SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ
Sytuacja w tym afrykańskim państwie staje się coraz trudniejsza. Rebelianci, którzy destabilizują kraj, radzą sobie coraz lepiej. Rząd centralny ma poważne problemy, by poradzić sobie z obecnym chaosem.
W jednym z artykułów, który jest dostępny na stronie BBC, możemy przeczytać, że najgorzej jest teraz w stolicy kraju, czyli Bangi. Były premier, Martin Ziguélé określił sytuację jako „apokaliptyczną”. Jego zdaniem rebelianci obecnie prowadzą szeroką kampanię, której celem jest zamknięcie stolicy w oblężeniu.
Martin Ziguélé dodał, że obecnie w całym kraju toczą się codziennie regularne walki. On sam nie może wyjechać poza stolicę, bez uzbrojonej eskorty. Rebelianci już teraz kontrolują ponad 2/3 terytorium państwa.
Również Organizacja Narodów Zjednoczonych ONZ zauważa, że od czasu rozpoczęcia rebelii w Republice Środkowoafrykańskiej, czyli od miesiąca, liczba ludności, która została zmuszona opuścić miejsce zamieszkania, przekroczyła 200 tysięcy.
Republika Środkowoafrykańskiej to jedno z biedniejszych państw na świecie, pomimo posiadania dużych złóż takich cennych surowców jak diamenty, czy uran. Około połowa mieszkańców potrzebuje stałej pomocy humanitarnej ze strony społeczności międzynarodowej.
Przyjmuje się, że pierścień okrążający stolicę Bangi się zacieśnia. Rebelianci nie uznają wyboru prezydenta kraju, którym jest Faustin-Archange Touadéra. Domagają się od niego natychmiastowego ustąpienia. Na początku roku ogłoszono stan wyjątkowy. Stolicę zaś bronią siły proprezydenckie, ONZ oraz jednostki rosyjskie. Głównym militarnym celem jednak jest zapewnienie stałego transportu zaopatrzenia z Kamerunem.
Martin Ziguélé w ostatnich wyborach zajął trzecie miejsce. Same wybory miały miejsce 27 grudnia 2020 r. Faustin-Archange Touadéra wygrał zdecydowanie, uzyskując 53,92% poparcia (346 687 głosów). Drugi był Anicet-Georges Dologuélé z wynikiem 21,01% - mający za sobą partię: Union pour le renouveau centrafricain URCA.
ONZ wkrótce ma wysłać do Republiki Środkowoafrykańskiej dodatkowe siły. Już teraz stacjonuje tam 12 tysięcy sił pokojowych. Sytuacja humanitarna w Bangi staje się powoli tragiczna. Wszyscy mają nadzieję, że jak najszybciej strony przystąpią do rozmów.
Ze względu na sytuację, do Demokratycznej Republiki Konga uciekło około 92 tysiące uchodźców. Ponad 13 tysięcy osób przedostało się do sąsiedniego Kamerunu, a także Czadu i Republiki Konga.
Międzynarodowa Konferencja na temat Regionu Wielkich Jezior (International Conference of the Great Lakes Region ICGLR), jedna z ważniejszych regionalnych organizacji ostrzegła, że kryzys w Republice Środkowoafrykańskiej zagraża stabilności całego regionu.
Republika Środkowoafrykańska, jak sama nazwa wskazuje, położona jest w Afryce Środkowej. Jest państwem śródlądowym, którego powierzchnia wynosi blisko 623 tysiące kilometrów kwadratowych – kraj blisko dwa razy większy od Polski. Według danych za 2017 r., mieszka w nim niecałe 5 milionów obywateli. Stolicą jest Bangi, a językami powszechnie używanymi są francuski oraz sango.
Jak podaje agencja Reutera, władze Republiki Indii podjęły decyzję o zablokowaniu dziś wszelkich mobilnych usług internetowych w stolicy kraju i okolicach. Jest to pokłosie rosnącego sporu między rządem w Nowym Delhi a zdesperowanymi farmerami.
Już od dłuższego czasu rolnicy indyjscy ścierają się z rządem centralnym. Na dziś zaplanowany został jednodniowy strajk głodowy. Ostatni tydzień był szczególnie tragiczny. W wyniku protestów i starć z siłami porządkowymi zginął jeden demonstrant a kilkuset zostało rannych.
Miejscem głównym do organizowania masowych demonstracji stały się obrzeża stolicy kraju. Od ponad dwóch miesięcy koczują tam farmerzy niezadowoleni z nowego prawa. Ich zdaniem przepisy w uprzywilejowanej sytuacji stawiają duże firmy specjalizujące się w nabywaniu żywności od producentów, którzy uzyskują znacznie mniejsze przychody w chwili obecnej.
W dniu dzisiejszym, do wioski Singhu, położnej na północnych rubieżach stolicy Nowe Delhi, ściągnięto setki traktorów. Przybyło wielu farmerów, głównie ze stanu Hariana, które jest jednym z dwóch centrów społecznego niezadowolenia. Zapowiedziano, że nie nastąpi szybko rozejście się, a w przeciągu najbliższych dwóch dni spodziewane jest zwiększenie liczby protestujących.
Ministerstwo spraw wewnętrznych w Indiach potwierdziło, że dla celu zachowania bezpieczeństwa publicznego, podjęto decyzję o odcięciu miejsc, gdzie odbywają się protesty, od usług internetowych.
Decyzja o organizacji dzisiaj jednodniowego protestu głodowego wiąże się z rocznicą śmierci legendarnego przywódcy hinduskiego, Mahatmy Gandhiego. Zmarł on 30 stycznia 1948 r. Organizatorzy protestów w ten sposób chcą pokazać, że demonstracje nie są źródłem przemocy i niepokojów.
W Indiach mieszka około 1,3 miliarda ludzi. Połowa zatrudniona jest w sektorze rolnym. Przyjmuje się, że zaangażowanych w protest jest około 150 milionów mieszkańców. Jest to największe wyzwanie dla rządu premiera Nerendry Modi’ego, który urzęduje od 2014 r.
Już jedenaście razy władze przystępowały do rozmów z organizacjami rolniczymi – bezskutecznie. Modi zaproponował zawieszenie obowiązywania kontrowersyjnych przepisów na 18 miesięcy, ale farmerzy chcą ich całkowitego zniesienia.
