytuacji chcą zarobić.
Świat zmaga się z zagrożeniem, którego nie widać, a które niestety uśmierca. Mowa oczywiście o koronawirusie, i wywołanej chorobie o nazwie Covid-19. W tle zmagań, jest także polityka. W tej materii, USA przystąpiły do natarcia.
Jak podaje agencja Reutera, Ambasador Stanów Zjednoczonych w Londynie oskarżył Chińską Republikę Ludową ChRL o tajenie informacji w sprawie koronawirusa, który wywołał najnowszą pandemię. Utajniając niektóre informacje, to największe komunistyczne państwo na kuli ziemskiej miało doprowadzić do sytuacji, gdy wirus rozprzestrzenił się poza granice kontynentalnych Chin.
Ambasador Woody Johnson w artykule, który opublikował w gazecie „The Times”, wprost zaatakował Pekin o to, że ten miał najpierw taić ważne informacje. Następnie Chiny miały wprowadzać w błąd międzynarodowe organizacje zajmujące się ochroną zdrowa. Zdaniem Johnsona, gdyby Pekin od początku informował o zagrożeniach, była szansa na powstrzymanie zgubnych skutków koronawirusa.
Podobne zdanie, ale w bardziej ostrym tonie, wyraził prezydent Stanów Zjednoczonych, Donald Trump. Jego zdaniem Pekin działał zbyt wolno, co skutkowało rozprzestrzeniem wirusa na cały świat. Odrzucił też krytykę, która spadła na niego, gdy najnowsze zagrożenie epidemiczne nazwał „chińskim wirusem”. Mniej przychylnie nastawieni do Trumpa dziennikarze dopytywali, czy takie podejście nie zaszkodzi relacjom amerykańsko-azjatyckim.
Parę dni temu amerykańskie media sporo miejsca poświęcili jednemu z urzędników w Waszyngtonie, który prześmiewczo nazwał obecną pandemię mianem „grypy kung”. Chodzi o zbitek słów w języku angielskim: popularną azjatycką sztuką walki jest „kung-fu”, zaś grypa po angielsku to „flu”; zlepek słów to „kung-flu”.
Trump w wywiadzie dodał, że Amerykanie azjatyckiego pochodzenia w żaden sposób nie są odpowiedzialni za rozprzestrzenianie koronawirusa. Z tego powodu przysługuje im pełna ochrona USA, gdziekolwiek teraz są. Faktem jednak jest, że relacje USA-ChRL są napięte. Lepiej przed pandemią też nie było, co wynikało z wojny handlowej między Waszyngtonem, a Pekinem.
Trwają walki o sikhijską świątynię położoną w centrum Kabulu. Miejsce modlitw dla wspomnianej mniejszości religijnej zazwyczaj przeżywa oblężenie. Walki toczą rebelianci z afgańskimi siłami bezpieczeństwa.
Od wczesnych godzin rannych trwają starcia. Najpierw zaatakowali zamachowcy-samobójcy, których było prawdopodobnie trzech. Następnie do szturmu przystąpili uzbrojeni rebelianci. Wiemy, że jedna osoba zginęła. Do zdarzenia doszło w Shorbazar, w centrum afgańskiej stolicy, Kabulu.
Media podają, że w momencie ataku, w środku świątyni było 150 osób (inne źródła podają liczbę 200). Większość udało się uratować i bezpiecznie odstawić w rejon, gdzie nie toczą się walki. Do ataku przyznało się Państwo Islamskie, które już niejednokrotnie za cel brało sikhijską mniejszość. Natomiast Talibowie podali do publicznej wiadomość, że z atakiem nie mają nic wspólnego.
Rzecznik afgańskiego ministerstwa spraw wewnętrznych podał, że w walkach zginęło co najmniej dwóch napastników. Większość modlących się została uratowana. Poseł Sikhów w parlamencie Afganistanu, Anarkali Kaur Honaryar poinformował, że zaatakowana świątynia jest ważnym miejscem spotkań dla tejże religijnej społeczności. Każdego poranka organizowane są modły, na które schodzą się całe rodziny.
W momencie ataku ludzie próbowali po prostu się ukryć. Rzecznik ministerstwa zdrowia podał, że zabito jedną osobę: dziecko. Do szpitala trafiło 15 poszkodowanych. Zaznaczono, że liczba ofiar może wzrosnąć. Pojawiają się niepotwierdzone informacje o 4 ofiarach.
Sukcesywnie zmniejsza się populacja sikhijskiej mniejszości w Afganistanie. Obecnie szacuje się ją na około 10 tysięcy osób. Zwłaszcza Państwo Islamskie na cel wzięło Sikhów, oraz Hindusów. Podczas dużego ataku z lipca 2018 r. zginęło 19 osób. Wśród zamordowanych był ówcześnie bardzo znany sikhijski polityk, Awtar Singh Khalsa.
Dnia 2 października 2018 r. został zamordowany znany saudyjski dziennikarz, Dżamal Chaszukdżi. Do zdarzenia miało dojść w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Stambule, w Turcji. Tureckie władze właśnie oskarżyły 20 osób, podejrzewanych o tenże mord.
Wśród oskarżonych są: były zastępca szefa saudyjskiej agencji wywiadowczej, Ahmad Asiri oraz były królewski doradca i konsultant, Saoud Al Qahtani. Poza nimi oskarżono 18 innych osób o „umyślne i potworne morderstwo”, dokonane w saudyjskim konsulacie.
Wśród oskarżonych nie ma jednak tego, którego podejrzewa się o inspirację do zabicia niewygodnego dziennikarza. Chodzić ma o następcę saudyjskiego tronu, Księcia Korony Muhammada ibn Salmana ibn Abd al-Aziza Al Su’uda. Co oczywiste, od początku zaprzeczał jakiegokolwiek udziału w tym przestępczym akcie.
Jak podaje BBC, specjalna sprawozdawczyni dla Organizacji Narodów Zjednoczonych, Agnes Callamard miała stwierdzić, że Chaszukdżi miał być „ofiarą celowej, zaplanowanej egzekucji, pozasądowego zabójstwa, za które odpowiedzialne jest państwo Arabia Saudyjska”. Wezwała do międzynarodowego bezstronnego śledztwa. Zamordowany w chwili śmierci miał 59 lat, pracował dla gazety „The Washington Post” oraz znany był ze swego krytycyzmu wobec poczynań saudyjskich władców.
Arabia Saudyjska na własnym terytorium prowadziła niezależne śledztwo. Zgodnie z oficjalnym komunikatem, za „nieuczciwą operację” skazano na karę śmierci pięć osób, a kolejne trzy na pozbawienie wolności. Nie podano do publicznej wiadomości nazwisk skazanych.
Oficjalny akt oskarżenia, ogłoszony przez tureckiego prokuratora mówi, że 20 osób było odpowiedzialnych za „podżeganie do celowego i okrutnego morderstwa, który miał powodować cierpienie”. Wśród oskarżonych jest m. in.: członek Gwardii Królewskiej Arabii Saudyjskiej, kryminolog oraz funkcjonariusz agencji wywiadowczej. Jako dowody winy prokuratura turecka przyjęła zeznania świadków, analizę urządzeń elektronicznych zamordowanego oraz listę osób opuszczających i przybywających do państwa tureckiego.
Z tego co wiemy, to zamordowany 2 października 2018 r. udał się do konsulatu Arabii Saudyjskiej, by wyrobić dokumenty potrzebne do własnego ślubu. Narzeczona czekała na zewnątrz. W tym czasie miano zamordować i poćwiartować dziennikarza. Zwłok nigdy nie odnaleziono.
Jak podaje agencja Reutera, policja podjęła decyzję o spacyfikowaniu protestu, który już od dłuższego czasu trwał w stolicy Indii. Demonstranci protestowali przeciwko nowej ustawie o obywatelstwie.
Autorem nowego, kontrowersyjnego prawa jest sam szef rządu, premier od 2014 r., Narendra Damodardas Modi. Natomiast decyzja o siłowym przerwaniu protestu była spowodowana obawami o stan zdrowia uczestników. Jak powszechnie wiadomo, świat zmaga się z pandemią koronawirusa/Covid-19. Policja powołała się na obostrzenia przy organizacji zgromadzeń publicznych.
Mniej więcej od grudnia 2019 r. organizowane są protesty przeciwko nowej ustawie o obywatelstwie. Symbolem tej walki stały się demonstracje w stylu „przesiadywania na ulicach”. Głównie odbywa się to na ulicach w dzielnicy Shaheen Bagh, w New Delhi. Dla demonstrantów nowe prawo jest formą łamania praw muzułmanów mieszkających w Indiach.
Komisarz policji w New Delhi, D. C. Srivastava poinformował, że dziś rano cały obszar, gdzie toczyły się protesty, został otoczony. Wezwano wszystkich zgromadzonych do natychmiastowego udania się do domu. Powoływano się na kwestie bezpieczeństwa zdrowia. Nie wszyscy mieli współpracować z organami władzy. Dziewięć osób stawiało opór i zostało aresztowanych. Następnie spycharki zrównały namioty i przeszkody drogowe, by udrożnić ulice.
Zgodnie z obostrzeniami, które zostały wprowadzone w celu niedopuszczenia do rozprzestrzenienia się koronawirusa, wszelkie zbiorowiska powyżej pięciu osób są zakazane. Sama stolica przez najbliższy miesiąc będzie zablokowana.
Gniew społeczny, zwłaszcza wśród muzułman, wywołała nowa ustawa o obywatelstwie. Samo prawo zostało uchwalone w grudniu 2019 r. Pozwala ono na zdobywanie obywatelstwa Indii z sąsiednich państw muzułmańskich, przez osoby innej wiary niż Islam. Narosły też animozje między hindusami i muzułmanami. W wyniku protestów, które przetoczyły się przez cały kraj – głównie w stolicy – zginąć miało aż 78 osób.
Modi i jego formacja polityczna (Indyjska Partia Ludowa) zaprzeczają, by w jakikolwiek sposób dyskryminowali Muzułman indyjskich, których w Indiach jest ponad 180 milionów.
Już 26 marca 2020 r. odbędzie się szczyt G20. Jest to grupa 19 państw - zaliczanych do najpotężniejszych pod względem gospodarczym - oraz Unii Europejskiej. Jednak zamiast spotkania „twarzą w twarz”, tym razem ma dojść do wideokonferencji.
