SIEĆ REGIONALNYCH OŚRODKÓW DEBATY MIĘDZYNARODOWEJ
Jeszcze parę dni temu zastanawiano się, czy w przeciągu dwóch/trzech miesięcy Kabul, stolica Afganistanu, zostanie przejęta przez Talibów. Okazało się, że talibańska ofensywa militarna posuwała się tak szybko, że niemal cały kraj znalazł się w ich rękach w przeciągu zaledwie kilku dni. To istotne geopolityczne przetasowanie w tej części Azji Środkowej, jak również nowy globalny problem.
W mediach masowych, od kilku godzin pokazywane są dramatyczne sceny z lotniska w Kabulu. To jedyne miejsce, które jeszcze nie przejęli Talibowie. Tysiące Afgańczyków próbuje się dostać na pokład odlatujących samolotów, byle tylko uciec z kraju.
Upadek Kabulu, a de facto całego Afganistanu, to poważny cios dla amerykańskiej administracji, która niedawno podjęła decyzję o całkowitym wycofaniu się z kraju, po 20 latach obecności. Prezydent USA Joe Biden znalazł się teraz w ogniu krytyki.
Jak donosi agencja Reutera, wznowione zostały dziś loty z lotniska w Kabulu. Zostały one wstrzymane po tym, jak tysiące osób wtargnęło na pas startowy. Udało się zapanować nad sytuacją i wypchnąć spanikowany tłum z obiektu. Obecnie realizowane loty mają na celu ewakuację dyplomatów oraz obcokrajowców.
Zdaniem jeszcze obecnych na miejscu dziennikarzy, Kabul jest teraz praktycznie opustoszały. Ludzie barykadują się w swoich domach. Na lotnisku zebrał się dziś znacznie mniejszy tłum.
Wczoraj amerykańscy żołnierze strzelali w powietrze, aby rozproszyć spanikowanych Afgańczyków, którzy przylegali do kołujących samolotów. Nagrania ukazywały osoby, które z dużej wysokości odrywały się od kadłubów.
Amerykanie przedwczoraj zajęli lotnisko po to, aby umożliwić ewakuacje. W tym samym czasie Talibowie przejmowali kolejne dzielnicy afgańskiej stolicy.
Panika ostatnich dni kosztowała życie kilka osób, lecz dane są nieprecyzyjne. Co najmniej dwie osoby spadły z odlatującego samoloty na dachy budynków przylegających do lotniska. Kolejne pięć osób zginęło, lecz nie jest jasne czy od kul, czy też na skutek stratowania przez spanikowany tłum. Kolejne dwie osoby zastrzelili amerykańscy żołnierze, którzy odpowiadali na ogień w kierunku zgromadzonych na lotnisku Afgańczyków.
Dla Stanów Zjednoczonych wizerunkowo nastał trudny czas. Nagrania i zdjęcia z Kabulu przypominają wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. W kwietniu 1975 r., po wiosennej ofensywie, upadł Sajgon. Była to ostatnia bitwa Wojny w Wietnamie. Wtedy również tysiące spanikowanych Wietnamczyków wdzierało się na teren amerykańskiej ambasady, aby tylko dostać się do helikopterów służących w celach ewakuacyjnych. Wtedy była to scena traumatyczna dla USA.
Amerykański prezydent, Joe Biden bronił jednak decyzji o wycofaniu się z afgańskiej wojny po 20 latach zaangażowania. Podkreślał, że dla Stanów Zjednoczonych koszt operacji wyniósł ponad bilion dolarów amerykańskich.
Zaznaczył, że miał dylemat, czy w ogóle prosić amerykańskich żołnierzy o zaangażowanie w „niekończącą się wojnę domową w Afganistanie”. Sama decyzja o wycofaniu, jak i warunki, zostały wynegocjowane przez poprzedniego prezydenta, republikanina Donalda Trumpa.
Biden jest zdania, że sukces Talibów, to skutek błędów liderów państwa afgańskiego oraz niechęci lokalnych żołnierzy do walki w imię własnego państwa. Niskie morale w armii afgańskiej przyczyniło się do sukcesu ofensywy talibańskiej.
Prezydent Afganistanu, Ashraf Ghani już dwa dni temu, jak tylko Talibowie zaczęli wkraczać do stolicy, udał się na emigrację. Jest teraz za to krytykowany. Po jego ucieczce, armia praktycznie poddała się. Wiele miast padło bez oddania jednego strzału.
Źródło: agencja Reutera.
Światowe media, jak również misje dyplomatyczne, z niepokojem obserwują to, co dzieje się teraz w Afganistanie. Talibańska ofensywa nabiera rozpędu. Wiele miast, w tym Kandahar, upadło pod naporem rebeliantów. Wiele państw podjęło decyzje o wycofaniu swoich misji dyplomatycznych.
W ciągu zaledwie ostatnich kilku godzin potwierdzono, że Talibowie przejęli kontrolę nad Kandaharem, Lashkar Gah oraz dwoma innymi strategicznymi miastami. Należy spodziewać się wkrótce ataku na stolicę kraju, czyli na Kabul. Społeczność międzynarodowa z niepokojem przygląda się sytuacji humanitarnej. Kilka państw wysłało wojska po to, aby ewakuować własny personel dyplomatyczny.