Właśnie dziś zainaugurowano centrum, mające śledzić rozwój sytuacji w spornym obszarze o nazwie Górski Karabach. Pod koniec 2020 r., o ten skrawek ziemi wybuchła krwawa wojna między Armenią a Azerbejdżanem.
Ostateczne doszło do zawieszenia broni. Zarówno Armenia, jak i Azerbejdżan, zgodzili się co do tego, że nie można dalej toczyć walk z użyciem ciężkiego sprzętu, ze względu na sytuację niewinnych cywili.
Ministerstwo obrony Azerbejdżanu potwierdziło, że od dziś centrum monitorujące wprowadzenie w życie zapisów zawieszenia broni zostało uruchomione. Prowadzić je będą przedstawiciele Rosji i Turcji. Centrum powstało w regionie Agdam, na terenie Azerbejdżanu. W sumie ma tam stacjonować do 60 żołnierzy z dwóch wspomnianych państw.
Przez sześć tygodni Armenia i Azerbejdżan prowadziły wyrównane walki o sporny przygraniczny obszar. Rosja wzięła na siebie trud negocjowania zawieszenia broni. Społeczność międzynarodowa uznała, że Górski Karabach to część Azerbejdżanu dawno temu. Nie podoba się to jednak Armenii, gdyż większość mieszkańców tego obszaru stanowią właśnie Ormianie.
Turcja podała, że również angażuje się w prace centrum. Oddelegowała do niego jednego generała oraz 38 osób, jako personel obiektu. Rosja natomiast sprecyzowała, że centrum będzie analizowało różne dane odnoszące się do sytuacji w regionie, jak również to, że do obserwacji będą wykorzystywane bezzałogowe drony.
Turcja w konflikcie o Górski Karabach popiera Azerbejdżan. Niedawno skrytykowała Grupę Mińską Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie OBWE za lata bezowocnych negocjacji, które do dziś nie przyniosły rozwiązania tego konfliktu. Na czele Grupy Mińskiej stoją takie państwa jak Stany Zjednoczone, Francja oraz Rosja.
Źródło: Agencja Reutera.
Niderlandzki sąd apelacyjny wydał wyrok w sprawie zanieczyszczenia nigeryjskiej ziemi wyciekami ropy naftowej. Uznano, że działająca na obszarze Nigerii spółka-córka korporacji Shell, czyli należąca do międzynarodowego giganta, jest odpowiedzialna za wyrządzone szkody.
Nigeryjski oddział koncernu Shell miał swoim brakiem kontroli przyczynić się do zanieczyszczenia żyznych ziem nigeryjskich i z tego tytułu musi wypłacić odszkodowanie, które dopiero zostanie ustalone. Poza tym, Shell-Nigeria i koncernowi angielsko-niderlandzkiemu nakazano założenie specjalistycznego sprzętu, który ma nie dopuścić do podobnych zniszczeń dla upraw w przyszłości.
W 2008 r. grupa rolników podjęła decyzję o wszczęciu postępowania sądowego przeciwko koncernowi, zarzucając mu zanieczyszczanie na dużą skalę. Shell twierdził do tej pory, że niekontrolowane wycieki ropy naftowej to skutek sabotażu niezależnego od korporacji. Royal Dutch Shell wyrok skomentował w ten sposób, że jest dla niego rozczarowujący. Wyrok nie jest prawomocny i strony mają prawo do złożenia apelacji.
Wielu zauważa, że ten wyrok to krok milowy w ustaleniu odpowiedzialności wielkich korporacji za stan środowiska w miejscu realizowania celów biznesowych. Zanieczyszczenie środowiska w Delcie Nigru, w przeciągu ostatnich dwóch dekad, znacznie wzrosło.
Zdaniem sędziów wydających orzeczenie, Shell nie udowodnił, że za wyciekami ropy stali sabotażyści, a nie wadliwy i źle utrzymywany stan wykorzystywanego sprzętu. Sprawa toczy się od 2008 r. Dwóch z czterech skarżących nie dożyło niestety wyroku. Rolnicy mieli za sobą wsparcie organizacji proekologicznej „Friends of the Earth”.
Jest to pierwszy głośny wyrok, w którym indywidualni rolnicy wygrali z potężnym konsorcjum. Powstała tym samym furtka do innych podobnych procesów. Jednocześnie, może to skutkować pojawieniem się wśród właścicieli wielkich firm poszukujących złóż, bez spoglądania na ludność miejscową, koniecznością wprowadzenie mechanizmów skutkujących większą dbałością o środowisko zamieszkałe przez ludność tubylczą.
Dla władz Chińskiej Republiki Ludowej, ze stolicą w Pekinie, status Tajwanu jest oczywisty. Nie traktują tej wyspy jako niepodległego państwa: Republiki Chińskiej, ale jak zbuntowaną prowincję. Tym samym, wszelkie oznaki niezależności, potwierdzane działaniami społeczności międzynarodowej, wzbudzają zdenerwowanie.
Jak podaje BBC, Pekin ostatnio wzmaga presję na Tajwan. Zdaniem dziennikarzy, Chiny miały ostrzec Tajpej oraz świat, iż jakiekolwiek próby zmierzające do uzyskania pełnej niezależności i niepodległości przez wyspę, będą de facto oznaczały „wojnę”.
Tak ostre stanowisko jest pokłosiem ostatnich wydarzeń. Pekin wzmaga militarną presję na Tajwan. Ostatnio wysłane zostały samoloty bojowe w pobliże wyspy, co znacząco podniosło temperaturę w całym regionie.
Nie należy też pomniejszać roli jaką mają Stany Zjednoczone w tej części świata. Nowy gospodarz Białego Domu, prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden podkreślił, że chce dalej angażować się na rzecz Tajwanu, jak i utwierdzić amerykańską obecność w Azji.
Amerykańska dyplomacja krytycznie oceniła poczynania komunistycznych Chin. Werbalne groźby określiła jako „niefortunne”. Poza tym stwierdzono, że jakiekolwiek napięcia nie muszą prowadzić do niechybnej „konfrontacji”.