Nie może dziwić, że głównym tematem rozmów ma być walka z obecną pandemią koronawirusa/Covid-19. Sam szczyt, pomimo nietypowej formy, odbywa się w dość niecodziennych okolicznościach i nieprzyjemnej atmosferze. G20 jest krytykowane za opieszałość w walce z nowym zagrożeniem. Poza tym, wielu krytykuje przywódców za to, że wciąż nie wypracowano mechanizmów przeciwdziałania skutkom kryzysu gospodarczego, który na pewno wkrótce odbije się, tak na poziomie życia zwykłych ludzi, jak i na wskaźnikach makroekonomicznych.
Już wczoraj mieliśmy okazję poczuć przedsmak tego, co się będzie działo. W wideokonferencji udział brali ministrowie finansów oraz szefowie banków spośród członków grupy G20.
Głównym tematem było opracowanie „planu działania” na wypadek globalnej recesji. Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewa się, że na skutek obecnej pandemii światowe gospodarki mogą popaść w tarapaty.
Jednak koronawirus to nie jedyny temat, który liderzy gospodarek muszą przedyskutować. Innym naglącym problemem jest ustalenie cen ropy naftowej. W tej materii Arabia Saudyjska i Rosja prowadzoną ożywiony spór. Poza tym, Stany Zjednoczone i Chińska Republika Ludowa kłócą się o źródło najnowszej pandemii. Koronawirus już zaraził 378 tysięcy osób na całym świecie, a ponad 16,5 tysiąca niestety zabił.
Kristalina Georgieva z Międzynarodowego Funduszu Walutowego stwierdziła, że z zadowoleniem przygląda się niektórym poczynaniom dotkniętym przez pandemię członkom międzynarodowej społeczności. Chodzi zwłaszcza o działania na gruncie polityki monetarnej i fiskalnej. Uważa jednak, że potrzebne są dalsze kroki, by powstrzymać zbliżającą się wielkimi krokami recesję. Zdaniem wielu ekonomistów, nadzwyczajna sytuacja, która teraz ma miejsce powoduje, że wpompowanie dużych sum pieniędzy na rynek może być niewystarczające. Skupienie się tylko na tym może skutkować spiralą zadłużenia, a to zdławi tak potrzebny teraz wzrost gospodarczy. Tym samym, od G20 wszyscy spodziewają się wypracowania odpowiednich i rozsądnych pakietów stymulacyjnych.
Pierwsze przypadki koronawirusa zanotowano dziś w Angoli, Erytrei i Ugandzie. Jednak obawy o Afrykę są o wiele większe. Biorąc pod uwagę stan finansów publicznych niektórych państw afrykańskich, oraz stan służby zdrowia, istnieją duże obawy, jak kontynent poradzi sobie z tym najnowszym, globalnym zagrożeniem.
Kiedy w Angoli, Erytrei i Ugandzie oficjalnie potwierdzano pierwsze przypadki, na Mauritiusie niestety pojawił się pierwszy przypadek śmiertelny. Wiele państw afrykańskich wprowadziło rożnego rodzaju obostrzenia, lecz niewiele to daje. Koronawirus coraz bardziej się rozprzestrzenia i jest trudny do zaprzestania. Dwa dni temu pierwszy przypadek ogłosiła Republika Zimbabwe.
Minister zdrowia Angoli, Silvia Lutucuta potwierdziła, że dwóch mężczyzn, którzy przybyli do kraju między 17, a 18 marca 2020 r., uzyskało wynik pozytywny. W przypadku Erytrei, pierwszym przypadkiem jest osoba przybyła z Norwegii. Natomiast szefowa resortu zdrowia Ugandy, Jane Ruth Aceng podała, że w ich przypadku chodzi o chorego, który przybył z Dubaju. Na chwilę obecną, w całej Afryce mamy około 1 tysiąc przypadków potwierdzonych.
Nawet jeśli statystycznie, Afryka – jako całość, to 55 państw – wydaje się stabilna, w porównaniu z Azją, Europą, czy Ameryką Północną, to jednak trudno stawiać znak równości. Widzimy z jakim trudem Włochy radzą sobie z pandemią koronawirusa/Covid-19. Nie mamy jednak wątpliwości, że możliwości budżetowe, jak i poziom służby zdrowia, w przypadku państwa włoskiego są dużo większe od Erytrei, czy Ugandy. Tym samym, obawy o to, jak Afryka sobie poradzi są uzasadnione.
Podjęto jednak pewne środki zaradcze. W wielu państwach afrykańskich zamknięto szkoły, uniwersytety oraz granice. Ponadto wydano zalecenia, by wszelkie większe zgromadzenia były zakazane.
W Republice Południowej Afryki RPA, gdzie liczba zachorowań przekroczyła 240, wprowadzono najdalej idące zalecenia. Obywatele zaczęli na co dzień nosić maseczki oraz rękawiczki. Nigeria, gdzie liczba przypadków wynosi 22, już jutro ma zamiar zamknąć dwa najważniejsze lotniska międzynarodowe. Rwanda – z 17 przypadkami – wprowadziła obostrzenia w podróżowaniu między miastami. Prawdopodobnie, wkrótce między afrykańskimi państwami podjęte będą decyzje o zamknięciu granic wewnętrznych Unii Afrykańskiej UA.
Jeszcze do niedawna, koronawirus był kojarzymy z epidemią, która dotknęła mieszkańców odległej chińskiej prowincji. Niewielu myślało, że sytuacja z Wuhan będzie dotyczyła prawie wszystkie państwa na świecie. Dziś najgorsza sytuacja nie jest w Chińskiej Republice Ludowej ChRL, lecz u naszych bliskich sojuszników, Włochów.
Jak podaje agencja Reutera, sytuacja w Republice Włoskiej jest naprawdę zła. Liczba ofiar śmiertelnych, tylko w ciągu ostatniej doby, była bliska tragicznej liczby 800. W tej sytuacji władze podjęły decyzję o zamknięciu prawie wszystkich miejsc pracy.
W sumie, tylko we Włoszech, zmarło blisko 5 tysięcy osób. Na chwilę obecną, nie ma na świecie gorszej sytuacji. Rzym zdecydował, że do 3 kwietnia zostaną zamknięte wszystkie miejsca pracy, za wyjątkiem tych, które są ważne dla utrzymania klucza dostaw niezbędnych towarów.
Premier Giuseppe Conte wyemitował ostatnio na profilu Facebook filmik informujący o sytuacji. Stwierdził w nim, że „To najtrudniejszy kryzys w naszej powojennej historii”. Conte nie określił, które fabryki będą otwarte, ze względu na ich kluczowe miejsce w łańcuchu dostaw. Wiadomym jest tylko, że otwarte będą apteki, poczta, banki oraz sklepy spożywcze. Transport ma również wykonywać powierzone zadania. Premier powiedział, że „krajowy silnik produkcyjny” będzie zwolniony, ale nie zatrzymany.
Zgodnie z oficjalnymi statystykami, od początku wybuchu pandemii we Włoszech zmarło 4 825 osób. W sumie zainfekowanych ma być 47 021 osób, a 2 857 spośród nich, ma przebywać na intensywnej terapii. Najgorsza sytuacja ma być w Lombardii, na północy Włoch. Zmarło tam 3 095 osób, a zachorowało na Covid-19 aż 25 515 Włochów.
Szefowa Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen tak skomentowała bieżącą sytuację dla gazety „Corriere della Sera”: „Wszyscy rozumiemy, że żadne państwo członkowskie nie może stawić czoła temu zagrożeniu samodzielnie. Wirus nie ma granic, a Unia Europejska jest silniejsza, kiedy okazujemy pełną solidarność”.
Unia Europejska podjęła decyzję o zawieszeniu niektórych przepisów budżetowych w kwestii zaciągania pożyczek. W ten sposób Włochy, i inne dotknięte kraje unijne, będą mogły swobodnie podejmować decyzje mające na celu walkę ze skutkami pandemii koronawirusa/Covid-19.
Opublikowano właśnie indeks analizujący wskaźnik szczęścia. Jest to miernik, który pokazuje poziom dobrostanu w poszczególnych krajach. Według najnowszego Światowego Wskaźnika Szczęścia ONZ, do najmniej szczęśliwych należą obywatele Sudanu Południowego, Zimbabwe, Rwandy oraz Republiki Środkowoafrykańskiej.
Biorąc pod uwagę wspomniane kryterium, przeanalizowano 153 państwa na świecie. Na samym dole listy jest Afganistan, który wspomniane kraje afrykańskie pokonuje w tym niechlubnym rankingu. Natomiast trzeci rok z rzędu liderem pozostaje Finlandia, jako najszczęśliwsze miejsce na ziemi do życia.
Państwa położone na północy Europy, zajmują cztery z pierwszych pięciu miejsc najszczęśliwszych krajów i najbardziej szczęśliwych narodów. Ma to potwierdzać tezę, że szczęśliwi są ci, którzy mają poczucie przynależności, oraz ufają współobywatelom i instytucjom państwowym.
W badaniu przepytano sporą grupę respondentów z różnych państw. Dopytywano o poziom własnego szczęścia, ale także przeanalizowano dochód narodowy, poziom korupcji, etc. Samo badanie robiono jeszcze przed wybuchem pandemii, która obecnie mocno daje się we znaki.
W tym rankingu Polska znalazła się na 43 miejscu. Tuż za nami są takie kraje jak Kolumbia, Cypr, Nikaragua, Rumunia i Kuwejt. Wyżej od nas uplasowały się: Trinidad i Tobago, Litwa, Bahrajn, Chile i Uzbekistan.
Cały raport dostępny jest na stronie:
https://happiness-report.s3.amazonaws.com/2020/WHR20.pdf.
Legenda muzyki z Konga Brazzaville, Aurlus Mabélé zmarł prawdopodobnie na skutek koronawirusa. Miał 66 lat.
Aurlus Mabélé zmarł w szpitalu, w Paryżu. Przyjaciele i rodzina podali, że było to pokłosie szalejącego koronawirusa, lecz nie ma jeszcze oficjalnego komunikatu władz francuskich.
Zmarły był nazywany Królem Soukous, czyli bardzo popularnego gatunku muzycznego w Afryce, cechującego się wysokim tempem tanecznym. Soukous nazywany jest też Lingala, czy Kongo. Powstał na przełomie lat 30. i 40. XX w. w Kongu Belgijskim i Kongu Francuskim. Początkowo miała to być afrykańska wersja rumby.