Kandahar to drugie, co do wielkości, miasto w Afganistanie. Wielu obawia się, czy w tej sytuacji rząd centralny przetrwa. Ofensywa Talibów sprzęgła się z decyzją międzynarodowej koalicji, aby po 20 latach zakończyć misję w tym kraju i wycofać stacjonujące tam wojska.
Potwierdzono także, że w rękach Talibów jest już Lashkar Gah na południu kraju oraz Qala-e-Naw, które położone jest na północnym-zachodzie. Nie ma potwierdzenia, że miasto Herat również upadło pod naporem ofensywy.
Kandahar był dla Talibów kluczowy. Miasto to, było źródłem ich aktywności od 1994 r. W ciągu dwóch kolejnych lat udało się im zająć cały niemal kraj, za wyjątkiem północy. Talibowie etnicznie wywodzą się od Pasztunów.
W wielu zajmowanych miastach Afgańczycy witali Talibów jak wyzwolicieli. Wydaje się zatem, że taktyka międzynarodowej koalicji, prowadzona od 2001 r. – po atakach z 11 września 2001 r. – była błędna.
W samych Stanach Zjednoczonych rośnie krytyka względem prezydenta Joe Bidena za sposób, w jaki USA wycofują się z Afganistanu. Amerykański przywódca stwierdził niedawno, że nie żałuje decyzji. Jego zdaniem wojna była bardzo kosztowna, tak pod względem finansowym, jak i w stratach w ludziach.
Lider Partii Republikańskiej, w izbie wyższej Kongresu, czyli w Senacie, Mitch McConnell stwierdził, że sposób wyjścia jest bardziej upokarzający niż moment wycofania z Wietnamu. Bez pomocy USA, Talibowie mogą świętować 20 lat wojny poprzez spalenie budynku ambasady amerykańskiej w Kabulu.
Stany Zjednoczone i Wielka Brytania zapowiedziały, że wyślą żołnierzy, aby ewakuować personel dyplomatyczny, jak i obywateli. Kilka innych państw już zapowiedziało ewakuację.
Jeszcze kilka tygodni temu Talibowie skupiali działania na północy kraju. Ostatnio jednak zmienili taktykę. Wczoraj w ich ręce wpadło historyczne miasto Ghazni, położone zaledwie 150 km od Kabulu. Firuz Koh, stolica prowincji Ghor, zostało oddane praktycznie bez walki.
Rząd centralny nadal kontroluje Kabul, Mazar-i-Sharif oraz Dżalalabad.
Według niektórych komentatorów Talibowie mogą zamknąć stolicę w okrążeniu w ciągu kolejnych 30 dni, i zająć miasto za około 3 miesiące. Są to optymistyczne przypuszczenia.
Źródło: agencja Reutera.
Właśnie dziś odbywają się wybory powszechne w Republice Zambii. Obywatele wybierają swego prezydenta oraz członków do Zgromadzenie Narodowego. Zambijska demokracja jest dość młoda. W latach 1972-1990 obowiązywał system jednopartyjny. Obecny prezydent, Edgar Chagwa Lungu jest oskarżany o zapędy autorytarne.
Same wybory w Zambii skupiają uwagę całego świata. To jest publiczny test dla demokracji tego afrykańskiego państwa. Edgar Lungu już wcześnie rano oddał swój głos, aby dać przykład innym.
W wyborach prezydenckich startuje aż 16 kandydatów. Jednakże w grze o najważniejszy urząd w państwie liczy się tylko dwóch. Edgar Lungu walczy o reelekcję. Objął on urząd prezydencki 25 stycznia 2015 r. Za głównego kontrkandydata uważa się lidera opozycji, którym jest Hakainde Hichilema (startował on w pięciu ostatnich wyborach prezydenckich, a w ostatnich tylko nieznacznie przegrał).
Prezydent zaapelował o zachowanie spokoju. Zaznaczył, aby obywatele zagłosowali i wrócili do swoich domów. Zniechęcał do „nie kręcenia” się w okolicach lokali wyborczych, do czego nawołuje teraz opozycji. Chodzić ma o uspokojenie sytuacji i niedopuszczenie do ewentualnych rozruchów.
Lungu przejął władzę po przedwczesnej śmierci Michaela Saty. Następnie wygrał wybory w 2016 r., mimo oskarżeń o oszustwo ze strony Hichilemy.
Zambia ma status jednej z bardziej stabilnych demokracji w Afryce. Ponad połowa wyborców ma mniej niż 34 lata. Jeśli żaden z kandydatów nie uzyska co najmniej 50% poparcia w pierwszej turze, dwóch z najlepszym wynikiem przejdzie do drugiej tury. W Zambii mieszka około 17 milionów osób.
Jednoizbowe Zgromadzenie Narodowe liczy 166 członków. W sumie 156 parlamentarzystów wybierają obywatele. W skład Zgromadzenia wchodzi również wiceprezydent oraz 9 nominatów prezydenta.
Po ostatnich wyborach partia prezydencka, czyli Front Patriotyczny, zdobyła 80 miejsc. Dawało to spokojną większość, pozwalającą na bezproblemowe rządzenie krajem.
Źródło: CNN.com
Umar Hasan Ahmad al-Baszir to były wojskowy i prezydent w Republice Sudanu. Doszedł do władzy w wyniku wojskowego zamachu stanu, 30 czerwca 1989 r., i w ten sam sposób ją stracił 30 lat później. Koniec jego rządów nastąpił 11 kwietnia 2019 r.