Rzecznik chińskiego ministerstwa obrony, Wu Qian stwierdził w wywiadzie, że proniepodległościowi działacze, którzy „bawią się ogniem, spłoną, a niepodległość Tajwanu oznacza wojnę”. Na zarzuty o eskalowanie konfliktu w Cieśninie Tajwańskie odrzekł, że wszystko jest czynione, by chronić suwerenność oraz bezpieczeństwo narodowe.
Problem chińsko-tajwański trwa de facto od 1949 r., czyli od zakończenia wojny domowej. Oba kraje (ze słowem „Chiny” w nazwie) dążą do podkreślenia swojej obecności w tej części Azji, jak również do uznania pełni praw na swoim terytorium. Jednakże w ostatnim czasie obserwuje się zintensyfikowane działania komunistycznych Chin, by ostatecznie zakończyć kwestię tajwańską.
Obecnie tylko kilka państw na świecie uznaje niepodległość Republiki Chińskiej na Tajwanie, ale nieformalnie ta wyspa ma silne relacje polityczne i handlowe z wieloma krajami, w tym z tymi, którzy mają realny wpływ na światowy porządek. Jednym z nich są bez wątpienia Stany Zjednoczone.
Państwo Kuwejt położone jest na wybrzeżu Zatoki Perskiej. Jest to monarchia konstytucyjna, na czele której stoi Nawwaf al-Ahmad al-Dżabir as-Sabah. Nosi tytuł emira od 30 września 2020 r., po śmierci przyrodniego brata.
Emir Kuwejtu właśnie nominował nowego szefa rządu. Został nim Sabah al-Chalid as-Sabah, który jest wnukiem zmarłego w zeszłym roku emira państwa kuwejckiego. Gros urzędów w tym kraju jest zajmowanych przez członków rodziny monarszej. Jako szef rządu Sabah al-Chalid as-Sabah zastępuje samego siebie.
Emir Nawwaf al-Ahmad al-Dżabir as-Sabah ponownie powierzył swemu krewnemu misję stworzenia rządu. Sabah al-Chalid as-Sabah zrezygnował z urzędu w zeszłym tygodniu. Było to pokłosie przedłużającego się kryzysu politycznego, który wiązał kuwejcką egzekutywę i legislatywę. Premier nie mógł porozumieć się z parlamentem, a chodziło o przesłuchanie szefa rządu w kontekście niektórych jego posunięć, w tym wyboru ministrów.
Przez miesiąc trwał polityczny impas. Brak porozumienia między rządem a parlamentem skutkował tym, że premier zdecydował się tylko na zarządzanie krajem. Inne działania wymagałyby zgody parlamentu, a te relacje zostały zamrożone.
Kuwejt to bardzo bogate i wpływowe państwo, pomimo niewielkiej wielkości. Należy ono do Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową OPEC. Jednakże pandemia koronawirusa coraz mocniej odciska swoje piętno na stanie globalnej gospodarki. Ceny ropy spadły, a transport się zmniejszył. Kuwejt przeżywa poważny kryzys płynności finansowej. Również sama pandemia nie odpuszcza.
Relacje na linii parlament i rząd są już od dłuższego czasu trudne. Do awantur obywatele się już przyzwyczaili. W konsekwencji, zmiany rządów również były częste. Nie sprzyja to tworzeniu pozytywnej atmosfery proinwestycyjnej oraz zapędom reformatorskim. W parlamencie większość zyskała ostatnio opozycja, co z automatu konfliktuje ją z rządzącą rodziną emira.
Rząd to jedno, a parlament wybierany jest przez obywateli. Wybory parlamentarne, w kuwejckiej rzeczywistości, nie mają wpływu na kształt rządu. Poza tym, rządzący chcieli mieć wpływ na przewodniczącego izby, jak i komisji. To nie spodobało się parlamentarzystom.
Silą parlamentu jest to, że może blokować poczynania rządu i przesłuchiwać ministrów, co w świecie arabskim nie jest spotykane.
Socjalistyczna Republika Wietnamu to państwo z reżimem komunistycznym. Nie od dziś wiadomo, że ustroje niedemokratyczne masowo łamią prawa człowieka. W tej sprawie postanowił zatem wypowiedzieć się Parlament Europejski.
Jeden z ważniejszych organów Unii Europejskiej, jakim jest Parlament Europejski, skrytykował działania wietnamskiego rządu centralnego. Chodzi o poczynania reżimu względem działaczy społecznych i opozycji. Czynione jest to przed zaplanowanym głównym kongresem rządzącej partii komunistycznej.
Zdecydowania większość członków unijnej legislatywy opowiedziała się za przyjęciem rezolucji, w której wezwano do wzmocnienia presji w celu ochrony praw człowieka. W rezolucji czytamy, że Unia winna użyć środków, które mogą mieć wpływ chociażby na kształt realizacji obecnej umowy handlowej między UE a Wietnamem.
To, co najbardziej wzburzyło europarlamentarzystów, to docierające informacji o rzekomych represjach skierowanych przeciwko krytykom reżimu. Ma to związek z tak cenionymi w Europie standardami ochrony praw człowieka.
Zdaniem Parlamentu Europejskiego, poszanowanie dla praw człowieka stanowi nie tylko fundament relacji bilateralnych, ale również podstawę dla stworzonej i realizowanej umowy handlowej.
Dnia 25 stycznia 2021 r. ma się odbyć 13. Kongres Narodowy Komunistycznej Partii Wietnamu. Oprócz wyboru nowego lidera, mają zostać określone polityczne cele na kolejne 5 lat.
Zdaniem krytyków reżimu, w ostatnich latach nasiliły się represje wobec kontestatorów obecnego politycznego systemu.
Od 2016 r. miało zostać aresztowanych około 280 działaczy, za rzekomą działalność antypaństwową. Wielu usłyszało wyroki ponad 10 lat pozbawienia wolności.
Organizacja Narodów Zjednoczonych z niepokojem przygląda się sytuacji humanitarnej w toczącej się wojnie domowej w Syrii. Powszechnie wiadomo, że syryjski konflikt dawno przekroczył granice tego państwa. Wiele państw próbuje rozegrać tam własne interesy. W konsekwencji cierpią cywile, którzy również posiadają obywatelstwa licznych krajów.