O śmierci poinformowała córka zmarłego, francuska piosenkarka, Liza Monet.
Zmarły został przyjęty do szpitala dwa dni temu, i tego samego dnia – 19.03.2020 r. – zmarł. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało Aurélien Miatsonama. Pochodził z Kongo Brazzaville, lecz w latach 80. XX w. przeprowadził się do Francji.
Republika Korei (Korea Południowa) podała, że jej północny, komunistyczny sąsiad znów testuje rakiety. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna KRL-D – potocznie zwana Koreą Północną – miała wystrzelić dwie rakiety w kierunku morza. Tym samym, na Półwyspie Koreańskim znów rośnie napięcie.
Zdaniem Korei Południowej, tor lotu wskazuje, że mieliśmy do czynienia z rakietami krótkiego zasięgu. Miały one zostać wystrzelone wczoraj, z prowincji P'yŏngan Północny, w kierunku Morza Wschodniego (zwanego też Morzem Japońskim).
Od początku marca 2020 r. Korea Północna wystrzeliła całą serię rakiet, podgrzewając dzięki temu atmosferę międzynarodową. Formalnie czyni to jako formę ćwiczeń. Co oczywiste, zarówno Stany Zjednoczone, jak i Chińska Republika Ludowa ChRL, wezwały Phenian do tego, by wrócili do stołu rozmów i przedyskutowali zakończenie programów nuklearnych, oraz rakietowych.
Południowokoreański szef sztabu poinformował, że na bieżąco monitorowana jest sytuacja, na wypadek kolejnych testów rakiet. Dodał, że ostatnie poczynania Phenianu są „nieodpowiedzialne” w sytuacji, gdy świat zmaga się z pandemią koronawirusa/Covid-19.
Wystrzelone wczoraj dwa pociski przeleciały 410 kilometrów, na wysokości 50 kilometrów. Japonia potwierdziła, że rakiety wpadły do morza, lecz nie naruszyły jej wód przybrzeżnych, ani wyłącznej strefy ekonomicznej.
Specjaliści zastanawiają się na ile ten pokaz siły ma związek z zaplanowaną na 10 kwietnia 2020 r. sesją Najwyższego Zgromadzenia Ludowego. W sumie nawet 700 komunistycznych liderów Korei Północnej zbierze się w jednym miejscu. Zjazd ma udowodnić, że w sytuacji pandemii, zarządzanie stoi na najwyższym poziomie – posługując się oficjalną retoryką komunistyczną z Phenianu.
Na chwilę obecną Korea Północna nie zgłosiła żadnego potwierdzonego przypadku koronawirusa, lecz nie jest pewne, na ile te dane są prawdziwe. Sąsiedzi tego państwa – ChRL oraz Korea Południowa – poważnie ucierpiały na skutek pandemii.
Kwarantanną w Phenianie objęto tylko 380 obcokrajowców, głównie z misji dyplomatycznych.
Źródło: Kolorem szarym zaznaczono Zieloną Linię oddzielającą Republikę Cypryjską od Tureckiej Republiki Cypru Północnego, https://pl.wikipedia.org/ wiki/Plik: Cyprus_ SBAsInRed.png, [dostęp dn. 20.03.2020]; domena publiczna.
Republika Cypryjska to państwo położone na wyspie Cypr, które leży we wschodniej części Morza Śródziemnego. Od 2004 r. jest członkiem Unii Europejskiej. Jednakże Republika nie kontroluje całej wyspy. Po inwazji tureckiej w 1974 r., na północy proklamowano niezależne państwo o nazwie: Turecka Republika Cypru Północnego. Obejmuje ona 36% powierzchni wyspy. Co ważne, tylko Turcja uznaje istnienie tego państwa.
Wyspa podzielona jest wzdłuż Zielonej Linii. Ma ona powierzchnię 346 km2 i jest zarządzana przez siły międzynarodowe działające na mocy rezolucji 186 Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ: Siły Pokojowe Organizacji Narodów Zjednoczonych na Cyprze UNFICYP. Zielona Linia przechodzi przez samo centrum Nikozji.
Stan tej „zimnej wojny” trwa już kilka dekad, lecz dzisiaj doszło do niespotykanego pokazu jedności. Liderzy wspólnot religijnych na Cyprze poinformowali, że razem będą się modlić, by jak najszybciej świat uporał się z pandemią koronawirusa. Do wspólnej modlitwy przystąpili: zwierzchnik Cypryjskiego Kościoła Prawosławnego, Mufti Cypru, biskup diecezji Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, oraz zwierzchnik Kościoła Maronickiego.
W specjalnym oświadczeniu „grupa budująca pokój między wyznaniami” stwierdza, że: „Wzywamy wszystkich innych przywódców religijnych i wyznaniowych na Cyprze oraz wszystkie siostry i braci wiary, aby przyłączyli się do nas w modlitwie i działaniach mających na celu wspólną walkę z tą pandemią”.
Grecy cypryjscy i Turcy cypryjscy są generalnie społecznościami świeckimi. Od 1974 r. zasadniczo mieszkają po jednej, lub drugiej stronie Zielonej Linii. Epidemia koronawirusa skutkowała zamknięciem granicy i faktycznym całkowitym rozdzieleniem obu społeczności. Na południu zanotowano 67 przypadków zachorowań, a na północy 33. Jednakże spodziewany jest wzrost liczby osób, które zostaną zarażone w najbliższych dniach. Granica jest obecnie całkowicie zamknięta.
Przez G7 rozumie się grupę siedmiu najważniejszych i najpotężniejszych państw, biorąc pod uwagę kryterium gospodarcze. W ramach tej grupy odbywają się corocznie spotkania szefów państw należących, czyli Stanów Zjednoczonych, Francji, Japonii, Kanady, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Włoch. Do 2014 r. pracowano w formule G8 – Federacja Rosyjska należała – lecz po aneksji Krymu i wybuchu wojny na wschodzie Ukrainy, Moskwa została formalnie zawieszona. W spotkaniach uczestniczą również przedstawiciele Unii Europejskiej.
W czerwcu 2020 r. spotkanie „twarzą w twarz” liderów państw z grupy G7 miało się odbyć w Camp David. Jednakże sytuacja epidemiologiczna na świecie, rozwój koronawirusa/Covid-19, skutkowała odwołaniem spotkania. Poinformował o tym właśnie Biały Dom. Prezydent USA, Donald Trump planuje zamiast tego wideokonferencję.
Biorąc pod uwagę obecną sytuację, nie może dziwić decyzja Trumpa. Koronawirus dotarł niemalże do każdego państwa na świecie. Kraje w walce sięgają po takie środki jak zamykanie granic i zakaz podróżowania. Dotyka to także przywódców najpotężniejszych światowych gospodarek.
Wydaje się, że wideokonferencje na dobre staną się częścią modelu amerykańskiej dyplomacji. Donald Trump już jedną wideokonferencję zorganizował. Brali w niej udział przywódcy najważniejszych krajów uprzemysłowionych. Kolejne planowane są niemal co miesiąc.
Takie działania mają dwa cele. Po pierwsze, zintegrować działania w walce z pandemią, ale także z prawdopodobną recesją gospodarczą na skalę ogólnoświatową. Po drugie, każdy szczyt wiąże się z przybyciem licznych delegacji z zaproszonych państw. Również dziennikarze tłumnie przybywają. Byłaby to świetna pożywka dla nowego, niebezpiecznego wirusa. Zatem najlepszym rozwiązaniem było przejść na tryb wideokonferencji, by nikogo nie narażać.
Obecna pandemia koronawirusa/Covid-19 dotyka nas wszystkich. Wielu się obawia, czy kryzys humanitarny nie pociągnie za sobą globalnej ekonomicznej recesji. O swój byt boją się teraz linie lotnicze, które zostały dosłownie „uziemione”.
Szefowie takich firm jak EasyJet, czy Lufthansa, wprost mówią, że nie wszyscy z tej branży będą wstanie przetrwać, jeśli pandemia będzie dalej trwać. Chyba, że kraje poszczególnych państw przyjdą im z pomocą.
W związku z sytuacją, kolejna duża firma lotnicza – Qantas – odwołała wszelkie międzynarodowe połączenia. W tym samym czasie, Indie poinformowały, że planują stworzyć specjalny program ratunkowy dla swoich linii lotniczych. Inne linie obawiają się, że bez podobnej pomocy, mogą nie przetrwać – nawet, gdy pandemia wygaśnie, mogą minąć miesiące, gdy podróżowanie samolotami stanie się znowu modne/bezpieczne.
Dyrektor generalny Lufthansy, Carsten Spohr stwierdził, że: „Im dłużej ten kryzys trwa, tym bardziej prawdopodobne jest, że nie można zagwarantować przyszłości lotnictwa bez pomocy państwa”. Podobno rozmowy z niemieckim rządem już się zaczęły.
Natomiast Johan Lundgren z EasyJet stwierdził, że linie lotnicze bez pomocy zaczną po kolei bankrutować. Dodał, że nigdy nie widział w tej branży podobnej sytuacji, a pracuje w niej od ponad 30 lat.
Pakiet pomocy zaproponowany przez ministerstwo finansów Indii jest konkretny. Mowa jest o kwocie 1,6 miliarda dolarów amerykańskich. Część tej kwoty to mają być zawieszone podatki, na cały sektor branży lotniczej.
Sytuacja staje się trudna. Qantas zapowiedział nie tylko anulowanie połączeń lotniczych, ale odesłanie do domów 2/3 załogi, czyli 30 tysięcy osób, na co najmniej dwa miesiące. Podobne plany ma australijski Jetstar. Kilka linii lotniczych już jest ma być na krawędzi bankructwa.
Liderzy świata finansowego dwoją się i troją, by zapanować nad obecną paniką. Sięgają teraz po nadzwyczajne środki. Przelewane są dodatkowe fundusze na ogarnięte paniką rynki. Niewiele to daje. Inwestorzy masowo sprzedają aktywa po cenach dumpingowych, tylko po to, by schronić się za amerykańskim dolarem. Wszystko przez pandemię koronawirusa.
Liderzy w Stanach Zjednoczonych, Europie i Azji podjęli decyzje o obniżeniu stóp procentowych oraz zluzowaniu zaworów płynności. Chodzi o stabilizację gospodarek. Obecnie są one w „śpiączce”. Wielu konsumentów poddanych jest kwarantannie, łańcuchy dostaw są złamane, transport sparaliżowany, a w sklepach zaczyna brakować towarów.