Jak donosi CNN, obecny sudański rząd ma w planach przekazanie byłego prezydenta oraz innych, wysokiej rangi urzędników, przed oblicze Międzynarodowego Trybunału Karnego MTK w Hadze. Chodzi o oskarżenia związane z konfliktem w Darfurze. Mowa jest o łamaniu praw człowieka, ludobójstwie oraz o zbrodniach przeciwko ludzkości.
Rebelia w Darfurze rozpoczęła się w 2003 r. Z jednej strony, walczono o prawo do ziemi. Z drugiej zaś, chodziło o marginalizację mieszkańców w wieloetnicznym Sudanie. Władze sudańskie nie tylko miały zwalczać partyzantkę rebeliantów, ale również pacyfikować te wspólnoty etniczne, które choć w minimalnym stopniu wspierały powstanie. Miano użyć broni chemicznej, zaś milicja rządowa Janjaweed dopuszczać się miała gwałtów na kobietach.
Już w 2009 r. i 2010 r. Prokurator Naczelny Międzynarodowego Trybunału Karnego wydał nakaz aresztowania sudańskiego przywódcy, w związku z oskarżeniami o zbrodnię ludobójstwa. Brak wsparcia ze strony Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ skutkował zamrożeniem śledztwa. Obecnie takich przeciwskazań już nie ma.
Obrońcy byłego prezydenta podkreślają, że rząd nie ma kompetencji do podejmowania decyzji o przekazaniu sprawy, jak i podejrzanych do MTK, a jeśli tak się stanie, to będzie to tylko katastrofą dla Sudanu.
Umar al-Baszir był pierwszym czynnym przywódcą państwa, któremu postawiono tak poważne zarzuty przez Międzynarodowy Trybunał Karny, i jednocześnie pierwszym prezydentem poszukiwanym przez MTK. Sudan pod jego rządami był znany ze stosowanego terroru. Wolność prasy nie istniała, a wielu cierpiało w wyniku tortur w niesławnych „domach duchów”.
W grudniu 2019 r. były prezydent usłyszał wyrok dwóch lat pozbawienia wolności za korupcję i nielegalne posiadanie obcej waluty. Wojna w Darfurze niestety tli się dalej, pomimo zakończenia misji przez ONZ i Unię Afrykańską.
Premier Federalnej Demokratycznej Republiki Etiopii, którym jest Abiy Ahmed, wezwał właśnie ludność cywilną do wojny z Tigrajczykami. Jest to pokłosie niedawnej interwencji w prowincji Tigraj, co miało miejsce w listopadzie 2020 r.
Wojna na północy Etiopii wciąż się tli. Patriotyczne zacięcie Etiopczyków chce wykorzystać premier tego kraju. Wezwał on wszystkich zdolnych do walki o wsparcie dla federalnej armii, w wojnie z władzami jednej z prowincji, Tigraj.
Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia TPLF przez lata był wpływową siłą polityczną w Etiopii. Praktycznie do kwietnia 2019 r. wspierał i współtworzył rząd koalicyjny. Później jego wpływy ograniczone zostały do prowincji Tigraj, gdzie większość stanowią Tigrajczycy.
Premier Abiy Ahmed dążył do większej centralizacji władzy w federacji, co nie spodobało się TPLF. Skutkiem był konflikt i interwencja zbrojna w prowincji. W listopadzie 2020 r. wydawało się, że wojna się szybko skończy, a zwycięzcą będzie premier.
TPLF nie złożył jednak broni i w czerwcu 2021 r., w generalnej ofensywie odbito praktycznie całą prowincję. Wtedy formalnie armia federalna się wycofywała, gdyż oficjalnie zaaprobowano zawieszenie broni.
Abiy Ahmed, za swoje działania na rzecz pojednania z Erytreą otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. Teraz wzywa on wszystkich zdolnych do walki o udział w wojnie przeciwko TPLF.
Rząd federalny uznał Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia za organizację terrorystyczną. TPLF jest zdania, że ma status legalnej władzy w prowincji Tigraj. Sytuacja humanitarna cywilów jest tragiczna. Kilkaset tysięcy mieszkańców cierpi z powodu głodu. Około 2 miliony osób było zmuszonych do ucieczki ze swoich domów.
Ogłoszone sześć tygodni temu zawieszenie broni przez Ahmeda, było skutkiem ofensywy TPLF i utraty znacznej części terytorium. Zwłaszcza upadek stolicy regionu, Mekelle było kluczowe. TPLF pokusiło się nawet o wkroczenie do sąsiednich prowincji, czyli do Afaru i Amhary. Obie strony oskarżają się nawzajem o prowadzenie blokady celem niedopuszczenia do pomocy humanitarnej dla najbardziej potrzebujących.
Zdaniem komentatorów, wezwanie premiera to dowód na słabość armii federalnej. Wielu żołnierzy zginęło lub zostało schwytanych. Są też doniesienia o działaniach obcych sił i wywiadów na rzecz TPLF.
Źródło: BBC.com.
Niepokojące doniesienia, z ogarniętej wojną domową Libii. Jak donosi BBC, są potwierdzone dowody na to, że w konflikt zaangażowana jest duża grupa najemników z Federacji Rosyjskiej. Bez wątpienia jest to kolejny czynnik destabilizujący.