Sytuacja jednak nie jest dobra. Coraz więcej jest doniesień o przypadkach przemocy. Ostatnie informacje są też niepokojące. Zdaniem ONZ, w pierwszej połowie stycznia 2021 r. mogło dojść do zbrodni w obozie dla uchodźców.
Organizacja dotarła do wiarygodnych źródeł potwierdzających zamordowanie 12 obywateli Syrii i Iraku. Aktu przemocy mieli dokonać Kurdowie w obozie al-Hol dla uchodźców, położonym na północy Syrii.
Obóz dla uchodźców al-Hol ma wyjątkowy charakter. Przebywają tam wewnętrzni przesiedleńcy, jak również, rodziny członków Państwa Islamskiego. Co ważne, posiadanie w rodzinie terrorysty, nie znaczy, że jest się terrorystą. Stąd obawa o zdrowie i życie tych osób.
Jens Laerke, który jest rzecznikiem Biura Koordynacji Pomocy Humanitarnej Organizacji Narodów Zjednoczonych, wezwał osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo w obozie o zwiększenie i zintensyfikowanie działań. Stwierdził, że obecnie zagrożone jest życie tak osób przebywających w obozie, jak i przedstawicielom organizacji humanitarnych.
Na chwilę obecną obóz jest kontrolowany przez kurdyjską milicję. Przebywa w nim ponad 62 tysiące osób. Są to przedstawiciele wielu państw.
Narasta spór na linii Etiopii z Sudanem o pogranicze. Obie strony roszczą pretensje do tychże ziem. Na chwilę obecną żadne z tych państw nie grozi rozwojem sytuacji w kierunku militarnego rozstrzygnięcia sporu. Nadzieja w tym, że liderzy Etiopii i Sudanu apelują o pokojowe załatwienie problemu.
W ostatnich dniach, w komentarzach etiopskich, coraz częściej mówi się o „trzeciej stronie”. Jest ona na chwilę obecną bezimienna, ale oskarża się ją o eskalację konfliktu. Etiopia obarcza ową „trzecią stronę” o to, że właśnie ona stoi za eskalacją konfliktu granicznego między Republiką Sudanu, a Federalną Demokratyczną Republiki Etiopii.
Gen. Birhanu Jula, który jest szefem sztabu etiopskiej armii, stwierdził niedawno, że to właśnie ta „trzecia strona” stoi za ostatnimi naruszeniami pogranicza. Sudańska armia miała naruszyć przestrzeń Etiopii, lecz nie było realnego powodu, poza prowokacyjnymi działaniami tejże „trzeciej strony”.
Dodał, że Chartum powinien raczej przystąpić do stołu negocjacyjnego, a nie tak łatwo wpadać w „pułapki wojenne” zastawiane przez „innych”. To co ważne to fakt, że Jula wprost zaznaczył, że Etiopia nie ma zamiaru iść na wojnę ze swoim sąsiadem.
Konflikt międzypaństwowy dotyczy głównie regionu o nazwie al-Fashaga, który leży na pograniczu – niedaleko przebiega też granica z Erytreą.
Pod koniec grudnia 2020 r. Sudan ogłosił, że odzyskał kontrolę nad całym pograniczem. Chartum oskarżał pro-etiopską milicję o działania destabilizacyjne i próbę oderwania sudańskich ziem od macierzy.
Przez ponad ćwierć wieku rebelianci mieli kontrolować ziemie al-Fashaga.
W odpowiedzi Etiopia oskarżyła Sudan o zajęcie jej własnego terytorium, co Chartum kategorycznie odrzucił.
Wszyscy mają nadzieję, że obie strony dojdą do porozumienia na drodze negocjacji.
Dzień 20 stycznia 2021 r. na pewno przejdzie do historii Stanów Zjednoczonych. Tego dnia nastąpiła zmiana na szczycie amerykańskiej administracji. Swoje przysięgi złożyli nowi gospodarze Białego Domu.
Władzę wykonawczą w USA przejmują przedstawiciele Partii Demokratycznej. Przez ostatnie cztery lata prezydentem był Donald Trump, z Partii Republikańskiej. Od wczoraj gospodarzem w Białym Domu jest Joe Biden, 46. Prezydent Stanów Zjednoczonych.
Jednakże media skupiają się nie tyle na przywódcy najpotężniejszego państwa na świecie, lecz na osobie numer 2. w tym państwie. Chodzi o pozycję wiceprezydenta. Urząd ten objęła Kamala Harris.
Kamala Harris jako druga postać w państwie, już została ogłoszona jako postać historyczna. Jest ona nie tylko pierwszą kobietą, która objęła urząd wiceprezydenta, ale także pierwszą Afroamerykanką, a także pierwszą kobietą o pochodzeniu azjatycko-amerykańskim. Amerykańskie media wprost piszą, że jest to ostateczny przykład, że można przełamać „szklany sufit”, który dla tych obywateli przez dekady był nie do przebicia.
Obecna wiceprezydenta USA, Kamala Harris, zgodnie z tradycją, przysięgę złożyła przed Joe Bidenem. W prawyborach, które zwyczajowo poprzedzają wyścig wyborczy, Harris konkurowała z Bidenem o nominację Partii Demokratycznej w wyborach prezydenckich. Wygrał Biden, ale jednocześnie wybrał Kamalę Harris jako kandydatkę na wiceprezydenta.
Media dużo miejsca poświęcają pochodzeniu Kamali Harris. Oprócz tego, że jest Afroamerykanką, to jednocześnie ma ona pochodzenie z Indii i Jamajki. Biden, w jednym z komentarzy, określił ją jako „nieustraszoną wojowniczkę małego faceta”. Harris w trakcie składania przysięgi oddała hołd wszystkim kobietom, które przed nią walczyły o równouprawnienie.
Kamala Harris ma 56 lat i urodziła się w stanie Kalifornia. Jej matka jest imigrantką z Indii, zaś ojcem imigrantem z Jamajki. Ona sama uważa się za Amerykankę. Ukończyła Howard University oraz Uniwersytet Kalifornijski. Jest prawniczką. Pracowała jako prokurator w Kalifornii, gdzie objęła stanowisko prokuratora generalnego tego stanu. W 2017 r. została senatorem, jako pierwsza Afroamerykanka.