Decyzje o nadzwyczajnych środkach przyjęli ministrowie finansów państw dotkniętych obecną pandemią, oraz szefowie największych banków – jak podaje agencja Reutera. Wszystko po to, by ustabilizować gospodarkę, która przeżywała perturbacje wcześniej. Wszyscy przecież doniedawna zastanawiali się, dokąd doprowadzi wojna handlowa między Stanami Zjednoczonymi, a Chińską Republiką Ludową.
Koronawirus, oficjalnie ogłoszony jako pandemia, nie ustępuje. Na świecie ponad 219 tysięcy osób już zachorowało. Tylko w ciągu ostatniej doby przybyło 20 tysięcy przypadków, co jest nowym dziennym rekordem. Ponad 8,9 tysiąca osób niestety zmarło. Nadzieja w tym, że w samych Chinach udało się sytuację opanować.
Na światowych giełdach trwa obecnie panika. Niemal każda waluta się załamała. Stabilne na razie, w stosunku do dolara amerykańskiego, wydają się euro i jen. W obawie przed recesją, Europejski Bank Centralny EBC zdecydował się na zakup obligacji o wartości 750 miliardów EUR. Prezes EBC, Christine Lagarde stwierdziła, że konieczne były nadzwyczajne działania z obawy o rozpad strefy euro.
Amerykańska agencja Rezerw Federalnych uruchomiła właśnie trzecią pożyczkę w ciągu dwóch dni, w celu wsparcia funduszu wspólnego inwestowania. Koszt to 3,8 biliona dolarów amerykańskich. Pieniądze te będą wykorzystane, gdy inwestorzy nagle zaczną wycofywać zainwestowane środki z rynku. Obniżono stopy procentowe do 0, oraz przygotowano programy ratunkowe, jako bodziec dla zastygłej gospodarki. W samych Stanach osób chorych jest ponad 8 tysięcy, a zmarłych 151.
Już Ford Motor Co (F.N), General Motors Co (GM.N) oraz Fiat Chrysler Automobiles NV (FCHA.MI) (FCAU.N) zapowiedziały zamykanie fabryk w USA, Kanadzie i Meksyku. Funt brytyjski spadł w stosunku do dolara USD do najniższego poziomu od 1985 r. Natychmiastowe programy pomocowe i obniżenie stóp procentowych wprowadzono w Australii, Wielkiej Brytanii i Korei Południowej. Podobne działania widać na całym świecie.
Źródło: Prezydent Malawi, Peter Mutharika, https://pt.wikipedia.org/ wiki/Peter_Mutharika# /media/Ficheiro: Peter_Mutharika_ 2011_(cropped).jpg, [dostęp dn. 18.03.2020]; Open Government Licence for public sector information, http://nationalarchives.gov.uk/doc/open-government-licence/version/1/.
Już od dłuższego czasu trwa polityczny, konstytucyjny i powyborczy pat w afrykańskim kraju, o nazwie Malawi. Prezydent tego państwa, Peter Mutharika za wszelką cenę chce utrzymać się na stanowisku. Pomimo kolejnych problemów, chwyta się każdej sposobności, by trwać na urzędzie.
Jak podaje BBC, Peter Mutharika niespodziewanie zdymisjonował szefa sztabu wojsk, gen. Vincenta Nundwe. Decyzja ta zapadła tuż po tym, jak prezydent Malawi odmówił ratyfikacji nowelizacji prawa wyborczego.
Zmiana w kodeksie wyborczym były konieczna, aby rozpisać wybory prezydenckie w maju 2020 r.
Zaledwie miesiąc temu Sąd Najwyższy anulował wyniki ostatnich wyborów prezydenckich. Mutharika zwyciężył ostatnie wybory z 2019 r., lecz opozycja złożyła liczne skargi.
Zdaniem składu sędziowskiego, doszło do tylu nieprawidłowości, że tylko kolejne wybory zagwarantują transparentność wyboru głowy państwa.
Mutharika odwołał się od decyzji Sądu. Argumentował, że głos obywateli został uszanowany, a skutkiem tego jest jego wybór na kolejną kadencję. Zdaniem prezydenta, uznanie unieważnienia ostatnich wyborów, to przyznanie się do tego, że nieprawidłowości miały miejsce.
Rzecznik prezydenta Malawi stwierdził, że nowelizacja kodeksu wyborczego uchwalona przez parlament de facto łamie ustawę zasadniczą. Na to zaś zgody Muthariki ma nie być.
Wydaje się, że obecny prezydent ma zamiar grać na zwłokę i nie dopuścić do rozpisania kolejnych wyborów prezydenckich.
Źródło: Joe Biden, https://pl.wikipedia.org/wiki/ Joe_Biden#/media/ Plik:Joe_Biden_ February_2020_ crop.jpg, [dostęp dn. 18.03.2020]; Gage Skidmore, CC BY-SA 2.0.
Już w listopadzie 2020 r. odbędzie się ważne wydarzenie dla amerykańskiej demokracji. Obywatele udadzą się do urn wyborczych, by wybrać swojego prezydenta. Od początku wiadomym było, że o reelekcje (z ramienia Partii Republikańskiej) powalczy obecna głowa państwa, Donald Trump. To Partia Demokratyczna musi ubiegać się o głosy i wybrać swego kandydata w prawyborach.
Wygląda na to, że Demokraci są coraz bliżej wybrania kontrkandydata dla Donalda Trumpa. W ostatnich prawyborach zorganizowanych w trzech stanach, na czoło stawki wysunął się Joe Biden. Był on 47. Wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych w latach 2009-2017, za dwóch kadencji Baracka Obamy.
Prawybory na Florydzie, Illinois i Arizonie zakończyły się spektakularnym zwycięstwem Joe Bidena. We wszystkich trzech stanach pokonał głównego rywala do nominacji prezydenckiej z ramienia Partii Demokratycznej, Bernie Sandersa. Biden, który już jest niemal pewniakiem, zaapelował do zwolenników Sandersa o poparcie dla niego.
Według Associated Press, na Florydzie Biden rozgromił Sandersa z wynikiem 62% do 23%. W Illinois przewaga Bidena była mniejsza, ale i tak znacząca: 59% do 36%. W Arizonie nie ma jeszcze ostatecznych wyników, ale podaje się, że przewaga jest dwucyfrowa – Biden miał tu zdecydowane poparcie osób rasy białej, zaś obywatele latynoskiego pochodzenie byli mocno podzieleni.
Większość dziennikarzy podkreśla, że wisienką na torcie była jednak Floryda. Dała ona Bidenowi 219 głosów delegatów, spośród 1 991 potrzebnych do zdobycia nominacji ze strony Partii Demokratycznej. Co ciekawe, w 2016 r. Donald Trump wygrał w tym kluczowym stanie przewagą zaledwie 1,2%.
Jeszcze niedawno wielu sądziło, że 77-letni polityk nie wytrzyma presji. Jego kampania w pewnym momencie zaczęła słabnąć. Jednak wygrana w zeszłym miesiącu w Karolinie Południowej, miała dać mu wiatr w żagle.
Jak pokazują badania, elektorat Partii Demokratycznej stał się bardziej pragmatyczny. Sanders ma być zbyt liberalny w swoich poglądach, co ma odbierać mu to, co zostało nazwane „wybieralnością”. Biden w starciu z Trumpem ma po prostu większe szanse na wygraną, i to ma być jego atut.
Źródło: Prezydent Słowacji, Zuzana Čaputová, https://pl.wikipedia.org/wiki/ Zuzana_%C4%8 Caputov%C3%A1# /media/Plik:Zuzana _%C4%8Caputov %C3%A1_(20.6.2019 )VII.jpg, [dostęp dn. 16.03.2020]; Attribution-ShareAlike 4.0 International (CC BY-SA 4.0).
Jak podaje agencja Reutera, już 21 marca 2020 r. prezydent Słowacji, Zuzana Čaputová ma wyznaczyć nowy rząd. Będzie to gabinet centroprawicowy kierowany przez Igora Matoviča.
Dnia 29 lutego 2020 r. miały miejsce wybory parlamentarne na Słowacji. Wygrała je opozycyjna formacja o nazwie: Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości (ze słowackiego: Obyčajní Ľudia a nezávislé osobnosti, OĽaNO). Partia Matoviča stworzyła koalicję z trzema innymi formacjami, co pozwoliło na zdobycie odpowiedniej i wymaganej większości.
Główną wyborczą obietnicą OĽaNO była walka z korupcją i łapówkarstwem, o co oskarżany był poprzedni rząd. Osoby, które wcześniej rządziły, były podejrzewane o zbyt bliskie relacje ze światem biznesu. Jednak dla OĽaNO i Matoviča najważniejszym teraz wyzwaniem jest walka z pandemią koronawirusa/Covid-19.
Stąd wszyscy podkreślali, że koniecznością jest sprawne przekazanie władzy, bez większej zwłoki. Premier-elekt już stwierdził w wywiadzie, że na później zostawia kwestię zmian personalnych w poszczególnych ministerstwach.
Obok OĽaNO, w skład rządu wejdą takie formacje polityczne jak: Jesteśmy Rodziną – Boris Kollár (Sme Rodina – Boris Kollár) o profilu konserwatywnym i eurosceptycznym; liberalna Wolność i Solidarność SaS; oraz Dla Ludzi (Za ľudí) byłego prezydenta Andreja Kiskę, o profilu centrowym / umiarkowanie konserwatywnym.
OĽaNO to partia, która prezentuje prounijne i pronatowskie podejście. Skupiła się w kampanii przedwyborczej na wytykaniu rządzącym mafijne powiązania. W ostatnich wyborach zdobyła jedną czwartą wszystkich głosów.
Źródło: Prezydent Federacji Rosyjskiej, Władimir Putin, https://pl.wikipedia.org/ wiki/W%C5%82 adimir_ Putin#/media/ Plik: Vladimir_ Putin_ 2019-04-12.jpg, [dostęp dn. 16.03.2020]; Attribution 4.0 International (CC BY 4.0).
Trybunał Konstytucyjny Federacji Rosyjskiej orzekł, że poczynania prezydenta Władimira Putina, które służą takim zmianom w ustawie zasadniczej, by znieść ograniczenia w liczbie kadencji na urząd prezydenta - są legalne.