Śledztwo brytyjskich dziennikarzy ujawniło nie tylko skalę zaangażowania, ale co ważne, również powiązania z armią federalną Rosji oraz przypadkami łamania praw człowieka i zbrodniami wojennymi. BBC powołuje się m. in. na znaleziony tablet, w którym umieszczone były kryptonimy najemników, jak i ich powiązania z niesławną Grupą Wagnera.
Poza tym, śledztwo ujawniło tak zwaną „listę zakupów” najpotrzebniejszego sprzętu dla najemników. Tylko armia rosyjska ma dość zapasów magazynowych, by dostarczyć odpowiednie narzędzia do prowadzenia działań najemniczych na terenie Libii. Co oczywiste Kreml konsekwentnie zaprzecza, aby cokolwiek łączyło go z niesławną Grupą Wagnerem.
O „Grupie Wagnera” świat po raz pierwszy usłyszał w 2014 r. Chodziło wtedy o wsparcie dla prorosyjskich separatystów na wschodzie Ukrainy. Nie jest to jedyny konflikt, w który Grupa się zaangażowała. W późniejszym czasie mowa była o najemnych grupach rosyjskich w Syrii, Mozambiku, Sudanie, czy Republice Środkowoafrykańskiej.
W Libii „najemnicy od Wagnera” pojawili się mniej więcej w kwietniu 2019 r. Wsparli wtedy generała Khalifa Haftara, który walczył z wspieranym, przez społeczność międzynarodową, rządem w Trypolisie. Wielu zastanawiało się czy Trypolis przypadkiem nie upadnie, gdyż Haftar przeprowadził wtedy potężne natarcie. Ostatecznie podpisano w październiku 2020 r. zawieszenie broni.
O samej Grupie Wagnera niewiele wiadomo. Jest ona tajna i nie do końca jest jasne, które poczynania są jej dziełem. Dziennikarze dotarli do świadectw dwóch najemników, którzy opowiedzieli o kulisach akcji. Zasadą ma być zabijanie więźniów, gdyż stanowią obciążenie, chociażby w kontekście konieczności karmienia. Poza tym, Grupa miała celowo dopuszczać się zbrodni na cywilach, by wzbudzać strach.
Oficjalnie nikt nie potwierdził istnienie Grupy Wagnera, ale nieoficjalnie nawet 10 tysięcy osób mogło mieć jakieś powiązania z nią od 2014 r. W samej Libii nawet tysiąc najemników walczyło u boku gen. Haftara. Jeden z najemników stwierdził, że Grupa Wagnera jest strukturą, która ma promować interesy rosyjskie poza Rosją.
Źródło: BBC.com.
Jak podaje BBC: Kunduz padł. Rząd centralny w Kabulu stracił kontrolę nad tym ważnym miastem. Jest to kolejny dowód na to, że inicjatywa należy do rebeliantów, spod znaku ruchu talibańskiego. Talibowie do tej pory skupiali się na prowincji i mniejszych miejscowościach. Zdobycie tak dużego miasta, to ewidentnie ich militarny sukces.
Kunduz to nie drugorzędne miasto. To kluczowy punkt na północy kraju. Jedno z największych miast w Afganistanie. Walki trwały bardzo długo. Dla afgańskiego rządu centralnego utrata tak strategicznej pozycji to potężny cios.
Zdaniem przedstawicieli rządu, nie ma wątpliwości. Kunduz jest w rękach Talibów, o czym świadczy chociażby wywieszenie flagi w samym centrum. Siły wierne rządowi wciąż jednak kontrolują lotnisko, skąd będą pewnie chcieli odbić miasto. Rząd w Kabulu informuje ponadto, że w przejętych miastach są wciąż wierne im siły, i z tego tytułu walka nie jest skończona.
Sytuacja w samym mieście jest trudno. Wiele budynków płonie. Sklepy są nieczynne, bądź splądrowane. Nie ma informacji o liczbie ofiar.
Talibowie ewidentnie są w natarciu. W ciągu zaledwie ostatnich 48 godzin w ich rękach znalazły się aż cztery regionalne stolice. W kilka godzin po upadku Kunduzu, Talibowie zdobyli inne nieodległe miasto, Sar-e-Pul. Ich ofensywa ma miejsce w tym samym czasie, gdy po 20 latach rządy interweniujące w tym kraju podjęły decyzję o ewakuacji swojego personelu wojskowego. Dla rządu w Kabulu najistotniejsze okazało się wycofanie wojsk Stanów Zjednoczonych. W związku z obecną ofensywą talibańską, lotnictwo amerykańskie zintensyfikowało swoje działania.
Talibowie do tej pory skupiali swoje operacje z dala od miast. Aglomeracje miejskie były w rękach rządu centralnego, albo sił międzynarodowych go wspierających. Obecnie Talibowie dążą do przejęcia miast, co skutkuje chaosem politycznym w kraju. Rząd centralny okazał się być bardzo słaby.
Obecnie walki wciąż toczą się o takie miasta jak Herat na zachodzie, oraz o Kandahar i Lashkar Gah na południu. Sytuacja cywilów jest nie do pozazdroszczenia. Drogi są obecnie pełne wewnętrznych przesiedleńców.