Seyoum Mesfin Gebredingel był ministrem spraw zagranicznych Federalnej Demokratycznej Republiki Etiopii w latach 1991-2010. Z pochodzenia był Tigrajczykiem. Został zabity przez armię federalną.
O śmierci byłego ministra poinformowała Armia Etiopii. Śmierć miał ponieść z rąk żołnierzy. Seyoum Mesfin był nie tylko Tigrajczykiem ale również jednym z założycieli Tigrajskiego Ludowego Frontu Wyzwolenia TPLF, który do 2019 r. był ważną częścią rządzącej koalicji.
Armia etiopska podała, że Mesfin zginął wraz z trzema innymi wyższymi oficjelami TPLF. Do zdarzenia miało dojść na północy Tigraju, jednego z regionów administracyjnych Etiopii.
Dla rządu federalnego, schwytanie liderów TPLF było niezwykle istotne. W listopadzie 2020 r. została przeprowadzona olbrzymia operacja wojskowa, której celem było przejęcie kontroli nad regionem, który rzekomo dążył do secesji za sprawą działaczy tigrajskich. Za Mesfinem i innymi liderami TPLF został wysłany list gończy oraz obietnica wysokiej nagrody, rzędu ćwierć miliona dolarów amerykańskich.
Jak podają źródła wojskowe, osaczonym liderom zaproponowano poddanie się, lecz ci mieli odmówić. Dodano, że od początku operacji wojskowej zginął miało wielu innych działaczy TPLF.
Premier Etiopii, którym jest Abiy Ahmed, nakazał rozpoczęcie operacji wojskowej dnia 4 listopada 2020 r. Ponad miesiąc trwało zajmowanie regionu. Jako pretekst do operacji wojskowej podano fakt, że siły regionalne miały zająć bazy i zbrojownie sił federalnych. Liderzy TPLF, którym udało się zbiec lub ukryć, obiecali kontynuować walkę.
W skali kraju Tigrajczycy stanowią nieco ponad 6% społeczeństwa, ale w regionie Tigraj dominują. Mieszka tam około 95% Tigrajczyków. Przez lata dominowali na scenie politycznej. Po zmianach w 2019 r. część z nich nie mogła pogodzić się z utratą wpływu na kształt kraju.
Nie od dziś wiadomo, że władze centralne Federalnej Republiki Nigerii nie radzą sobie z ekstremizmem, który nierzadko ma podłoże islamistyczne. Symbolem tej niemocy jest organizacja terrorystyczna o nazwie Boko Haram.
Islamscy fundamentaliści nie tylko destabilizują sytuację w Nigerii, ale także w krajach sąsiednich. Co ciekawe, działają oni odmiennie niż ich „koledzy” z Państwa Islamskiego, czy Al-Kaidy. Ta nigeryjska odmiana terroryzmu jest równie, jeśli nie o wiele bardziej, niebezpieczna.
To co charakteryzuje współczesnych terrorystów z Nigerii, to działania, które są bardzo podobne do tych czynionych przez organizacje przestępcze, mafie czy kartele narkotykowe. Porwania są na porządku dziennym. Coraz częściej ofiarami stają się kobiety, matki i dzieci.
Właśnie dziś dotarła do nas smutna informacja, że co najmniej 18 osób zostało porwanych w maleńkiej wiosce, w stanie Kaduna, na północy Nigerii. Wśród porwanych są kobiety i dzieci. Tym samym Nigeria stała się miejscem, gdzie porwania to już nie incydenty, a cała fala działań terrorystów, którzy w takich aktach widzą szansę na sukces i sposób na dalsze istnienie.
Udało się ustalić, że do zdarzenia doszło wczoraj, we wczesnych godzinach rannych. Napastnicy przybyli na motocyklach. Zaatakowana została wioska Mando, w rejonie Birnin Gwari. Uprowadzeni mieli zostać wywiezieni w trudno dostępne obszary zalesione. Poza tym, skradziono zgromadzoną żywność.
Na chwilę obecną nikt nie przyznał się do ataku. Należy jednak pamiętać, że nie tylko terroryści przeprowadzają masowe porwania, ale również przestępcy, którzy liczą na wysoki okup.
Nigeria coraz bardziej pogrąża się w bezprawiu. W grudniu 2020 r. ponad 300 uczniów zostało porwanych z kampusu, w stanie Katsina, gdzie stale przebywali. Zostali zwolnieni po kilku dniach negocjacji.
Już od kilku dni dziennikarze analizują sytuację w Stanach Zjednoczonych po ostatnich wyborach prezydenckich, wydarzeniach na Kapitolu oraz w związku z faktem, że profile społecznościowe wciąż urzędującego prezydenta Donalda Trumpa znalazły się na celowniku wielkich korporacji.
Krytykowane są zwłaszcza działania, które uniemożliwiają odchodzącemu prezydentowi na publikowanie swojego zdania. Pojawiają się coraz częściej sugestie, że rola korporacji międzynarodowych, które są właścicielami popularnych mediów społecznościowych, jest zbyt duża i godzi chociażby w tak cenioną przez wielu wolność słowa.
Co ciekawe, powyższa dyskusja dotyczy kraju, który szczycił się postępowością w takich dziedzinach jak demokratyzacja życia publicznego, czy w kwestiach ochrony praworządności oraz praw człowieka. Jednakże USA to nie jedyny kraj, który znalazł się pod pręgierzem.
Problem z możliwością zajrzenia na profil popularnego polityka to nie tylko domena Stanów Zjednoczonych. Również w niektórych krajach afrykańskich zdarza się, gdy władza blokuje całe portale mediów społecznościowych. Czasowe wyłączanie Facebooka, Twittera, czy WhatsAppa to niemalże norma.
Ostatnio dużo miejsca poświęca się sytuacji w Ugandzie. Już 14 stycznia 2021 r. mają tam się odbyć wybory powszechne. Niespodziewanie władza wyłączyła dostęp do portali, gdzie opozycja była w stanie prowadzić nieskrępowaną kampanię wyborczą. Krytycy posunięcia mówią o cenzurze, a władza o niezbędnych środkach bezpieczeństwa.
Jak podaje BBC, procedura w tego typu sytuacjach jest podobna. Najpierw pojawia się zarządzenie nakazujące dostawcom Internetu na ograniczenie w dostępności do niektórych usług i aplikacji. Dostawcy wolą nierzadko „zamknąć” Internet niż skupiać na konkretnych stronach, które dla władzy są nieprzychylne.