Tym samym droga, by móc ubiegać się o najwyższy wybieralny urząd w państwie, jest dla Putina otwarta.
Z punktu widzenia rosyjskiego systemu politycznego najważniejsze pytanie dotyczyło możliwości takiej zmiany ustawy zasadniczej, która pozwalałaby Putinowi ubiegać się o kolejne kadencje.
Trybunał uznał, że zmiana konstytucji w tej materii nie łamie obowiązującego prawa.
Tym samym, obecny przywódca mógłby zajmować najważniejszy urząd w państwie do 2036 r.
W zeszłym tygodniu prezydent Władimir Putin oficjalnie opowiedział się za taką zmianą obowiązującej konstytucji, która dałaby mu możliwość startowania w wyborach, które odbędą się za cztery lata.
Władimir Putin był prezydentem Federacji Rosyjskiej od 1999 r. do 2008 r.
Następnie przez cztery lata pełnił obowiązki premiera. Natomiast od 2012 r. nieprzerwanie ponownie obejmuje stanowisko głowy państwa.
Elementem niedawno zawartego porozumienia między Turcją, a Federacją Rosyjską, było zorganizowanie wspólnych patroli na obszarze północnej Syrii. Jednakże pierwszy patrol wzdłuż kluczowej syryjskiej autostrady został nagle skrócony. Miał to być skutek działań rebeliantów w regionie.
Rosyjskie agencje prasowe piszą o prowokacji ze strony syryjskich rebeliantów. walczących z rządem centralnym w Damaszku. Pierwszy wspólny patrol miał miejsce wzdłuż autostrady M4, która łączy wschód z zachodem państwa syryjskiego.
Sam patrol był pokłosiem porozumienia rosyjsko-tureckiego. Głównym elementem układu miało być zawieszenie broni w syryjskiej prowincji Idlib. To właśnie z tego obszaru w ostatnim czasie, niemal milion Syryjczyków próbowało przedostać się z Syrii, przez Turcję, do Grecji.
Zdaniem rosyjskiego ministerstwa obrony, rebelianci mieli w planach prowokację. Próbować mieli wykorzystać cywili, jako żywe tarcze. To skutkowało decyzją o natychmiastowym zakończeniu pierwszego wspólnego patrolu, który w prowincji Idlib miał zapewnić zachowanie warunków porozumienia i zawieszenia broni.
Zdaniem Rosji, która popiera reżim w Damaszku, to na Turcji spoczywa obowiązek powstrzymania rebeliantów. Ankara nie ukrywa, że nie jest zachwycona ostatnimi poczynaniami syryjskiego przywódcy Baszszara Hafiza al-Asada i z chęcią, by się go pozbywała – dlatego popiera rebelię przeciwko niemu.
Konflikt syryjski, gdzie Ankara i Moskwa realizują różne cele militarne i polityczne, to poważny problem. Zwłaszcza dla Paktu Północnoatlantyckiego NATO, którego członkiem jest właśnie Turcja.
Ewentualny konflikt rosyjsko-turecki miałby przełożenie na generalne relacje Moskwy z członkami NATO, czego wielu się obawia. Umowa ma zapewnić deeskalację konfliktu, powstrzymać nowy kryzys migracyjny i znaleźć sposób na zakończenie wieloletniej wojny domowej w Syrii.
Po ostatnich wyborach parlamentarnych w Izraelu, obecny premier Benjamin Netanyahu liczył na powtórzenie sukcesu i utrzymanie się u władzy przez kolejną kadencję. Wydaje się, iż wierzył w to, że obecny kryzys epidemiologiczny, związany z szybkim wzrostem liczby zachorować na Covid-19 (jako skutek koronawirusa) będzie skutkować ponadpartyjną jednością. Plan ten obecnie napotyka na poważne problemy.
Jak podaje agencja Reutera, główny rywal obecnego premiera uzyskał poparcie ze strony partii politycznej reprezentującej interesy arabskiej mniejszości. To nie tylko cios dla Netanyahu, ale szansa dla jego rywala na uzyskanie potrzebnej większości.
W ciągu ostatniego roku, już trzy razy obywatele Izraela udawali się do lokali wyborczych, by wybrać swoich przedstawicieli do Knesetu (ciało ustawodawcze). Żadne głosowanie nie zakończyło się takim zwycięstwem, by któraś z wiodących partii politycznych uzyskała swobodną większość, wystarczającą do utworzenia nieskrepowanego rządu. Przeciągające się rozmowy koalicyjne tylko pogłębiały kryzys.
Ostatnie wybory wygrał Netanyahu, lecz wciąż brakuje mu trzech głosów do stworzenia większości parlamentarnej. Zaproponował więc liderowi opozycji, którym jest generał Benny Gantz, utworzenie „nadzwyczajnego rządu” do walki z obecną pandemią. Gantz jednak nie był skłonny pójść na takie ustępstwo i rozpoczął rozmowy z innymi formacjami, które dostały się do Knesetu, by utworzyć rząd mniejszościowy. Jego zdaniem takie rozwiązanie byłoby lepsze, gdyż wyparło by ze stanowiska premiera Netanyahu, co samo w sobie byłoby sukcesem.
Zgodnie z zasadami, misję utworzenia rządu powierza prezydent Izraela, którym jest Reuven Rivlin, po rozmowach z politycznymi liderami. Po kolejnej rundzie rozmów, Ayman Odeh, który kieruje Zjednoczoną Listą Arabską, wyraźnie stwierdził, że jego wyborcy powiedzieli „nie” dla prawicowego rządu kierowanego przez Benjamina Netanyahu.
Jeszcze nigdy żaden izraelski rząd nie był tworzony przy koalicji z Arabami, którzy stanowią 20% ogółu społeczeństwa w Izraelu. Obecnie Zjednoczona Lista Arabska jest trzecią siłą polityczną w Knesecie i uzyskała najlepszy w historii wynik, po wyborach z 2 marca 2020 r. Co ważne, Odeh nazwał Netanyahu „seryjnym podżegaczem” przeciwko arabskiej mniejszości, lecz dodał też, że jego formacja nie wejdzie do koalicji z Gantzem – może jednak dać mu brakujących głosów. Partia Likud, którą kieruje obecny premier, oskarżyła Gantza o sojusz ze „zwolennikami terroru”, gdy obecny rząd zmaga się z krajowym i globalnym kryzysem.
Tak jak zapowiedziała amerykańska administracja, doszło do kontrakcji wojsk i zemsty na bojownikach wspieranych przez Iran, a operujących w Iraku. Jest to pokłosie wcześniejszych działań i śmierci dwóch żołnierzy USA.
Amerykański Departament Obrony potwierdził, że przeprowadzono naloty. Na cel wzięto magazyny broni będące własnością jednej z paramilitarnych organizacji działających w Iraku, a posiadającej wsparcie ze strony Teheranu.
Atak na bazę wojskową Camp Taji, przy użyciu rakiet, skutkował śmiercią dwóch amerykańskich żołnierzy, oraz Brytyjczyka. W akcji użyto rakiet, a do zdarzenia doszło 12 marca 2020 r.
W zemście USA zginąć miało trzech żołnierzy, dwóch policjantów oraz cywil – wg źródeł z irackiego wojska. Irakijczycy skarżą się, że przy okazji wzięto na cel ich samych: obiekty wojskowe w prowincji Babil oraz lotnisko w prowincji Karbala. Dodano, że celem ataku była siedziba milicji Ludowej Mobilizacji, która przynależy do sił bezpieczeństwa Iraku.
Amerykanie uważają, że za atakiem sprzed kilku dni stała organizacja o nazwie Kataib Hezbollah, która posiada poparcie ze strony Iranu. Nie do końca jest jednak jasne, jaką funkcję pełni ta formacja w irackich siłach bezpieczeństwa.
Ostatnie wydarzenia sugerują, że nacisk na to, by wojska amerykańskie, jak i będące w koalicji z USA wojska innych państw, się wycofały, odbyło się jak najszybciej. Zgodnie z odezwą irackiego parlamentu, ma to nastąpić do 15 marca 2020 r. Jednocześnie Iran i Irak apelowali, by przestać z Waszyngtonem współpracować. Ostatnia zemsta Waszyngtonu, za środowe ataki, to nie tylko reakcja na wcześniejszą akcję, lecz pokazanie, że USA wciąż jeszcze w regionie coś znaczą.
Źródło: Prezydent Gujany, David Arthur Granger, https://en.wikipedia.org/wiki/ David_A._ Granger#/ media/ File:David_ Arthur_ Granger_ (21605566518) _(cropped).jpg, [dostęp dn. 14.03.2020]; Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0).
Jak podaje dziś BBC, Sąd Najwyższy w Gujanie nakazał ponowne przeliczenie głosów po kontrowersjach, jakie miały miejsce podczas wyborów w Kooperacyjnej Republice Gujany. Wybory powszechne do parlamentu miały miejsce 2 marca 2020 r.
Decyzję o ponownym przeliczeniu części głosów zarządziła Przewodnicząca Sądu Najwyższego. Uznaje się to za zwycięstwo opozycji, gdyż podważono zwycięstwo obecnego prezydenta kraju, którym jest David Granger. Przewodnicząca, sędzia Roxane George orzekła również, że główny organ wyborczy kraju nie miał żadnych uprawnień do tego, by ogłaszać zwycięstwo Grangera, jeszcze zanim przeliczono wszystkie oddane głosy.
Uważa się, że wybory z 2 marca 2020 r. były niezwykle ważne dla Gujany. Nie tylko obywatele mieli zdecydować, kto będzie u władzy. Przede wszystkim powierzyli los kraju osobom, które będą zarządzać koncesjami dotyczącymi niedawno odkrytych bogatych złoż ropy naftowej.
David Granger stoi na czele szerokiej koalicji lewicowej i centrowolewicowej, gdzie jego formacja: Narodowy Kongres Ludowy – Reforma PNCR, jest najsilniejsza. Po drugiej stronie politycznej barykady stoi Ludowa Partia Postępowa PPP, którą kieruje Irfaan Ali. Obie strony ogłosiły swoje zwycięstwo, co skutkowało wzrostem politycznego napięcia w kraju, weekendowymi protestami, starciami, śmiercią jednej osoby i kilkoma rannymi.