Źródło: BBC.com.
Dzisiejsze antyrządowe protesty w stolicy Tajlandii nie przebiegały spokojnie. Doszło do ostrych starć z policją i innymi służbami porządkowymi. Nie ma potwierdzonych informacji o ewentualnych rannych. Materiały audiowizualne są jednak niepokojące.
Zdaniem agencji Reutera, około tysiąc osób starło się dziś ze służbami bezpieczeństwa w Bangkoku. Już od pewnego czasu pisało się o rosnącym niezadowoleniu społecznym, które mogło w pewnym momencie wybuchnąć.
Dwie kwestie wzbudzają największe emocje i podnoszą polityczną temperaturę w kraju. Z jednej strony, chodzi o pandemię koronawirusa/Covid-19. Wielu oskarża rząd o błędne działania i nieradzenie sobie z sytuacją epidemiologiczną. Z drugiej zaś, gospodarka Tajlandii nie jest w najlepszym stanie. Protestujący oskarżają władze o brak pomysłu i nieporadność w zwalczaniu skutków obecnego kryzysu.
Protestujący próbowali przedostać się przed siedzibę premiera. Tam chciano wykrzykiwać hasła, w którym domagaliby się jego usunięcia. Obecnie premierem Tajlandii jest Prayuth Chan-ocha. Policja podjęła decyzję o zablokowaniu przemarszu. Ustawiono blokady w pobliżu Pomnika Zwycięstwa. W tym celu ustawiono kontenery, a następnie wystrzelono gaz łzawiący oraz gumowe kule. Doszło do starcia między stronami.
Władze wysłały przeciwko demonstrantom kilkuset funkcjonariuszy. Na zdjęciach widach, że są w pełnym rynsztunku, a w rękach trzymają tarcze. Przez megafony ogłaszano, że policja chce utrzymać linię bezpieczeństwa i nie zamierza się cofnąć.
Sytuacja polityczna w Tajlandii się pogarsza. Premier oskarżany jest o wszystko, co w kraju się złego dzieje. Wielu jego niedawnych politycznych sojuszników odwraca się od niego i przyłącza do ulicznych protestów. W ciągu ostatnich kilku tygodni doszło już do paru demonstracji.
Sytuacja pandemiczna w Tajlandii jest obecnie bardzo trudna. Ogłoszono dziś rekordową liczbę ponad 22 tysięcy nowych przypadków koronawirusa. Zmarło również 212 osób. Od początku pandemii tak złych danych nie było. W sumie zachorowało już 736 522 osoby i zmarło 6 066 chorych, od momentu pojawienia się Covid-19 w tym kraju.
Źródło: agencja Reutera.
Władze Islamskiej Republiki Iranu zaprzeczyły, aby miały jakikolwiek związek z ostatnim atakiem na jeden z przepływających na wodach Zatoki Perskiej tankowców. Dodały, że dążą do zapewnienia wysokiego stopnia bezpieczeństwa i bezproblemowego przepływu statków z cennym surowcem na wspomnianym akwenie.
Władze Iranu nie tylko odrzuciły oskarżenia, ale próbę zrzucenia na nich winy nazwały elementem wojny psychologicznej. Do samego zdarzenia miało dojść u wybrzeży Omanu. Ministrowie spraw zagranicznych z tak zwanej Grupy Siedmiu (G7) wydali oświadczenie stwierdzające, że to Iran jest głównym zagrożeniem dla międzynarodowego pokoju, a atak sprzed tygodnia na tankowiec, według dostępnych materiałów, miał być realizowany przy irańskim współudziale.
G7 to grupa siedmiu najpotężniejszych gospodarek na świecie, w skład której wchodzą: Francja, Japonia, Niemcy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Włochy i Kanada.
Abolfazl Shekarchi, który jest rzecznikiem wyższego szczebla sił zbrojnych Iranu stwierdził, że gdyby Teheran dążył do konfrontacji, to by to zrobił, a nie krył się ze swymi intencjami. Zatem działania G7 i innych państw nazwał „operacją psychologiczną wrogów”.
Zaatakowany statek pływał pod banderą Liberii. Jednakże sam tankowiec należał do Japonii, a był zarządzany przez izraelską firmę Zodiac Maritime, w celu przewozu produktów pochodzenia naftowego. Do ataku posłużyły drony. W wyniku otwarcia ognia zginęło dwóch członków załogi: Brytyjczyk oraz Rumun.
Zdaniem operujących w regionie amerykańskich żołnierzy, wyłowione drony były bez wątpienia wyprodukowane w Iranie, co posłużyło za podstawę do oskarżenia reżimu o udział w ataku. Ten zaprzecza dodając, że nie ma dość dowodów na ich winę.
Rzecznik irańskiego MSZ, Saeed Khatibzadeh uznał te oskarżenia za bezpodstawne. Podkreślał w oświadczeniu, iż zastanawiającym jest fakt, że zarzuty pojawiają się na kilka dni przed inauguracją nowego prezydenta państwa.
Problem ataku został poruszony między innymi na zamkniętym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ. Wielka Brytania domagała się śledztwa i potępienia. Iran ostrzegł, że jakiekolwiek reperkusje, bez gruntownego przebadania sprawy, spotkają się z ostrą kontrakcją.