Brytyjscy dziennikarze podkreślają, że czysto statystycznie rośnie w Afryce liczba przypadków, gdy blokowany jest dostęp do mediów społecznościowych, lub nawet do samego Internetu.
Uganda nakazała zablokowanie dostępu do aplikacji służących przesyłaniu wiadomości oraz do samych mediów społecznościowych. W październiku 2020 r., przed wyborami w Tanzanii nagle problemem okazało się skorzystanie z popularnych serwisów społecznościowych, a nawet połączenie się z globalną siecią. W czerwcu 2020 r. w Etiopii na ponad miesiąc zablokowano Internet, co miało związek ze spodziewanymi niepokojami po zamordowaniu popularnego działacza i piosenkarza Oromo, Hachalu Hundessa.
Podobne działania miały miejsce w takich krajach jak Zimbabwe, Togo, Burundi, Czad, Mali i Gwinea. Zdaniem Acces Now w 2019 r. było około 25 przypadków, gdy rządy blokowały dostęp do mediów społecznościowych. Rok wcześniej było ich 20, a w 2017 r. tylko 12. To, co charakteryzuje Afrykę to fakt, że ograniczenia dotykają wszystkich obywateli, nie są w żaden sposób ukierunkowane.
Prezydent Włoch zwrócił się do włoskich partii politycznych o jak najszybsze zaakceptowanie unijnego planu naprawy gospodarki, która to znalazła się w poważnym kryzysie na skutek zamknięcia, w wyniku pandemii koronawirusa/Covid-19. Świadczy to o trudnej sytuacji w jakiej się to państwo znalazło.
Sergio Mattarella zwrócił się bezpośrednio do formacji politycznych, które obecnie rządzą we Włoszech. Jak powszechnie wiadomo są one skłócone i kryzys polityczny się pogłębia. Mattarella wezwał do zatwierdzenia planu naprawy ponad politycznymi podziałami.
Szef włoskiego rządu, którym jest Giuseppe Conte ma nie lada problem. Jego koalicyjny rząd się rozpada, na skutek nieporozumień ze współkoalicjantem. Polityczne spory we Włoszech toczą się pomimo bardzo trudnej sytuacji pandemicznej. Lider formacji współkoalicyjnej, Matteo Renzi nie przebiera w środkach. Skutkiem może być upadek rządu Conte’go.
Matteo Renzi stoi na czele małej partii o nazwie Italia Viva, która jednak ma olbrzymie znaczenie w parlamencie, gdyż głosy jej członków dają większość obecnemu rządowi. Renzi wezwał ostatnio Conte’go do radykalnych reform, których skutkiem miałoby być ożywienie zastygłej gospodarki.
Pojutrze ma się zebrać rząd, gdzie Conte ma ubiegać o poparcie dla jego planu naprawy. Wtedy się okaże jak poważny polityczny kryzys ma miejsce we Włoszech. Wystarczy, że dwóch ministrów z Italia Viva opowie się przeciw, a Conte będzie musiał podać się do dymisji, co pogłębi tylko kryzys.
Rola prezydenta Włoch w systemie politycznym nie jest wielka, ale ma on zawsze potężną rolę moralną. Często jest też głosem rozsądku i może powstrzymać niektórych przed rozbiciem koalicji rządowej. Prezydent jest przez media często cytowany.
Jeśli rząd upadnie, Conte może chcieć na nowo wykreować koalicję większościową, ale zajmie mu to sporo czasu. Prezydent również może mieć głos i chęć stworzenia rządu koalicyjnego. Jeśli to się nie powiedzie, jedynym rozwiązaniem byłyby przedterminowe wybory, na dwa lata przed upływem kadencji i w otoczce obostrzeń pandemicznych.
Jak podaje agencja Reutera, Stany Zjednoczone mają zamiar oficjalnie uznać jemeński Ruch Huti za „zagraniczną organizację terrorystyczną”. Uważa się, że może to mieć negatywny wpływ na toczące się rozmowy pokojowe. Jemeńska wojna domowa, w którą zaangażowane są również inne państwa, już doprowadziła do poważnego kryzysu humanitarnego. Huti są jedną ze stron tego konfliktu.
Amerykańska „czarna lista” organizacji uważanych za terrorystyczne ma niebotyczne znaczenie. Waszyngton i jego sojusznicy wzięli sobie za cel walczenie z każdą tego typu formacją. Nie jest też do końca jasne, czy w kontekście zmiany na szczycie amerykańskiej władzy, zapowiedź zostanie przekuta w decyzję. Z dniem 20 stycznia 2021 r. prezydent Donald Trump ustąpi ze stanowiska, zaś urząd prezydenta obejmie Joe Biden.
Już ponad 5 lat trwa jemeńska wojna domowa. Huti walczą z rządem centralnym, który ma poparcie takiego regionalnego giganta jak Arabia Saudyjska. Należy jednak zaznaczyć, ze Huti nie są osamotnieni i mogą liczyć na innego poważnego gracza w świecie arabskim, czyli na Iran.
Obecny amerykański Sekretarz Stanu, Mike Pompeo zapowiedział, że zamierza rekomendować Kongresowi umieszczenie Ruchu Huti (Ansar Allah) na „czarnej liście” Zagranicznych Organizacji Terrorystycznych. Tym samym, na celowniku amerykańskich służb, jako Specjalnie Wyznaczeni Globalni Terroryści znajdą się: Abdul Malik al-Houthi, Abd al-Khaliq Badr al-Din al-Houthi oraz Abdullah Yahya al Hakim.
Już od dłuższego czasu, amerykańska administracja nakładała coraz to nowe sankcje na Iran i jego sojuszników. Tym samym, prowadzony był nacisk na amerykańskich przyjaciół bliskowschodnich, by Ci czynili podobnie. Wydaje się, że będzie niezwykle trudno ponownie zasiąść do stołu rozmów i wynegocjować nowe porozumienie nuklearne, jak to z 2015 r., o czym przebąkują politycy, którzy po 20 stycznia 2021 r. przejmą ster amerykańskiej władzy.