Sędzia George orzekła, zgodnie z wnioskiem opozycji, że w Regionie Czwartym należy jeszcze raz policzyć głosy. PPP oskarżało urzędników wyborczych, że ci w oficjalnych dokumentach celowo zawyżali wyniki obecnej głowy państwa.
Decyzja Sądu Najwyższego zapadła w tym samym momencie, gdy do Gujany przybyli premierzy państw regionu karaibskiego. Mają oni obradować na tym, jak pomóc właśnie temu, najbiedniejszemu państwu w regionie.
Zauważa się, że podziały polityczne w Gujanie mają też odzwierciedlenie w podziałach etnicznych, istniejących w społeczeństwie. O ile prezydent Granger ma poparcie głównie ze strony grupy afro-gujańskiej, o tyle opozycja spod znaku PPP ma za sobą przeważnie potomków indyjskich robotników najemnych (społeczność indo-gujańska).
Kampania wyborcza skupiła się na wykorzystaniu niedawno odkrytych złóż ropy naftowej. Ten nieoczekiwany zwrot w dziejach Gujany spowodował, że państwo to stało się jednym z 10 najważniejszych wydobywców tego cennego surowca naturalnego. Granger bronił decyzji o podpisaniu umowy z amerykańską firmą ExxonMobil. Lider opozycji obiecywał renegocjację umowy tak, by była dla Gujany bardziej korzystna.
Prezydent Donald Trump podjął decyzję o militarnej odpowiedzi na ostatni atak. Armia USA ma podjąć odpowiednie kroki, które będą wyraźną odpowiedzią na śmierć dwóch Amerykanów i jednego Brytyjczyka.
Zdaniem amerykańskich służb, do ataku doszło w Iraku. Odpowiedzialność ma spoczywać na jednej z organizacji paramilitarnych, która ma poparcie ze strony skłóconego z Waszyngtonem, Iranu.
Jak podaje agencja Reutera, amerykański sekretarz obrony, Mark Esper oraz generał armii Mark Milley, który jest przewodniczącym Połączonych Szefów Sztabu, nie oskarżyli wprost Iranu, lecz nienazwane z imienia paramilitarne jednostki operujące w ogarniętej wojną domową Iraku.
Wszystko wskazuje na to, że za atakiem stalli bojownicy z organizacji Brygad Hezbollahu. Zarówno Esper, jak i Milley, nie ukrywali, że są pewni, iż za atakiem stał Iran (dowody w pozostawionej ciężarówce mają świadczyć o winie Brygad Hezbollahu), a przez to wszystkie opcje odpowiedzi mają być brane pod uwagę. Amerykański prezydent miał dać wolną rękę armii na odpowiednią reakcję względem ostatniego aktu przemocy.
Co ważne, na pytanie dziennikarzy, czy brana jest pod uwagę możliwość ataku na sam Iran, sekretarz obrony rzekł, że priorytetem są ataki na konkretną formację militarną, lub formacje militarne, operujące w Iraku.
Nawet po oskarżeniach względem Iranu, sam Trump miał rzec, że nie jest pewny do końca, czy rzeczywiście za atakiem stał Teheran. Podkreślono jednak, że zabijanie Amerykanów poza granicami USA jest przekroczeniem pewnej linii, która musi skutkować ostrą i jednoznaczną odpowiedzią.
Inny atak, który miał miejsce w grudniu 2019 r. doprowadził do śmierci drugiej, co do ważności osoby w Iranie, gen. Ghasema Solejmaniego – odpowiedź USA. To zaś doprowadziło do silnego ataku rakietowego na amerykańską bazę wojskową. W ostatnim ataku rannych zostało wiele osób, nie liczą zabitych. Wśród osób potrzebujących pilnej opieki medycznej był Polak.
Źródło: Muhammad ibn Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud – zdjęcie z 2017 r., https://pl.wikipedia.org/wiki/ Muhammad_ibn _Salman_ibn_ Abd_al-Aziz_Al_Su %E2%80%99ud#/media/Plik:Crown _Prince_Mohammad _bin_Salman_ Al_Saud_-_ 2017.jpg, [dostęp dn. 08.03.2020]; domena publiczna.
Arabia Saudyjska to państwo islamskie na Półwyspie Arabskim, które jest traktowane jako bliskie Stanom Zjednoczonym i krajom europejskim. Coraz jednak poważniejsze zastrzeżenia budzi polityki wewnętrzna, która niewiele ma wspólnego z demokracją, czy ideą państwa prawa. Przykładem tej „złej zmiany” mają być ostatnie aresztowania.
Jak podaje BBC, trzej ważni członkowie rodziny królewskiej, w tym brat samego władcy, mieli zostać z nieznanych powodów aresztowani. Byli oni traktowani przez opinię publiczną za najbardziej wpływowych w kraju.
Przyjmuje się, że ostatnie wydarzenia to skutek zdobywania coraz większych wpływów politycznych przez Księcia Korony i następny tronu, którym jest 34-letni Muhammad ibn Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud.
Do podobnej sytuacji doszło trzy lata temu. Wtedy to, w Hotelu Ritz-Carlton, w Rijadzie aresztowano kilkadziesiąt osób. Wśród zatrzymanych byli członkowie rodziny królewskiej, ministrowie oraz wpływowi biznesmeni. Niektórzy sugerują, że po tym jak Muhammad ibn Salman ibn Abd al-Aziz Al Su’ud został w 2016 r. Księciem Korony, to on faktycznie sprawuje pełnię władzy.
Po raz pierwszy, o aktach aresztowania poinformował Wall Street Journal dwa dni temu. Wśród zatrzymanych są: saudyjski książę i brat króla Ahmad ibn Abd al-Aziz Al Su’ud, były Książe Korony Muhammad ibn Najif ibn Abd al-Aziz Al Su’ud oraz kuzyn obecnego władcy książę Nayef Bin Mamdouh Bin Abdul Aziz Al Saud.
Nayef był ministrem spraw wewnętrznych do 2017 r., kiedy to obecny Książe Korony usunął go z grona bliskich zaufanych monarchy. Zarówno Najif ibn Abd al-Aziz Al Su’ud oraz Ahmad ibn Abd al-Aziz Al Su’ud byli traktowani jako potencjalni rywale dla Muhammada ibn Salmana ibn Abd al-Aziza Al Su’uda, w jego drodze do tronu.
Obecny Książe Korony jest bardzo wpływowy politycznie w Arabii Saudyjskiej. Wydaje się, że w tej chwili dokonuje ugruntowania swojej pozycji, by nikt nie podważył jego prawa do tronu saudyjskiego. Jest on jednym z ostatnich ocalałych synów obecnego władcy.
W 2016 r. wielu wiązało z nim nadzieje związane zapowiedziami reform, w głęboko konserwatywnym islamskim państwie. Jednak uwikłanie w zabójstwo dziennikarza Dżamala Ahmada Chaszukdżiego w 2018 r., w saudyjskiej ambasadzie, w Stambule, skutkowało spadkiem zaufania i obawą o autorytarne zapędy. Poza tym, pomimo zapowiedzi, tłumi działania obrońców praw kobiet oraz uwikłał Arabię Saudyjską w wojnę domową w Jemenie, po stronie rządu centralnego, a przeciwko rebeliantom Huti.
Jak podaje agencja Reutera, w dniu wczorajszym Rosja i Turcja podpisały porozumienie o zawieszeniu broni w prowincji Idlib, położonej na północy ogarniętej wojną domową Syrii. Liderzy obu państw poinformowali o tym wspólnie w Moskwie. Obecna faza syryjskiego konfliktu skutkowała już koniecznością opuszczenia swych domów przez ponad milion Syryjczyków.
Rosyjski przywódca, Władimir Putin wyraził nadzieję, że jego porozumienie z Tayyipem Erdoganem będzie skutkowało wstrzymaniem wszelkich działań zbrojnych w ostatniej twierdzy rebeliantów, walczących przeciwko reżimowi w Damaszku. Dodał, iż liczy na powstrzymanie cierpienia zwykłych ludzi oraz powstrzymanie kryzysu humanitarnego.
Turecki prezydent stwierdził podczas wspólnej konferencji prasowej, że porozumienie ma wejść w życie o północy z 5 na 6 marca 2020 r. Dodał, że zamierza współpracować w celu pomocy Syryjczykom, lecz w razie agresywnych działań sił reżimowych w regionie Idlib, Turcja nie pozostanie obojętna.
Od 9 lat toczy się „wojna domowa” w Syrii, która pomimo nazwy, skutkowała zaangażowaniem bardzo wielu państw na świecie. Rosja i Turcja popierają przeciwne strony. O ile Władimir Putin stoi po stronie prezydenta Bashara al-Assada, o tyle Turcja popiera niektóre organizacje rebelianckie.
Podpisane porozumienie nie jest pierwszym. Poprzednie były łamane przez wszystkie zaangażowane strony konfliktu.
Zdaniem Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ, ostatnia ofensywa sił wiernych al-Assadowi, wspieranych przez rosyjskie lotnictwo, w prowincji Idlib, skutkowała największym kryzysem humanitarnym od początku konfliktu. Kilkaset tysięcy osób mogło stracić życie, a ponad milion uciekło, by szukać schronienia.
Rosja odrzuca wszelkie oskarżenia o spowodowanie kryzysu humanitarnego. Jednocześnie oskarża Turcję o wysyłanie do prowincji Idlib dodatkowych sił. Zdaniem Moskwy, Ankara chce w Syrii zorganizować zmechanizowaną dywizję, co mogłoby poważnie narazić siły reżimu na ataki ze strony lepiej wyposażonego wroga.
Wydaje się, że w toczącej się wojnie Bashar al-Assad wygrywa. Zdaniem jednak specjalistów, jego wojska są zmęczone, a morale nie za wysokie. Tym samym, jego pozycja zależna jest od wsparcia ze strony Rosji (sprzęt) i Iranu (jednostki paramilitarne). Teheran nie był stroną wczorajszego porozumienia.
Od prawie 10 lat, prezydentem Wybrzeża Kości Słoniowej jest Alassane Ouattara. Był on oskarżany o tendencje autorytarne. Wielu zastanawiało się, czy będzie kolejnym wiecznym afrykańskim prezydentem, wbrew zapisom ustawy zasadniczej. Dzisiaj Alassane Ouattara skończył z wszelkimi spekulacjami i zapowiedział, że nie wystartuje w nadchodzących wyborach prezydenckich, które mają mieć miejsce w końcu października 2020 r.