Dnia 4 sierpnia 2020 r., w porcie w Bejrucie doszło do potężnej eksplozji. W portowym magazynie eksplodowała znajdująca się tam saletra amonowa. Ponad 200 osób zginęło, a kolejne 7,5 tysiąca potrzebowało opieki medycznej. Nawet 300 tysięcy mieszkańców straciło swoje domy. Była to jedna z największych tragedii tego typu w Libanie. Tydzień później premier podał się do dymisji. Innych politycznych konsekwencji nie było.
Rok po tym wydarzeniu, kraj ogarnęły protesty. Co oczywiste, największe odbyły się w Bejrucie. Miejskie pomniki stały się miejscem zbiórek demonstrantów. Społeczny gniew szybko wymknął się spod kontroli. Doszło do starć ze służbami porządkowymi. Są ranni. Najcięższe starcia z policją i wojskiem miały miejsce w pobliżu gmachu parlamentu.
Nieznana jest obecnie liczba rannych w wyniku starć ze służbami porządkowymi. Protestujący uważają, że nie pociągnięto do odpowiedzialności za tragedię najbardziej winnych. Stolica kraju została wtedy praktycznie zdewastowana. Demonstranci żądają właśnie odpowiedzialności i sprawiedliwości za doznane krzywdy.
W rocznicę tragedii demonstranci zbierali się w różnych miejscach miasta. Doszło wtedy do pierwszych starć. Obrzucono policję kamieniami. Ta odpowiedziała próbą pacyfikacji zbiorowiska. Następnie rozpalono ogniska i blokowano drogi. W kluczowym momencie demonstranci próbowali wedrzeć się do siedziby parlamentu.
Zdaniem części demonstrantów, to właśnie parlamentarzyści mają etycznie odpowiadać za tragedię. Swoją opieszałością mają uniemożliwiać przeprowadzenie szerokiego śledztwa w sprawie winnych eksplozji. Policja szybko zareagowała. Próbowała odciągnąć demonstrantów od parlamentu. Użyto gazu łzawiącego, armatek wodnych oraz kul gumowych.
W pewnym momencie obrazy z Libanu były niepokojące. Do walk włączyło się wojsko. Widać czołg wjeżdżający do centrum miasta. Nie ma informacji o ofiarach śmiertelnych. Być może był to sposób na wystraszenie i rozproszenie zbiegowiska.
Międzynarodowy Czerwony Krzyż, który operuje na tym obszarze podał, że kilkadziesiąt osób potrzebowało opieki medycznej.
Do dnia dzisiejszego żaden urzędnik nie odpowiedział za tragedię sprzed roku.
Źródło: Al-Dżazira.
Coraz groźniej jest teraz na Bliskim Wschodzie. Co chwilę, któraś ze stron wieloletniego sporu otwiera ogień. Pogranicze staje się bardzo niebezpiecznym obszarem. Hezbollah przyznał się właśnie do wystrzelenia rakiet w kierunku Państwa Izrael. Miała to być odpowiedź na działania lotnictwa Izraela, które ostatnio przeprowadziło serię nalotów na wybrane cele. Jest to kolejny przykład eskalacji bliskowschodniego konfliktu, w przeciągu zaledwie ostatnich dwóch dni.
W tej chwili widzimy model akcji-reakcji-kontrakcji. Bardzo potężna grupa w Libanie, o nazwie Hezbollah, w odpowiedzi na izraelskie naloty, wystrzeliła całą serię rakiet. To natomiast wywołało odpowiedź w postaci kolejnych nalotów izraelskich. Wygląda to jak pokaz siły, a cierpią niewinni cywile. Rakiety Hezbollahu uderzyły na pozycje izraelskiej armii, umiejscowione w pobliżu granicy z Libanem.
Izrael natomiast za cel lotniczych nalotów wziął południowy Liban. W odpowiedzi Hezbollah uderzył na sporny obszar, gdzie znajdują się głównie farmy, a nosi nazwę Shebaa Farms. Napięcie zatem rośnie z dnia na dzień.
Zdaniem szyickiej organizacji Hezbollah, naloty izraelskie nie spowodowały większych zniszczeń. Bomby spadły na otwarty teren, gdzie nie było zabudowań.
Po ataku rakietowym Hezbollahu, przedstawiciele izraelskiego lotnictwa podali, że myśliwce zostały podniesione i przeprowadzono kontruderzenie. Na Izrael spaść miało około 10 rakiet. W odpowiedzi podjęto działania, aby zniszczyć pola, które służyły jako miejsca startowe dla wystrzeliwanych rakiet. Większość rakiet miała zostać przechwycona przez systemy obrony przeciwlotniczej. Pozostałe uderzyły w niezamieszkałe tereny.
Co ważne, Państwo Izrael nie ograniczyło się tylko do działań własnego lotnictwa. W radiu można było usłyszeć, że wykorzystano baterie artylerii, które rozlokowano na pograniczu z Libanem. Ostrzelano tylko obszary pod kontrolą Hezbollahu.
Ostatni tak poważny konflikt między Hezbollahem z Libanu, a Izraelem, miał miejsce przed 15 laty. Trwał miesiąc i pochłonął wiele ofiar. Wielu obawia się kierunku obecnej eskalacji konfliktu. Żadna ze stron nie chce teraz ustąpić.
Źródło: Al-Dżazira.