Co oczywiste, przedstawiciele Ruchu Huti, jak i Iranu, krytycznie odnieśli się do tych zapowiedzi. Dodali, że w tej sytuacji mogą pokusić się o „odpowiednią odpowiedź”. Sekretarz Generalny ONZ, Antonio Guterres przestrzegł, że brak porozumienia w kontekście jemeńskiej wojny domowej może doprowadzić do jeszcze większej katastrofy humanitarnej.
Yoweri Kaguta Museveni to obecnie głowa ugandyjskiego państwa. Od 29 stycznia 1986 r. nieprzerwanie dzierży w ręku władzę, której nikt mu do tej pory nie odebrał. Po 35 latach wiemy jedno: nie ma dość i znów kadyduje.
Na dzień 14 stycznia 2021 r. zaplanowane zostały wybory powszechne na obszarze afrykańskiego państwa o nazwie: Republika Ugandy (w języku suahili: Jamhuri ya Uganda – suahili to obok angielskiego jeden z dwóch języków urzędowych). Obywatele wybiorą głowę państwa oraz członków parlamentu. Museveni walczy o reelekcję.
Co ciekawe, osoby poniżej trzydziestu pięciu lat nie znają Ugandy bez Museveniego. Całe ich życie upłynęło pod znakiem tego przywódcy. Prezydent doszedł do władzy w niezbyt demokratyczny sposób. Stał on na czele zbrojnego powstania, którego efektem było obsadzenie go na stanowisku prezydenta. W przeciwieństwie do innych przywódców o rebelianckich korzeniach, nie skończył jak oni i dalej przewodzi Ugandzie.
Obecny prezydent ma 76 lat. Wielu podkreśla, nawet przeciwnicy, że jego rządy upłynęły dość spokojnie i pod znakiem gospodarczej prosperity. Z tego też powodu wielu obawia się zmian w kierunku, który może być nieprzewidywalny. Nie zmienia to faktu, ze Museveni również sięgał po autorytarne środki, czego najlepszym przykładem jest nieoficjalny kult jednostki; jego kult. Krytykuje się go również za bezceremonialne rozprawianie z opozycją.
Narodowa Armia Oporu, którą kierował obecny prezydent Ugandy, nie tylko zwyciężyła brutalną wojnę domową, ale jak wielu podkreśla, skończyła również z wewnętrznymi waśniami. Zabójstwa o podłożu etnicznym, które były niemal na porządku dziennym, w końcu dobiegły końca. Dlatego tak wielu ma prezydent zwolenników we własnym państwie. Wielu traktuje go jak „Ojca Narodu”, zaś on sam mówi o obywatelach, jako o swoich wnukach.
Museveni zrobił wiele po ostatnich wyborach, by utrzymać wysokie dla siebie poparcie. Od miesięcy jeździ po kraju i otwiera nowe fabryki, szkoły oraz drogi.
Robi to wszystko, by podkreślić swoją witalność, pomimo posuniętego wieku. Co oczywiste, chodzi o zmniejszeniu dystansu politycznego na tym polu, w kontekście wystartowania innego popularnego kandydata, jakim bez wątpienia jest 38-letni Bobi Wine, muzyczny celebryta. Museveni w 2020 r. kilkukrotnie zachęcał do aktywności fizycznej, chociażby publicznie wykonując pompki.
Krytycy zwracają jednak uwagę na fakt instrumentalnego traktowania konstytucji Ugandy. Zgodnie z ustawą zasadniczą z 1995 r., po 10 latach Museveni nie powinien już kandydować. W 2004 r., pomimo wcześniejszych deklaracji, prezydent poparł pomysł parlamentarzystów, by tak zmienić ustawę zasadniczą, aby mógł dalej starać się o prezydencki urząd. Natomiast w 2017 r. zniesiono limit wiekowy dla kandydatów na najważniejsze państwowe stanowisko. Wtedy też doszło do bijatyki w parlamencie, która jest znana na całym świecie.
Asamblea Nacional, czyli Zgromadzenie Narodowe, to jednoizbowy parlament w Boliwariańskiej Republice Wenezueli. Właśnie ukonstytuował się nowy skład tego ustawodawczego ciała.
Dnia 6 grudnia 2020 r. miały miejsce wybory parlamentarne w Wenezueli. W sumie wybierano 277 przedstawicieli narodu. Zwycięzcą wyścigu wyborczego została Zjednoczona Partia Socjalistyczna Wenezueli (Partido Socialista Unido de Venezuela, PSUV). Jej liderem jest kontrowersyjny prezydent, Nicolás Maduro Moros. Wcześniej Zgromadzenie było jedynym organem w państwie, poza kontrolą PSUV i głowy państwa.
Opozycja w większości zbojkotowała grudniowe wybory. Nie przeszkodziło to ekipie rządowej do przeprowadzenia procesu wyborczego. PSUV zdobył aż 253 miejsca w parlamencie, co stanowi olbrzymią, konstytucyjna większość. Zdaniem opozycji warunki, w jakich przeprowadzono wybory, nie były uczciwe, ani tym bardziej wolne.
Lider opozycji, Juan Gerardo Guaidó Márquez stwierdził, że dotychczasowy skład parlamentu będzie dalej się spotykał i tworzył prawo. Przeprowadził ostatnio własną ceremonię zaprzysiężenia tych samych parlamentarzystów.
Sytuacja polityczna w Wenezueli pogorszyła się w 2019 r., kiedy to wykreowały się dwa ośrodki władzy. Pierwszy był skupiony wokół prezydenta kraju, którego oskarżano o przyczynienie się do bardzo poważnego kryzysu gospodarczego. Drugi zaś, powstał w momencie, gdy parlament przejęły siły opozycyjne, które ogłosiły Juana Gerardo Guaidó Márqueza tymczasową głową państwa.
Guaidó twierdził wtedy, że wybór Maduro na prezydenta, co miało miejsce w 2018 r., było niezgodne z prawem i nie ma on mandatu do pełnienia najważniejszego urzędu w państwie. Podkreślano wtedy, że opozycję próbowano zdławić. Liderzy opozycji byli więzieni pod dziwnymi zarzutami. W konsekwencji odmówiono rejestracji wielu kandydatom.