Same spekulacje pojawiły się wtedy, gdy dwaj główni polityczni adwersarze obecnego prezydenta, zapowiedzieli ubieganie się o najważniejszy urząd w państwie. Twierdzili oni, że Ouattara nie ma prawa do starania się o trzecią kadencję, gdyż takiej ewentualności nie przewiduje konstytucja.
Jeszcze kilka tygodni temu Ouattara zapowiadał, że w sytuacji startu głównych rywali, on też będzie się ubiegał o kolejną kadencję. Nie byłby to pierwszy prezydent, który na polityczne potrzeby zmienia zapisy ustawy zasadniczej.
Scenariusz ten ostatecznie jednak przechodzi do historii. Prezydent dziś przed członkami parlamentu zapowiedział, że po 10 latach odejdzie. Jak sam stwierdził, przy aplauzie osób uczestniczących w jego przemówieniu: „Zdecydowałem się nie kandydować w wyborach prezydenckich 31 października i przekazać władzę nowemu pokoleniu”.
Wielu zastanawia się, na ile nowa sytuacja będzie okazją dla opozycji, jak również, na ile może to doprowadzić do walk wewnętrznych w proprezydenckiej partii politycznej.
Wybrzeże Kości Słoniowej jest największym na świecie producentem kakao. Kiedy w 2010 r. Alassane Ouattara wygrał wybory prezydenckie, doszło do krótkiej wojny domowej. Ówczesny prezydent Laurent Gbagbo nie chciał uznać wyników. Ponad 3 tysiące osób zginęło. Gbagbo został oskarżony przez Międzynarodowy Trybunał Karny MTK w Hadze o zbrodnie przeciwko własnemu narodowi, lecz w pierwszej instancji nie potwierdzono zarzutów. Obecnie były prezydent przebywa poza granicami ojczyzny, czekając na wynik apelacji prokuratury przed MTK w Hadze.
Napięcie polityczne znowu się podniosło, gdy kilka miesięcy temu Ouattara kazał aresztować Guillaume Soro – kandydata na prezydenta oraz byłego lidera rebeliantów, którzy wynieśli do władzy Ouattarę.
Dwa byli prezydenci Wybrzeża Kości Słoniowej: Laurent Gbagbo oraz Henri Konan Bedie, którzy w mediach sugerowali chęć wystartowania, oficjalnie wciąż nie zgłosili swoich kandydatur.
Afrykańska społeczność międzynarodowa z zadowoleniem przyjęła decyzję obecnego prezydenta Wybrzeża Kości Słoniowej. Jest to zupełnie inny trend od tego, który w wielu afrykańskich państwach się pojawiał: omijanie przepisów wynikających z konstytucji, byle tylko utrzymać się przy władzy.
Już pojawiły się sugestie, że w nadchodzącym wyścigu wyborczym, obecny prezydent poprze obecnego premiera, którym jest Amadou Gon Coulibaly. Jednak zdaniem anonimowego źródła z partii rządzącej, szef rządu może nie mieć dość charyzmy, by poprowadzić kampanię do zwycięstwa.
Dnia 29 lutego 2020 r. miały miejsce wybory parlamentarne na Słowacji. Co oczywiste, obecnie trwają rozmowy koalicyjne, którego elementem jest układ przyszłego rządu. Ostatnie doniesienia sugerują, że partia byłego prezydenta kraju, może współtworzyć gabinet.
Rada Narodowa Republiki Słowacji jest jednoizbowym parlamentem, który liczy 150 wybrańców narodu. Obywatele zadecydowali, że w ostatnich wyborach pierwsze miejsce uzyskała szeroka centroprawicowa koalicja polityczna, w której prym wiedzie formacja konserwatywna o nazwie: Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości (Obyčajní Ľudia a nezávislé osobnosti, OĽaNO), a innym ważnym ugrupowaniem jest NOVA. Zdobyli oni 25,03%, co dało 53 miejsca w izbie.
Drugie miejsce przypadło lewicowej partii politycznej: Kierunek – Socjalna Demokracja (SMER – sociálna demokracia, SMER). Poparcie rzędu 18,29% przełożyło się na 38 przedstawicieli w Radzie Narodowej. Pomimo bycia główną opozycją i drugą partią w kraju, formacja nie ma powodu do radości, gdyż w porównaniu z poprzednimi wyborami stracili 11 miejsc w parlamencie i blisko 10% poparcia.
Trzecie miejsce przypadło organizacji o nazwie: Jesteśmy Rodziną – Boris Kollár (Sme Rodina – Boris Kollár), która miała poparcie na poziomie 8,24% i 17 miejsc. Czwarta z kolei – z taką samo ilością wprowadzonych członków – była formacja Kotleba – Partia Ludowa Nasza Słowacja (Ľudová strana – Naše Slovensko, ĽSNS) z poparciem 7,97%.
Do parlamentu dostały się jeszcze dwie formacje: Wolność i Solidarność (Sloboda a Solidarita, SaS) z poparciem 6,22% i 13 wprowadzonymi członkami do parlamentu; oraz Dla Ludzi (Za ľudí) założona przez byłego prezydenta Andreja Kiskę, którą poparło 5,77%, co przełożyło się na 12 miejsc w parlamencie.
Przy takim rozkładzie miejsc w parlamencie, niezwykle trudno jest stworzyć stabilną większość. W takiej sytuacji, zazwyczaj centrowe formacje są elementem politycznych rozgrywek. Jak podają światowe agencje prasowe, to właśnie centrowa Za ľudí byłego prezydenta może dać brakujące głosy do utworzenia większości.
Obecnie trwają rozmowy, właśnie między Za ľudí, OĽaNO i dwiema innymi prawicowymi partiami politycznymi. Wielu jednak powątpiewa, na ile taka koalicja, z czterema partiami, jest w stanie zapewnić ustrojowy i polityczny spokój. Jednak, jeśli się uda, to lider OĽaNO, Igor Matovič zgromadzi 95 głosów poparcia w 150-osobowym parlamencie.
To nie tylko zwykła większość potrzebna do forsowania rozwiązań programowych, ale też wystarczająca do ewentualnych zmian konstytucyjnych. Do koalicji mogą też wejść: konserwatywna Jesteśmy Rodziną – Boris Kollár oraz liberalna Wolność i Solidarność.
Źródło: Prezydent Serbii, Aleksandar Vučić,
https://commons.wikimedia.org/ wiki/File: Aleksandar_ Vu%C4%8Di %C4%87,_ 2017.jpg, [dostęp dn. 04.03.2020]; This file is licensed under the Creative Commons Attribution 4.0 International license.
Prezydent Serbii, Aleksandar Vučić ogłosił, że wybory powszechne odbędą się 26 kwietnia 2020 r. Tego dnia obywatele udadzą się od urn, by wybrać swoich przedstawicieli do parlamentu.
Głosowanie to uważa się za bardzo ważne, zwłaszcza dla obecnej głowy państwa. Wielu specjalistów sugeruje, że ma to być test popularności dla jego partii politycznej. Po tych wyborach, jego siła i pozycja polityczna mają ulec wzmocnieniu. O dobry wynik powalczy jego Serbska Partia Postępowa SNS.
Moment ogłoszenia dnia wyborów parlamentarnych był transmitowany przez telewizję. Dekret podpisał Vučić w swoim biurze, w stolicy kraju, Belgradzie.
Opozycja, w przeważającej większości, zapowiedziała bojkot samych wyborów. Oskarżają Vučićia o tendencje autorytarne. Ich zdaniem wolność mediów jest permanentnie zagrożona, opozycja ma być atakowana, wszędzie ludzie stykają się z korupcją, a sama władza ma mieć niejasne powiązania z organizacjami przestępczymi.
Co oczywiste prezydent, i jego polityczne zaplecze SNS, zaprzeczają wszelkim oskarżeniom. Faktem jest, że w parlamencie, który teraz ustępuje, liczącym 250 członków, ekipa prezydencka miała zdecydowaną większość i mogli sobie na dużo legislacyjnie pozwolić.
Serbska Partia Postępowa SNS jest uważana za pragmatyczną. Z jednej strony, chce przystąpienia Serbii do struktur Unii Europejskiej. Z drugiej strony, pragnie dobrych relacji tak z Federacją Rosyjską, jak i Chińską Republiką Ludową ChRL.
Natomiast gros formacji opozycyjny jest albo prorosyjska, lub o nastawieniu skrajnie nacjonalistycznym. Vučić zaapelował, by wyścig wyborczy przebiegł spokojnie i w sposób transparentny, w pełni demokratyczny.
Sam Vučić jest bardzo interesującą postacią. W latach 90. XX w. prezentował raczej nacjonalistyczne poglądy. Obecnie chce zbliżenia z Unią Europejską, jak i uregulowaniem relacji z byłą częścią Serbii, a obecnie niezależnym państwem zamieszkałym głównie przez Albańczyków: Kosowem. To ma być klucz dla przyszłego członkostwa w UE.
Sondaże przedwyborcze dają SNS i partnerom poparcie ponad połowy uprawnionych, oraz spokojne rządy przez kolejną kadencję.
Zaledwie pięć dni temu, w katarskiej stolicy Doha, podpisano porozumienie między Talibami, a Stanami Zjednoczonym. Chodziło o warunki wycofania wojsk USA i amerykańskiej koalicji z Afganistanu. Dziś Waszyngton poinformował, że przeprowadził nalot lotniczy na talibańskie pozycje, w tymże kraju.
Rzecznik zaangażowanych sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych potwierdził, że lotnictwo zostało wykorzystane do zniszczenia pozycji Talibów w prowincji Helmand, na południu Afganistanu. Jest to pierwszy atak, od czasu podpisania porozumienia w Doha, co poddaje w wątpliwość skuteczność układu i koniec amerykańskiego zaangażowania w Afganistanie.
Płk. Sonny Leggett na Twitterze poinformował, że bojownicy talibańscy mieli wielokrotnie atakować punkty kontrolne utworzone przez Afgańskie Siły Bezpieczeństwa Narodowego, wierne rządowi centralnemu w Kabulu. Amerykańskie lotnictwo wykonało „akcję obronną” przed spodziewanym kolejnym atakiem. Legget dodał, że Waszyngton ma jeden cel, którym jest pokój, lecz jeśli zajdzie potrzeba, to przyjdzie Afgańczykom z pomocą.