Pogłębia się kryzys polityczny w Tunezji. Spór toczy się na linii prezydent i parlament. Nie jest jasne dokąd on zaprowadzi, ale społeczność międzynarodowa z niepokojem przygląda się rozwojowi sytuacji. Afryka Północna nękana jest wieloma czynnikami destabilizacyjnymi.
Media skupiają się teraz na tym, co zrobi największa partia polityczna w Tunezji, czyli umiarkowanie islamistyczna Ennahda. Jej lider podjął decyzję o przełożeniu szczytu jej najważniejszego organu, co miało miejsce dwa dni temu. Jest to skutek wezwania wielu prominentnych działaczy, aby Rached Ghannouchi zrezygnował z zajmowanych stanowisk. Członkowie partii są zdania, że zamiast zajmować się partią i jej programem politycznym, Rached Ghannouchi skupia się na kryzysie politycznym, podgrzewa go i buduje własną pozycję, aby przejąć pełnię władzy.
Rached Ghannouchi jest nie tylko liderem największej i najbardziej wpływowej partii politycznej, ale także kieruje pracami parlamentu. Niektórzy uważają, że to właśnie on stoi za najpoważniejszym w ostatnich latach kryzysem politycznym w Tunezji.
Sytuacja jest bezprecedensowa. Rached Ghannouchi oskarżył prezydenta Tunezji o złamanie prawa i próbę organizacji zamachu stanu. Głowa tunezyjskiego państwa, Kais Saied odrzucił te oskarżenia. Ghannouchi poszedł jednak dalej i podjął decyzję o odsunięciu od sprawowanej funkcji Saieda. Jednocześnie zarządził, że pełnia władzy wykonawczej należy się jemu, jako przewodniczącemu parlamentu. Wcześniej to właśnie Saied uważał, że niepodzielnie przejmuje władzę wykonawczą, co miało być dowodem na zamach stanu.
Już uważa się, że to największy kryzys polityczny i demokracji od Arabskiej Wiosny z 2011 r. Saied, pomimo obowiązku, nie nominował kandydata na premiera (po wcześniejszym jego odwołaniu i zamrożeniu prac parlamentu), co spowodowało polityczny kryzys. Prezydent też nie zaproponował planu działania na rzecz zakończenia kryzysu. Ghannouchi miał uznać, że ruch teraz należy do niego.
Kryzys polityczny widać również w największej partii, czyli Ennahda. Pojawiły się wewnętrzne podziały, które chcą wykorzystać przeciwnicy obecnego lidera. Skrytykowano też dotychczasowe działania, przyjęty model kierownictwa oraz strategię na rzecz przyszłości Tunezji. Ennahda od rewolucji sprzed dekady była u steru władzy. Wspierała kolejne rządy. Jednakże spadek popularności dał się zauważyć, co jest konsekwencją kryzysu gospodarczego.
Źródło: agencja Reutera.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że co jakiś czas rośnie napięcie na Półwyspie Koreańskim. Komunistyczna Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna KRL-D (zwana potocznie Koreą Północną) oraz Republika Korei (określana mianem Korei Południowej) od ponad pół wieku toczą spór.
Jak podaje agencja Reutera, nie ma decyzji odnośnie wspólnych ćwiczeń wojskowych Korei Południowej i Stanów Zjednoczonych. Takie stanowisko wyraził dziś Seul. Jednakże, dodał przy tej okazji, że ewentualna organizacja takich manewrów, nie powinna podnieść temperatury na Półwyspie i skutkować zaostrzeniem kursu przez reżim komunistyczny na północy.
Od pewnego czasu pisało się o resecie i odwilży w relacjach bilateralnych obu państw koreańskich. Korea Północna zawsze z obawą przyglądała się bliskim relacjom Seulu z Waszyngtonem. Ostatnie zapowiedzi o wspólnych ćwiczeniach spowodowało wydaniem ostrzeżenia przez Pjongjang w kierunku południowego sąsiada. Tego typu ćwiczenia były przez lata normą. Zawsze organizowano je wiosną i latem. Pjongjang uważał konsekwentnie, że są to „próby wojny”. Kim Jo Dzong, siostra Kim Dzong Una, która pełni ważną funkcję w rządzącej partii, wprost stwierdziła, że organizacja manewrów zaprzepaści dotychczas osiągnięte cele.
Kim Dzong Un (północnokoreański lider) oraz Mun Jae-in (prezydent Korei Południowej) poczynili ostatnio próby normalizacji bilateralnych stosunków. Zaledwie kilka dni temu znów uruchomiono linię telefoniczną między Seulem a Pjongjangiem.
Ministerstwo obrony Korei Południowej oświadczyło, że nie zamierza komentować oświadczenia siostry północnokoreańskiego lidera, zaś rozmowy o manewrach wciąż nie zostały sfinalizowane. Dyskusje mają toczyć się wokół kwestii pandemii Covid-19 i możliwości organizacji bezpiecznych manewrów oraz innej formy pomocy dla Seulu.
Manewry w ostatnich latach były ograniczane. Głównie dążył do tego były prezydent USA, Donald Trump. Z jednej strony, chodziło o ułatwienie rozmów między państwami koreańskimi. Z drugiej zaś, o impuls w kierunku Korei Północnej, by ta w zamian za zniesienie sankcji, zrezygnowała z testów rakiet i szukania metod pozyskania broni jądrowej.