Ponieważ Guaidó odmówił uznania Maduro za prezydenta, to zgodnie z konstytucją opróżniony urząd obejmuje przewodniczący parlamentu, którym właśnie wtedy był on. Ponad 50 państw na świecie uznało go za wenezuelskiego przywódcę.
Maduro jednak nie ustąpił. Oparł swoją władzę na armii i silach porządkowych, a zwłaszcza na poparciu Rosji i Chin. W tej sytuacji na celownik wziął parlament, który chciał dla swoich politycznych planów odzyskać.
Opozycja odmówiła udziału w wyborach z 6 grudnia 2020 r. Uznano, że wybory ogłoszone przez Maduro byłyby legitymizacją jego bezprawnych rządów. W odpowiedzi uchwalono zapisy mówiące o przedłużeniu kadencji obecnego parlamentu do czasu, aż zostanie przywrócona pełna demokracja. Gdy partia Maduro przejmowała legislatywę, opozycja w innym już miejscu ponownie się zebrała, zaprzysiężono dotychczasowych deputowanych oraz ponownie wybrano Guaidó na przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego.
Mieliśmy dwóch prezydentów, teraz mamy dwa parlamenty… Co jeszcze czeka Wenezuelę…
Źródło: Agencja Reutera.
Amerykański Sekretarz Stanu, Mike Pompeo zagroził, że zostaną nałożone sankcje na osoby zaangażowane w aresztowanie ponad 50 osób zaangażowanych w zeszłoroczne protesty w Hongkongu. Pekin grozi odwetem.
Do niedawna świat spoglądał z niepokojem na to, co dzieje się w Hongkongu. Tysiące mieszkańców protestowało przeciwko nowym regulacjom prawnym autorstwa rządu Chińskiej Republiki Ludowej. Ich zdaniem, groziło to w system panujący w tym autonomicznym mieście. Ostatnio chińskie władze przeprowadziły serię zatrzymań uczestników niedawnych protestów.
W tej właśnie sprawie wypowiedział się szef amerykańskiej dyplomacji, Mike Pompeo. Stwierdził, że są to działania niedopuszczalne. Zagroził nałożeniem sankcji oraz wysłaniem amerykańskiej ambasador przy Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ ze specjalną misją na Tajwan – Chiny traktują Tajwan jak zbuntowaną prowincję, a nie jak niepodległe państwo.
Oczywiście wzbudziło to niesmak w samym Pekinie. Niemal natychmiast odpowiedziano, że jakiekolwiek działania Waszyngtonu spotkają się z odpowiednią reakcją.
Mike Pompeo stwierdził, że wczorajsze zatrzymania dotknęły również jednego obywatela amerykańskiego. Jego zdaniem Waszyngton nigdy nie będzie tolerować arbitralnego zatrzymania własnego obywatela.
Wczoraj w sumie zatrzymano 53 osoby zaangażowane w zeszłoroczne protesty. Jest to jedna z największych operacji sił bezpieczeństwa przeciwko działaczom prodemokratycznym od czasu wprowadzenia kontrowersyjnego prawa o ekstradycji. Wśród zatrzymanych znalazł się amerykański prawnik John Clancey. Dla Pompeo akcja ta, to przykład pogardy dla narodu i państwa prawa.
Rzeczniczka chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych, Hua Chunying stwierdziła, że komentarze Pompeo to ingerencja w wewnętrzne sprawy Chin. Tym samym, zasługuje on na potępienie. Dodała, że za takie błędy w polityce zagranicznej płaci się wysoką cenę.
Władze Cesarstwa Japonii podjęły decyzję o ogłoszeniu stanu wyjątkowego na terenie stolicy państwa oraz trzech sąsiednich prefekturach. Ma to związek z szybko rozprzestrzeniającą się pandemią koronawirusa/Covid-19.
Coraz trudniej jest medykom japońskim opanować szybko rosnącą liczbę przypadków zakażeń i zgonów na nowy groźny wirus. Stan wyjątkowym ma objąć Tokio i trzy prefektury obok stolicy położone. Zdaniem jednak części lekarzy, ograniczenia są zbyt skromnie, a stan wyjątkowy powinien zostać ogłoszony na znacznie większej przestrzeni.
Stan wyjątkowy, dziś ogłoszony, ma trwać od 8 stycznia do 7 lutego 2021 r. Obok osób z Tokio obostrzenia obejmą ludność z Saitama, Kanagawa oraz Chiba. W sumie jest to około 1/3 obywateli Japonii.
Zdaniem władz największa transmisja wirusa miała miejsce w barach i restauracjach. Z tego też powodu większość ograniczeń dotyczy obostrzeń dla tego typu miejsc.
Stan wyjątkowy i ograniczenia nie są jednak tak szerokie jak te, które ogłoszono w miesiącach marzec, kwiecień i maj 2020 r. Wtedy pozamykane były szkoły. Teraz tak nie jest. Placówki oświatowe funkcjonują w normalnym trybie.
Cesarstwo Japonii to trzecia gospodarka świata i obecna pandemia znacząco odbija się na stabilności tego azjatyckiego państwa. Przed premierem kraju, którym jest Yoshihide Suga nie lada trudne zadanie. Z jednej strony musi poczynić działania, by opóźnić rozwój pandemii. Z drugiej zaś strony, nie może nałożyć obostrzeń, które jeszcze bardziej osłabią gospodarkę. W przeciwnym wypadku Japonii grozi recesja. Nie zapominajmy, że przed Japonią trudne zadanie zorganizowania przełożonych letnich igrzysk olimpijskich.
Lekarze jednak sceptycznie odnoszą się do najnowszych działań. Uważają, że mogą być niewystarczające. Ich zdaniem, nie można wykluczyć, że w niedalekiej przyszłości, trzeba będzie ogłosić stan wyjątkowy na terenie całego kraju.
Rząd ogłosił niedawno program pomocowy dla gospodarki. Pakiet stymulacyjny ma pobudzić zastygłą gospodarkę. Jego wysokość ma przekroczyć 670 miliardów dolarów amerykańskich.
Dziś liczba nowych potwierdzonych przypadków koronawirusa przekroczyła 7 tysięcy. Najwięcej w Tokio, gdzie wyniki z ostatnich dwóch dni są rekordowe. Tylko dziś blisko 2,5 tysiąca nowych przypadków.