W tej samej informacji, rzecznik sił amerykańskich w Afganistanie dodał, że Talibowie mieli obiecać społeczności międzynarodowej zmniejszenie przemocy. Tym samym, winni wpierw dostosować się do własnych obietnic, jakie złożyli.
Talibowie natomiast nie ukrywali, że mają zamiar powstrzymywać ataki na siły obce zaangażowane w Afganistanie, lecz nie zmniejszą militarnej presji na wojska wierne rządowi w Kabulu. Od dwóch dni bojownicy wznawiali kolejne ataki na posterunki rządowe. Do tej pory nie przyznali się do żadnego ataku, ani nie skomentowali lotnicze uderzenie USA.
W sumie, od podpisania układu w Doha, Talibowie organizowali ataki w dziewięciu prowincjach afgańskich. Przykładowo, w ataku na kopalnię miedzi zginęło 5 policjantów, a na koszary w mieście Kunduz, aż 7 żołnierzy. Należy spodziewać się dalszych starć w najbliższym czasie.
Porozumienie w Doha sugeruje wycofanie sił obcych z Afganistanu w przeciągu najbliższych 14 miesięcy. W tym czasie, Amerykanie chcieliby doprowadzić do pokojowego porozumienia, między rządem centralnym, a Talibami. Na razie idzie to opornie.
Niespodziewana wiadomość dotarła do nas z afrykańskiego państwa, o nazwie Gwinea Bissau. Cipriano Cassamá, który był przewodniczącym Narodowego Zgromadzenia Ludowego – jednoizbowego ciała ustawodawczego – odchodzi z urzędu. Ma to być skutek gróźb mogących skutkować śmiercią rodziny i jego samego.
Celowo podawana jest informacja, że Cassamá był przewodniczącym Narodowego Zgromadzenia Ludowego, gdyż inny z jego urzędów, nie jest pewny, w kontekście obowiązującej konstytucji.
Cassamá został przez członków parlamentu zaprzysiężony na prezydenta kraju. Miało to miejsce w grudniu 2019 r., a formalnie miał objąć urząd 1 marca 2020 r. Co ważne, zaprzysiężenie Cassamy odbyło się w czasie, gdy gen. Umaro Cissoko Embaló już odebrał przysięgę. Embaló rozpoczął urzędowanie 27 lutego 2020 r. W momencie zaprzysiężenia Cassamy, Gwinea Bissau miała dwóch prezydentów. Jednak zaledwie dzień po objęciu stanowiska, przewodniczący Narodowego Zgromadzenia Ludowego podjął decyzję o rezygnacji, co miało mieć związek z groźbami w niego skierowanymi,
Od 1980 r. Gwinea Bissau przeżyła dziewięć zamachów lub prób zamachów stanu. Jest to była kolonia portugalska, która jednocześnie jest kluczowym punktem przerzutowym dla handlarzy narkotyków. W mediach pojawiają się takie określenia jak „narko-państwo”.
Obecnie kraj pogrąża się w coraz większym kryzysie. Wiele urzędów państwowych jest zamkniętych. Kluczowe miejsca w stolicy są strzeżone przez uzbrojonych w ciężką broń ochroniarzy. Niektórzy mówią o zamachu stanu. W pobliżu domu Aristidesa Gomesa ustawiono punkty obronne – jest jednym z dwóch kandydatów na urząd premiera kraju.
Ostatnie wybory prezydenckie miały miejsce w 2019 r. Obywatele wybierali głowę najpierw w pierwszej turze 24 listopada 2019 r., a następnie w drugiej, która miała miejsce 29 grudnia 2019 r. Embaló wygrał pokonując Domingosa Simoesa Pereirę (54% do 46%). Odchodzący prezydent José Mário Vaz przekazał insygnia władzy Embaló. Pereira jednak stwierdził, że wybory zostały sfałszowane. Jego formacja polityczna, która uzbierała większość parlamentarną przegłosowała jednak wybór na głowę państwa przewodniczącego Narodowego Zgromadzenia Ludowego, Cipriano Cassamá. Sąd Najwyższy jeszcze nie wydał orzeczenia odnośnie unieważnienia wyboru Embaló.
Izrael przeżył właśnie kolejne wybory parlamentarne. Wszystko wskazuje na to, że najwięcej głosów uzyskał lider obecnie rządzącej partii politycznej. Premier Izraela, Benjamin Netanyahu przekonał ponownie do siebie obywateli.
Sam szef rządu już ogłosił swoje zwycięstwo. Bez wątpienia ma powody do radości. Trwa jeszcze liczenie głosów, lecz wszystko wskazuje na to, że ma obecnie większe poparcie niż przy poprzednim głosowaniu, które skutkowało problemami z utworzeniem rządu większościowego i ustrojową niestabilnością. Na drugim miejscu uplasował się jego główny rywal, Benny Gantz.
Jeśli powyborcze sondaże się potwierdzą, prawicowa koalicja Netanyahu uzyska 59 miejsc w Knesecie. To bardzo dużo, jak na izraelskie uwarunkowania i panujące polityczne rozbicie. Jednak nie dość, by posiadać spokojną i bezproblemową większość. Aby premier mógł spać spokojnie, musiałby wprowadzić jeszcze dwóch polityków do parlamentu.
Sam premier, gdy ogłaszał swoje zwycięstwo, bardzo się cieszył. Mówił, że to „największa wygrana jego życia”. Wczorajsze wybory były trzecimi w ciągu ostatniego roku. Po dwóch poprzednich, nikomu nie udało się stworzyć parlamentarnej większości.
Po przeliczeniu 90% wszystkich głosów wiemy, że Likud, której przewodzi Beniamin Netanyahu, uzyskał 29,3% poparcia. Niebiesko-Biali Gantza zajęli drugie, bliskie miejsce z wynikiem 26,3%. Obecne wskazania mówią, że prawicowa koalicja może wprowadzić do Knesetu 59 osób, ale wcześniejsze sugerowały 60 miejsc dla tej strony sceny politycznej.
Netanyahu jest już najdłużej urzędującym premierem Izraela. Jeśli uda mu się przekonać większość w Knesecie, będzie to jego piąta kadencja. Był on premierem w latach 1996-1999, a następnie nieprzerwanie od 2009 r. Kampania przedwyborcza była ostra. Za dwa tygodnie premier ma stanąć przed sądem i odpowiadać na oskarżenia, które dotyczą chociażby korupcji. Ten temat zdominował media na ostatnie dni przed samym głosowaniem.
Opozycja izraelska, którą obecnie tworzą partie centrowe i lewicowe, mogą wprowadzić 54-55 osób do Knesetu. Koalicja o nazwie Wspólna Lista, reprezentująca mniejszość arabską, powinna uzyskać 14-15 miejsc.
Jak podaje agencja Reutera, grecka policja została zmuszona do wystrzelenia gazu łzawiącego w kierunku kilkuset migrantów próbujących przedostać się przez granicę Grecji z Turcją. Uchodźcy w kierunku funkcjonariuszy rzucali kamienie, metalowe pręty oraz wszystko to, co nadawało się do użycia. To dopiero początek, gdyż do granicy podążają obecnie tysiące osób. Jest to skutek decyzji Ankary o otwarciu granic i przepuszczaniu każdego, kto chce przedostać się do Europy.
Rząd w Atenach, już obecne starcia na granicy, nazwał zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego. Premier Grecji, Kyriakos Mitsotakis na Twitterze poinformował, że jeśli ktoś będzie nielegalnym migrantem, to na granicy zostanie zawrócony.
Na samej granicy robi się teraz coraz bardziej niebezpiecznie. Opublikowane materiały video ukazują, że grecka policja nie tylko zmagała się z bardzo zdenerwowanymi migrantami, ale także ze służbami tureckimi, które miały w kierunku funkcjonariuszy strzelać pociski z gazem łzawiącym. Zdaniem rzecznika greckiego rządu, Steliosa Petsasa, uchodźcy są wykorzystywani przez Turcję niczym pionki w dyplomatycznej rozgrywce. W ten sposób ma być wywierany nacisk tak na Grecję, jak i na Unię Europejską.
W 2016 r. Ankara podpisała porozumienie z Unią Europejską, że wszystkich uchodźców będzie przetrzymywała na swoim terytorium, w zamian za finansową pomoc. Jednakże, pięć dni temu zapowiedziano, że granice zostaną otwarte, a uchodźcy będą przepuszczani. Było to pokłosie ataku lotniczego przeprowadzonego przez syryjski reżim w Damaszku, co skutkowało śmiercią 33 tureckich żołnierzy. Turcja zaangażowana jest w przeciągającą się wojnę domową w Syrii. Otwarcie granic ma być sposobem nacisku na UE, by ta więcej pomogła w związku z kryzysem migracyjnym. Obecnie na terenie Turcji przebywa 3,7 miliona uchodźców.
Grecy podali, że tylko wczoraj rano do trzech greckich wysp położonych w pobliżu tureckiego wybrzeża, przybyło 600 osób. Chodzi o wyspy: Lesbos, Chios i Samos. Co chwila, graniczną rzekę Evro mają przekraczać 30-osobowe grupy. Nie tylko z Syrii, ale również z Afganistanu, czy Iraku.
Relacje Unii Europejskiej z Turcją są napięte z kilku powodów. Po pierwsze, prezydent Tayyip Erdogan po nieudanym zamachu stanu w 2016 r., zorganizowanym przez część wojskowych, zaczął wzmacniać swoją pozycję, jednocześnie wywierając presję na przeciwników, czy rzekomych współsprawców zamachu. Wielu policjantów i sędziów straciło prace. Erdogan oskarżany jest o tendencje autorytarne.
Po drugie, w związku z utworzeniem enklaw kurdyjskich na północy Syrii, Turcja podjęła decyzję o zbrojnej interwencji i zaangażowaniu się w wojnę domową. Tym samym, stała się stroną sporu, a przeciwko sobie ma wygrywający reżim w Damaszku, który ma silne wsparcie Federacji Rosyjskiej.
Po trzecie, Ankara jest krytykowana za odwierty węglowodorów na Cyprze – chodzi o część wyspy, która zdaniem UE ma być przez Ankarę okupowana.
Na chwilę obecną, Unia Europejska zapowiedziała nadzwyczajne spotkanie szefów dyplomacji państw członkowskich, w celu przedyskutowania obecnego kryzysu oraz sposobów wsparcia dla Grecji. Niepokój wyrażają również władze Bułgarii, które posiadają granicę z Turcją.