Źródło: agencja Reutera.
Jak podają światowe agencje prasowe, władze wojskowe w Republice Związku Mjanmy podjęły decyzję o przedłużeniu stanu wyjątkowego. Tym samym, przywódca zamachu stanu dalej będzie premierem tego azjatyckiego państwa.
Generał Min Aung Hlaing jest uważany za przywódcę zamachu stanu, który obalił demokratycznie wybrany rząd. Sam zamach miał miejsce w lutym 2021 r. On sam mianował się premierem i zapowiedział, że obecnie obowiązujący stan wyjątkowy zostaje przedłużony do sierpnia 2023 r. Co więcej, obiecał w godzinnym przemówieniu, zorganizowanie wolnych i uczciwych wyborów. Proces elekcji przedstawicieli obywateli ma być transparentny i wielopartyjny. Jednakże nie szczędził słów krytyki względem obalonej niedawno partii politycznej. Jej działaczy nazwał wprost „terrorystami”.
Wojskowy reżim w Mjanmie krytykowany jest nie tylko za odsunięcie od władzy legalnie wybrany rząd i parlament, ale także za ostre stłamszenie prodemokratycznych demonstracji. W ich wyniku śmierć poniosło kilkaset osób.
Sam system opieki zdrowotnej wręcz upadł nie tylko od napływu rannych po protestach, ale także wskutek nagłego wzrostu zachorowań na koronawirusa/Covid-19. Nie wystarcza już liczby testów, a oficjalne dane mówią o 300 tysiącach zakażeń i 9 300 zgonów – są to dane zatem zaniżone. Zdaniem lidera przewrotu, to demonstranci mieli celowo rozpowszechniać Covid-19 poprzez nieodpowiedzialne zachowanie.
Generał Min Aung Hlaing nie szczędził słów krytyki wobec przeciwników swojego reżimu. Jego zdaniem, opozycja wykorzystując Internet i media społecznościowe, staje się „narzędziem bioterroryzmu”. W ten sposób ma szerzyć się dezinformacja o działaniach rządu wobec pandemii, które są odpowiednie.
Przeciwnicy reżimu zbierają jednak dalej siły i organizują protesty. W odpowiedzi wojsko ogłosiło ponad roczny stan wyjątkowy. Kiedy do protestujących dołączyli przedstawiciele zawodów medycznych, to spotkały ich liczne reperkusje. Zaczyna zatem brakować osób, które mają pomagać chorym w walce z pandemią. Tym, którzy protestowali, a zachorowali na Covid-19, odbiera się prawo do korzystania ze szpitalnych zapasów tlenu. Powoli umierają w domach, bez dostępu do niezbędnej opieki medycznej.
Źródło: BBC.news.
Coraz wyraźniej widać, że ofensywa talibańska w Afganistanie nabiera tempa. Po tym, jak Stany Zjednoczone podjęły decyzję o opuszczenia tego kraju, rząd centralny coraz gorzej radzi sobie na polu bitwy. Talibowie są w ofensywie. Trwają właśnie bitwy o kontrolę nad trzema ważnymi miastami. Tysiące cywili ucieka.
Jak podaje BBC, starcia toczą się teraz o trzy miasta położone na południu i zachodzie Afganistanu. Talibowie dążą do wypchnięcia z nich sił wiernych rządowi centralnemu. Herat, Lashkar Gah oraz Kandahar to miasta obecnie pod ostrzałem.
Talibowie uaktywnili się wraz z informacją, że do września 2021 r. z Afganistanu wycofane zostaną wszystkie wojska zagraniczne, które do tej pory wspierały rząd centralny w Kabulu. Sytuacja obecnie jest bardzo trudna dla uznawanych władz.
Społeczność międzynarodowa z obawą przygląda się sytuacji humanitarnej. Tysiące cywili szuka teraz schronienia. Niepewna jest też sytuacja samego rządu centralnego. Napór Talibów mocno nadwyrężył siły władz w Kabulu. Tym samym, pojawiają się komentarze, iż przy przedłużającej się wojnie linia frontu może się załamać.
Nie do końca jest też pewne, co i kto kontroluje. Według najbardziej pesymistycznych komentarzy, nawet połowa terytorium Afganistanu może już być w rękach islamistycznych milicji. W ich rękach na pewno już znajdują się kluczowe przejścia graniczne z Iranem i Pakistanem. To czego teraz Talibom brakuje, to medialnego sukcesu. Kontrola wsi i miasteczek to jedno, ale za sukces militarny uważa się zajęcie większych miast.
Ewidentnie Talibowie przejęli inicjatywę. Fakt, że skupili ogrom sił na zajęcie miast jest dowodem na próbę przejęcia kontroli nad większą częścią terytorium kraju i narzuceniu własnych warunków przed spodziewanymi rozmowami pokojowymi.
Lashkar Gah to stolica prowincji Helmand. Zarówno amerykańska, jak i brytyjska armia, notowały w tym mieście spore straty. Zajęcie go przez Talibów będzie olbrzymim sukcesem. W mediach społecznościowych już pojawiły się nagrania z talibańskimi bojownikami w samym centrum miasta. Należy spodziewać się dalszych krwawych walk miejskich.
Źródło: BBC.news.